Miesięcznik Murator ONLINE

Skocz do zawartości

Pamiętnik znaleziony w Moskwie


retrofood

Recommended Posts

30.

Wracałem do hotelu prawie wkurzony. Była dopiero ósma wieczór, właściwie jak na Moskwę to wieczór dopiero się miał zacząć, a ja już byłem sam. Przecież nie tak wyobrażałem sobie to dzisiejsze spotkanie. Nie wiem dlaczego, ale jakoś bezpodstawnie byłem pewny, że uda mi się Lenę zaprosić do naszego hotelu, sadziłem, że pobalujemy trochę w jakimś barze na dole, a potem spędzimy wieczór w barze nocnym. W ogóle nie myślałem, że nie będzie mieć czasu. A należało brać to pod uwagę. Właściwie to nawet nie myślałem poważnie, że zaciągnę ją do łóżka, chociaż taka ewentualność też mogła wchodzić w grę. Po prostu nie chciałem być sam.

Jednak prawdę powiedziawszy, to byłem bardziej zły na siebie, za brak realizmu, niż na nią, bo w jej zachowaniu nie wyczuwałem fałszu. I przy tych wnioskach, które wyciągnąłem ostatnio, jej zachowanie było w pełni usprawiedliwione. Ona po prostu nie mogła.

Ale to było dla mnie marne pocieszenie. Było już na tyle późno, że zanim dojadę do hotelu, to nie wiadomo, czy kogoś znajdę i na tyle wcześnie, ze na spanie to jeszcze nie była pora. A ja trzeźwiałem, bo w sumie, to wiele nie wypiłem. A organizm nie lubi trzeźwienia.

Przyjechałem do hotelu. W pokoju nie było nikogo. W sąsiednich zresztą też. Położyłem się na łóżku i zacząłem robić bilans. Najpierw finansowy.

Po parunastu dniach hulanek i swawoli, dodając do tego zakupy niezbędnych elementów wyposażenia, czyli buty, koszule, skarpetki i resztę, te sto dolarów zamienione po przyjeździe na ruble wprawdzie skurczyło się znacznie, ale jeszcze do końca miesiąca powinno wystarczyć! Boże, jak tu jest tanio! Tak na co dzień nie było czasu o tym pomyśleć, ale przy takich cenach i naszych zarobkach, to tu faktycznie szybko można zdrowie stracić. I cóż się dziwić, że na sen czasu brakuje. Bo jak ma go starczyć? Ot, chociażby dzisiaj. Niby już wieczór, ale tylko jakaś ciepła dziewczyna byłaby mnie w stanie zagonić do łóżka. Bo jak pomyślę, że czas ucieka... To niby dlaczego mam iść spać, kiedy ludzie się bawią? I ja się chcę bawić, tym bardziej, że ta zabawa kosztuje mnie grosze. I wreszcie mnie stać na wszystko co w lokalu jest. NA WSZYSTKO! Nigdy się tak nie czułem, bo i skąd? Kto tego uczucia nie poznał, nie wie co to życie.

Druga ciekawa obserwacja. Właśnie zdałem sobie sprawę, że ja tutaj nie pijałem kawy! Nie było kiedy, ani jak. A w Polsce, bez trzech kaw dziennie, w zasadzie moje funkcjonowanie było niemożliwe. A teraz tylko czasem wracało wspomnienie kawy i ochota na jej wypicie. I nigdy rano. Rano o tym nie myślałem. Nie było czasu.

I tak leżałem samotnie, nie zdejmując nawet butów i robiłem jakiś tam obrachunek ostatnich dni. Nawet mi się nie chciało włączyć telewizora. Nagle na korytarzu posłyszałem jakieś głosy. Ktoś mówił po polsku. Zerwałem się z łóżka i wyszedłem na korytarz. Zobaczyłem Mirka, który szedł do swojego pokoju. Mirek był zaskoczony moim widokiem. Oczywiście, tu między nami nikt żadnej tajemnicy długo nie miał, tak, że moje spotkanie z Leną też nie było tajemnicą dla nikogo. Mirek po prostu był zdziwiony, że jest już „po”. Od razu mi powiedział, że wszyscy siedzą w nocnym barze, a on dogadał się z barmankami i przyszedł po polskie kasety, które przywiózł ze sobą i teraz w barze będzie rozbrzmiewać polska muzyka. Coś mi się nie zgadzało. Przecież bar miał być otwarty o dziewiątej wieczór. Mirek się tylko roześmiał. Powiedział, że w niedziele bar otwarty jest od dziewiętnastej. Zabrał kasety z pokoju, zamknął i poszliśmy razem do barowej windy. Kiedy doszliśmy do drzwi przyglądnąłem się wywieszce. Faktycznie, Mirek miał rację. Wjechaliśmy na górę. Nasze pojawienie się zostało przyjęte głośnym aplauzem. Niestety, to nie mnie tak witano, ale Mirkowe kasety. Mirek dał je barmance i za chwilę z głośników popłynęły dźwięki przebojów zespołu Top One. Poczułem się jak w Polsce.

Na sali, oprócz naszej niemal kompletnej grupy, nie było w zasadzie nikogo innego niż wczoraj. Te same panienki, ci sami faceci. Ale muzyka panienkom się spodobała. Była przecież rytmiczna i melodyjna. Zaczęły więc tańczyć ze sobą.

Znalazłem wolny fotel i dosunąłem do stolików, które chłopaki złączyli ze sobą, aby wszyscy znaleźli miejsce.

