Miesięcznik Murator ONLINE

Skocz do zawartości

Pamiętnik znaleziony w Moskwie


retrofood

Recommended Posts

145.

W oczekiwaniu na wino. poszliśmy po sałatki. było tego multum. Każdy brał co chciał, nie konsultowaliśmy tego z sobą, ale przy stoliku talerze prezentowały się całkiem podobnie. Willy trochę pośmiał się z tego, ale komentarza nie zrozumiałem, bo przyniesiono wino. Wino wybierał Willy, ja nawet nie pamiętam jego nazwy, ale było bardzo dobre. Niby wytrawne, ale jednak nie zostawiało na języku i podniebieniu smaku kwasu, tylko bardzo specyficzny, lekko dębowy aromat. Doskonale pasowało do posiłku i wzmagało apetyt.

Tyle, że pewnie nie w takiej ilości. Piliśmy wino i jedliśmy sałatki, a może odwrotnie, po paru lampkach już się było trudno zorientować. W każdym razie, kiedy przyniesiono nam pizzę, to mieliśmy jeszcze tylko po dwie pełne lampki wina. A pizza był z gatunku maksymalnych. Ogromna. Taką chciał Willy i taką nam podano. Jeszcze na stoliku kelnerka pokroiła ją na kawałki, życzyła smacznego i chciała odejść, ale Willy ją zatrzymał i zamówił kolejne dziesięć setek tego wina, czyli po pięć na głowę. Zamówienie zostało przyjęte.

Przy jedzeniu pizzy zwolniliśmy znacznie tempo. Pierwszy głód został zaspokojony sałatkami, Willego kac - piwem a potem winem, a mnie to wino niemal rozłożyło. Byłem wstawiony bardziej niż po wódce, bo przecież z wódką miałem do czynienia niemal codziennie, a tu nagle taka odmiana. Organizm nienawykły, nie wiedział jak sobie poradzić. Ale to nie trwało długo. Willy był już niemal ugotowany, mówił już bez zwracania uwagi na to, czy ja rozumiem, czy nie, a ja niewiele kumałem. Więc głównie uśmiechaliśmy się do siebie, a ja myślałem ciągle, kiedy ten sen się skończy. I te myśli trzymały mnie w gotowości, nie pozwalały na osłabienie czujności. Ciągle byłem skażony dyscypliną z budowy hotelu.

Nad pizzą i winem siedziało nam się fajnie. Ale kiedy spojrzałem na zegarek, było już wpół do trzeciej. Już dwie godziny minęły, kiedy wyszliśmy z domu i spędzaliśmy czas miło i wesoło. Willy coś tam marudził, ale chwilę się wahając, pokazałem mu na nadgarstek i zegarek, pytając, czy to nas nie dotyczy.

Miałem dobre intencje, chciałem się tylko po prostu tego dowiedzieć, ale nasza bariera językowa znów zadziałała. Willy poważnie się wkurzył. Zaczął krzyczeć, że to on mi pisze godziny pracy, a nie ja jemu, że nie będzie się podporządkowywał kumplowi Janka i że znów robią na niego zamach. Udało mi się jednak szybko go uspokoić i jakoś dotarło do niego, że ja tylko chciałem pokazać mu zegarek, ale decyzję co do powrotu pozostawiając jemu.

We dwóch udało nam się zjeść w sumie połowę zamówionej pizzy. W końcu dopiliśmy też wino. Wprawdzie Willy jeszcze coś próbował zakombinować, ale był już w takim stanie, że bez trudu kontrolowałem wszystkie jego poczynania i udaremniłem następne zamówienia. Kiedy przyszła kelnerka z rachunkiem, Willy wyjął znów z kieszeni mnóstwo pomiętych banknotów. Wzięła je w ręce, rzetelnie, na ile widziałem, odliczyła należność, a resztę zwróciła. Willy znowu resztę wepchnął do kieszeni bez zwracania uwagi na zawartość. Podziękowaliśmy i wyszliśmy z lokalu. Dochodziła czwarta.

Chciałem poprowadzić Willego najprostszą drogą do obiektu, ale od razu zaprotestował. Powiedział, że musi w kioskach zrobić zakupy i musimy iść najpierw do kiosków w okolicach dworca. Nie było rady. Trzeba było iść w stronę dworca, znaczy w stronę przeciwną niż nasz obiekt.

Ale na nasze szczęście bazar się rozrastał. Coraz więcej prowadzących w stronę dworca ulic było wypełnione kioskami, właściwie kioski zajmowały każdą wolną, nadającą się do handlu powierzchnię. Nie musieliśmy daleko iść, aby Willy zaspokoił swoje pragnienie zakupów. Nabył po prostu butelkę "Smirnoff-a" 0,75 litra i to było wszystko, czego pragnął. Zawróciliśmy do remontowanego mieszkania.

A tam sytuacja nie uległa zmianie od naszego wyjścia. Chłopaki gdzieś się ulotnili i pewnie nie planowali powrotu, gospodarz siedział na kuchni i słuchał radia, a my po wejściu wylądowaliśmy za szafą, gdzie zaczęliśmy zbożne dzieło opróżniania butelki z gwinta i to bez popicia.

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

  • Odpowiedzi 1k
  • Utworzony
  • Ostatnia odpowiedź

Najaktywniejsi w wątku

146.

Parę łyków tak na ostro zaliczyłem bez problemów, ale reakcja organizmu nie pozwalała z optymizmem patrzeć w przyszłość. W tym momencie picie mi nie szło. Byłem zbyt najedzony i potrzebowałem sjesty, a nie następnej porcji alkoholu. Żeby się wymigać od następnej dawki, powiedziałem Willy'emu, że idę szukać przepitki, no i wyszedłem zza szafy.

Nie wiem, czy gospodarz zauważył jak wychodziłem, ale niewiele mnie to już obchodziło. Wybiegłem na klatkę a potem z budynku. Mróz na ulicy trochę złagodził wpływ alkoholu, ale i tak czułem się nie najlepiej. Wolałbym trochę ochłonąć, ale nie było rady. Nie mogłem pozwolić sobie na zbyt długą nieobecność. Dlatego niemal biegiem odwiedziłem najbliższy kiosk, kupując jakąś kolorową gazowaną wodę i pobiegłem z powrotem. Przecież Willy czekał.

Kiedy wróciłem do mieszkania, okazało się, ze siedzi sobie spokojnie na podłodze za szafą. A nasz gospodarz chyba wyczuł pismo nosem, bo kiedy sprawdziłem ostrożnie mieszkanie, udając że czegoś szukam, to zobaczyłem, że siedzi spokojnie w kuchni i czyta jakąś książkę. Nie przyszedł z własnej inicjatywy pogadać, zostawiając nam swobodę działań, a Willy przecież teraz zupełnie nie palił się do rozmowy i szukania towarzystwa.

Kiedy pojawiłem się z wodą, Willy był bardzo zadowolony z mojego powrotu. Odżył trochę i próbował coś mi powiedzieć, jednak pewnie zapomniał, że po niemiecku niewiele rozumiem przy tak szybkiej mowie. Ale rzuciwszy na mnie okiem, zobaczył moją nie najmądrzejszą minę, no i pewnie zorientował się, że nie wiem o co chodzi. Wtedy roześmiał się tylko, machnął ręką i zaproponował gestem kolejne "łyki". A ja nie miałem nic przeciwko.

