Miesięcznik Murator ONLINE

Skocz do zawartości

Pamiętnik znaleziony w Moskwie


retrofood

Recommended Posts

  • Odpowiedzi 1k
  • Utworzony
  • Ostatnia odpowiedź

Najaktywniejsi w wątku

20.

Na budowie zaczęły się ruchy, o których Janek wcześniej mi mówił. Dziś już pokazał się tylko z rana, zostawił cały sprzęt pod moją opieką i przyprowadził Grześka, z którym miałem dzisiaj pracować w parze.

Grzesiek był postacią z naszej grupy, ale nie za dużo zdążyłem się o nim dowiedzieć. Był raczej indywidualistą i kilka razy starał się to wyraźnie podkreślić, chociaż ani nie było takiej potrzeby, ani nawet nie leżało to w jego interesie. Fakt, że na początku najlepiej z nas znał język rosyjski, ale mówiąc po rosyjsku nie starał się nawet zmiękczyć dość twardej polskiej wymowy głosek, tak, że często przez Rosjan był nie rozumiany. Gdzieś tam na pewno studiował, bo znał dużo studenckich realiów, ale nie mówił ani gdzie studiował, ani na jakim kierunku. Raczej był to kierunek humanistyczny, bo oprócz paru szczegółów z naprawy samochodu nigdy nie dał się wciągnąć w szerszą dyskusję na tematy techniczne. No i pewnie studiów nie skończył.

To, że Janek dał mi do pary Grześka, oznaczało, że ja jestem szefem grupy, a Grzesiek pomocnikiem. Ale Grzesiek nie chciał przyjąć tego do wiadomości. Od razu próbował wydawać polecenia odnośnie przygotowania tapety. Uniknąłem kłótni z samego rana, po prostu ustępując. Ja wiedziałem, że walka pomiędzy nami nie ma sensu, bo za parę dni i tak się wszystko zmieni. Powiedziałem mu zresztą wyraźnie, że ustępuję po to, żeby się nauczył, bo ja już umiem tapetować. Udawał, że kpi z moich słów.

Zaczęliśmy tapetować. Grzesiek na drabinie jako prowadzący, ja na dole jako pomocnik. Gdzieś po trzech pasach stało się jasne, że Grzesiek popełnił taki błąd jak ja wczoraj. Pasy tapety są tak naciągnięte jedną stroną, że łuku tworzonego przez drugi bok zniwelować się już nie uda. Nie wiedział co robić. A ja zacząłem z niego kpić. I powiedziałem, żeby wyszedł na piętnaście minut, to ja ten błąd usunę. Pokręcił się trochę, sprawdził, czy odejście nie grozi podpadką u Willego czy Manfreda i zachęcany przeze mnie faktycznie poszedł do innego pokoju. Ja zaś szybciutko nakleiłem nowy pas tapety, przeciąłem i po usunięciu resztek zespoliłem łączenie tak, że żadnego cięcia nie było widać. Kiedy Grzesiek wrócił, powiedziałem mu tylko, że ma resztę ściany do dyspozycji i ma to wszystko sam zrobić, a ja w nagrodę będę tylko patrzył jak mu idzie. Grzesiek zauważył, że jeden pas jest doklejony, sprawdził pionem, że wolna krawędź jest prosta i ... sam dokończył ścianę. A ja spokojnie paląc i ciut ciut drinkując, w międzyczasie wytłumaczyłem mu to samo, co wczoraj wytłumaczył mi Janek. I na tym skończyły się zagrywki w temacie kto jest ważniejszy. Grzesiek trochę spuścił z tonu, a ja go nie dobijałem, bo po co. Chce być inteligentem na budowie – niech se będzie. Zobaczymy jak wielu tu ich jeszcze jest.

Po obiedzie kontynuowaliśmy robotę. Grzesiek już nie grał zucha i przyznał się, że nigdy w życiu nie miał z tapetami do czynienia. Więc ja cierpliwie opowiadałem mu wszystko co wiem i czego dowiedziałem się już tutaj. No i szło nam nieźle.

W budowanym hotelu tymczasem zrobiło się trochę zimno. Trochę, to właściwie za mało powiedziane. Baliśmy się, że się przeziębimy. Nieocenioną rolę odgrywały tradycyjne piersióweczki, które większość z nas przynosiła na budowę. No, ale z butelek nie wszystkim ubywało w takim samym tempie. Więc ci co im brakło, a byli bardziej spragnieni, krążyli po pokojach szukając tych, którym jeszcze coś zostało. A nie było łatwo ustalić gdzie kto znajomy przebywa, bo otwory drzwiowe zakładaliśmy folią, aby chociaż trochę ograniczyć ilość ciepła uciekającego na korytarz, no a przez folię niczego wyraźnie widać nie było, a i dźwięki były dość stłumione.

Pojawienie się w naszym pokoju Zenka nie wywołało więc naszego zdziwienia, ani entuzjazmu. Grzesiek miał niewielkie zapasy, a i ja dzisiaj jakoś jechałem na resztkach. Staraliśmy się jakoś przekonać gościa, że nie mamy się czym podzielić. Jednak Zenek nie ustępował. Powiedział, że za 50 gramów powie nam coś wysoce interesującego, co wie dotychczas niewiele osób. Znając jego niezwykłą smykałkę do kręcenia się tam, gdzie coś mówią i do podsłuchiwania, uwierzyłem mu bez zbędnego ociągania się, chociaż Grześkowi wyraźnie się to nie podobało. Zenek wypił porcję gorzały i ściszając głos powiedział, że nasza firma zatrudniła pierwszych Rosjan do pomocy. I on ich widział. Na razie pracują z nim i mają za zadanie podmalowywanie jakichś niedoróbek. Zacząłem żałować tego kieliszka wódki, bo co to za informacja. O tym, że tak będzie, to ja wiedziałem. Jednak Zenek – kawał chytrusa – najważniejsze zostawił na koniec. Jeszcze bardziej ściszając głos dorzucił: ci Rosjanie to są dziewczyny!!! Młode dziewczyny!!! I nawet ładne!!!