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

  • Odpowiedzi 1k
  • Utworzony
  • Ostatnia odpowiedź

Najaktywniejsi w wątku

31.

Przy stolikach było wesoło. Wszyscy po kolei opowiadali wydarzenia dni ostatnich. Bo było co opowiadać. W „Hanoi” nowe podboje, Grzesiek ponoć poderwał jakąś panienkę w metrze, inni też opowiadali o swoich wygłupach z miejscowymi dziewczynami. Ode mnie też próbowali wyciągnąć rezultaty spotkania z Leną, ale się jakoś wykręciłem, nie miałem ochoty na publiczne roztrząsanie wrażeń. Na to było za wcześnie.

A piliśmy wyłącznie Napoleona. Ja trochę protestowałem, bo nie lubię kolorowych alkoholi, ale ... zakrzyczeli mnie. Grupa stwierdziła, że dzisiaj jest dzień bez wódki i koniec. Takie kpinki sobie urządzali. No to trudno. Trzeba było męczyć się z Napoleonem. A to nie wróżyło nic przyjemnego jutrzejszego poranka.

Było dobrze po północy, kiedy postanowiłem wracać do pokoju. W głowie szumiało, smak w ustach już był straszny, a i sen upominał się o swoje prawa. Zaczęliśmy się rozchodzić. Wprawdzie Mirek ze Staszkiem, najwięksi podrywacze w grupie od dłuższego już czasu podrygiwali na parkiecie w rytm disco polo z naszych kaset razem z rosyjskimi dziewczynami, ale wyglądało na to, że nikomu to nie przeszkadza i ochrony nie potrzebują. Więc zostawiliśmy grupę tych najbardziej wytrwałych i poszliśmy spać.

Pobudkę sprawił nam oczywiście Mirek. Ten facet miał niespożyte siły. Mnie głowa bolała okrutnie, on sprawiał wrażenie jakby nic nie pił i spał co najmniej szesnaście godzin. Poza tym zrobił już dla wszystkich śniadanie w swoim pokoju, abyśmy nie tracili czasu na stołówkę. Coś tam zjadłem, no i na szczęście któryś z chłopaków dał mi jakieś tabletki od bólu głowy, więc zanim wychodziliśmy z hotelu, ból głowy zelżał.

Poranki w Moskwie były już bardzo chłodne. Tak że w drodze nie trzeba było nas popędzać. Wszyscy spieszyli by chociaż ruchem się rozgrzać. A na budowie – tradycyjnie. Po przebraniu się, każdy szukał kawałka styropianu i po chwili ciszę w pokojach mąciło tylko chrapanie o różnym stopniu głośności. Taka drzemka, nawet tylko dziesięciominutowa, była bardzo pomocna.

Dzisiaj jednak sen przerwała mi Nina. Zameldowała się tuż po siódmej i niecierpliwie rwała się do pracy. Trudno ją było uspokoić. Grzesiek wiedział już o swojej nowej roli, ale też nie spieszył się z rozpoczęciem pracy, a obudzony - rzucił parę słów w stronę Niny (a wszystkie niecenzuralne) i spał dalej.

Wreszcie przez budowę, jakby prąd przeszedł i zasygnalizowano, że idą Austriacy. Błyskawicznie zniknęły płyty styropianowe, każdy brał jakieś narzędzie do ręki i po chwili wszyscy byli na swoich stanowiskach. Gdybym tego nie widział, to naprawdę trudno by mi przychodziło uwierzyć, że 99% tych ludzi przed dwiema minutami normalnie spało snem sprawiedliwego.

Do naszego pokoju przyszedł Janek. Ja w tym czasie już objaśniałem Ninie zastosowanie poszczególnych narzędzi ze skrzynki, pokazywałem klejarkę i sposób wyciągania i obcinania poklejonego pasa tapety. Janek tylko zorientował się, że wszyscy są i praca wre i poszedł dalej. A ja kontynuowałem naukę teorii. Dobrze nam to wychodziło, bo jak nie znałem słowa, to pokazywałem ręką, a Nina podpowiadała mi jak to brzmi. W ogóle była tak zaangażowana, że na osobach z zewnątrz moglibyśmy sprawić wrażenie ludzi, którzy od dawna się znają. Zresztą po jakimś czasie sam byłem zdziwiony tym faktem swobodnej rozmowy. Absolutnie nie potwierdzały się spostrzeżenia Zenka, że dziewczyny są milczące, nie zwracają uwagi na nic i tak dalej. Życie pokazywało, że jest inaczej.

Wreszcie na nowej ścianie pokazałem Ninie jak się zaczyna kłaść pierwszy pas, a potem co powinna robić osoba na dole i od kiedy może cokolwiek robić. Potem zademonstrowałem układanie drugiego pasa. Przyglądała się wszystkiemu z uwagą. Rwała się do pomocy, ale jej nie pozwalałem. Miała patrzeć i zapamiętywać. Wreszcie przy trzecim pasie pozwoliłem jej przyklejać dół. Poszło jej nie najgorzej. Widać było, że bardzo chce poznać wszelkie tajniki i nie zamierza się obijać. Przynajmniej na razie. I dobrze. Po to w końcu tu przyszła.

Później przyszedł czas na obsługę klejarki. Nina dawała sobie radę. Czasem pytała o różne sprawy, ale większość z pierwszego omówienia zapamiętała dobrze. Tak, że do obiadu pokleiliśmy znacznie więcej tapety niż kiedyś z Grześkiem. M.in. dlatego, że miała jedną cechę, której brak było Grześkowi: uznawała bez zastrzeżeń moje przywództwo przy ścianie i nie pchała się naprzód. To pozwalało na pracę płynną i bez zgrzytów.