Te kilkadziesiąt minut przerwy i trochę ruchu korzystnie wpłynęło na moje zdrowie. Kolejne dawki alkoholu przyjmowałem bez problemów. Wprawdzie chciało mi się śpiewać, ale nie było z kim, no i ciągle pamiętałem, że na kuchni siedzi gospodarz, więc zachowywałem ciszę. Ale humor miałem boski. No bo kto by pomyślał, że piję z moim niemal pogromcą, który jeszcze kilka dni temu chciał mnie wyrzucić z budowy, co było równoznaczne z wyrzuceniem z Moskwy. A teraz co chwila mi powtarza, że jestem OK.

Kiedy butelka się skończyła, nie byliśmy w stanie nawet myśleć o tapetowaniu. Willy siedział na podłodze, bo nie mógł stać, ale ja się jakoś trzymałem. Wyszedłem zza szafy do pokoju, pokręciłem się trochę, aby gospodarz słyszał odgłosy krzątania, ale w sumie tylko zabezpieczyłem z grubsza sprzęt, a pamiętając o naukach Manfreda, rozwinąłem poklejone pasy tapety, aby wyschły i jutro dały się użyć. I kiedy uporządkowałem trochę nasze miejsce pracy, poszedłem na kuchnię i powiedziałem gospodarzowi, że na dzisiaj koniec i zjawimy się jutro. Nie protestował. Grzecznie życzył nam dobrej nocy i na szczęście nie próbował nas odprowadzać.

Ja jeszcze musiałem podnieść Willego z podłogi i cichutko wytłumaczyć mu, że to nie jest hotel, tylko mieszkanie i miejsce naszej pracy, a do hotelu to dopiero musimy dojechać. Ciężko mi szło z początku, ale Willy miał jednak mizerniejszą posturę niż ja, więc nie wdając się w zbędne dyskusje, wytaszczyłem go po prostu jak worek na zewnątrz.

Zimne powietrze otrzeźwiło nas obydwu. Nie minęło kilkadziesiąt sekund, a Willy, niepewnie, bo niepewnie, stał już na własnych nogach i zaczął zastanawiać się gdzie się znajduje. Jakoś udało mi się go przekonać, że idziemy do metra i pokazać kierunek. Nie protestował. Poszliśmy w tym kierunku. Jednak nóżki, to Willy miał słabiutkie. Co chwila musiałem go podtrzymywać, żeby nie lądował w stertach śniegu na brzegu chodnika. Całe szczęście, że do dworca nie było daleko, a przy dworcu była przecież stacja metra. Powoli, powoli, jakoś posuwaliśmy się do przodu. I tak doszliśmy do wejścia bez większych anomalii i wydawało się, że tak będzie dalej. Ale ciepło podziemnego tunelu, który prowadził do stacji, jednak troszkę Willego rozbroiło, a przy kontroli na bramkach nastąpiła totalna klapa. Willy po prostu stracił sztywność nóg. Podtrzymywałem go jak umiałem, ale moje wysiłki nie uszły uwagi ochrony metra. Dobrze się to nie zapowiadało.

Obydwaj mieliśmy bilety miesięczne, więc omijaliśmy automatyczne bramki. Willy miał na tyle świadomości, że wyjął wprawdzie bilet i pokazał go dyżurnej, ale ona nawet nie patrzyła na to. Odwróciła się, aby wezwać milicjanta. Tyle, że on już wcześniej nas zobaczył i właśnie podchodził do nas. Kiedy go zobaczyła, tylko bezradnie rozłożyła ręce i przestała się nami zajmować, bo nadchodzili następni podróżni.

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

147.

Moja rozmowa z milicjantem była zadziwiająco krótka. Po prostu powiedziałem mu, że o key, wiem, że trzeźwi nie jesteśmy, ale mam pod opieką cudzoziemca, obywatela austriackiego, którego muszę zawieźć do hotelu, a to tylko parę stacji. I na pewno nie będziemy źle się zachowywać i przeszkadzać innym podróżnym. Za to gwarantuję. Willy w tym czasie mamrotał coś po niemiecku, co tylko uwiarygodniało moje słowa. W końcu, milczący dotąd milicjant zapytał, czy dam sobie radę i czy gwarantuję, że nie będzie żadnych ekscesów. Zapewniłem go, że odprowadzić gościa muszę, a znam Moskwę na tyle, że ryzykował głupot nie będę, bo też jestem cudzoziemcem i znam swoje miejsce w szeregu, więc nie ma obawy. Policejski popatrzył na mnie przez chwilę w milczeniu a potem ręką pokazał, abyśmy sobie poszli. Zjechaliśmy więc do metra.

Dalsza droga przebiegła bez jakichś sensacji, chociaż Willy, jakby ciut otrzeźwiał i na każdej stacji chciał wysiadać. Ale udawało mi się go przekonać, że jeszcze nie pora. Wreszcie na Oktiabrskiej wyszliśmy na powierzchnię i tu Willy odzyskał świadomość i znajomość terenu. Tu był jak u siebie. Zabronił mi odprowadzania siebie dalej, powiedział, że sobie poradzi i kazał mi jechać do siebie. Zapytałem go co robimy jutro. Wtedy wyraźnie kazał mi przyjechać na ósmą tu, do niego, do hotelu. I kiedy próbowałem dopytać się jeszcze raz, nie wiedząc czy dobrze go zrozumiałem, to powrócił ten stary Willy. Normalnie się wściekł, że go nie rozumiem i zaczął bluzgać na mnie tak, że aż się przestraszyłem. I tylko powtarzając: o key, o key, udało mi się jakoś go przekonać, że wszystko w porządku, że zrozumiałem i że będzie tak jak on chce. Trochę się uspokoił, machnął mi ręką na pożegnanie i poszedł w stronę podziemnego przejścia pod jezdnią, które prowadziło do hotelu. A ja wróciłem do metra i pojechałem do mojego mieszkania.

Kiedy dotarłem na miejsce, było już po szóstej wieczór. Za wcześnie, by dzwonić do Niny. Bo nie wierzyłem, że tu przyjedzie. Nie miała klucza do mieszkania, bo dostałem tylko jeden i ja go miałem. Nie zdążyliśmy też się umówić na wieczór, a zresztą jak było się umawiać, skoro ja nie wiedziałem gdzie i ile czasu będę. Więc byłem przekonany, że na pewno po pracy pojechała do domu. Ale w granicach ósmej wieczorem dojedzie już do domu i można będzie pogadać przez telefon. Poszedłem więc do łazienki żeby się umyć a potem posiedzieć przed telewizorem i odpocząć przed jutrzejszym dniem. Bo przecież jutro Willy pewnie też coś wymyśli.

Nie byłem pewien jego zamiarów. Życie wyprzedzało kabaret. No bo czy jego dzisiejsze zachowanie mogło dać jakieś podstawy stabilności? Zresztą a niby dlaczego miałby mi ułatwiać życie? A ponadto, czy wszystko od niego zależy? Ostatnie dni uczyły mnie pokory względem przyszłości. Los płatał figle i był nieprzewidywalny. A ja nawet nie miałem z kim pogadać o tym wszystkim. Przez chwilę żałowałem, że nie zostałem na Oktiabrskiej i nie poczekałem na Janka i Zbyszka, ale znów po chwili przyszła myśl, że przecież Nina może przyjść tu po pracy, no i raczej nie byłaby zachwycona, gdyby zastała zamknięte drzwi.

Było o czym myśleć. Czym mnie jeszcze zaskoczy jutro?

No i jak zwykle, okazało się, że daremne żale, próżny trud. Życie przerosło moje fantazje. I wcale nie musiałem też czekać do jutra. To spadło jak grom z jasnego nieba.

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

148.

