Miesięcznik Murator ONLINE

Skocz do zawartości

Dziennik Alicjanki


Recommended Posts

Z ŻYCIA DOMOWNIKA – wiosna!

 

Mieszkamy już pięć miesięcy! Nawet nie zauważyłam jak to minęło! No i zgodnie z przepowiedniami sąsiada przez te pięć miesięcy nie zrobiliśmy praktycznie nic nowego, oprócz przestawienia nadprogramowej lodówki z holu do pomieszczenia gospodarczego. Nawet nie wszystkie drzwi wewnętrzne mają klamki!

 

Po budowie musiałam się jednak zająć wszystkimi zaniedbanymi przez ten czas sprawami: szczególnie zdrowiem dzieci. Mieszkamy teraz koło lasu, a u Gosi alergia na drzewa i trawy wszelakie jest bardzo mocna. Poza tym jej uzębienie ucierpiało przez zaniedanie budowlane i przez ostatnich kilka miesięcy walczyłyśmy z panią stomatolog z powstałymi ubytkami. Szło nam bardzo wolno, bo Gosia nie pozwala sobie przy zębach długo dłubać, a ja nie chcę jej zmuszać, żeby nie wywołać jakiejś niepotrzebnej fobii. Dodatkowo sprawiłam sobie wreszcie wymarzoną sunię (GoldenRetirevera), zdjecia na stronie: http://community.webshots.com/album/62940197nveMBt, która jest moim "trzecim dzieckiem" do której wstaję o 6 rano posprzątać po "nocnej działalności" jelit, mimo, że mogłabym pospać do 7.30. I oczywiście okazała się być... alergiczką. Tak więc ledwie uporządkowałam zdrowotne kwestie Gosi, przybyła mi sunia z którą jeździłam przez pewien czas do weterynarza co wieczór.

 

Przyszła wiosna! Dziś rano obeszłam całą działkę wdychając zeszronione aromaty ziemi i zobaczyłam pączki na bzach i porzeczkach! Tulipany jeszcze się nie przebijają, być może zostały zeżarte przez któreś z „dzikich” zwierząt, żyjących pod ziemią. Tak więc i we mnie soki ruszyły – postanowiłam zrobić więcej dla oka w moim domu – zadbać o zasłonki, rolety, być może finalne oświetlenie sufitowe, obrazki na ścianach, wiklinowy kosz na drewno itp. Największą w tym przeszkodą są oczywiście... finanse. Aż się wierzyć nie chce, że do niedawna wydawaliśmy kilkanaście tysięcy miesięcznie na budowę, a teraz problemem jest dla mnie wydanie 1500tys! Okazuje się, że budowa wyciąga z człowieka wszystko, a nawet jeszcze więcej i w takim stanie w jakim się ją zakończy, można potem żyć wiele lat - z powodów finansowych, oczywiście.

 

A tu pora na ogród. Widnieje nam tam „na oczach” ogromna góra humusu ocalonego spod domu (szacujemy ją na 18 wywrotek). Mamy tą ziemię wyrównać na działce, jednak wciąż nie możemy się zdecydować, czy robimy staw czy nie. Początkowo miał to być sposób na odwodnienie działki. Z wschodniej i południowej strony domu mieliśmy przeprowadzić rury odprowadzające wodę z dachu do tegoż stawu. A ponieważ ziemia pod nami wymarzona na naturalny staw (12m gliny!) a poziom wód gruntowych w szczytowych okresach sięga 0,5m pod powierzchnią ziemi, wydawałoby się że nie ma się nad czym zastanawiać. Mnie jednak nurtuje kwestia równowagi biologicznej w tym stawie i tego, czy damy radę o niego zadbać w taki sposób, żeby po pewnym czasie to nie było cuchnące bajoro. My niestety nie mamy czasu na codzienne wybieranie liści, a las jest po prostu tuż, tuż. Poza tym, potrzebne byłyby ryby, ale żeby mogły tam zimować, przynajmniej cześć stawu musiała by być głęboka na 1,5m. Mając 5cio letnie, bardzo żywotne dziecko, mam pewne obawy przed taką głębokością. No i żeby woda była natleniona, musi być zapewniony jej ruch. Tymczasem ja w fontannach nie gustuję, a żeby zrobić kaskadę, potrzebna jest jakaś skomplikowana aparatura, a na aparatury mechaniczne to ja mam alergię...

Jeśli jednak przynajmniej trawnik ma powstać w moim ogrodzie w tym roku, decyzja musi być wkrótce podjęta. Bardzo chętnie usłyszę porady doświadczonych forumowiczów na ten temat.

Czekam zatem niecierpliwie na cieplejszą pogodę, żeby wreszcie rano usiąść na tarasie i delektując się promieniami słońca wypić dobrą kawkę...