Na obiad poszliśmy razem. Już nie szła do tych Rosjan, którzy kilkakrotnie dziewczynom towarzyszyli. Od razu stałem się dla reszty budowlańców obiektem niechęci. No bo dotąd siedziałem z Niną w pokoju, więc mało kto zdawał sobie z tego sprawę. A teraz pokazaliśmy się całej budowie. Nie wiem czy wytrzymałbym te wszystkie zaczepki bez trzaśnięcia któregoś po buzi, gdyby nie to, że zaczęli także schodzić inni, więc zaczepki trochę się zaczęły rozkładać na innych. Przyszedł Zbyszek z Arturem i Tatianą, przyszedł Janek z Lubą i ... nowość! Mirek przyszedł ze zgrabniutką czarnulką o urodzie z wyraźnymi wschodnimi rysami, ale bardzo ładną! I cały czas tokował z nią jak roześmiany kogut. Ona była raczej poważna, rzadko mu coś odpowiadała, ale nigdzie od niego nie odchodziła. Zapytałem Niny co to za jedna. Odpowiedziała, że Gala, jakaś dziewczyna zza Uralu i że zresztą przyszło ich dzisiaj więcej. Jest ich w sumie osiem, w tym jej dobra znajoma - Olga. Ale Olga chyba poszła malować, więc pewnie przyjdzie z tymi Rosjanami, z którymi one przychodziły w ubiegłym tygodniu. Reszty dziewczyn nie zna, ot spotkały się w firmie i to wszystko.

Wreszcie przyszli Rosjanie z resztą dziewczyn i stanęli na końcu kolejki. Nina pokazała mi Olgę. Okazała się kobietą grubo po trzydziestce i dość nieciekawej urody. Wyglądało na to, że Janek powybierał na początek do tapetowania same co młodsze i urodziwsze, resztę pozostawiając na później. Oby tylko te urodziwsze do tego tapetowania się nadawały...

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

32.

Nic nie pisałem, że oprócz tapetowania, to do obiadu leczyłem się także z syndromu dnia wczorajszego. Delikatnie, ale jednak. Tak, by dłonie nie drżały. Wpadał przecież Grzesiek po tapetę, zaglądnął też Zenek, który widząc moją ożywioną rozmowę z Niną, zaczynał chyba trochę żałować swojej niecierpliwości w stosunku do niej.

W międzyczasie zapytałem Niny czy coś pije. Odpowiedziała, że nic. I nic nie piła. Zapytałem czy może chce wina, albo szampana – też odmówiła. No cóż, ludzi się nie zmusza, więcej jej nie namawiałem. No i kiedy wyszliśmy z obiadu, to kazałem jej iść na budowę odpocząć, a sam poszedłem po kioskach, celem odnowienia zapasów. I z zapasami szybko wróciłem. Nina zdziwienia nie okazała. Najwyraźniej wszystko co robiłem uznawała za słuszne i uzasadnione. Do pierwszej było jeszcze parę minut, więc wyciągnąłem styropian i położyłem się do spania. Nina powiedziała, że będzie czuwać aby nikt mi nie przeszkadzał. No i czuwała. Nawet jak Grzesiek przyszedł, to słyszałem jak szeptała, by się cicho zachowywał.

W końcu trzeba się było podnieść i wrócić do pracy. Zaczęliśmy znowu klejenie. Ale nurtował mnie jeden problem. Ten problem milczenia tych dziewczyn w dniach wcześniejszych. Wreszcie nie wytrzymałem i zapytałem Ninę wprost. Trochę się wahała, ale zaraz odpowiedziała, że takie wytyczne dostały ze swojej firmy, aby z nami raczej nie rozmawiać, bo to nie wiadomo jacy my jesteśmy itd. itp. Zacząłem się śmiać, że nauk wystarczyło na dwa dni. No bo jak inaczej – odpowiedziała. Po pierwsze, aby coś się dowiedzieć, to rozmawiać trzeba. Po drugie ona nie stwierdza niczego złego w naszym zachowaniu, bo ani Zenek, ani Janek – a on szczególnie, ani ja nie robimy im przecież niczego złego, więc jak nie rozmawiać? Przyznałem jej rację, ale o szefostwie tej firmy to już miałem własne zdanie.

Zdarzenie to sprawiło, że wreszcie zaczęliśmy w naszej rozmowie poruszać tematy nie związane tylko z pracą. Nie mam w zwyczaju wypytywać ludzi o ich prywatne sprawy, więc i Niny o nic takiego nie pytałem. Natomiast zacząłem pytać o Moskwę. Czy ją zna, co warto zobaczyć, gdzie pojechać i o podobne sprawy. Dość neutralny temat rozmowy sprawiał, że nadal rozmawiało nam się świetnie, chociaż co chwilę musiałem pytać o znaczenie jakiegoś słówka. Ale Nina cierpliwie objaśniała i wszystko przebiegało gładko. Potem musiałem jej opowiedzieć trochę o Polsce, bo jej znajomość geografii była mizerna, jak zresztą u większości Rosjan. Dla nich po prostu był Związek Radziecki i... nic poza tym. I tak czas nam leciał dość szybko, chociaż wcale żeśmy się nie spieszyli. A i postępy w tapetowaniu były.

Kiedy zbliżał się koniec wieczoru, próbowałem zagadnąć Ninę o możliwość spędzenia wieczoru w barze. Roześmiała się tylko i stanowczo od razu odrzuciła taką możliwość. Trudno – pomyślałem. To dopiero pierwszy dzień i pierwsza próba. Trzeba spróbować innym razem.