I znowu trzeźwy nie byłem, a i odpoczynku w ostatnich dniach ciągle mi brakowało. Więc kiedy wyszedłem z łazienki i przez chwilę posiedziałem w fotelu przed telewizorem, moje oczy się zamknęły i świat odjechał w niebyt. Wprawdzie zdążyłem wcześniej zadzwonić do Niny, tyle, że telefon odebrała Swietłana, Niny nie było jeszcze w domu. A u Janka z kolei nikt nie podnosił słuchawki. Dlatego nic nadzwyczajnego, że spało mi się wcale dobrze. Ale tylko przez chwilę.

Dzwonek mojego telefonu był donośny. Obudził mnie chyba natychmiast. Kiedy podniosłem słuchawkę, w pierwszej chwili nie zrozumiałem kto dzwoni. Dopiero po chwili zorientowałem się, że to Nina. Tyle, że Nina płakała. Próbowała coś mi powiedzieć, ale nie byłem w stanie nic zrozumieć. Wreszcie uspokoiła się trochę i wykrztusiła, że została zwolniona z pracy. Ona i wszystkie inne dziewczyny.

Wieść była tak niewiarygodna, że opadła mi szczęka. Ale po chwili zapytałem, dlaczego w takim razie pojechała do domu, a nie przyjechała tutaj, przecież moglibyśmy pojechać do Janka i spróbować zorientować się co jest grane, skąd taka decyzja i co dałoby się zrobić. Odpowiedziała, że była tak zszokowana, kiedy się o tym dowiedziała, że logiczne myślenie się wyłączyło i tylko chciała do domu, aby się wypłakać w poduszkę.

Nie przedłużałem tych wyznań. Potrzebowałem konkretów. Przerwałem jej i powiedziałem, że natychmiast idę do metra i jadę na stację Warszawska, czyli wpół drogi do niej, gdzie czekam na nią, a potem jedziemy razem do mnie i razem zastanowimy się co dalej. Bo to nie na telefon rozmowy. A o wszystkim porozmawiamy już po drodze. Po chwili zastanowienia, Nina zgodziła się ze mną, odparła, że się ubiera i przyjedzie. I na tym zakończyliśmy rozmowę.

Kiedy odłożyłem słuchawkę, to wcale nie zacząłem się ubierać. Usiadłem po prostu i próbowałem zebrać myśli. Co się dzieje? Skąd takie nagłe decyzje? Ale stwierdziłem po chwili, że nic od tego myślenia nie jestem mądrzejszy. Należało działać i zasięgnąć informacji bliżej źródeł. Zadzwoniłem do Janka. Telefon odebrał Zbyszek, bo Janka nie było. Nic nadzwyczajnego nie powiedział, bo o całej sprawie dowiedział się niecałe dwie godziny temu, kiedy zakończono pracę. Po prostu podobno nasza austriacka firma podziękowała za współpracę firmie rosyjskiej, której pracownicami były dziewczyny i to wszystko. Kasa została wypłacona, a dalej dziewczyny potrzebne nie są. Więcej wieści nie było. Zbyszek sam usiłował czegoś więcej się dowiedzieć, no i też czekał na Janka.

Czyli możliwości się na razie wyczerpały. Ubrałem się w pośpiechu i poszedłem do metra. I kiedy dojechałem na Warszawską, Niny jeszcze nie było. Nie szukałem jej nigdzie, bo dawno ustalone było, że zawsze na stacjach spotykamy się w centralnej części peronu, żeby nie było pomyłek. I teraz należało po prostu spokojnie czekać. Ale nie czekałem długo. W ciągu paru minut przejechały dwa składy, a z wagonu trzeciego pociągu wyszła Nina. Zgaszona, z opuszczoną głową... wyglądała jak nie ona. Objąłem ją w milczeniu, a ona wtuliła się w moją kurtkę, jakby chciała ją przeniknąć na wskroś, jakby ta kurtka jej przeszkadzała... Normalnie poczułem dreszcz pożądania, ale szybko odegnałem tą wizję od siebie. To nie to miejsce i nie ta pora.

Chciałem jechać od razu na Pawelecką, ale Nina zaproponowała, żebyśmy wyszli ze stacji na górę, na papierosa. Nie oponowałem, bo wiedziałem, że to pozwoli nam zebrać myśli i działać racjonalniej. Zresztą, to nie był też żaden problem finansowy, bo obydwoje mieliśmy bilety miesięczne na wszystkie rodzaje moskiewskiego transportu, więc mogliśmy jeździć tak, jak nam się chciało, robić przerwy, wychodzić na powierzchnię, przechodzić na inne linie, krótko mówiąc – układać sobie jazdy dowolnie i dowolnym środkiem transportu.

Na powierzchni, Nina trochę już uspokojona, opowiedziała jak to się wszystko stało. Na pół godziny przed zakończeniem pracy, do każdego pokoju zajrzał Janek i każdej z dziewczyn powiedział, że piętnaście minut po szóstej do ich szatni przyjdzie ich rosyjski szef z tej firmy, która ich zatrudnia. No więc, żeby się nie rozchodziły tylko na niego czekały. Kiedy pytały o co chodzi, Janek odpowiadał, że nic nie wie, że tylko przekazuje jego prośbę. I tak się z nimi rozstawał. No a kiedy po pracy poszły się przebrać i kiedy doczekały się swojego szefa, to usłyszały, że praca się właśnie zakończyła. Wypłacił im dotychczasowe należności, łącznie z tymi za dzień dzisiejszy i powiedział, że na razie innej pracy dla nich nie ma. Że dzisiaj przysługuje im kolacja na stołówce i na tą budowę już nie wrócą. No i że mu przykro, że tak nagle to wszystko, ale sam się dzisiaj o tym dowiedział i nie ma innego wyjścia. Taka była umowa i nie może mieć pretensji do Austriaków. I w zasadzie wszystko na tym się skończyło. On, kiedy już dał im kasę, to wyniósł się w podskokach, a one potem powoli rozchodziły się w stanie delikatnie mówiąc - różnym. No i nie ma się czemu dziwić.

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

149.

W trakcie tej relacji Nina wypaliła dwa papierosy, ale kiedy chciała zapalić trzeciego, zareagowałem i już jej nie pozwoliłem. Musiałem nią wstrząsnąć. Powiedziałem, że dwa dni temu moja sytuacja przedstawiała się znacznie gorzej i byłem już jedną nogą wyrzucony z Rosji, a przecież minęły te dwa dni i jestem tu dalej. I w skrócie opowiedziałem jej wydarzenia dnia dzisiejszego. Niewiele słuchała i zrozumiała, ale to, że pracuję z Willym i to jak pracuję, w końcu do nie dotarło. Była zdziwiona i zaskoczona. A ja to wykorzystałem jako przykład, że wszystko zmienić się może.

Wreszcie Nina trochę stłumiła swoje żale i zaczęła rozmawiać logiczniej, porzucając rozpamiętywanie tego co się zdarzyło, na rzecz tego, co należy robić teraz. I zgodnie doszliśmy do wniosku, że nie pojedziemy do mnie, tylko na Oktiabrską, do Janka i reszty chłopaków. I podjąwszy decyzję, zeszliśmy na dół do metra.

Na Oktiabrskiej mieliśmy problemy z wejściem do hotelu, znów zaostrzono środki bezpieczeństwa, ale zadzwoniliśmy na górę, no i zszedł Zbyszek, więc nas wpuszczono. A Janka nadal nie było.