I już go nie było.

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

21.

Nic więc dziwnego, że robota już nam nie szła jak do tej pory. Coraz bardziej zaczęliśmy się bowiem interesować tym co na korytarzu, a nie tapetami na ścianie. Zenek – stale wisząca warga – pewnie ten sam numer wykorzystał w wielu innych pokojach, bo po kilkunastu minutach całe piętro tylko o tym mówiło, a Zenek ledwo stał na nogach. Wszyscy starali się dowiedzieć co to za jedne, te pracownice, ale okazało się, ze pracują na innej kondygnacji i nie ma jak tam pójść i je obejrzeć. Pozostawało czekać. Dobrze, że do kolacji było już niedługo.

Jednak przed kolacją pojawił się Jan. Przyszli też Manfred z Willym, pooglądali nasze roboty, coś poszwargotali między sobą, a potem pogadali z Janem. Tyle ukradkiem zdążyliśmy podglądnąć. A potem wszyscy poszli do pokoju Zbyszka, który sąsiadował z naszym. Udając, że bardzo dokładnie wyznaczam pion na ścianie obok drzwi, starałem się jak najwięcej usłyszeć z tego co Janek mówił do Zbyszka. I usłyszałem! Otóż jutro, z samego rana do Zbyszka, który w parze miał Artura, miała dołączyć Tatiana. Janek instruował Zbyszka, że ma jej zbytnio nie obciążać, powinna się w zasadzie tylko przyglądać się i wykonywać najwyżej niektóre proste czynności przygotowawcze. Powiedział, że wszystkie Rosjanki są zatrudnione przez jakąś rosyjską firmę pośredniczącą, która dała im bogate rekomendacje. I oczywiście nie zdawała sobie sprawy, że rekomendując je jako specjalistki od tapetowania wyrządziła im niedźwiedzią przysługę, bo Manfred uznał, że na pewno mają fatalne nawyki i dokładnie trzeba będzie je kontrolować, aby nie zastosowały na budowie „ruskiej” jakości, to znaczy klejenia tapety na zakładkę w tempie cała ściana w ciągu 15 minut. Ale podobno nie miał wielu kontaktów i innych fachowców nie znalazł. Przy okazji, wykorzystując nieznajomość polskiego przez Austriaków, Janek powiedział do Zbyszka, aby zbyt dużo tych Rosjanek nie uczyć, bo mogą nam później chleb zabrać, jak nauczymy je dobrze tapetować. Nie było to głupie. Pomyślałem, że Janek ma rację.

Na kolacji gromadziliśmy się przy chłopakach z tamtej grupy, którzy widzieli panienki. Nie opowiadali zbyt wiele. Okazało się, że dziewczyny prawie w ogóle nie odzywają się do naszych, a jeżeli już, to tylko w sprawach zawodowych. Na żadne pytania i zaczepki nie reagują, jeśli nie dotyczy to pracy. Ale są młode i ładne. Na razie było ich trzy: Tatiana, Nina i Luba. No i w zasadzie tyle udało się nam dowiedzieć tego dnia.

Wracaliśmy do hotelu troszkę podekscytowani. Sytuacja troszeczkę się zmieniła. A miała się zmienić bardziej. W końcu to, że Rosjan miało być 10 osób przestało być tajemnicą. Zastanawialiśmy się, czy cała dziesiątka to będą dziewczyny. Fajnie by było, prawda?

Grzesiek w metrze zaczepiał jakieś młode pasażerki. Udawały, że nie słyszą, ale wyraźnie nie były urażone, czy też niechętne. Nikt też na nas nie patrzył krzywo, czy też z dezaprobatą. To by się dało odczuć.

W hotelu wszystko było w porządku. W pokoju posprzątane, nasze rzeczy, które zostawiliśmy porozwalane po pokoju zostały położone i powieszone w szafie. Umyłem się i poszedłem na poszukiwanie „etażowej”. Tak we własnej gwarze chłopaki z „Oktiabrskiej” nazwali babule, które pełniły dyżur na każdym piętrze, donosząc pewnie kierownictwu co się dzieje. Nie wiem, czy przez przypadek, czy to ktoś wcześniej wiedział, ale oni „oswoili” te etażowe, zlecając im pranie i prasowanie odzieży. Oczywiście, że nie za darmo. Ale cena była tak śmieszna, że zgrozą byłoby nie skorzystać z takiej usługi. Za upranie i uprasowanie kilku koszul i spodni brały pięćdziesiąt rubli. Dla porównania – austriackie papierosy maverick, które teraz palę i kupuję kosztują sto pięćdziesiąt rubli. A za dolara ma się rubli dwieście.

Odnalazłem babulę. Zapytałem, czy nie wie, gdzie można załatwić takie sprawy. Odpowiedziała, że ... ona to załatwi. Nie widziałem problemu. Zapłaciłem, przekazałem numer pokoju i powiedziałem, że wszystko do prania pozostawię rano na łóżku. Na jutro wieczór miało być gotowe i złożone w szafie. Była wyraźnie zadowolona.

Wróciłem do pokoju. Kiedy usiadłem na łóżku, mój wzrok spoczął na telefonie. Przypomniałem sobie o Lenie. Czas chyba było zadzwonić. Ten cały dzisiejszy raban trochę mi ją wybił z głowy, ale teraz wszystko się przypomniało. Odszukałem numer telefonu i zadzwoniłem. Kurcze, odebrał jakiś facet. Przypomniałem sobie prośbę Leny i położyłem słuchawkę.