Jeszcze poszliśmy razem na kolację. Znaczy dziewczyny już schodziły z budowy, a my wpadliśmy na stołówkę w kombinezonach, bo od dziś zaczynaliśmy pracę po 14 godzin na dobę, czyli do 21-szej. Niech nikt nie myśli, że się pomyliłem. Tak, do 21-szej. Trochę to dziwne, bo do 18-tej liczyli nam 10 godzin, a teraz po 18-tej kolacja i oprócz tego do 21-szej 4 godziny. Ale to nie moje zmartwienie. Ja mam dostawać kasę, a liczenie nie moja sprawa.

No i po kolacji Nina pojechała do domu, a ja wróciłem na budowę. Teraz to już było marnie. Strasznie marnie. Ani do kogo zagadać, ani z kim pracować... a żołądek pełny, robić się nie chce, pić też nie... Po co myśmy tu zostali? Zaglądnął Willy, to udawaliśmy, że pracujemy, zresztą on chyba wiedział w jakim stanie jesteśmy, bo specjalnie nas nawet nie poganiał. On chyba wiedział co to poniedziałek, zresztą takie pogłoski po budowie chodziły. Wreszcie jakoś tam dotrwaliśmy do wpół do dziewiątej i zaczęliśmy już składać sprzęty, kiedy poszła wieść, że na budowę wrócił Manfred. Musieliśmy dotrwać do samej dziewiątej. W końcu pojechaliśmy do hotelu.

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

33.

W sumie to nawet nie byliśmy bardziej zmęczeni tą nadgodzinową pracą. Po kąpieli i przebraniu się, siły i ochota na bar wróciły, więc większość ekipy bez zwłoki zameldowała się na górze. Dzisiaj nie było tak pusto, gości hotelowych było zdecydowanie więcej, ale... po naszym przyjściu barmanki włączyły muzykę z polskich kaset. Widocznie rosyjska muzyka trochę im się znudziła. A nasze disco polo do tańca się nadaje, więc parkiet barowy szybko się zapełnił. Wtedy też nawiązałem przy barze znajomość z Dimą. Był to młody chłopak, około dwudziestu pięciu lat, całkiem sympatyczny i rozmowny. Sam zagadał do mnie pytając o kasety z muzyką. Chciał je od nas kupić. No, ale Mirek sprzedać nie chciał, bo co byśmy słuchali. Ale nawiązana rozmowa potoczyła się dalej, Dima pytał co robimy w Moskwie, jak długo w hotelu będziemy i podobne sprawy. Odpowiadałem mu szczerze, bo nie widziałem powodu bujać, zresztą mógł coś już przecież wiedzieć, więc inna wersja i tak by nie przeszła. Wreszcie przyszła kolej na moje pytania. Dima potwierdził, że jest jednym z opiekunów „panienek” w barze. Stwierdził, że jemu i pozostałym „opiekunom” się podobamy i mimo że nie korzystamy z usług tego „stadka”, to nie ma o to pretensji i możemy tu w barze czuć się zupełnie swobodnie, nikt nas tu zaczepiał nie będzie. A gdyby wyskoczyły jakieś potrzeby, to... zawsze można na niego liczyć. Oczywiście, nie osobiście (tu się zastrzegł, hi, hi, hi), ale jest w stanie w ciągu kilku minut wypełnić zamówienie, podsyłając nam jakąś panienkę lub kilka. Dał mi też nr swojego telefonu, abym przekazał pozostałym chłopakom. O jego powiązania z KGB nie pytałem, rozumiejąc, że i tak prawdy nie powie. I tak w zasadzie „przedrinkowałem” przy barze z Dimą większość wieczoru. Później trochę potańczyłem z jego panienkami, a około pierwszej zaczęliśmy się zabierać do pokojów, więc i ja poszedłem spać.

Rano, jak zwykle obudził nas Mirek. Przygotował też śniadanie. Tym razem jednak postanowiłem nie korzystać z jego kuchni, tylko pojechać na stołówkę. Tam po prostu można było coś zawsze zabrać ze sobą, by później, do południa, w biegu jeszcze przekąsić czy tez nawet zakąsić. Śniadanie u Mirka było jednak trochę za wcześnie, bo przed szóstą i potem do obiadu człowiek nie mógł już doczekać. Bo co by nie myśleć, to jednak codziennie tych kalorii to jednak trochę trzeba było spalać. Na stołówce porcje były duże, co najmniej dwukrotnie większe od tych, które „normalnie” serwują w restauracjach, a ponadto dość często staraliśmy się wziąć porcje podwójne. I to wszystko się zjadało. A efekt? Spodnie coraz bardziej ze mnie leciały. Kilogramów wagi mi ubywało stale i systematycznie. I to było już zauważalne. Więc gdyby tak częściej jeszcze nie jeść śniadania... chyba bym spadał z drabiny.

Na budowie byłem o czasie. Przygotowałem wszystko do pracy, rozłożyłem sprzęt, rozciągnąłem kable, podłączyłem światło. Po kilkunastu minutach przyszła Nina. Myślałem, że się spóźniła i zacząłem ją uczyć niby Manfred, że spóźniać to się można na radzieckich budowach. Ale okazało się szybko, że nie miałem racji. Bo dla kobiet przywieziono barak stanowiący ich szatnię i postawiono go oczywiście tuż przy ogrodzeniu, bo na placu już nie było miejsca. Więc kobity w szatni zameldowały się o czasie, a że przebieranie się trochę trwało... okazało się, że im wolno. I mają na to zgodę szefostwa.