 

cdn

 

 

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

  • 5 months później...
  • Odpowiedzi 107
  • Utworzony
  • Ostatnia odpowiedź

Najaktywniejsi w wątku

  • Alicjanka

    108

Z ŻYCIA DOMOWNIKA - doglądanie dachu

 

Jako, że na forum trwała jakiś czas temu dyskusja na temat trwałości dachówek ceramicznych Robena, postanowiliśmy przy ładniejszej pogodzie podnieść nasze oczy i ciała do poziomu dachówki sprawdzić jak to po dwóch zimach rzecz się ma. Ponieważ mąż, jak wiadomo sprawny inaczej, oddelegowano do zadania mnie. No i dodatkowo ze swoimi 52kg, nie stanowię bezpośredniego zagrożenia dla dachówek.

 

Tak więc spuściliśmy składaną drabinę w garażu i pierwszy raz weszłam na nasz strych. Uczucie było nieco nostalgiczne, albowiem atmosfera tam jest podobna do strychu który pamiętam u babci. W ciepły dzień jest tam bowiem bardzo ciepło i ciemnawo, tylko zapachu kurzu jeszcze takiego nie ma no i „skarby” jeszcze nie uzbierane. Konstrukcja dachu przez dwa lata się nie zmieniła, widać zabiegi które przedsięwzieliśmy w celu dodatkowego zabezpieczenia drewna były skuteczne. Lawirując więc między wiązarami weszłam przez okienko dachowe na dach.

Dla człowieka, który nie miał do tej pory w tym doświadczeń, przeżycie jest traumatyczne. Niby mój dach nie ma zawrotnego spadku, ale jednak spadek ma. Niby założyłam podgumowane buty, ale na dachówkach jest już warstwa pyłu i buty mi się ślizgały. A tu pan małżonek kazał obejść całą powierzchnię dachu, co więcej wymyślił sobie, że mam rynny wyczyścić z liści! Tak więc jak prawdziwa kobieta pająk-na czworakach posuwałam się po całym dachu i sprawdzałam jedną dachówkę po drugiej. Znalazłam jedną prawdziwie pękniętą, a i ta jest częściowo włożona pod gąsior i złamały ją pewnie naprężenia, być może jeszcze w czasie kładzenia dachu. Następnie uzbrojona w długi badyl czyściłam rynny z liści i chwaliłam pod niebiosa mojego dekarza-fachowca, który się absolutnie nie zgodził robić kosza węższego niż 10cm! Chwała mu że mnie niewierną przekonał i teraz nie muszę wydłubywać liści z kosza wykałaczkami! Popatrzyłam też sobie z bliska na obróbki komina i zbudowana tym widokiem zeszłam z dachu. Podsumowanie dwuletniego pobytu moich dachówek (Roben Jesienny Liść) na dachu wypadło pozytywnie. Również dekarz, myślę, godzien jest pochwały. Natomiast po zejściu z dachu zauważyłam, że tą pękniętą dachówkę mogłam spokojnie wyśledzić od spodu albowiem tylko tam słońce prześwituje przez dach i folię na wylot...

 

cdn

 

Z ZYCIA DOMOWNIKA – po pierwszym lecie

Otóż i przeszło koło nosa lato i zmierzamy się z nadejściem jesieni. Niestety niewiele zmieniło się od listopada 2002, kiedy to wprowadziliśmy się do naszego domu. Są jednak rzeczy dobre, np. zdrowie mojego męża. Po rehabilitacji nastąpiło tak znaczne cofnięcie się jego dyskopatii (przepraszam lekarzy, którzy to czytają za moje słownictwo), że Marek już się nie kwalifikuje na operację nawet jakby chciał. Poza tym uzupełniliśmy troszkę umeblowanie, choć wciąż były to zakupy od przeceny w Ikei do okazyjnie kupowanych rzeczy na różnych aukcjach (np. Allegro) i dom nasz pod tym względem stanowi tzw „patchwork”. Kwiatów doniczkowych przybyło mi tyle, że w zasadzie zasłonek nie potrzebuję. Zdążyliśmy już też remontować: dwa razy ciekła zabudowana zmywarka („Whirpool 6sty zmysł”... L), co spowodowało zniszczenie listwy podszafkowej w kuchni. (Okazało się przy drugiej naprawie, że kupiliśmy zmywarkę z fabrycznie pękniętymi drzwiczkami.) Ileż ja się nabiegałam (blondynka...) za dobraniem nowej listwy do zabudowy kuchennej („Pani, bo to taki popularny kolor, że jak tylko listwy przyjdą to zara wyjdą...”) a tu mój mężunio roztropnie poszedł do naszej dużej łazienki (obecnie w funkcji magazynu) i przyniósł mi tąże, którą pozostawili montażyści kuchenni... Pies rośnie i hula po ogrodzie, coraz bardziej przypominając swoją postacią tą moją wymarzoną rasę (zamiast małego, bezkształtnego, puchatego stworka). Jedziemy w Październiku pierwszy raz na wystawę, a ja ćwiczę się w roli tresera i nawet dobrze mi to wychodzi. Pies np. siada na żądanie, ale tylko zadane moim głosem... (co troszkę frustruje Marka, który jak to chłop, chciałby zbierać plony, chociaż sam nie siał... :lol:).