Zbyszek oczywiście znał całą historię, ale niewiele więcej. Ponoć Janek też do szóstej o niczym nie wiedział. A kiedy się dowiedział, to tylko udało im obydwu załatwić u Manfreda pracę dla Tatiany. Bo Tatiana już dawno nie była zatrudniona w tej rosyjskiej firmie. Po prostu kiedyś poradzili jej, żeby zrezygnowała z tego pośrednictwa, bo przecież traci kasę. Austriacy znacznie więcej płacą pośrednikowi niż dostają pracownicy. No, ale taką propozycję miała tylko Tatiana. I teraz też to zaprocentowało. A pracownicom firmy, nawet swojej Ludce, z którą najczęściej pracował, Janek nie był w stanie nic załatwić. Manfred był nieugięty.

Sytuacja nie przedstawiała się różowo. Znaczy, te wszystkie opowieści o tym, że nasza firma ma zaległości w robotach, to są kosmiczne bzdury. Większość tych dziewczyn dorównywała nam już wydajnością i jakością pracy, a kosztowała Austriaków nie więcej niż 15% naszej płacy. Znaczy, po nich, przyjdzie czas na selekcję u nas. No i tym dziwniejsze staje się w tym momencie stanowisko Manfreda i Willego, żeby nie skorzystać z okazji wywalenia mnie z ekipy, tylko pozostawienia w firmie. Kaprys, czy coś innego? Ni cholery już nie rozumiałem.

Opowiedziałem Zbyszkowi o dzisiejszym dniu z Willym. Zbyszek nawet nie był zdziwiony. Nie chciał za dużo mówić, ale napomknął, że Willy już z kilkoma pracownikami wchodził w bliższe alkoholowe kontakty, tyle że on nie zauważył, aby z tego tytułu mieli w pracy jakieś ulgi. Po prostu Willy jest takim samym pracownikiem jak i my wszyscy. Owszem, ma fory z tego tytułu, że jest Austriakiem, ale Manfredowi już kilka razy podpadł i nie ma najlepszych notowań. Nawet ostatnio wydawało się, że Janek ma lepsze, ale cóż, dzisiaj wyszło na jaw, że Manfred prowadzi własną politykę, do której nie dopuszcza nikogo. I nikt nie zna jego zamiarów. A on tu rządzi i na razie nic tego nie zmieni.

Poczekaliśmy jeszcze trochę czasu, ale Janka nie było. W końcu nie było sensu siedzieć dalej. Nie mieliśmy nastroju na nic więcej, tylko na rozpamiętywanie tego co się stało. A Zbyszek nie był do tego najlepszym partnerem. Przecież jutro on normalnie będzie pracował z Tatianą, jak każdego dnia. I tylko on. Więcej nikt.

W nienajlepszych humorach wracaliśmy na Pawelecką. W metrze nie siliłem się na pocieszanie Niny, raczej milczeliśmy, analizując w spokoju zasłyszane wieści. Tyle, że droga była niedługa. Za to już w mieszkaniu, kiedy zrobiłem herbatę i kiedy wypiliśmy po trochę gramów McCormick'a, języki nam się rozwiązały. Ale nie dopuściłem już do głosu pesymizmu Niny. Ciągle bazując na własnym przykładzie, żądałem od niej, aby uwierzyła, że to niepowodzenie jest chwilowe i że za parę dni coś się zmieni. Oczywiście, na lepsze.

Może to alkohol, a może to moje krasomówcze talenty sprawiły, że Nina w końcu porzuciła myśl o tym, że nastał koniec świata i spojrzała na to wszystko z dystansu. Dodatkowo atmosferę poprawił telefon od Janka, który wrócił do hotelu i zadzwonił do nas, a właściwie do Niny. Janek wyjaśnił jej, że o niczym nie miał pojęcia, że został postawiony w takiej sytuacji jak wszyscy, że był listonoszem złego listu, nie wiedząc przecież co on zawiera. I dodał na koniec, że jak tylko będzie miał możliwości, to o niej nie zapomni.

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

własnie skopiowałem sobie na pendrajwa parę ostatnich odcinków, żeby zbyt wielu głupot nie zrobić w następnych i jadę na wieś. Może tam coś napiszę, bo tu sie nie dało. nie mam weny. Nawet rymy mi się nie składają. kiedy wrócę - nie wiem, ale dopiero wtedy coś zapodam i liczę na to, że w większej ilości.

Może gdybym tam (na zdjęciu) był dłużej, to by to coś dało. Ale szybko mnie wygonili...

 

http://images46.fotosik.pl/131/c8e912768ec0216emed.jpg

Niepołomice to są a nie Żywiec

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

150.

Nina pewnie tego oczekiwała. Potrzebowała tego moralnego wsparcia, tych paru słów, które wypowiedział wcześniej Zbyszek i teraz Janek. No i przede wszystkim moich wcześniejszych słów, które mnie wydawały się tak oczywiste, że uprzednio nawet o tym nie pomyślałem. I teraz, po telefonie Janka, Nina już nie przypominała tej Niny z peronu "Warszawki". Wrócił ten błysk w oku, wróciła ta dumna postawa, a zniknął widok zmokłego ptaka. Teraz to była Nina na widok której faceci nie mogli przejść obojętnie. A ja byłem normalnym facetem. I w dodatku już wiedziałem i widziałem to, co nie dla wszystkich było przeznaczone.

W mieszkaniu było wystarczająco ciepło, żeby nie przesadzać z ubiorem. Tak, że po przyjściu było czymś normalnym, że porozbieraliśmy się z najcięższych sztuk odzieży, żeby czuć się swobodnie. Ale bez przesady, nie było nastroju, aby zostać w bieliźnie, czy nawet bez bielizny. Ale teraz wrócił nastrój. I wszystko się zmieniło.

Podszedłem z tyłu do Niny, która przystanęła na chwilę przed telewizorem, wpatrując się w ekran i objąłem ją w talii. A ona powoli odchyliła głowę do tyłu wspierając ją o moje ramię i za moment cała oparła się o mnie. Wtedy moje dłonie powędrowały do jej piersi, a z kolei jej usta otwarły się lekko, szukając moich. Pozycja może nie była nadzwyczaj wygodna, ale nam się to wyraźnie podobało. A potem powoli, guziczek po guziczku, oswobodziłem Ninę z bluzki, a jak sfrunął biustonosz, to sam już nie wiem. No i ... na tym się skończyło. Nina energicznie wyswobodziła się z moich objęć i mówiąc ze śmiechem, że dalszy ciąg później, porwała wiszący na oparciu łóżka ręcznik i pobiegła do łazienki. Jeszcze przed drzwiami odwróciła się i powiedziała, że zamka nie zamyka i czeka na umycie pleców.

W łazience nad wanną był zamontowany uchwyt do prysznica, poza tym wzdłuż wanny można było zaciągnąć foliowy parawanik, którego dolny koniec wrzucony do wanny zapobiegał rozchlapywaniu wody na łazienkę. W ten sposób można było swobodnie brać prysznic, mając obydwie ręce wolne. No i miejsca było więcej niż np. w kabinie prysznicowej.