Tapety kleiło nam się coraz lepiej. Nina była uważna i dokładna. I najważniejsze, że po prostu chciała to robić. Więc nawet kiedy ja zwalniałem tempo, bo nie chciałem wyprzedzać kumpli w innych pokojach z postępem robót, to ona próbowała sama ciągnąć dalej, aż musiałem jej wytłumaczyć, że nie możemy tak bardzo odstawać z wydajnością od reszty załogi, nieważne czy na plus czy na minus, bo ta załoga nas nie będzie lubiła.

Dzisiaj kontynuowaliśmy wczorajszą rozmowę na tematy ogólne, ale ja chwila starałem się nawiązywać do naszego samotnego życia hotelowego. W końcu zapytany opowiedziałem Ninie co robiłem wczoraj po jej odejściu. Oczywiście, bez tych wszystkich szczegółów z nocnego baru. Raczej koncentrowałem się na tym, że nie mamy co robić, więc z nudów pijemy. W ten sposób nasze rozmowy jakoś tak naturalnie skręcały w stronę spraw trochę bardziej osobistych. Nadal jednak żadne z nas nie mówiło o sobie, o swojej przeszłości i teraźniejszości poza budową. W końcu jakoś tak się złożyło, że zapytałem Ninę czy jest rodowitą moskwiczką. Nie była. Zaczęła wtedy trochę opowiadać o sobie. Nina była Rosjanką, Kozaczką i pochodziła z terenów położonych u stóp Kaukazu. Wyjechała stamtąd jako nastolatka w końcu lat siedemdziesiątych do Moskwy, która wtedy szykowała się na Olimpiadę’80. Jak we wszystkich krajach wschodu, wtedy wszędzie brakowało rąk do pracy, a przy realizacji takich ogromnych zadań te braki były szczególnie dotkliwe. Wtedy też Komsomoł ogłosił wielki zaciąg młodych ludzi i wielką akcję pomocy Moskwie w przygotowaniach. Wzięcie udziału w tej akcji miało dać możliwość młodym ludziom nie tylko otrzymania meldunku moskiewskiego (co wtedy dla mieszkańców prowincji było prawie niemożliwe), ale też dawało szansę na przydział mieszkania! I to w Moskwie!

Dlatego Nina porzuciła swoje rodzinne strony, swoją szkołę – a miała być elektronikiem (!) – i przyjechała tutaj, aby budować potęgę Sowieckiego Sojuza. Tutaj też dokończyła naukę, ale w swoim zawodzie pracowała krótko, bo w budownictwie zawsze były i są nadal znacznie większe pieniądze, niż w innych zakładach przemysłowych, nie mówiąc już o „budżetówce”. W tej ostatniej zresztą obecnie zarobki wypłacano z coraz większy, opóźnieniem i z powodu inflacji – coraz bardziej głodowe.

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

34.

Na obiad poszliśmy oczywiście razem. To znaczy nie tylko ja z Niną, ale reszta chłopaków też z dziewczynami. One zauważyły, że my rozmawiamy w zasadzie swobodnie i zaraz też przypomniały Ninie o zaleceniach ich kierownictwa, aby nie nawiązywać z nami jakichś bliższych kontaktów. Nina tylko roześmiała się na to przypomnienie, coś tam jeszcze poszeptały, no i po chwili okazało się, że i one utraciły swoją sztywność i chętniej zaczęły rozmawiać.

Podczas drogi na stołówkę wyprzedzali nas pracownicy z innych firm budowy i cały czas nas zaczepiali, jak nam to teraz dobrze, że nie musimy szukać na mieście... Głupole, właśnie nam było najgorzej, bo kobity blisko, samym swoim istnieniem powodują wzrost adrenaliny we krwi, a tu... nic!!! No, ale oczywiście, musieliśmy robić tajemnicze miny i udawać, że tak, naturalnie, wszystko idzie po naszej myśli... Tak też między sobą ustalaliśmy w drodze. Trzeba było jednak rozmawiać po polsku dość szybko, bo Nina kilka razy zapytała mnie co znaczy jakieś polskie słowo, które wcześniej padło. Zorientowałem się, że zaczyna łapać polski język i otwarta rozmowa na ich temat w ich obecności będzie z czasem niemożliwa, bo zaczną poznawać nasze myśli na ich temat. Więc należało albo mówić tak szybko, aby nie załapały sensu, albo wcale.

Na obiedzie kolejka od razu deklarowała, że wpuści dziewczyny od razu na przód, ale bez nas. Naiwni! Kobity nie miały zamiaru korzystać z takich ofert i grzecznie stanęły razem z nami na końcu. Była okazja, aby cała nasza grupa mogła porozmawiać razem, więc poznawaliśmy się wszyscy, bo co do niektórych to dotąd nie wszyscy wiedzieli kto z kim pracuje. Byliśmy jednak trochę w tym obiekcie porozrzucani i siłą rzeczy nasze kontakty podczas pracy ograniczały się do kilku najbliższych sąsiadów, a dalsze pokoje pozostawały już poza zasięgiem możliwości rozmowy. Teraz więc naturalnym było, że w takiej grupie u kogoś odezwie się wieczorna „samotność” i od razu padnie propozycja jakiejś wieczornej zabawy. Na to jednak było zdecydowanie za wcześnie. Nasze pomocnice były jeszcze zbyt wystraszone i nieufne, aby w ogóle o tym pomyśleć. Poza tym sowieckie wychowanie działało, bo po cichu Nina zapytała mnie, czy w ogóle Rosjanki są wpuszczane do hotelu z „inostrancami”, bo kiedyś było to niemożliwe. Wytłumaczyłem jej, że to gość decyduje kogo zaprasza, a nie administracja hotelu. Chyba nie do końca uwierzyła.