Były też tej wiosny i lata rzeczy gorsze a głównie sypnięcie się firmy Marka i strata jego pracy. Tak więc ponieważ „hubby” dopiero raczkuje w swojej własnej firmie, kazał mi się nie spodziewać dochodów z jego strony przez co najmniej rok, zatem wszelkie większe wydatki muszą znowu poczekać, aż się „dorobimy”.

Całą wiosnę zatem i lato przeżyliśmy w dziczy ogrodowej (parę razy nawet tą dzicz skosiliśmy przy pomocy podkaszarki żyłkowej i wtedy przypominała ogród). Dom czekający na dalszą część kostki jest obsypany dookoła warstwą piasku i ten piasek wdzięcznie nosi nam się do domu. Taras w swojej postaci bez zrobionej podłogi służył nam doskonale, wciąż kawa o słonecznym poranku na moim tarasie pozostaje jedną z moich ulubionych chwil. Przez ten czas ja zajmowałam się ciułaniem doniczek do zdobycznych kwiatów i słowo daję wydałam już na to z 1000zł i jeszcze nie kupiłam wszystkiego! Teraz czekają mnie firanki, które jak obliczyłam średnio wyniosą 300zł za okno, więc też idzie to wolno. Natomiast projekt naszego ogrodu, rodzony w bólach razem z drugim dzieckiem projektantki, jest wreszcie na ukończeniu. Do ma być wpisany w dwa okręgi z płyt piaskowca, które oddzielą od siebie poszczególne strefy: bardziej zieloną i kwitnącą tuż koło domu i rekreacyjną w środku drugiego z okręgów. Pod lasem będzie paprocisko i pole konwalii. W najbardziej słonecznej części ogrodu posadzimy drzewa owocowe po jednym z każdego gatunku (czereśnie, jabłka, śliwy, brzoskwinie, morele) wywalczone przez mojego męża - z domu ogrodnika, ale wpisane będą płynnie w ogród ozdobny co wywalczyłam ja – z powołania budowniczy domów ;-). Z sukcesów ogrodniczych udało mi się do tej pory posadzić wzdłuż płotu kilka bzów i jaśminów, które w tym roku już kwitły, no i winobluszcz pięcioklapowy posadzony późną wiosną porósł mi ścianę garażu aż po sam okap. Być może sypnęło mi się za dużo nawozu ;-).

A skoro omówiłam już przeszłość pora rzec nieco o planach: otóż dzisiaj właśnie przychodzi wujek ułożyć gres w wejściu do domu i na tarasie. (Moja frustracja z powodu marnego estetycznie wyboru płytek pozostaje niezmienna od zeszłego roku). Postawiłam też twarde ultimatum: w tym roku należy rozrównać wreszcie tą ziemię, która wciąż zalega na stercie i założyć trawnik. Musiałam walczyć kilka dni zanim dostałam obietnicę, że tak się stanie, ale czynów jeszcze nie widać. Wygodnie żyje się we własnym domu, szczególnie wygodnie gdy nie ma za dużo roboty...;-)

c.d. (być może) n.

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

"NOWA JAKOŚĆ ŻYCIA" (z hasła reklamowego firmy Whirlpool)...

 

Posłuchajcie historii o zmywarce "Szósty Zmysł" firmy Whirlpool w naszym domu. Służyć ma ona ku przestrodze wszystkim, którzy zechcą wejść w posiadanie sprzętu tej świetnej firmy. O kwestii brakujących elementów do zabudowy sprzętu tej firmy pisałam wcześniej (przy okazji opisu montażu kuchni) więc tą kwestię pozostawię już w spokoju...

 

Teraz jednak kwestia zmywarki rozpala moje zmysły do białości, a mój szósty zmysł najwyraźniej usnął gdy zainteresowałam się tą firmą.

 

Zmywarka została zakupiona 6tego Grudnia 2002. Ponieważ została zabudowana meblami z listwą maskującą na dole, długo nie wiedzieliśmy, że cieknie. W końcu wyszło to na jaw, a pan z jedynej firmy serwisującej Whirpool poza Warszawą, od razu podczas rozmowy telefonicznej powiedział mi co się stało:

 

„...nie działa jedno ze śmigieł (nie kręci się) i pewnie skierowane jest na drzwi i przez to woda pod ciśnieniem wypychana jest na zewnątrz zmywarki. A stało się to z powodu zanieczyszczeń mechanicznych w wodzie. Ten sprzęt nowej generacji jest bardzo wrażliwy na jakość wody...”