Kiedy rozebrany już, aby nie szukać w łazience miejsca na powieszenie ciuchów, wszedłem tam po paru minutach, Nina kończyła prysznic. Dołączyłem więc do niej i znowu stanąłem z tyłu, aby uporać się z jej plecami. Podała mi mydło nie odwracając się, więc namydliłem jej plecy i mydło odłożyłem. I znów moje dłonie pod jej pachami powędrowały na biust. Nina zwróciła mi uwagę, że to co trzymam w rękach to nie są plecy, więc kiedy nagłaskałem się już tam do woli, to wróciłem do mycia jej pleców. A potem to ja z kolei odwróciłem się i teraz Nina mnie umyła. A kiedy ona opłukawszy się, wychodziła już z wanny, ja jeszcze kontynuowałem ablucje z nogami i resztą ciała. Jakoś ta ciepła woda mnie rozleniwiła i poczułem się zmęczony. I wcale mi się już nie spieszyło. W końcu jednak uporałem się ze wszystkim i wyszedłem z wanny. Ręcznika żadnego nie było, więc mokry i nagi poszedłem do pokoju.

Nina siedziała w fotelu przed telewizorem, co nieco okryta moim ręcznikiem i na mój widok tylko westchnęła, że wreszcie się doczekała, bo już zaczęła się bać, że się rozpuszczę w tej wodzie. Potrzebowała drugiego, suchego ręcznika i przyborów do paznokci, a nie wiedziała gdzie co jest. Wyjąłem ręczniki, poszukałem przyborów, znalazłem też suszarkę do włosów, a potem pokazałem jej mniej więcej, gdzie rozmieściłem część swoich rzeczy, a inne w razie potrzeby, kazałem jej po prostu szukać w neseserach. Nina wprawdzie krygowała się, że nigdy nikomu do walizek nie zagląda, ale kiedy jeszcze raz wyraźnie ją do tego upoważniłem, zgodziła się ze mną, że neseser to tak samo dobre miejsce do trzymania drobiazgów jak i każde inne. A w razie pakowania mniej jest do szukania po całym mieszkaniu. A potem ubrałem się w T-shirta, takiego długiego, do bioder i ułożyłem się na wersalce, oglądając program telewizyjny. Leciała właśnie rosyjska wersja standardu "Jaka to melodia", ale prowadzący był znacznie lepszym showmenem niż prowadzący w polskiej wersji. A poza tym chciałem też coś o tej Rosji się dowiedzieć. Tu można było poznać muzykę i to najróżniejszą: ludową, rockową, pieśni patriotyczne a nawet tzw. "błatną" twórczość, czyli pieśni więzienne, kiedyś zakazane. No i nie należy zapominać, że to wszystko z różnych zakątków Rosji, niektórych, tak realnie na to patrząc, dla nas strasznie egzotycznych. Bo kto kiedy słyszał w Polsce jakieś pieśni narodów syberyjskich?

Nina też w końcu porzuciła ręczniki i włożyła swojego długiego T-shirta, który był u mnie "na stanie". Sięgał jej do połowy ud, więc wyglądała w nim po prostu jak w mini. Już nie pamiętam kiedy, na bazarze obok Dworca Kijowskiego natknęliśmy się na takie ciuchy i bez wahania kupiliśmy sobie po dwie sztuki. Jeden swój Nina wzięła do domu, a drugi ja miałem "na stanie" i w razie potrzeby Nina miała co narzucić na siebie. Tak samo u mnie miała trochę swoich kosmetyków, szczególnie większe dezodoranty, przeszkadzające w torebce. Korzystała z nich w hotelu, no i teraz też się przydały. Wyszukała zresztą wszystko w neseserze i zaniosła do łazienki. A potem wróciła i znów siadła w fotelu, kontynuując swój przegląd paznokci i całej reszty.

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

151.

Chyba zdrzemnąłem się i musiałem zachrapać, bo razem ze świadomością doszło do mnie pytanie Niny jak mi się program telewizyjny podoba. Chwilę dochodziłem do siebie, a potem, już zupełnie przytomny, odpaliłem jej, że tyle na nią czekam, że pewnie i jutrzejszy program wcześniej się skończy, a ona nadal będzie piłować paznokcie.

Popatrzyła na mnie z wysokości swojego fotela, a potem szybko odłożyła przybory i przyszła do mnie. Położyła się obok, wtuliła na chwilę nos w mój obojczyk, a potem oderwała się ode mnie i cichutko poprosiła, żebym jej wybaczył, bo po prostu nie ma dzisiaj ochoty. Nie potrafi zapomnieć dzisiejszych wydarzeń i jest kompletnie rozkojarzona. Odparłem, że ja to rozumiem i nie ma sprawy, tyle, że mogła to powiedzieć od razu, bo oczekującemu facetowi w takich razach może co nieco pęknąć i może być problem.

Tak ją to rozbawiło, że nie dała sie uspokoić. I jak to śmiejąca się Nina, zaraz zaczęła kreślić wizje i scenariusze sytuacji, jak facetowi pęka to co nieco, jaki dym się unosi, jakie zapachy... wyobraźnię miała niesamowitą. Kabareciarze mogli by się uczyć. Śmieliśmy się chyba z godzinę. W końcu zmęczenie wzięło jednak górę, bo i pora była raczej bardzo późna. Przytuleni, ze splątanymi nogami, ale grzeczniutko jak brat z siostrą, zasnęliśmy spokojnie i nie wiadomo nawet kto pierwszy.

Nina obudziła się pierwsza. I gdyby leżała spokojnie, to pewnie ja bym spał. Ale gdy wstawała do łazienki, to się obudziłem. Była piąta, trochę za wcześnie na wstawanie, ale skoro już nie śpię to nie było sensu leżeć. Wstałem więc i kiedy Nina wróciła, ja z kolei poszedłem zrobić poranną toaletę. Drzwi do łazienki nie zamykałem, więc jeszcze tam dobiegł mnie odgłos gwizdu czajnika. A kiedy wyszedłem, w całym mieszkaniu cudownie pachniało kawą. Na kuchni Nina kończyła robić kanapki. Nie były zbyt wyszukane, bo wczoraj nie było czasu na zaopatrzenie i brałem to, co po drodze w kioskach udało się kupić. Ale głód nam nie groził. Wypiliśmy kawę i zjedliśmy po kilka kanapek i już zastanawiałem się co tu dalej robić, kiedy Nina wstała, wyciągnęła do mnie rękę, a kiedy wyciągnąłem swoją, złapała moją dłoń i pociągnęła mnie za sobą, prowadząc do pokoju. A w pokoju popchnęła mnie prosto na wersalkę i niemal upadła obok. Kiedy usiłowałem ją objąć, zaprotestowała gwałtownie. Powiedziała, że mam leżeć spokojnie na plecach, bo za chwilę zostanę zgwałcony, a ona nie lubi jak się jej w tym przeszkadza.

Wprawdzie musiałem trochę się podnieść, kiedy zdejmowała mi moją koszulkę, ale potem starałem się nic nie robić. Trochę nawet coś mnie podkusiło, żeby myśleć o czymś inny, a nie o kochaniu i sprawdzenie jak Nina poradzi sobie przy moim braku reakcji, ale nie dałem rady. Kiedy pełne piersi Niny zatańczyły mi przed oczami a jeden z sutków trafił między moje wargi, mój maszt podniósł się na pełną okazałość, co biodra Niny zaraz zanotowały; uniosły się na chwilę, a potem poczułem tylko jej gorące wnętrze, kiedy nadziała się jak na pal.

Niedługo mnie ujeżdżała. Szybko zaczęły się jęki, zdolne rozbudzić całą klatkę schodową. A mnie, mimo, że ręką zakrywałem jej usta, aby osłabić krzyki, nic nie przeszkadzało wbijać sie coraz głębiej i głębiej... i w końcu zalałem jej wnętrze gorącą lawą, która tryskała, tryskała, tryskała... jakby ktoś tam beczkę podłączył...