Trochę się wkurzyłem. Nie było co robić. Spać było za wcześnie. A te wszystkie załatwiania trochę czasu mi zabrały, więc w pokojach nie było już nikogo. Wszyscy gdzieś poszli, tylko gdzie? W tym molochu znaleźć kogoś w jakimś barze, to mi może zejść do jutra.

No ale poszedłem. Zjechałem na dół i zajrzałem kolejno do kilku barów. Nikogo. No i sam się wkurzyłem, co tam będę na sucho chodził. W następnym wypiłem drinka. Sprawdziłem ile kosztuje. Były to grosze. Wypiłem jeszcze kilka, ale nikt się nie zjawił. Poszedłem dalej. Niestety, narodu pełno, w zasadzie sami cudzoziemcy, ale nikogo znajomego. Wróciłem do pokoju. Zacząłem oglądać telewizję. Nudy. Za mało znam język, by na bieżąco rozumieć o czym mówią.

Poszedłem do restauracji, a właściwie do restauracyjnego baru. Też nikogo z naszych, ale tam zaciekawiła mnie butelka. Była to wódka w dwulitrowej butelce, o nazwie „Pasaszok”. Ta nazwa nic mi na razie nie mówiła, ale butelka mi się spodobała, a że kosztowała niecałe półtora dolara, więc ja kupiłem, a do tego wodę „Borżomi” i colę. Zabrałem zakupy i wróciłem do numeru. Te wędrówki miały jedną zaletę, że powoli zaczynałem orientować się w topografii hotelu i powrotna droga do pokoju zajmowała mi coraz mniej czasu.

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

22.

W pokoju znowu włączyłem telewizor. Było już około dziesiątej wieczór, a w innych pokojach nie było nikogo. Wszystko pozamykane. Leżałem i z drinkiem w ręku oglądałem program. Wreszcie na korytarzu usłyszałem jakieś głosy. Wyjrzałem i zobaczyłem Gienka i Grześka, którzy spieszyli do swoich pokojów. Zapytałem gdzie się włóczą. Odpowiedzieli, że odkryli coś bardzo interesującego i zaraz tam wracają, tylko muszą wziąć trochę kasy. I żebym szedł z nimi, to będzie weselej. Reszta też tam była, tylko Mirek ze Staszkiem i Tatusiem (taka ksywka) pojechali do „naszej” byłej restauracji „Hanoi”. Okazało się, że Mirek wziął numer telefonu od kelnera, który w „Hanoi” nas obsługiwał i zadzwoniwszy dzisiaj dowiedział się, że woda już jest, lokal otwarty, a dla tak miłych gości stolik zawsze się znajdzie. Więc wzięli taksówkę i pojechali. Mnie szukali, ale że nie wiedzieli gdzie jestem, to pojechali sami. No i dobrze.

Poszedłem z chłopakami. Kurcze, droga prosta nie była. Najpierw musieliśmy zjechać na dół na parter. Potem przejść na sam koniec podkowiastego hallu (a windy do pokojów były w centrum podkowy). Tam, na końcu hallu przechodziło się przez jakieś drzwi i... znaleźliśmy się jakby w zamkniętym pomieszczeniu, które jednak miało jedne drzwi. Były to drzwi do windy. Odczekaliśmy dość długo, aby przywołana winda zjechała na dół. Wreszcie usłyszeliśmy, jak winda się zatrzymuje i drzwi się otwarły. Weszliśmy do środka. Gienek powiedział, abym zwrócił uwagę na przyciski pięter. Było ich ... dwa. Jeden z cyfrą „1”, a drugi z „24”. Nie wiedziałem co to znaczy. Roześmieli się. To proste! Winda zatrzymuje się na etażach 1 i 24. Przystanków pośrednich nie ma!

Nacisnęli „24” i ruszyliśmy.

Położenie windy było tak sprytnie usytuowane, że jednodniowi goście hotelowi właściwie nie mieli szans na jej odnalezienie. A warto było. Winda bowiem stanowiła jedyny sposób dostania się do ... baru nocnego znajdującego się na samym szczycie jednego z wieżowców. Oczywiście, jeżeli nie liczyć schodów ewakuacyjnych, ale jak później sprawdziliśmy, na schodach żadnych informacji o barze nie było. Zresztą przy windzie też znajdowała się tylko maleńka tabliczka z informacją o godzinach otwarcia baru: od 21-szej do 3-ciej rano.

Szybko wjechaliśmy na górę i weszliśmy do baru.

Bar był nie najgorszy. Niskie klubowe stoliki i wygodne fotele pozwalały na wygodne spędzanie czasu. Reszta naszej grupy siedziała właśnie na fotelach wokół jednego ze stolików. Przy tym stoliku wolnych miejsc nie było. Ale w ogóle klientów było niewielu i tylko mniej więcej połowa miejsc była zajęta. Pozostałe fotele były wolne. Było widać, że większość obecnych zachowuje się tutaj bardzo swobodnie, wyraźnie dobrze znając to miejsce. Było także kilka młodych panienek wyzywająco umalowanych. Gdzie indziej powiedziałbym, że to profesjonalistki, ale w Rosji... wszystkie kobiety i wszędzie malowały się przesadnie i wyzywająco, więc nie byłem jeszcze pewny. Może to tylko mieszkanki hotelowe?