 

Tak jak mówił tak zrobił, czyli przyjechał po tygodniu i wymienił dolne śmigło. Ponieważ listwa maskująca pod zmywarką uległa zniszczeniu przez ten wyciek, a brak czasu mojego męża (przyjmijmy tą wersję uprzejmie) nie pozwolił mu zamontować nowej listwy aż do chwili obecnej, następny wyciek zauważyłam już natychmiast. Pan serwisant po przyjeździe nadal chciał wymieniać śmigło, chociaż sama sprawdzałam, że oba działają (działają naprzemiennie, raz górne, raz dolne). Na szczęście tym razem zaglądał Panu serwisantowi przez ramię mój czujny jak ważka mąż i nie dał się w ten sposób zbyć. W związku z tym serwisant postanowił jeszcze rozkręcić drzwi i okazało się, że metalowa część znajdująca się pod pojemniczkiem na proszek jest fabrycznie pęknięta na długość 4cm. Serwisant był zdumiony, jeszcze nigdy w życiu nie widział takiej usterki (zapewne tylko na śmigła patrzy), zamówi część zapasową w centrali i przywiezie jeszcze w tym tygodniu. W tym czasie ja głupia, która zamontowałam sobie skromniutki, malutki zlewik 1,5 komorowy (bo przecież ma zmywarkę!) myłam gary po pracownikach pracujących w ogrodzie i przy kafelkach – we własnych łapkach.

W tym samym tygodniu serwisant zadzwonił i powiedział, że część przyszła przyjedzie jutro. Jutro zadzwonił i powiedział, że przyszły, ale drzwi od piekarnika, bo ktoś w centrali pomylił jeden numerek części. Tak więc znowu czeka na prawidłową część i przywiezie w następnym tygodniu.

 

I oto nadszedł ten następny tydzień. Zaczęłam myśleć z ulgą, że wreszcie skończę z tym myciem (każdego dnia jest u nas kilku robotników, plus 5-cioro domowników). Pan przyjechał dziś. Uroczyście zamontował poprawną część w drzwiach. Trochę się spieszył. Podłączył zmywarkę, żeby szybciutko ją sprawdzić... i spalił moduł sterujący. Nie wiem co zrobił, nie wiem jak to zrobił. ALE ZROBIŁ!!! Teraz musi sprawdzić, czy część jest w centrali, jeśli od razu mu ją przyślą, to przyjedzie jeszcze w tym tygodniu...

 

NOWA, CHOLERA JASNA, JAKOŚĆ ŻYCIAAAAAAAAA!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!! !!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

  • 4 weeks później...

Po pierwsze minął właśnie pierwszy rok ogrzewania naszego domu. Przez ten czas spaliliśmy 2500l gazu płynnego (na 148m2 domu), przy czym nie używamy gazu do gotowania. Licząc średnią cenę 1,5 za litr wychodzi 3750zł rocznie + 640zł za dzierżawę zbiornika.

Miesięcznie zatem wydaliśmy 366zł na ogrzewanie domu i wody, przy czym nie szafowaliśmy temperaturą (18-19 stopni zimą) i dogrzewaliśmy kominkiem wieczorami. To był pierwszy rok mieszkania, mury i tynki powinny były dosychać, ciekawe czy w tym roku spalimy mniej?

 

Po drugie zabraliśmy się wreszcie za ogród. Ziemia z hałdy (humus odgarnięty spod powierzchni domu) została rozrównana w ogrodzie. Było jej 18 (!!!!!) wywrotek, czyli można powiedzieć że oszczędziliśmy ponad 5tys złotych na kupnie ziemi do ogrodu. Przyszedł człowiek z koniem i zaorał nasz ogród za 200zł (1600m2), przyszedł człowiek zza wschodniej granicy i skopał te miejsca gdzie człowiek z koniem nie dotarł, np między tujami pod płotem itp (wziął... 50zł). Zostaje teraz zagrabić cały ogród, wybrać kamienie, ktrych u nas jest OGROMNA ilość, poczekać aż wzejdą chwasty, wypryskać je, poczekać aż wzejdą ponownie, znowu wypryskać i wtedy posiać trawnik i PODLEWAĆ!!! Posadziliśmy też kilka szybko rosnących tuj wzdłuż płotu, ale na tym koniec inwestycji zanim nie założymy trawnika. I to by było na tyle z naszego frontu, zabieram się teraz do wypychania żółądka trocinami i zapadam w zimowy sen... (dla niewtajemniczonych tak robią z Muminki)

cdn

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

  • 4 months później...

Przez te wahania temperatury poczułam wiosnę i czuję, że się budzę po zimowym śnie. Pierwszy obiaw wiosny na naszej działce nastąpił w czasie naszej niebytności feriowej. Działkę znowu zalało. Pomimo nawiezienia 18tu wywrotek ziemi (głównie w okolicy domu), pozostaliśmy najniżej położoną posesją w okolicy. Zatem gdy przyjechaliśmy z ferii oczom naszym ukazał się dom otoczony fosą (głębokość do kostek). Bezmyślnie wjechaliśmy na działkę samochodem, który już tam pozostał przez następne kilka dni. Na działce też ugrzązł w glinie mój samochód którego się w międzyczasie dorobiliśmy. Samochody wyciągnęliśmy przy następnym lekkim mrozku przy pomocy samochodu sąsiada i dwóch lawet (ponieważ jedna się zakopała i musiała przyjechać druga, żeby tą pierwszą wyciągnąć). Koszt łączny naprawy samochodów po tej przygodzie - 1000zł. W tym roku mieliśmy w planach zrobienie drugiej łazienki, która do tej pory pozostaje w zielonych płytach GK i służy nam za podręczny magazynek i suszarnię. Jednak po "przygodzie" z samochodami czara goryczy się przelała i nawet mój dotąd oporny mąż zdecydował się zainwestować w działkę. Zatem w grę wchodzi 35 metrów kulturalnego płotu z podmurówką (od ulicy), podniesienie działki do takiego poziomu, żeby nie być okoliczną depresją, kostka przed domem, brama przesuwna, furtka, domofon i tym podobne no i wreszcie TRAWA!!! Łączny koszt wyniesie pewnie około 15 tysięcy złotych.