Po powrocie z obiadu i krótkiej drzemce, jakoś tam w końcu rozruszaliśmy się i wydajność tapetowania dość znacznie spadła. Nie, to nie pomyłka. Spadła i już. Kobity wpadły na pomysł, że one też chcą więcej zarabiać i chcą z nami zostawać po 14 godzin. Zaczęły więc ze sobą pogadywać i konsultować, czy wszystkie popierają taki wniosek, a to oczywiście odbijało się na pracy. Rej tam wodziły przede wszystkim Nina i Gala, która tapetowała z Mirkiem. Ale i inne były o wiele bardziej ożywione niż dotychczas. Tak, że zaczęliśmy je obserwować z ich normalnej strony. My z kolei zajęliśmy się środkami „dopingującymi” bo bez tego w ogóle nie chciało się nic robić. Dlatego w sumie piętro ożywiło się znacznie, ale tapety na ścianach przybywało niewiele. Nawet właściwie nie piętro a „piętra”, bo okazało się, że jedna ekipa poszła już tapetować wyżej. Wreszcie ich delegacja „wykonsultowawszy” wszystko poszła do Janka i uzgodniła z nim, że jeszcze dziś przedstawi sprawę Manfredowi. Po czym, uspokojone, wreszcie wzięły się do roboty, przy okazji i nas trochę poganiając, przynajmniej te odważniejsze i śmielsze. I tak nam mijał czas. Przed kolacją Janek przyniósł informację, że od jutra wszystkie chętne (ale to nie obowiązek) będą mogły zostawać z nami dłużej, co wprawiło dziewczyny w dobry nastrój. Wyściskały Janka i wycałowały, aż nas zazdrość brała. Kurcze, zastanawiałem się ile one zarabiają, że tak bardzo im na tym zależało. No ale na razie nikt tego nie wiedział, chyba nawet one, bo na pytania odpowiadały, że dopiero zobaczą przy wypłacie.

Postanowiłem wykorzystać dobry nastrój Niny i ponowić zaproszenie na wieczór. A co mi zależy. Pomyślałem tak: to, że wszystkie na obiedzie nieufnie się odnosiły do tego pomysłu, to nie znaczy, że nie mają ochoty. Tylko się boją. I pewnie czekają aż się któraś odważy pierwsza. A kto ma być tą pierwszą? Przecież najswobodniej tutaj zachowuje się Nina, więc jeśli ktoś – to tylko ona. Tak też zrobiłem. Kiedy już zabierała się odchodzić do szatni przed kolacją, ponownie zaoferowałem jej odwiedziny „Saluta”. Popatrzyła na mnie jakoś tak dziwnie i bez zbędnej zwłoki powiedziała: „Sławek, ja miesiąc temu wyszłam za mąż, więc jakby to wyglądało?” I poszła do szatni.

Byłem ugotowany. Opadły mi ręce. No bo jak można zareagować na takie „dictum”? Powlokłem się na kolację. O dziwo, Nina czekała na mnie zaraz za ogrodzeniem budowy. Reszta dziewczyn już poszła. Chwilę szliśmy w milczeniu, a potem coś tam zaczęła mówić o Janku, który przyszedł do ich szatni i potwierdził wszystkim te wcześniejsze ustalenia. Ale nasza rozmowa nie miała już takiego tempa jak wcześniej. Wydawało mi się, że oboje z ulgą doszliśmy do stołówki. Tutaj przynajmniej można było zwracać się do innych i nie rozmawiać ze sobą na siłę. Kolację więc zjedliśmy raczej w milczeniu, a potem było baj, baj i poszedłem na budowę.

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

35.

Po pracy cała nasza grupa wracała razem. I oczywiście już w metrze zaczęły się ożywione rozmowy na temat naszych pomocnic. Swobodne rozmowy, bo niby dlaczego nie. Po raz kolejny analizowano składy poszczególnych par i możliwości rozwoju sytuacji. Nie bardzo włączałem się do tych rozmów i zostało to niemal natychmiast zauważone. Cóż było robić. Opowiedziałem chłopakom o słowach Niny. Uśmieli się ze mnie zdrowo i głośno współczuli. Udzielali mi także bardzo pomocnych porad w stylu – rozejrzyj się dokoła, tego towaru tutaj na pęczki! Faktycznie, w metrze jak zresztą zawsze tłok był olbrzymi. Jak się jakoś udało złapać jedna ręką poręczy to już było dobrze. Albo stanąć na obydwu nogach. W ogóle to tłok się zmniejszał dopiero przed północą. Gdzie ci wszyscy ludzie ciągle tak późno jeździli to nie mogę zrozumieć.