Ale wszystko jednak swój koniec ma i po chwili świat zaczął wracać na swoje miejsce. Nina leżała na mnie kompletnie bezsilna. Podtrzymywałem ją ręką, ale kiedy zabrałem rękę, bezwładnie spadła obok. Po chwili otworzyła oczy i cichutko mnie zapytała co to było. Odparłem, że nie wiem, ale chyba ma gorączkę, bo ma strasznie rozpaloną twarz... Nie miała siły nawet dać mi kuksańca. Więc po chwili poprawiłem odpowiedź, posługując się starym dowcipem, jak to jedna panienka zapytana przez koleżankę co robiła na randce z chłopakiem, odparła, że nie wie jak się nazywa to co robili, ale od dziś to na 100% będzie jej hobby.

Śmiech pozbawił Ninę reszty sił.

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

  • 4 weeks później...

152.

Dość długo leżeliśmy spokojnie, trochę się od siebie odsuwając, aby pozwolić ostygnąć rozpalonym ciałom. Nie było się gdzie spieszyć. Ja do Oktiabrskiej miałem kilkanaście minut drogi i to dopiero na ósmą, Nina nie spieszyła się nigdzie. Minuty mijały w milczeniu, ale w końcu rzeczywistość zwyciężyła. Zaczęła się rozmowa o dniu dzisiejszym, która świadczyła, że siły nam wracają.

Nina, tak jak i inne dziewczyny, miała dzisiaj spotkać się z szefem swojej firmy i pogadać na temat przyszłości. Zapytała mnie, czy zostawię jej klucz, bo teraz ona potrzebuje bazy w centrum. Wybierała się wprawdzie zaraz do domu, ale po południu i tak musi wrócić do centrum, więc takie ciepłe miejsce w centrum byłoby jej bardzo przydatne. Nie widziałem żadnych przeszkód. Poprosiłem ją tylko, by kupiła coś do jedzenia, bo chyba na stołówkę, to nie opłaci mi się jechać. Kasę jej zostawię więc jak będzie miała czas, to niech zrobi jakieś zapasy nawet na parę dni. Jedzonko w chacie się przyda, bo nie wiadomo ile czasu jeszcze Willy będzie płacił rachunki w Pizza Hut.

I tak powoli, przygotowywaliśmy się do wyjścia. Bo Nina postanowiła, że pójdziemy razem do metra, a tam ja pojadę do Willego, a ona do domu. A spotkamy się wieczór. Poprosiłem, aby była nie później niż około szóstej, bo diabli wiedzą, co Willy dziś wymyśli. Przyznała mi rację i obiecała czekać.

I kiedy już mieliśmy się ubierać do wyjścia, nieoczekiwanie objęła mnie, pocałowała i widząc moje zaskoczenie cichutko wyszeptała, że źle się dzisiaj stało z tym dosiadaniem na wersalce. Bo niczym się nie zabezpieczyła, pora była nie całkiem odpowiednia, a potem do łazienki poszła trochę późno, bo wcześniej nie miała siły. A teraz troszkę się boi.

Nie wiedziałem co odpowiedzieć. Musiałem mieć strasznie głupią minę, bo Nina aż się roześmiała i już całkiem głośno powiedziała, żebym się tak nie bał, bo to się tylko ociera o granice możliwości. Nic się stać nie powinno, ona po prostu mówi mi to wszystko co myśli sama. I powiedziała mi to dlatego, że tą kropelkę wątpliwości po prostu ma. Nie więcej niż 5%. Ale skoro jest, to woli mnie uprzedzić. Ale teraz nie ma sobie co głowy zawracać, mamy ważniejsze sprawy do załatwienia i na nich należy się skupić.

Niby racja, pomyślałem. Więc po co to mówi? Przecież i tak nic pewnego nie będę wiedział, bo za parę tygodni wyjeżdżam do Polski, co jest wiadome od samego początku. Wszyscy wyjeżdżamy na święta. A kto tu wróci po świętach, to pewnie nawet Manfred jeszcze nie wie. Ale jakaś ekipa wróci. Wieści o tym krążą po całej budowie. Do końca stycznia mają być poprawki tutaj w hotelu, a potem wyjazd do Petersburga na budowę bliźniaczej jednostki, czyli Newski Pallace. A potem znów budowa w Moskwie. Hotel National. Takie były ponoć zamierzenia naszego szefostwa. Tyle, że ja wątpiłem w ich prawdziwość. Bo może to odpowiadało chęciom, ale raczej za wcześnie było na konkretne umowy z takim wyprzedzeniem czasowym. To główni wykonawcy mogli mieć takie umowy, lecz nie taka nasza firma. Takich firm jest wiele. Ale mogłem być w błędzie i tą możliwość też należało dopuszczać.

Zanim rozstaliśmy się w metrze, Nina jeszcze kilkakrotnie starała się zbagatelizować swoje wypowiedziane obawy. Nie chcąc jej sprawiać przykrości, przyjmowałem wszystko za dobrą monetę i starałem się o tym nie mówić. Więc rozstaliśmy się wymieniając prognozy dotyczące zachowania Willego w dniu dzisiejszym. No i wyprzedzając trochę wydarzenia, mogę napisać, że ja oczywiście byłem bez szans, ale nawet kabaretowa wyobraźnia Niny nie dała rady przewidzieć tego, co było potem. Życie, jak zwykle, przerosło kabaret.

 

Do Willego trafiłem bez problemów. Dobrze, że wczoraj dokładnie wypytałem Zbyszka o jego pokój, bo okazało się, że Willy mieszka w innym korpusie hotelu niż reszta chłopaków i gdybym polegał tylko na tych strzępkach informacji, które wczoraj udzielił mi Willy, to bym się po prostu spóźnił. No a tego absolutnie nie chciałem. Chociaż, jak się okazało, nie miało to absolutnie znaczenia.

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

153.

Kiedy zapukałem do drzwi pokoju, usłyszałem głośne, polskie, WEJŚĆ! Nie tego się spodziewałem, ale skoro każą wchodzić... Otwarłem drzwi i zobaczyłem Willego siedzącego na tapczaniku z puszką piwa w ręce, a na krześle przy stoliku siedział... Zenek. I też jedną rękę miał zajętą trzymaniem puszki. Przywitałem się z nimi, Willy skinieniem ręki kazał mi usiąść naprzeciwko, na drugim tapczaniku i jednocześnie zwrócony do Zenka powiedział coś, czego nie zrozumiałem. Ale szybko zobaczyłem o co chodziło. Zenek odwrócił się na krześle, otworzył stojącą z tyłu lodówkę, wyjął z niej puszkę i rzucił do mnie przez cały pokój. Udało mi się ją złapać. Wtedy Willy znów gestem pokazał, że mam ją otworzyć i przyłączyć się do picia. Nie protestowałem. Pan każe, sługa musi. Powiem nawet więcej. Wypiłem ją w ciągu minuty. Willy chyba mnie kątem oka obserwował, bo gdy wysączyłem ostatnie krople, znów się wszystko powtórzyło i Zenek rzucił mi drugą puszkę. Kiedy dyplomatycznie próbowałem protestować, że jedną to po prostu chciało mi się pić, więc może starczy, to tylko się roześmiał i uświadomił mnie, że oni piją już... szóstą dzisiaj.

Byłem lekko oszołomiony i nie słuchałem o czym oni szwargocą. Jakoś nie mogłem zapomnieć o czekającej pracy. Jednak rozsądek podpowiadał co innego. Otwarłem więc drugą puszkę i tą już sączyłem wolniej, usiłując zrozumieć o czym mowa. Ale tu nie było nic ciekawego. Willy z Zenkiem rozmawiali po prostu o jakichś przeszłych wydarzeniach ze swojego życia, nie mających żadnego związku z dniem dzisiejszym, czy też z obecną sytuacją. Po prostu krajobraz sielski - anielski przy piciu piwa.