 

Z jakiejś przyczyny nasze szczelne do tej pory szambo uległo rozszczelnieniu i przez tydzień ferii wypełniło się samo 7000 l wody. Rozszczelnienie nastąpiło prawdopodobnie przy wlocie rury kanalizacyjnej z domu do szamba, gdzie kiedyś był silikon dekarski. Po roku używania nie wytrzymał i trzeba to naprawiać gdy trochę przeschnie, bo inaczej będziemy płacić 320zł miesięcznie za wywóz szamba.

 

Druga kwestia warta wspomnienia to gaz. Otóż tankowaliśmy butlę w Październiku do 80% pojemności. W tej chwili, gdy zima zbliża się ku końcowi, stan butli wynosi 50% co oznacza, że mamy bardzo duże szanse opędzenia całego roku jedną butlą (a raczej 80% jej pojemności), bo latem gaz zużywamy tylko do przygotowania ciepłej wody (gotujemy prądem). Oznaczałoby to ograniczenie spalania o 30% w stosunku do pierwszego sezonu grzewczego, a dla nas byłoby dużym sukcesem. Jak już wspomniałam nie szalejemy z temperaturami (20 stopni w sypialniach, 18 stopni w nocy, a w salonie 19 stopni w dzień i w nocy bo ogrzewanie podłogowe nie da się tak szybko przestawiać). Skoro już jestem przy ogrzewaniu chciałabym wspomnieć o kłopocie jaki mają moi znajomi, którzy mając jeden obwód grzewczy w całym domu i czujnik temperatury w salonie, używają też "rekreacyjnie" kominka (bez rozprowadzenia ciepła). Otóż w takich przypadkach nie muszę tłumaczyć, że temperatura w pomieszczeniu gdzie jest kominek znacznie wzrasta, co wyłapane przez czujnik ciepła w salonie (lub jego okolicach) powoduje wyłączenie ogrzewania w całym domu. Skutkiem jest odczuwalne wyziębienie sypialni, szczególnie niekorzystne jeśli w domu są dzieci, które spędzają dużo czasu w swoim pokoju. My uniknęliśmy tego kłopotu w zasadzie przez przypadek, z powodu założenia dwóch obiegów cieplnych (w sypialniach grzejniki i czujnik cieplny dla tego obiegu a w części otwartej domu ogrzewanie podłogowe i czujnik ciepła w salonie). Zatem gdy my zapalimy w kominku wyłącza się ogrzewanie podłogowe w części dziennej domu, ale sypialnie sterowane osobnym czujnikiem pozostają ogrzewane. Tą kwestię polecam przemyśleć każdemu kto chce mieć w domu kominek, bo jak już się ten kominek ma to lubi się go używać, a jednoczesne wyziębianie sypialni jest bardzo nieprzyjemnym i kłopotliwym skutkiem ubocznym.

 

CDN

Alicjanka

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

  • 9 months później...

Od ostatniego postu minęło 9 miesięcy! To prawie jak ciąża! No i na szczęście w tym czasie coś się urodziło, o czym mogę napisać. Dziś będzie o rzeczy najwcześniejszej czyli trawie.

 

Jak pisałam wcześniej, posiadanie normalnego trawnika było moim marzeniem od początku budowy. Mam kremowego psa (golden retriever), gliniastą działkę i brak odprowadzenia wody, tak więc brak zagospodarowania terenu oznaczał WIECZNE błoto, wnoszone do domu. Po dwóch latach mieszkania trawnik stał się moją obsesją, co było dużą próbą dla mojego męża. Tymczasem postawa mojego męża ("wszystko trzeba zrobić wtedy gdy jest na to odpowiednia pora. Raz a porządnie") doprowadzała mnie do rozstroju nerwowego BO SAMA WIDZIAŁAM, ŻE LUDZIE POTRAFIĄ BUDOWAĆ DOM MAJĄC TRAWNIK W OGRÓDKU! Mój szanowny zdawał się tego nie widzieć.