Usiedliśmy we trzech na stołkach przy barze. Ja zacząłem się rozglądać, a Grzesiek od razu zamówił drinki. O, ła! Pierwszy raz w Rosji nikt nie pytał, czy dodać lodu, tylko od razu lód powędrował do szklaneczek! Barmanki wprawdzie były dość leciwe, ale widać były, że jakie takie pojęcie o swej pracy mają. Od razu mi się tu zaczęło podobać. Z głośników gdzieś tam rozmieszczonych po sali dobiegała dyskretna muzyka. Wprawdzie były to rosyjskie utwory, ale... Nie zapomnę słów Mirka, który przed paroma dniami, ze śmiechem zauważył: „Jak w Polsce usłyszałem w radiu jakieś rosyjskie śpiewanie, to zaraz go wyłączałem. A to przecież wcale nie jest takie głupie.” Miałem dokładnie takie samo zdanie. Im częściej słuchałem rosyjskich zespołów, czy piosenkarzy, tym bardziej zaskakiwany byłem bogactwem kompozycji, głosów, aranżacji, czy perfekcją wykonania. To było po prostu dobre. Tyle że u nas nieznane.

Wreszcie zabraliśmy drinki i poszliśmy do stolika. Nie było gdzie siadać, bo wprawdzie foteli był dostatek, ale miejsca na ich postawienie już niewiele. Ale przecież Polak potrafi. Szybko zsunęliśmy dwa stoliki razem, no i miejsca wokół się zrobiło sporo, tak, że na fotele wystarczyło. No, ale teraz pojawił się problem pustego stołu, bo nasze drinki zajmowały niewiele miejsca. Były jeszcze popielniczki, nasze papierosy i to wszystko. To też trwało tylko chwilę, bo zaraz pojawiła się butelka Napoleona i druga z jakąś gorzałą. No i się zaczęło. Po godzinie co niektórzy mieli już odwagę podejść do innych stolików i prosić te dziewczyny do tańca. Aż dziw, że nikt nie dostał po pysku od ich partnerów. Pewnie dlatego, że zawsze grzecznie dziękowali i zachowywali się dość kurtuazyjnie, bez agresji. W każdym razie czas nam minął dość szybko, bo nagle przyszły barmanki i łagodnie, ale kazały się nam wynosić, bo już zamykają lokal. Ano miały prawo, bo już minęła trzecia. Do naszej pobudki zostawało trochę mniej niż dwie godziny. A jeszcze trzeba będzie wytrzeźwieć.

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

23.

Ja głupi, przed paroma dniami myślałem, że większego kaca to już mieć nie można. O mamo, ale to był błąd! To co czułem rano, nie da się opisać żadnymi słowami. I nikt, kto nie miał kaca po jakichś kolorowych alkoholach tego nie zrozumie, ani nawet nie zbliży się do pojmowania. Myślałem już kogoś poprosić, żeby mnie dobił.

A ranek zaczął się też niezwyczajnie. Świadomość odzyskałem niedaleko budowy, kiedy lekko oklepywany z dwóch stron po policzkach otworzyłem w końcu oczy. Cała grupa stała wokół mnie i starała się mnie obudzić. Moje przebudzenie przyjęto z wyraźną ulgą, grupa ruszyła, a ja, podtrzymywany z obydwu stron, też ruszyłem i próbowałem dojść do siebie. Głowa bolała mnie potwornie. Nie miałem pojęcia skąd się tu wziąłem. Zapytałem chłopaków. Okazało się, że trójka, która pojechała do Hanoi, wróciła trzeźwiejsza i wcześniej od nas. Byli trochę przestraszeni, że nikogo nie ma, ale czekali niedługo kiedyśmy wrócili z tej barowej imprezy. Jeszcze nam pomogli położyć się spać.

Mirek miał zdolności budzenia się o żądanej porze, a poza tym miał porządny budzik, więc rano podniósł wszystkich na nogi. Wszystkich oprócz mnie i Arka, bo myśmy się nie dali. Tyle że na całe szczęście nie mieliśmy po powrocie siły się rozbierać, więc rano byliśmy gotowi do wyjścia. Chłopaki ubrali nas w kurtki i pod ręce wywlekli z hotelu. Było już późno, więc wzięli taksówki do metra. Chłód poranka obudził Arka, ale dla mnie było to za mało. Ja przespałem całe wyjście, całą drogę, jazdę w metrze i dopiero teraz otworzyłem oczy. I dobrze, bo pod ręce, to na budowę bym raczej nie wszedł. Oczywiście na stołówce nikt nie był, bo czasu nie było.

Ledwo powłóczywszy nogami przeszedłem bramę i powoli wdrapałem się po schodach do pokoju, gdzie miałem pracować. Szybko udało mi się przebrać w kombinezon i natychmiast zwaliłem się na kawałek styropianu z miejsca zasypiając.

Obudzili mnie chłopaki z drugiej grupy, którzy przyszli podmalowywać sąsiedni pokój. Podobno chrapałem tak, że na dole było słychać, co groziło zdenerwowaniem kierownictwa budowy w razie usłyszenia takiego zachowania w godzinach pracy. A spałem wszystkiego niewiele ponad 10 minut.

Sen troszeczkę mi pomógł, ale nadal do niczego się nie nadawałem. Gorzej, że zapasy się skończyły i nawet na lekarstwo niczego nie miałem. Grzesiek, z którym dalej miałem kleić też nic już nie miał. Nawet wody nie mieliśmy. Tragedia.

Życie uratował mi Zbyszek. Wszedł do naszego pokoju, popatrzył na mnie i bez słowa odwrócił się i wyszedł. Wrócił po chwili z termosem w ręce, nalał pełny kubek i kazał mi wypić. Wziąłem kubek i mimo trzęsących się rąk, jakoś udało mi się to podnieść do ust. Była to kawa z solidną dolewką koniaku. Z każdym łykiem czułem, jak życie rozchodzi się po całym ciele. Jak wracają mi siły i energia. Wypiłem do końca i poprosiłem jeszcze o parę łyków. Zbyszek bez słowa dolał. Znów wypiłem. Zapytałem skąd wiedział. Odparł, że przecież ma kleić z Arkiem i jak go zobaczył gdy przyszedł, to zapytał tylko czy sam tak wygląda, czy jeszcze ktoś. Artur odparł, że ja jestem gorszy. No to przyszedł popatrzeć. Powiedział mi jeszcze tylko, że gdyby Manfred mnie zobaczył w takim stanie, to chyba od ręki by mnie wylał z tej budowy. No i wyszedł.