W hotelu, po codziennych zabiegach higieniczno – kosmetycznych znów stanęliśmy przed dylematem, co dzisiaj robić. Było już wprawdzie po dziesiątej, ktoś by pomyślał, że pora późna, no ale przecież nie dla nas. Dla nas miał się zacząć dopiero wieczór. Mirek ze Staszkiem znów zaproponowali Hanoi i ciągnęli mnie, abym odreagował niepowodzenia i w końcu dałem się przekonać, a za chwilę również Grzesiek zgłosił akces do ekipy. Jeden telefon wykonany przez Mirka do kelnera z tego lokalu, szybkie zejście na dół i po chwili jechaliśmy już taksówką. Faktycznie, nie było to bardzo daleko, bo po kilku minutach byliśmy na miejscu. Teraz pukanie do zamkniętych drzwi, drzwi się uchylają i już szatniarz już gnie się w ukłonach odbierając od nas kurtki. Na salę weszliśmy sami. Stolik czekał zastawiony, więc siadamy i rozglądam się po lokalu. Większość miejsc zajęta, ale nie wszystkie. Przeważają skośnoocy, którzy przeważnie siedzą przy jednym drinku i sączą go niespiesznie. Kapela wprawdzie gra nienajgorzej, ale parkiet w zasadzie pusty. Zapytałem chłopaków jak będzie z tym obowiązkowym towarzystwem. Roześmieli się i wyjaśnili, że po pierwsze nas to nie obowiązuje, ale szatniarz coś będzie nam organizował, bo sami go poprosili. Tyle, że jest już dość późno i niewiadomo, czy dla wszystkich starczy.

Po kilkunastu minutach Mirek zauważył, że szatniarz daje jakieś znaki. Poszedł w stronę szatni i po chwili wrócił z dość ładną panienką. Przedstawiła się jako Ina. Od początku wyraźnie kuratelę objął nad nią Staszek, więc niezbyt wtrącałem się do rozmów przy stole, koncentrując się raczej na spożywaniu trunków. Dzisiaj jednak nikt mnie nie namówił na żaden koniak ani szampan. Od początku piłem wyłącznie czystą. Po niedługiej chwili sytuacja się powtórzyła. Mirek wyszedł i wrócił z drugą dziewczyną. Tym razem była to Ałła. A przynajmniej tak się przedstawiła. Ją z kolei Mirek posadził obok siebie. Byłem już na niezłym rauszu, więc zacząłem protestować, że nawet zatańczyć nie mam z kim, na co Mirek odparł, że czasem zatańczyć mi pozwoli, a potem - jak poczekam aż skończy - to może i na coś jeszcze. Ot takie rozmówki prowadziliśmy przy stoliku.

Niestety, więcej panienek nie przyszło i w sumie to tańczyłem niewiele, piłem dużo aż do chwili, kiedy pragnienie snu zaczęło być tak silne, że zasypiałem przy stoliku. Wróciliśmy więc z Grześkiem taksówką do hotelu, a Mirek ze Staszkiem jeszcze zostali. Giganci.

Rano, jak tradycja ustanowiła, obudził nas Mirek. Tym razem jednak i po nim było widać, że snu to mu brakuje. Zresztą wszyscy byli niewyspani i spracowani, bo reszta siedziała w nocnym barze i też za kołnierz nie wylewała. Tak więc w kilku pojechaliśmy ciut wcześniej, aby wpaść na stołówkę i zabrać coś ze śniadania na zakąskę, a pozostali mieli po drodze zrobić jakieś zaopatrzenie, bo trzeba było dziś przeżyć i nawet pracować.

Niedługo po siódmej przyszła Nina. Tuż po wejściu powiedziała, że nasz zapach to czuć jeszcze przed wejściem na budowę, a tu na piętro, to ledwo wszystkie weszły. Jej zachowanie było całkiem swobodne, jakby nic wczoraj nie mówiła. Mnie to nawet dzisiaj odpowiadało. Byłem zbyt słaby i zbyt rozkojarzony, by się jej sprzeciwiać. Zresztą z innych pokojów też dobiegały glosy niezadowolonych Rosjanek. Ale się za nas wzięły!

Ale na dobrotliwym gderaniu się skończyło. Trochę przewietrzywszy pokój Nina raźno zaczęła poganiać mnie do pracy. Chcąc nie chcąc trzeba było ruszyć gnaty. Tym bardziej, że można było się spodziewać Manfreda lub Willego.

Przy klejeniu trochę żartobliwie zacząłem Ninie zarzucać, że to wszystko przez nią, bo jakby do mnie przyszła, to na pewno tyle bym nie pił. Opowiedziałem jej o naszej wyprawie, oczywiście skrzętnie pomijając jej damski wątek. Nina przyjęła konwencję tej gry i zapowiedziała, że wykorzysta obiad, aby zabronić moim kumplom, czyli Mirkowi, Staszkowi i Grześkowi zabierania mnie na alkoholowe imprezy. A jak nie, to groziła, że się z nimi rozliczy. Bo potem jestem niesprawny i nie chcę tapetować. No i kiedy przychodzili chłopaki do pokoju, bo przecież po cichutku wzmacnialiśmy się po odrobince, to wszystkim groziła wszelakimi plagami, oraz pourywaniem niektórych fragmentów ciała. W ten sposób ponury raczej nastrój poranka już przed obiadem zamienił się w dość wesołą imprezkę, aż musieliśmy trochę przycichnąć, bo zaczęli do nas zaglądać pracownicy z innych firm.

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

36.

Zmiana w zachowaniu Niny a po części i innych dziewczyn najbardziej była widoczna na stołówce. To już nie były te szare myszki, które cichutko stały sobie w kolejce i skromniutko udawały, ze nic nie widzą i nic nie słyszą. Nina rozrabiała na całego zawzięcie dyskutując ze wszystkimi naszymi chłopakami, a nawet z innymi, którzy próbowali ją zaczepiać. Dzielnie sekundowały jej pozostałe. Wszystkie postanawiały i zapowiadały, że zaprowadzą z nami porządek. A były tak jednomyślne, że zepchnęły nas do defensywy i zaczynaliśmy tracić rezon. Dobrze, że doszliśmy do okienka i zabraliśmy talerze, więc konieczność spożywania obiadu trochę uciszyła dyskusję. Ale w całym tym zamieszaniu dziewczyny ani na trochę nie próbowały nawiązywać jakichś bliższych relacji z innymi facetami. Trzymały się dzielnie każda swojej pary, co nie dało się nie zauważyć. I dobrze.