Drugie piwo piłem powoli, ale i tak skończyło się tuż po wpół do dziewiątej. Zenek czuwał i natychmiast otworzył lodówkę, po czym w moją stronę poleciała trzecia puszka. Tą też jeszcze całkiem sprawnie złapałem. Ale moim współbiesiadnikom języki już się plątały. I kiedy w ich rozmowie nastąpiła jakaś naturalna przerwa, pewnie temat się zakończył, zapytałem po prostu Zenka co ja mam dalej robić. Przecież wie w jakim stanie jest mieszkanie i ktoś to musi robić. A dotąd niewiele zrobiliśmy.

Zenek tylko się roześmiał i powiedział, że wie o wszystkim, bo piją od wczorajszego wieczora. Ale radził mi słuchać Willego i się nie wychylać. Obiecał dłuższą rozmowę w innej sytuacji, bo teraz nie ma warunków, no i na tym żeśmy zakończyli. Nie można było dłużej drażnić gospodarza, bo bywał nieobliczalny.

Zenek wrócił do rozmowy z Willym, a ja trochę na boku, pozostałem sam na sam z puszką. Więc nic dziwnego, że opróżniłem ją wcześniej niż zamierzałem. Zenek znów to zauważył. I dostałem kolejną, oczywiście z pełną aprobatą Willego. Tyle, że to już mnie trochę przestraszyło. Oni najwyraźniej trzeźwieli, a ja robiłem się pijany! Piłem czwartą puszkę, a oni w tym czasie zmienili tylko jedno opakowanie!

Ale wypity alkohol dodał mi też trochę odwagi i wykorzystując małą przerwę w ich rozmowie, przerwałem te dywagacje i zapytałem o sytuację z dziewczynami. Przy czym, mówiłem to po polsku, ale nie patrzyłem na Zenka, tylko na Willego. Willy nie zrozumiał. Popatrzył na Zenka, a wtedy Zenek przetłumaczył moje pytanie. A Willy pokiwał głową ze zrozumieniem i całkiem poważnie i spokojniutko, bez nerwów, odniósł sie do tematu, a Zenek tłumaczył. Że cały układ wynikał z umowy z firmą rosyjską, że oni nawet byliby skłonni potrzymać dziewczyny dłużej, bo są zadowoleni z ich pracy, jednak kierownictwo rosyjskiej firmy nagle postawiło zbyt wygórowane warunki finansowe dotyczące dalszej pracy dziewczyn, więc musieli zrezygnować i umowa uległa rozwiązaniu. Poza tym rosyjski pracodawca zastrzegł sobie już wcześniej, że w razie zerwania umowy żadna z dotychczasowych pracownic nie może być ponownie zatrudniona bez jego pośrednictwa. Dlatego przedłużyli umowę z Tatianą, bo ona nie była pracownikiem tej firmy, więc ten zakaz jej nie obejmuje. Natomiast nie mogą zatrudnić nikogo innego z dotychczasowej załogi. I jest mu przykro, bo wie, że pewnie pytam ze względu na Ninę, ale nic w tej sprawie nie może zrobić.

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

154.

To był cios w dziesiątkę. Willy bez wysiłku rozszyfrował cel mojego pytania no i trafił jak na pokazie. Całe szczęście, że Zenek porzucając tłumaczenie, zaczął mnie bezpośrednio pytać o Ninę, o to co teraz się z nią dzieje i gdzie się podziewa. Uspokoiłem go, że jak na razie nadal jest ze mną, że go mile wspomina i że zawsze możemy się spotkać po pracy. Wtedy Zenek, przechodząc na niemiecki, zwrócił się do Willego (przynajmniej tak to rozumiałem) z pretensjami, że jego najbardziej ulubioną dziewczynę pozbawił pracy tak z dnia na dzień i że powinien się poprawić, bo tak się nie godzi traktować takich dziewczyn. Ale Willy tylko odburknął, że on tu nic nie może zrobić, no i temat umarł śmiercią naturalną.

Po chwili milczenia, Willy z Zenkiem wrócili do rozmowy o niczym, a ja znów siedziałem jakby trochę na uboczu. No i myśląc o tym wszystkim, co usłyszałem, znowu straciłem kontrolę nad puszką. A w niej wkrótce pokazało się dno.

Tym razem nikt nie zauważył tego, że przechylam ją do pionu i nic już nie leci do ust. Ale to była chwila. Raczej zupełnie przypadkowo, Zenek rzucił hasło do wypicia wspólnego toastu, chociaż nie wiedziałem z jakiego powodu, a ja odruchowo, otwarcie pokazałem gestem, że w mojej puszce widać dno. Niemal natychmiast w moją stronę leciała następna puszka. Jeszcze i tą złapałem, no i wypiliśmy troszeczkę.

I po chwili, nie wiem sam dlaczego, raczej zupełnie przypadkowo, popatrzyłem na zegarek. Było już po dziesiątej. A kiedy kątem oka wychwyciłem spojrzenie Willego, też odruchowo wystawiłem zegarek w jego stronę, przypominając mu, że jest już całkiem późno. No i w ułamku sekundy zdałem sobie sprawę, że znowu strzeliłem gafę. Willy odsapnął tylko, jakby powietrze z niego zeszło, pokręcił głową jakby z niedowierzaniem i powiedział do Zenka, już zupełnie nie patrząc w moją stronę, żeby wreszcie wytłumaczył mi, że ja nie jestem od tego, aby mu pokazywać zegarek, bo to on mi pisze godziny, a nie ja jemu. I żeby wreszcie ktoś wtłoczył mi do głowy, że tu nie jest budowa hotelu, że budowa została w przeszłości i dla mnie nie wróci, więc i nawyki z budowy są tu nie przydatne. Tutaj mam inne wytyczne i inne zachowania mnie obowiązują.

Poddałem się. Uznałem swój błąd, robiąc niemal teatralny, przepraszający ukłon i obiecałem, że to się nie powtórzy. Zenek tłumaczył, ale nie było trzeba, Willy z moich gestów od razu zrozumiał, że jest mi głupio i machnięciem ręki zakończył sprawę. Nawet się nie wkurzył tym razem.

Po chwili, Zenek zaczął się zabierać do wyjścia. Nałożył kurtkę, dokończył piwo i cały czas coś szwargotał z Willym. Po chwili wstał również Willy. Zenek skierował się do wyjścia, powiedział do mnie, że musi już iść i Willy na chwilę z nim idzie, ale zaraz wróci, więc żebym spokojnie siedział i czekał. A potem obaj skierowali się do wyjścia. Willy jeszcze zdążył się odwrócić, zapytał, czy mam piwo w puszce i powiedział, że jak skończę, to żebym sobie wziął z lodówki następne. I dodał, że za kwadrans będzie z powrotem. Wtedy pojedziemy na mieszkanie. Kiwnąłem tylko głową, że zrozumiałem, bo co mi pozostało. Obaj wyszli i zostałem sam.

Posiedziałem chwilę, wypiłem resztę piwa i poszedłem do lodówki po kolejne. Kiedy ją otwarłem, to osłupiałem. W lodówce było wyłącznie piwo. I chociaż teraz było trochę miejsca, to rano na pewno była załadowana po brzegi. Ciekawe kto mu zrobił zaopatrzenie, bo przecież sam wczoraj nie był w stanie.