Głowa nadal mi pękała, ale już jako tako mogłem się ruszać, więc zabraliśmy się do pracy. Teraz najważniejsze było przetrwać poranny obchód Manfreda i innego kierownictwa, potem może coś się poradzi. Tyle, że przy obchodzie Grzesiek w sumie też nie chciał wystawiać się na pierwszą linię, bo również cuchnął przeraźliwie i obaj byliśmy trochę wystraszeni. Dzisiaj nikt nie myślał o Rosjankach. Był tylko jeden problem: przetrwać!

W końcu kierownictwo nadeszło. Grzesiek wylazł na szczyt drabiny i udając, że ich nie widzi, coś tam przymierzał na samej górze, zadzierając głowę, aby chuch nie poszedł na dół. Ja zaś kręciłem się przy stole, starając się też na nich nie patrzeć i być zawsze od nich odgrodzony stołem. Trochę pomogło, że wcześniej otwarliśmy okno i powietrze się trochę oczyściło. A oni pokręcili się, pooglądali i nic do nas nie mówiąc – wyszli. Odetchnęliśmy z ulgą, trochę jednak nie wierząc, czy nie wrócą się z jakimś tłumaczem. Jednak w ciągu pół godziny nie wrócili. Spokojniejsi trochę staraliśmy się jakoś tapetować, ale łatwo nie było. Na razie od rana kładliśmy ten sam pas tapety, a końca jeszcze widać nie było. Wreszcie ten pas był już tak pomięty poprawkami, że trzeba było go zdjąć i powiesić do suszenia, a całą robotę zaczynać od nowa, nową tapetą. To nie miało sensu. Potrzebny był solidniejszy klin i coś na ząb. Organizm chciał coś trawić, a nie było co.

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

24.

Ostrożnie wyrwałem się na korytarz i nasłuchiwałem. W sąsiednim pokoju był Zbyszek, Artur i jedna z Rosjanek, Tatiana. Ale wiedziałem, że Zbyszek oprócz kawy nic nie ma, a kawy więcej nie zechce dać, bo jemu nic nie zostanie. Więc nawet tam nie zaglądałem, tylko poszedłem dalej. Ale tu byli sami nasi. Nikt dzisiaj zapasów nie zrobił to i nic nie mieli. Zdecydowałem się iść po nowe pudło tapety. Tylko tak miałem szansę natknąć się na kogoś konkretnego. Wziąłem klucze i zacząłem schodzić do piwnicy po tapety. Jednak po drodze spotkałem tylko Serbów i Turków, którzy nadal coś tam podmurowywali. Z Polaków – nikogo. Kurcze, chyba miałem dzisiaj pecha. Zabrałem z piwnicy tapetę, paczki z klejem, zamknąłem magazyn i rozpocząłem wspinaczkę na gorę. Ciężko było. Piwnica była przecież na poziomie „minus” dwa, a ja miałem z tym bagażem wejść na „plus” trzy. A w dodatku ‘jedynka” miała chyba z pięć metrów wysokości. Jednak szczęście uśmiechnęło się do mnie. Właśnie na górze jedynki spotkałem Zenka i Ziutka z drugiej grupy, jak schodzili na dół. Zapytałem gdzie się podziewają i poprosiłem o ratunek. Odparli, że malują z Rosjankami na czwartym (to dlatego ich nigdzie nie widziałem), ale właśnie idą do magazynu po farbę, no i szukali klucza, a klucz jest przecież u mnie. Z powrotem zszedłem na dół. I dobrze zrobiłem. Okazało się, że oni rano przebierają się właśnie w magazynie, a nie tak jak my, w pokojach gdzie tapetujemy. A skoro tu w magazynie mają swoje rzeczy, to i tu w zakamarkach mają... swoje zapasy!

W magazynie szybciutko opróżniliśmy butelkę. I nawet była zakąska, którą pochwycili na śniadaniu w stołówce! Byłem uratowany.

Wreszcie zabraliśmy każdy swoje ładunki i poszliśmy na górę. Już nie było tak ciężko. Wchodziliśmy na górę dowcipkując i opowiadając. Oni specjalnie nie mieli co opowiadać, bo Rosjanki nadal niemal się nie odzywały, nie reagowały na zaczepki i natrętów starały się zniechęcić. Zenek zachwycał się tylko ich urodą, a szczególnie urodą Niny, ale mi to nic nie mówiło, bo żadnej z nich przecież nawet nie widziałem. Wreszcie doszedłem do pokoju, a oni poszli dalej na górę.

Chociaż dochodziła już jedenasta, Grzesiek nie posunął się specjalnie naprzód. Wprawdzie jeden pas był przyklejony, ale to było wszystko, na co było go dzisiaj stać. Przynajmniej przed obiadem. Był strasznie wkurzony, że nic mu nie wychodzi, a poza tym ja gdzieś przepadłem i nie ma mu kto pomagać. Kazałem mu zejść z drabiny i nie zbliżać się do ściany. Miał tylko robić wrażenie że pracuje, aby w razie kontroli nie zmoczyć dupy. Raźno wziąłem się do roboty. W ciągu pół godziny sam położyłem trzy pasy i troszeczkę odetchnąłem, bo nie byłoby chyba najciekawiej, gdyby w południe Manfred zastał nas w tym samym miejscu na ścianie w którym byliśmy rano. A tak, to zawsze jest jakiś postęp. Poza tym musiałem zwolnić, bo doping przestawał działać przy tak dużym wysiłku. Należało się oszczędzać. Tak, że do obiadu położyłem też trzy pasy i uznałem, że zasłużyliśmy na przerwę. Poszliśmy na obiad.