 

Tej wiosny straliśmy się na temat trawnika ponownie - tym razem postawiłam sprawę na ostrzu noża. Niestety we właściwym czasie, czyli wczesną wiosną mieliśmy komunię starszej córki, oraz związane z tym zakupy oświetlenia do domu (jeszcze przed podniesieniem VATu!!!). Sprawa wróciła zatem w czerwcu. Po pierwsze pamiętając, że byliśmy najniżej położoną posesją w okolicy, zdecydowaliśmy podnieść działkę. Niestety odbyło się to jak zwykle kosztem czegoś. Budując dom zakładaliśmy, że zostaniemy na zastanym poziomie działki. Niestety tylko my tak założyliśmy. W okolicy powstał kolejny dom, podniesiony o jakieś 1,5m, a właściciel kolejnej działki (naprzeciw nas przez drogę), zapowiedział, że też podniesie się o conajmniej metr. Naturalny spływ wód opadowych przebiega przez jego działkę (za nim jest rów melioracyjny), więc dla nas oznaczało to wyrok: zlew wód z okolicy. Wyjściem mogło być wyniesienie działki ponad poziom drogi, która między nami przebiega, tak aby wody spływały do rowu mel. właśnie drogą. Ale, musieliśmy poświęcić pół wysokości podmurówki. Oryginalnie miała ona cztery cegiełki wysokości, po podniesieniu działki ma tylko dwie. Niestety optycznie dom stracił :-(

 

Decydując się, że nie chcemy stracić kolejnego sezonu letniego, zabraliśmy się za trawnik w czerwcu. Rzrównaliśmy górę humusu wygarniętego przed budową spod domu (18 wywrotek!!!! - conajmniej 5 tys zł na plus!!!). Dowieźliśmy jeszcze 10 wywrotek. No i ponieważ mój mąż lubi wszystko zrobić własnymi rękami (pamiętacie nasze malowanie ścian po pracy przez ileś tygodni dwa lata temu...?) - wyrównywaliśmy ziemię grabkami po pracy codziennie przez kilka tygodni. Miało to również na celu wybranie wszystkich kamieni, których było - za przeproszeniem - OD CHOLERY!!! Tak więc grabiąc codziennie, oserwowaliśmy zachowanie powierzchni w czasie deszczu. Każdy taki deszcz okraszony było dyskusją w którą stronę woda spływa, gdzie robią się kałuże i gdzie zatem należy dosypać. Założeniem było takie usypanie spadków, żeby odprowadzić wodę od domu. Jeśli będzie stać, niech stoi przy płocie. Po kilku tygodniach grabienia, nie miałam już ochoty patrzeć na działkę (1600m2 ogrodu!!!!). Wreszcie przyszedł czas na siew! Na szczęście dla nas wiosna była długo zimna i wilgotna, dzieki czemu udało nam się tą trawę wyhodować. Lipiec też był wilgotny, co ma duże znaczenie, bo powierzchnia trawy spora, a my posiadamy tylko wodę miejską. Codzienne podlewanie kosztowało by nas sporo!

 

Pierwsze koszenie (moimi własnymi rękami!) było przy pomocy kosiarki sąsiadów. Kolejne dwa zresztą też. Niestety trzylenia kosiarka nie wytrzymała obrabiania dwóch działek po 1600m i padła. W tym momencie nastąpił lekki zgrzyt między nami a sąsiadami. Natychmiast kupiliśmy zatem własną kosiarkę (50cm szerokości koszenia, 5 KM mocy, 1250zł w Makro), aby obrabiała obie działki w czasie naprawy kosiarki sąsiedzkiej. Straty pieniężne wyrównaliśmy w naturze, kupując sąsiadom krzewy i drzewka i zapas nawozu do trawnika, albowiem sąsiad honorny jest - kasy nie chciał. Stosunki wróciły do b. dobrych.

 

Książkę można by napisać o takim sadzeniu drzewek, żeby człowiek nie zgłupiał przy ich obkaszaniu! Ponieważ tak się cieszę że wreszcie trawnik mam, moją ulubioną czynnością jest jego koszenie!!! Jest to absolutnie czysta radość gwarantowanego, nieprzerwanego, trzygodzinnego chodzenia po działce, wąchania zapachu swieżo skoszonej trawy, wyrzucania kilkudziesięcu koszy z trawą do kompostownika, czyli w skrócie tzw czynnego wypoczynku! Trawnik po skoszeniu wygląda fantastycznie!

 

Oczywiście każdy kto ma trawnik wie, jakim problemem jest zagospodarowanie skoszonej trawy. Tym którzy trawnik chcą mieć radzę przewidzenie w planach ogrodu kompostownika! Okoliczni mieszkańcy, którzy tego nie przewidzieli, wyrzucają skoszoną trawę wzdłuż dróg, na łąki i inne tym podobne nieużytki. Kończy się to gniciem tejże trawy zwdłuż dróg i niezbyt miłym zapachem, a także koniecznością kombinowania (kilkadziesiąt razy trzeba ten kosz wynieść na łąkę i opróżnić. I tak raz w tygodniu.) My którzy kompostownik mamy, mieścimy całe koszenie właśnie w nim. Potem deszcze ubijają tąże trawę tak, że zajmuje połowę kompostowanika. A potem, gdy cokolwiek sadzimy, wybieramy kompost od spodu i wrzucamy w dołek pod roślinkę. Część też rozłożyliśmy jesienią wokół krzaków jerzyn. Słowem - głosuję ZA posiadaniem kompostownika!