Po drodze na budowę uzupełniliśmy zapasy. Mnie wzruszyła kioskarka, u której ostatnio znalazłem „Stoliczną” w butelkach z „uchem”. Taka buteleczka to do kieszeni trochę jest za duża, więc wczoraj przyniosłem ze sobą piersióweczkę półlitrową i poprosiłem, aby mi ją napełniła. Oczywiście zapłaciłem od razu za całość i zapowiedziałem, że jutro przyjdę po dalszą część. No i dzisiaj babulka przyniosła z domu lejek, aby nie mieć problemów z napełnianiem. Taka spryciula! Babci zapowiedziałem, że teraz zaopatrzenie to tylko u niej będę robił i będę też namawiał kumpli do zakupów w jej kiosku. Była strasznie zadowolona. Na dobry początek nakupowałem u niej papierosów i słodyczy aby słowa w czyn wprowadzić i wróciliśmy na piętro. Kiosk babuli był najbliżej budowy, więc zaopatrywanie się w nim to było niemal po drodze. Czasu więc to kosztowało niewiele, było jeszcze prawie dziesięć minut na drzemkę. Więc natychmiast po przybyciu kawałki styropianu znów się skądś pojawiły (jakoś Austriacy nigdy ich chyba nie widzieli, sam się zastanawiam jak myśmy to chowali po kątach) i na piętrze rozlegało się tylko ciche chrapanie.

Dzisiaj obudziła mnie Nina, która nie spała i zaczęła już nawet coś tam przygotowywać do klejenia. Powoli, powoli, jakoś się rozruszałem i zaczęliśmy mozolnie pokrywać ściany tapetą. Nina była ciągle dokładna i nie trzeba było jej pilnować, więc znowu zaczęliśmy rozmowy o wszystkim i o niczym, nie tykając w najmniejszym stopniu spraw osobistych. Wreszcie, jakby zapominając o jej wczorajszych słowach, znowu zacząłem ją zapraszać do nas do hotelu. Na początku moje słowa puszczała mimo uszu, ale kiedy co jakiś czas ponawiałem zaproszenie, w pewnej chwili odparła, że dobrze, może ze mną pójść, ale nie sama, tylko z Olgą. Wtedy, bez namysłu, ja się z kolei zgodziłem.

Muszę parę słów napisać o Oldze. Była to kobita około czterdziestoletnia, urody, jak to mówił u nas jeden satyryk „nienachalnej”, no i mówiła dość niewyraźnie, sepleniąc. Gdyby to Olga uczyła mnie rosyjskiego, to chyba w życiu bym się nie nauczył. Nawet nie wiem z kim w parze tapetowała. Widziałem ją dotychczas kilka razy, bo na budowie czy też na stołówce parę razy podchodziła do Niny i coś tam ze sobą rozmawiały. Całe szczęście, że była szczupła i niegłupio się ubierała. Jednak w sumie była to postać mało ciekawa. Co łączyło Ninę z Olgą nie miałem pojęcia, no ale nie było sensu pytać. Skoro zgodziłem się na jej obecność, to się na pewno z czasem dowiem.

Kiedy nie bardzo jeszcze wierząc, próbowałem się upewnić, ze zaproszenie jest przyjęte i powiedziałem, że to chodzi o dzisiejszy wieczór, Nina potwierdziła, że zrozumiała. Poprosiła mnie tylko o to, abym na razie nic nie mówił chłopakom z grupy, a sama poszła coś tam uzgodnić z Olgą. Kurcze, byłem tak tą zgodą zaskoczony i zdziwiony, że poszedłem do chłopaków w sąsiednim pokoju coś się napić. Całe szczęście, że musiałem być dyskretny, więc nie zabawiłem u nich długo, bo zaliczyłbym „wpadkę” u Manfreda. Ale zdążyłem wrócić tuż przed nim. Przy okazji usprawiedliwiłem nieobecność Niny wizytą w toalecie, a że Manfred zastał mnie na drabinie z tapetą w ręce, to więcej uwag nie miał.

Po chwili Nina wróciła. Zabraliśmy się do pracy nadal rozmawiając o byle czym. Z kolei do nas przychodzili też chłopaki trochę ją pozaczepiać, a przy okazji strzelić „jednego”. Nina żartować, żartowała, ale na wszelkie napomknienia o jakimś umówieniu się bezpardonowo odsyłała do partnerek z którymi tapetowali. Zaczynałem podejrzewać, że to nie tylko my żeśmy je podzielili. One pewnie też podzieliły sobie nas.

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Dołącz do dyskusji

Możesz dodać zawartość już teraz a zarejestrować się później. Jeśli posiadasz już konto, zaloguj się aby dodać zawartość za jego pomocą.

Gość
Odpowiedz w tym wątku

×   Wklejono zawartość z formatowaniem.   Usuń formatowanie

  Dozwolonych jest tylko 75 emoji.

×   Odnośnik został automatycznie osadzony.   Przywróć wyświetlanie jako odnośnik

×   Przywrócono poprzednią zawartość.   Wyczyść edytor

×   Nie możesz bezpośrednio wkleić grafiki. Dodaj lub załącz grafiki z adresu URL.




×
×
  • Dodaj nową pozycję...