Na obiedzie oczywiście, najważniejszym tematem były Rosjanki. Tym bardziej, że i one przyszły na stołówkę. Pod wodzą Zenka oczywiście, który ganiał wokół nich niby kogucik wokół swego stadka. One jednak niezbyt zwracały na niego uwagę. Rozmawiały z jakimiś trzema facetami, którzy byli w kolejce obok nich. Okazało się, że to Rosjanie, też przyjęci do pracy z tej ruskiej firmy. Dowiedzieliśmy się od Zenka, że faceci mają doszlifowywać ściany, a dziewczyny na razie maluję, ale mają z nami tapetować.

Przyglądałem się im otwarcie. Były to faktycznie młode, sympatyczne z wyglądu kobiety. Wszystkie miały na oko ok. dwudziestu pięciu lat. Były ładne, chociaż pięknościami to raczej nie były, no może z wyjątkiem jednej. Zenek powiedział, że to jest właśnie Nina. Była brunetką, o gęstych lokach na głowie, teraz związanych chustką, o buzi smutnego dziecka. Ale po chwili uśmiechnęła się do drugiej Rosjanki i coś tam powiedziała. Faktycznie. Mogła się podobać. Była szczupła, chociaż nie chuda, średniego wzrostu i mimo roboczego ubrania można było zauważyć, że ma zgrabną budowę ciała, chociaż kobity zaraz by jej zarzuciły, że w biodrach jest za szeroka. Cóż, kiedy mi się to właśnie takie szerokie podobają...

Nie było jednak zbyt dużo czasu na przyglądanie się, zjedliśmy obiad i pobiegliśmy z powrotem, aby chociaż troszkę odespać, no i po drodze odnowić zapasy, żeby nigdy już nie było takiej posuchy jak dzisiaj.

Mnie udało się spać całe piętnaście minut. I znowu towarzystwo zaraz po skończeniu przerwy postawiło mnie na nogi, bo moje chrapanie zbyt daleko się rozlegało. Ale wyszło mi to na dobre bo za chwilę, kiedy przyszedł Manfred z Janem, przynajmniej nie miałem zaspanych oczu.

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

25.

Nie wiem gdzie byli wcześniej, w których byli pokojach, co oglądali, ale kiedy weszli do nas, poczułem, że nie jest to taka standardowa wizyta. Coś wisiało w powietrzu, nie potrafiłem zrozumieć co, ale obleciał mnie strach. Zainteresowanie Manfreda jakością tapety na ścianie, przyglądanie się ścianie pod wszelkimi możliwymi kątami padania światła przekraczało normalność. Nie rozumiałem co się dzieje. Wprawdzie Janek, który cały czas szwargotał z Manfredem po niemiecku nie wykazywał jakiegoś niepokoju, ale ... jak to mówią, na złodzieju czapka gore. Ja zbyt dużo miałem ostatnio na sumieniu, by być spokojnym o ocenę mojej pracy.

Wreszcie sytuacja się wyklarowała. Jan kazał mi przerwać robotę i takiemu zdziwionemu, struchlałemu powiedział, że z polecenia Manfreda mam ... zostawić Grześka pracującego w tym pokoju samego, a ja mam pójść na korytarz i w pokojach, gdzie jeszcze nikt nie klei tapety, pokleić kawałki tapety w miejscach gdzie będą przyszłe kaloryfery. Mam sam te pokoje wyszukiwać i się spieszyć, bo w hotelu trzeba włączyć ogrzewanie, więc monterzy kaloryferów przyjdą już za dwa – trzy dni. I całe piętro do tego czasu musi być przygotowane. A jeśli nie będzie, to późniejsze klejenie tapety będzie o wiele trudniejsze.

Fakt. Klejenie za kaloryferami, do tego gorącymi, na pewno nie należało do najłatwiejszych. Aluminiowe grzejniki zostawiały nie więcej niż kilka cm przestrzeni do ściany. Ręka tam nie wchodziła, a przykleić trzeba by całą powierzchnię tapety. Jak? A to trzeba było wymyślić.

Ale w tej chwili ten problem tylko przeleciał mi błyskawicznie przez głowę i znikł. Myślałem o realiach. Bo miałem zajęcie – marzenie. Bazę miałem mieć w swoim dotychczasowym pokoju, skąd miałem brać tapetę i narzędzia, więc mogłem legalnie w nim przebywać i legalnie mogłem chodzić po całym piętrze! Oczywiście nie z pustymi rękami, ale nikt mi nie mógł nic zarzucić, że się obijam! No i prosta robota, kawałki tapety krótkie, od podłogi tylko do parapetu... No prosto czysta przyjemność! Jednak ten dzisiejszy dzień nie był taki zły!

Kiedy Manfred z Janem odeszli, od razu postanowiłem odetchnąć wolnością.

bez zbędnego ociągania zabrałem się za sprawdzanie frontu robót, czyli najpierw wyszedłem na korytarz, aby swobodnie, bez stresu, że ktoś mnie przyłapie nie w tym miejscu, pooglądać świat zewnętrzny. Oczywiście wziąłem ze sobą metrówkę, aby w razie czego wejść do któregoś z pokojów i mierzyć odległość od parapetu do posadzki.