 

Kosiarka - okazuje się ma też zalety odkurzacza ogrodowego. Ponieważ mieszkamy przy lesie, mamy jesienią ogromnie dużo liści na działce. Moja sąsiadka wymyśliła zatem zbieranie liści kosiarką. Jest to znacznie szybsze i łatwiejsze i niż grabienie całej działki i znoszene liści rękoma. Zatem ostatni raz widziano mnie z kosiarką na działce w listopadzie... (oczywiście późną jesienią kosiarkę ustawia się na najwyższym poziomie cm, a ponieważ trawa ledwo rośnie, faktycznie tyko "odkurza się" liście).

 

Z całej tej sytuacji najśmieszniejsze jest, że w mojej bezpośredniej okolicy działki są bardzo duże, a trawę koszą tylko kobiety. Jedna - bo jej mąż pracuje za granicą, a dwie (sąsiadka i ja) bo lubią i "nikt tak dobrze nie obkosi tych cholernych drzewek jak ja". Mój mąż zatem przy każdej okazji chwali się gościom, że w naszej okolicy jest taki zwyczaj, że trawę koszą kobiety...

 

Zdjęcia domu z trawką, choć kiepskiej rozdzielczości, można zobaczyć na stronie: http://www.muratordom.pl/9008_9113.htm

 

Więcej zdjęć wkrótce, albowiem ma do opowiedzenia jeszcze historię drugiej łazienki i płotu kutego. Oczywiście jak zwykle z przygodami...;-)

cdn

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

  • 4 weeks później...

Zapraszam serdecznie do obejrzenia świeżych zdjęć chałupki, nowego płotu i nowej łazienki na stronę:

 

http://community.webshots.com/album/235091996ECuqes

 

Więcej napiszę później.

Narazie Wesołych Świąt wszystkim Forumowiczom i Redakcji a w nowym roku niech się darzy!!!

 

Alicjanka

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

No i wracam znów do błota, historia stara i przeze mnie wcześniej opisana. Jednak to że się zdarzyła (mówię o zatopieniu w błocie naszych obu samochodów + jednej lawety. Druga laweta wyciągała nas wszystkich. A dobry sąsiad który chciał nam pomóc, urwał sobie hak holowniczy razem ze sporą częścią okolicznej blachy...) spowodowało we mnie podświadomy lęk do nadejścia jesieni i odnowienia naszego bajora przed domem. Zatem parliśmy do tego, żeby się błota pozbyć. Najpierw czekaliśmy na przyjazd ciężarówki z gazem. Oni zawsze mają przykrótkie węże i muszą wjeżdżać głęboko na działkę - chyba nie po mojej nowej kostce!!!??? Zatem samochód przyjechał, dzięki temu że jesień była pogodna zakopał się tylko na tyle, żeby się samemu odkopać i uciec przeklinając naszą okolicę...

 

Potem czekaliśmy na ciężarówki z ziemią, która miała wyrównać teren od strony północno-zachodniej - czyli od sąsiadów, gdzie jeszcze trawy nie ma. Ciężarówka przyjechała, wyryła kołami ROWY i uciekła wzorem gazownika, ciesząc się, że chyba koniec naszej współpracy na jakiś czas. Przyszedł czas na KOSTKĘ!

 

Marek wynalazł kilku konkurencyjnych kostkarzy, w drodze eliminacji i referencji na placu boju został jeden. Cena: 75zł/m2. Kostkę kładliśmy brązową, zaokrągloną taką staropolską (albo dworską, jakoś tak się nazywa). Kostki wyszło ze 200m2, ale mamy swobodne pole manewru dwoma samochodami na podjeździe.

 

Przyszedł zatem czas pomyśleć o bramie. Niedaleki sąsiad wynalazł gdzieś w konińskim bramiarza, który robi kute przesuwne bramy po 500zł za m.b. Cena super atrakcyjna, postanowiliśmy zobaczyć jak zrobi tenże bramiarz temuż sąsiadowi. Oprócz kwestii estetycznych – brama jak na mój gust mocno zbyt bogata – brama wyglądała OK. Po obejrzeniu szczegółów można by się przyczepić – np furtka zrobiona jest w taki sposób, że nie uda się w zamku zamontować elektromagnesu. Wtedy jednak zauroczeni byliśmy ceną. To było w Sierpniu (jeszcze przed położeniem kostki). Marek skontaktowała się z bramiarzem, rzeczywiście cena niska. Przy ustalaniu wzoru okazało się, że nie jest lekko, albowiem człowiek ten nie różnicuje ceny od bogactwa bramy, co było dla mnie totalnym zaskoczeniem. U dalszych sąsiadów ptaszki na bramie ćwierkają i owoce z kwiatami się przeplatają, a jak ja chcę taką zupełnie prostą, bez żadnego zdobienia, to mam tyle samo płacić? Co więcej – pan najchętniej zrobiłby taką samą bramę jak u sąsiadów. Ale ja takiej nie chcę! Więc ustaliliśmy wzór wymęczony negocjacjami z którego byłam w środku niezadowolona. Zaczęliśmy przygotowanie słupków z klinkieru wg jego instrukcji. Mija zatem wrzesień – brama ma być pod jego koniec. Wrzesień minął, pan nie mógł. W październiku nadal się nie składa, termin montażu zmienia się co tydzień. Co gorsza pan sam nie powiadamia, że nie przyjedzie, tylko my wydzwaniamy. Byłam już zła, bo suka miała mieć cieczkę w listopadzie i chciałam do tej pory się ogrodzić. Przyszedł listopad, pana nie ma. Marek zatem zadzwonił i zapytał: jest ta brama czy jej nie ma? No jest. No to jak pan nie przyjedzie na montaż w najbliższy piątek, to może pan w ogóle nie przyjeżdżać. Nie przyjechał. Marek jeszcze do niego zadzwonił, gość powiedział, że bramę ma, ale jak mu Marek tak powiedział, to nie przyjedzie. Przedziwna historia! Doszliśmy do wniosku, że pewnie nawet za tą bramę się nie zabrał, tylko PO CHOLERĘ NAS TYLE ZWODZIŁ?! Przecież nie sprzeda bramy zrobionej na wymiar?