Wziąłem jedną puszkę i kiedy szedłem na swoje poprzednie miejsce, wzrok mój padł na aparat telefoniczny. Postanowiłem zadzwonić do Niny. Może gdzieś ją ułowię, albo w domu, albo u mnie. Ale się rozczarowałem, bo nigdzie nikt nie podnosił słuchawki. Najwyraźniej była gdzieś w drodze. Wróciłem więc na swoje miejsce i spokojnie popijałem dalej.

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

155.

Za jakieś pół godziny Willy wrócił. Kiedy zobaczył mnie w pokoju, miał minę jakby sobie teraz o mnie przypomniał, ale rzucił tylko, że już się zabiera i idziemy do metra. Założył zimowe buty, okręcił szyję szalikiem i narzuciwszy kurtkę, był gotowy do wyjścia. Ja też zabrałem kurtkę i wyszliśmy na korytarz. A na korytarzu natknęliśmy się na sprzątaczkę. Willy przystanął przy niej, coś tam wyjął z kieszeni i jej wręczył, pewnie jakieś pieniądze i coś tam zaszwargotał. Zrozumiałem, że pewnie płaci jej za pranie rzeczy, a może ona robi mu jakieś zakupy? W każdym razie widziała nas razem, więc w razie czegoś moja obecność w pokoju Willego nie będzie dla niej podejrzana.

Kiedy zjechaliśmy na dół windą, Willy poszedł w stronę recepcji oddać klucz. A w recepcji siedziała jakaś kobieta, której się ukłonił z daleka. Odpowiedziała mu z uśmiechem od ucha do ucha i to po niemiecku. Willy skierował się prosto do niej, jak nie-Austriak pocałował ją w rękę, no i zaczęli szwargotać. A ja zatrzymałem się w hallu. Postałem chwilę, a potem usiadłem w jednym z foteli. Posiedziałem tak ponad dwadzieścia minut, kiedy wreszcie Willy odwrócił się od swojej rozmówczyni i popatrzył w moją stronę. Wstałem z fotela, a wtedy on skierował się w moją stronę. Nie podchodziłem do niego, bo byłem blisko drzwi i sądziłem, że wyjdziemy razem. Ale nie tym razem. Kiedy podszedł do mnie, tylko powiedział półgłosem, żebym dzisiaj szedł sam na mieszkanie, bo on nie ma czasu. A jutro żebym się zameldował u niego o ósmej, tak jak dzisiaj. Po czym odwrócił się na pięcie i poszedł znowu w stronę recepcji. Nic tu po mnie, pomyślałem i wyszedłem z hotelu.

A na zewnątrz królowała zima. Ciągle zabiegany ostatnimi dniami, nie miałem nastroju, aby pooglądać słoneczny i śnieżny świat. A szkoda, bo było co oglądać. Dawno już nie widziałem takiej zimy, takich zwałów śniegu, które leżały wzdłuż chodników, zalodzonych, mimo wysiłków służb miejskich. I chociaż sytuacja nie była wcale taka radosna, południowe słońce nastrajało jakoś tak bardziej optymistycznie.

Poszedłem w stronę metra. Może, gdybym miał klucz, to pojechałbym do domu, ale po chwili wahania, rozsądek zwyciężył. Trzeba było w końcu coś zrobić, żebym z tej roboty nie wyleciał i to razem z Willym. Ten gospodarz wymagał respektu. Zdążyłem się zorientować, że nowe wyposażenie mieszkania, jeszcze w pudłach, przysyłają mu firmy z całej Europy. Jak go na to stać, to jest przecież na tyle obrotny, że może zapytać gdzie są ci pracownicy za pracę których zapłacił. A Manfred prawdopodobnie rozliczy wtedy nas obydwu.

Kod wejściowy na klatkę znałem, ale do mieszkania musiałem zadzwonić. Gospodarz otworzył, wpuścił mnie i nawet mrugnięciem oka nie dał poznać, że cokolwiek go dziwi. Bo była właściwie pora obiadu. Ja niestety, musiałem sobie dzisiaj obiad odpuścić. Kupiłem wprawdzie po drodze jakieś ciastka, żeby czymś głód oszukać i to wszystko. Na takie delicje jak obiad, dzisiaj nie było czasu. W pokoju położone było pięć pasów tapety, które przykleiliśmy wczoraj w ciągu pierwszej godziny i ani jednego więcej. Nic się samo od wczoraj nie zrobiło. W łazience dwóch naszych kończyło szpachlowanie, czy też szlifowanie, ale znałem ich tylko z widzenia. Jakoś nie nawiązywaliśmy bliższej znajomości. Dobrze, że jednak byli, bo gdyby tak gospodarz czekał tylko na mnie... to nie chciałem wierzyć, żeby się nie wściekł.

Spokojnie zabrałem się do pracy. Szło mi nieźle. Tapeta angielska, wysokiej jakości, nie sprawiała nieprzyjemnych niespodzianek. A ja nie goniłem byle do przodu, starałem się robić powoli, ale dokładnie. I kiedy gospodarz, około trzeciej, przyszedł zaprosić mnie na herbatę na kuchni, to do wczorajszych pięciu, miałem już dołożone sześć pasów.

Chłopaków już nie było. Nawet nie wiem kiedy poszli, gospodarz powiedział, że zakończyli pracę. A więc byliśmy sami. Herbata pachniała wspaniale, a smak miała wyśmienity. Nie mam pojęcia co to za gatunek i jak parzona. Do herbaty gospodarz przygotował precle. To znaczy to wyglądało jak zwykłe precelki, które można w torebce kupić w każdym sklepie, tylko takie większe. Wielkości spodeczka do herbaty. I smakowały niby normalnie, jak zwykłe te trwałe, twarde precelki z torebki, tyle, że po zjedzeniu jednej sztuki takiego precla i wypiciu herbaty, miałem dosyć. Czułem się jak po obiedzie. Po prostu byłem najedzony.

Ja sobie wtedy z tego nie zdawałem sprawy, bo moją uwagę zaprzątnęło inne zdarzenie. Otóż z gospodarzem rozmawiałem cały czas po rosyjsku. I kiedy już piliśmy herbatę, zapytał mnie skąd jestem, bo słyszy u mnie jakiś bałtycki akcent. Odpowiedziałem, że jestem z Polski, no i wtedy gospodarz przeszedł na czystą polszczyznę! Prawie bez akcentowych naleciałości! Po chwili zdumienia zapytałem skąd tak dobra znajomość języka, odparł, że w ogóle świetnie zna Polskę, bo jest emerytowanym oficerem wojskowym i ponad piętnaście lat służył Armii Czerwonej w... Szczecinie. A w wolnych chwilach zwiedzał ciekawe zakątki Polski: od Mazur po Zakopane.

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

  • 2 weeks później...
  • 1 month później...

Dołącz do dyskusji

Możesz dodać zawartość już teraz a zarejestrować się później. Jeśli posiadasz już konto, zaloguj się aby dodać zawartość za jego pomocą.

Gość
Odpowiedz w tym wątku

×   Wklejono zawartość z formatowaniem.   Usuń formatowanie

  Dozwolonych jest tylko 75 emoji.

×   Odnośnik został automatycznie osadzony.   Przywróć wyświetlanie jako odnośnik

×   Przywrócono poprzednią zawartość.   Wyczyść edytor

×   Nie możesz bezpośrednio wkleić grafiki. Dodaj lub załącz grafiki z adresu URL.




×
×
  • Dodaj nową pozycję...