Pokoje, w których nikt nie tapetował, nie miały zasłony foliowej na wejściu. Szybko przepatrzyłem kilka z nich. Szybko pomierzyłem też niezbędne odległości. Było dobrze, tzn. parapety były na mniej więcej jednakowym poziomie, więc tapetę mogłem ciąć zawsze na jeden wymiar. Zorientowałem się też, że trzy paski tapety na pokój z powodzeniem wystarczy w większości przypadków. W większości, bo te pasy które ja miałem kleić, nie mogły być umieszczone byle jak. Należało co najmniej z jednej strony uwzględnić odległość do winkla, aby uniknąć cięcia wzdłuż z obydwu stron. To by była zbędna robota. A jednocześnie już na oko było widać, że rury do c.o. nie idą identycznie i grzejniki będą musiały być montowane z różnym przesunięciem w stronę ściany. Nie były to duże różnice, ale były. Na wszelki wypadek w niektórych pomieszczeniach należało przykleić cztery pasy. Tym bardziej, że oprócz standardowych pokojów na piętrze były też inne np. pokój dla niepełnosprawnych. Był on znacznie większy, z różnymi filarkami i słupkami przy oknach i całkiem innym rozmieszczeniem rur. Takie należało potraktować indywidualnie.

Ale to wszystko zrozumiałem w piętnaście minut. Teraz należało zorientować się w sprawach niebudowlanych. Poszedłem do końca korytarza. A muszę powiedzieć, że w ogóle, gdyby narysować przekrój hotelu, to przekrojem korytarza byłaby normalna podkowa, a po jej obydwu stronach, zarówno zewnętrznej, jak i wewnętrznej rozmieszczone były pokoje. Schody, którymi wchodziliśmy na piętro leżały w jednym końcu ramienia tej podkowy. Klatka z drugiego końca była nieczynna, gdyż na dole coś tam jeszcze robili i wejścia na nią były zabezpieczone. Natomiast windy mieściły się w środku podkowy, ale również były jeszcze nieczynne. My jak na razie dotąd tapetowaliśmy pokoje na tym „ramieniu” gdzie były schody. Tutaj kierownictwo zawsze mogło nas zaskoczyć nagłym i niespodziewanym pojawieniem się. Na drugim „ramieniu” wystarczyło opracować system znaków i takiej szansy by nie miało. To też przyszło mi do głowy w ciągu kilkunastu dalszych minut.

Ale porzuciłem te rozmyślania. Trzeba było coś zrobić, aby potem mieć trochę luzu. Szybciutko pokleiłem tapetę w trzech pokojach. Powoli zbliżałem się do „środka” podkowy tam, gdzie były niestandardowe pokoje i gdzie można było zajrzeć na drugą stronę hotelu. Bo z pokoju gdzie tapetowaliśmy widoki były nieciekawe, na sąsiednie budynki i na dróżkę, którą dochodziliśmy do budowy od metra. Co jest dalej, to nawet nie wiedziałem.

Zaczynały się problemy techniczne. Wieczór nadchodził szybko, a ja miałem tylko jeden halogen. On mi wystarczał, ale pod warunkiem, że na korytarzu było się do czego wpiąć. A tu po korytarzu biegły oczywiście kable, ale gniazdka to nie szło uświadczyć. Poszedłem sprawdzić dalej. Do wind gniazdka nie było. Trzeba było sprawdzać dalej. Kiedy pokonałem załamanie korytarza, a przede mną było drugie ramię „podkowy” korytarza, z dali posłyszałem jakieś głosy. Poszedłem w tamta stronę. Na kablu leżącym na posadzce pojawiło się łączenie. Było też wolne gniazdko. Należało teraz tylko zapytać właścicieli kabla o zgodę na podłączenie się. Wszyscy tego przestrzegali, gdyż czasem obciążenie kabli było maksymalne i podłączenie następnego odbiornika powodowało wywalenie bezpieczników i na budowie nastawała ciemność. Nie muszę chyba cytować jakie teksty śmigały wtedy w powietrzu na sprawcę takiego zdarzenia.

Moje zbliżanie się zostało jednak usłyszane wcześniej i z jednego z ostatnich pokojów wyszedł... Ziutek.

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

26.

Był zaskoczony moim pojawieniem się nie mniej niż ja jego obecnością. Za chwilę z pokoju wyszedł... Zenek z butelką piwa w ręce. Doszedłem do nich. Okazało się, że są jeszcze tutaj i Tomek i Marcin i jeszcze inni z drugiej grupy, a także... Rosjanki: Nina i Luba. Chłopaki w całej grupie pokojów wykańczali szpachlą ściany przy futrynach po wstawieniu okien, a także wraz z Rosjankami gruntowali całość ścian i wszelkie zaułki, gdzie mieliśmy tapetować. Towarzystwo działało co najmniej w sześciu pokojach, wszędzie były podłączone halogeny. Zaczynałem mieć wątpliwości czy dadzą mi się jeszcze podłączyć. Zapytałem Zenka. Zenek nie widział problemów, a Ziutek dodał, że jak wyłączy bezpieczniki, to jeszcze lepiej, wtedy już całkiem spokojnie będą pić piwo, bo jeszcze mają. Zawsze to będzie paręnaście minut przerwy zanim ktoś pójdzie do rozdzielni i załączy z powrotem. Opowiedziałem im jakie polecenie dostałem od Manfreda. Nazwali mnie szczęściarzem.

Weszliśmy do pokoju. Poczęstowali mnie piwem. Pogadaliśmy parę minut. Zapytałem o dziewczyny. Ziutek był zdegustowany. Popatrz sam – mówił. Patrzą się tylko na ścianę, z nami gadać nie chcą, dobrze, że po niemiecku nie mówią, bo chyba by donosiły – zakończył.