 

W międzyczasie któregoś pięknego dnia do naszego domu przyszedł człowiek i pyta Marka: a u Pana te słupki już miesiąc stoją, a co z bramą? Marek był wtedy w czasie rozmów z tamtym z Konińskiego, więc mu powiedział, że zamówił. Gość zostawił swoją wizytówkę z której wynikało, że sam zajmuje się kowalstwem artystycznym. Zatem jak gość z konińskiego nawalił, było do kogo się zwrócić. Słowo do słowa okazało się, że tenże – miejscowy „kowal” (dla ułatwienia tak go nazwę), zrobił wszystkie najładniejsze płoty w okolicy, które jeździłam podglądać, żeby ściągnąć jakiś ładny wzór. Tenże Kowal zrobił płot: w miejscowym kościele, w urzędzie miasta, kopie pałacowych wrót z 17 wieku itp. Wrażenie robił fantastyczne: drobiazgowy, zaraz obejrzał przygotowane wcześniej słupki i pokazał mnóstwo błędów. Bramę (wzór) po prostu wybrałam z miliona zdjęć jego realizacji. Odradził nam łuczki (planowane przez poprzednika), bo mamy bardzo długie przęsło (4,7m) i długą bramę (4,5) i tenże łuk wyglądałby na takich przestrzeniach głupio. Miał zatem zrobić furtkę wejściową (pod elektromagnes), bramę przesuwną, ww przęsło płotu, furtkę śmietnikową (na zwykły klucz). Wzór jak na zdjęciu, żadnych więcej skręceń czy ozdobników. Chciał ok. 6700zł, skończyło się na 5900zł. O robociźnie tamtego z Konińskiego powiedział, ze to nie kowal tylko rzemieślnik, albowiem wybrał niepotrzebnie tak grube druty (sorry za laickie słownictwo) – jak się robi bramę przesuwną (wiszącą), powinno się unikać zbędnego jej obciążania. Wszystkie elementy tamten kupował i spawał, tymczasem nasz Kowal je WYKUWA RĘCZNIE (tu duuuuuży nacisk w głosie Kowala)! Ja nie zdawałam sobie sprawy z różnicy w jakości, ale teraz wiem, że to coś jak upieczenie ciasta samemu vs kupienie go w supermarkecie. Wiadomo – swoje lepsze.

 

Generalnie płotu od drogi mamy ponad 30m. Front przed domem jest już kuty, natomiast część za furtką jest przygotowana pod przyszłościowy płot kuty na słupkach klinkierowych (zrobiona jest podmurówka i jeden słupek klinkierowy na samym końcu), ale na razie jest tam zwykła siatka. Drogę mamy polną i wiejską a inwestycja w płot jest OGROMNYM wydatkiem, więc i tak zrobiliśmy moim zdaniem sporo. Naszego KOWALA GORĄCO POLECAM!! Okazał się być takim człowiekiem jakie wrażenie robił: słowny, bardzo dokładny, rzeczowy i honorowy. Z bramy (wzoru, wykonania i funkcjonowania) jestem BARDZO zadowolona.!!! Od początku nowego roku nasz Kowal będzie miał przestój z robocizną, więc można wynegocjować bardzo atrakcyjne warunki (wiem, bo oferował nam zrobienie pozostałej części płotu na baaardzo korzystnych warunkach...). W razie czego można powołać się na mnie. Jego strona to http://www.arkit.pl.

 

Pozdrawiam świątecznie,

Alicjanka

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Dołącz do dyskusji

Możesz dodać zawartość już teraz a zarejestrować się później. Jeśli posiadasz już konto, zaloguj się aby dodać zawartość za jego pomocą.

Gość
Odpowiedz w tym wątku

×   Wklejono zawartość z formatowaniem.   Usuń formatowanie

  Dozwolonych jest tylko 75 emoji.

×   Odnośnik został automatycznie osadzony.   Przywróć wyświetlanie jako odnośnik

×   Przywrócono poprzednią zawartość.   Wyczyść edytor

×   Nie możesz bezpośrednio wkleić grafiki. Dodaj lub załącz grafiki z adresu URL.




×
×
  • Dodaj nową pozycję...