Pośmiałem trochę, popatrzyłem na nie, ale ich nie zaczepiałem. Wypiłem piwo i poszedłem robić swoje. Przyniosłem do pokoju przy rozgałęźniku swoje narzędzia i tapety. Podłączyłem halogen. Nic się nie stało. Lampa świeciła normalnie. Zabrałem się za klejenie. Szło nienajgorzej. Szybko skończyłem i przeniosłem się do następnego pokoju. W międzyczasie zauważyłem, że Zenek też przenosi sprzęty do pokojów bliżej mnie. Widocznie tamte pokoje już kończyli. Krzyknąłem na nich, aby jeszcze wszystkiego nie zwijali, to skorzystam z ich światła przy klejeniu. Szybko pobiegłem po tapety, pociąłem, pokleiłem i po chwili dwa końcowe pokoje były „załatwione”. Za następnych 10 minut pokleiłem dwa następne. W ten sposób po dwa pokoje w końcu korytarza były zakończone. Wprawdzie powinienem trochę poczekać, bo grunt był zbyt świeży, ale co tam. Przyjdą kaloryfery i zasłonią ewentualne niedoróbki.

Chłopaki pościągali sprzęty, a przy okazji okazało się, że teraz jeden odcinek kabla w zasadzie jest im chwilowo niepotrzebny. Więc położyli go na korytarzu z powrotem tak, że można już było podłączać się z lampami w pokojach od samych wind. Ulokowałem się w jednym z pokojów – tym dużym dla niepełnosprawnych. Po chwili przyszedł do mnie Zenek i pyta, czy zauważyłem. Nie wiedziałem o czym mówi. Szeptem wytłumaczył mi, że kiedy ja zaaferowany spieszyłem się z klejeniem tak, aby zdążyć przed zabraniem światła, to Nina ukradkiem patrzyła za mną, niemal oczu nie odrywała. Tak mu się na początkowo wydawało. Kiedy jednak przyjrzał się uważniej, to zorientował się, że to nie JA ją interesuję. Ona patrzyła jak ja TAPETUJĘ! A to zdziwiło go jeszcze bardziej. Uśmiałem się. Mnie też to zdziwiło.

Miałem już ładnych kilka pokojów z poklejonymi tapetami, więc należało zwolnić, aby zbytnio nie odbiegać normą od reszty. Przeniosłem się więc ze sprzętami bliżej wind, aby wykorzystać ten wolny kabel, zostawiłem wszystko i poszedłem do Grześka po tapetę.

Grześkowi samemu szło nieszczególnie, tapety miał pomarszczone i było to dość widoczne. Nie miałem zamiaru mu jednak pomagać. Podpowiedziałem tylko słowami, co ja bym na jego miejscu zrobił i zostawiłem problem do jego decyzji. A sam nie spiesząc się odciąłem swoje kawałki i poszedłem tapetować dalej.

W międzyczasie okazało się, że Zenek też postanowił wykorzystać światło w moim pokoju i przysłał tu Ninę, aby przeglądnęła ściany przy futrynach i przejechała to gruntem. Trzeba było także poprawić winkle, bo chłopaki „jechali” ściany dużą rolką i nie wszędzie w zakamarkach ściana była zagruntowana.

Kiedy wszedłem do pokoju, Nina sprawdzała ściany, podświetlając je drugim reflektorem. Kiedy coś zauważyła, to stawiała reflektor, brała z wiadra małą rolkę i coś tam rolkowała na ścianie. Kurcze, Zenek pewnie uznał, że może już samodzielnie pracować. Położyłem pod pierwszy, oknem pas tapety i obejrzałem się. Nina dalej sprawdzała zakamarki, a w tym pokoju było ich niemało, a ja patrzyłem na nią z tyłu. Było na co popatrzeć. Poruszała się zgrabnie, energicznie, i coś tam podśpiewywała cichutko pod nosem.

Postanowiłem przerwać milczenie. Łamanym rosyjskim zapytałem jak ma na imię. Spokojnie odpowiedziała, że Nina. Odpowiedziałem, że ja jestem Sławek. Ładnie – odparła. Chwilę trwało milczenie. Wreszcie ona je przerwała. Zapytała po co kleję tak po parę kawałków tapety w każdym pokoju, a żadnego nie kleję do końca. Głos miała przyjemny, mówiła bardzo wyraźnie i w zasadzie nie miałem trudności ze zrozumieniem o co pyta. Gorzej było z dobraniem słów, aby odpowiedzieć. Zacząłem jednak tłumaczyć, że to pod kaloryfery. Jakoś zrozumiał o co chodzi i sama podpowiedziała mi właściwe słowa. Byłem zdumiony. Rozmowa była normalna, bez jakichś uprzedzeń i nic się nie potwierdzało z tego, co chłopaki wcześniej mówili o milczeniu tych dziewczyn.

Powoli przykleiłem drugi pas. Nina już otwarcie obserwowała moją pracę. Kiedy skończyłem, zapytała, czy mogłaby ona spróbować przykleić jeden pas. Nie miałem nic przeciwko temu i to jej powiedziałem. Ale nie wiem, czy szefostwo gdyby to widziało, to obyło by się bez awantury. Dlatego powiedziałem jej, że najpierw pójdę i zorientuję się, czy czasami nikt nie nadchodzi. Zrozumiała i powiedziała, że poczeka.

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Dołącz do dyskusji

Możesz dodać zawartość już teraz a zarejestrować się później. Jeśli posiadasz już konto, zaloguj się aby dodać zawartość za jego pomocą.

Gość
Odpowiedz w tym wątku

×   Wklejono zawartość z formatowaniem.   Usuń formatowanie

  Dozwolonych jest tylko 75 emoji.

×   Odnośnik został automatycznie osadzony.   Przywróć wyświetlanie jako odnośnik

×   Przywrócono poprzednią zawartość.   Wyczyść edytor

×   Nie możesz bezpośrednio wkleić grafiki. Dodaj lub załącz grafiki z adresu URL.




×
×
  • Dodaj nową pozycję...