Miesięcznik Murator ONLINE

Skocz do zawartości

Co KRAJ to OBYCZAJ ... czyli z pamietnika światowca :):):)


Recommended Posts

ps. na tym szwedzkim weselu siostra KM opowiadala (bo jezykiem polskim sie posluguje w stopniu zrozumialaym :)) ze jej szef - nobliwy ok 60 letni pan przyjezdza czesto do pracy na ... rolkach :)

wczesniej mial rower ale na ostatnie urodziny dostal rolki i mu sie spodobalo :);):)

Facet , ktorego tygodniowe zarobki = sie miesiecznym zarobkom wszystkich innych pracownikow firmy (i nawet jak na tamtejsze warunki jest mocno bogaty) - nie ma wlasnego samochodu ! :) [ ponoc zona ma ale nawet jako pasazer nie lubi :)] nie ma chyba nawet prawa jazdy - i co dziennie do pracy smyra na rowerku (lub tych rolkach wlasnie :))

 

 

ps. to juz nie moje przezycia ale pani J. Chmielewskiej - ktora z kolei pare lat zyja w Danii - opowiadala ze na wlasne oczy widziala gdzies na placu w Kopenhadze duńskiego króla. Szedł sobie spokojnie sam (daleko z tylu mial jakas bardzo dyskretna obstawe- ale nie byla nawet pewna) - wyobrazacie sobie naszych kochanych milusińskich polityków ze spaceruja sobie np sami Krakowskim pzredmiesciem? (lol :)) - no ale to bylo x lat temu moze sie i tam pozmienialo

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

  • Odpowiedzi 178
  • Utworzony
  • Ostatnia odpowiedź

Najaktywniejsi w wątku

Pewien pan w trolejbusie długo (kilka przystanków) mi opowiadał, jak to dobrze mi będzie, gdy wyjdę za niego za mąż, bo on jest bogaty i niczego nie będę musiała robić, bo będę miała służbę.

no i co? no i co? jak Ci się, Agduś, teraz żyje? :roll: :wink:

Nie skorzystałam z oferty. Widocznie zbyt wybredna byłam, bo mimo tylu propozycji wyjechałam z Gruzji jako panna.

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Miesiąc temu w Bułgarii, w miasteczku Golobovo szukałem plastikowych obejm do kabli elektrycznych. Po wyjściu z trzeciego sklepu stanąłem na chwilę przed wystawą. W tej chwili dorwał mnie miejscowy milicjant. Nawet trochę się przestraszyłem. Pytał czego szukam, trochę to trwało, ale wytłumaczyłem mu polsko-rosyjsko-ręcznie o co mi chodzi. Zaprowadził mnie do następnego sklepu, gdzie takowe obejmy były. Kupiłem wszystkie 2 paczki, ale potrzebowałem jeszcze 200 sztuk. Chodziliśmy razem jeszcze pół godziny po sklepach, aż udało mi się skompletować wszystko czego potrzebowałem.

Największy szok przeżyłem jednak 2 lata wcześniej, też w Bułgarii w Sliven. W sobotnie popołudnie potrzebowałem karty do telefonu. Niestety kiosk był już zamknięty. Spytałem w warzywniaku obok czy kiosk zamknięty jest tylko chwilowo, czy też ma wolne do poniedziałku. Zrozumiałem, że wolne jest do poniedziałku. Gdy byłem już około 20 metrów od kiosku pan z warzywnika woła coś do mnie. Wracam. Chyba mam czekać 5 minut. Nie do końca zrozumiałem, ale czekam. Po 3 minutach przybiega zdyszany facet, otwiera kiosk i sprzedaje mi kartę telefoniczną :D .

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Kiedys, dawno temu zbierałem w Norwegii truskawki. Oczywiście "na czarno". Było nas jakies 20 osób, wszyscy z Polski. Po kilku dniach zbierania przyszedł do nas właściciel plantacji, bardzo z naszej pracy zadowolony i powiedział, że właśnie poinformowała go policja, że Polacy muszą mieć zezwolenie na pracę. Wyjasnił, że z tym nie bedzie problemu, w komisariacie wbiją nam odpowiednią pieczątkę do poszportów i bedzie OK. Zdecydowanie wszyscy odmówili jako przyczynę podająć, że jak w PRLu, w biurze paszportowym zobaczą taką pieczątkę, (wyjaśniam, że "paszport należy oddać w komendzie milicji najpóźniej 3 dni po powrocie do kraju") to z wyjazdu w następne wakacje nici. Norweg nie miał pojęcia co robić. Poszedł więc na policję wyjaśnić sytuację oraz z pytaniem co ma robić. Posterunkowi też nie mieli pojęcia skontaktowali się więc z Komendą główną. Instrukcja była następująca. Polaków należy przebadać na okoliczność gruźlicy i zdrowym wystawić zaświadczenia na kartce - koniecznie z pieczęcią posterunku. Tak też zrobiono. :D O ile pamiętam zaświadczenia były ważne przez następne 3 miesiące i na ich podstawie załapałem się jeszcze na malowanie kilku domów.
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Moi znajomi zaprosili na działkę pod W-wą Japończyków.

Byli to klienci firmy, więc padł pomysł, by umilić im weekend w Polsce tradycyjnym grillem i piwkiem.

Zajechali pod działkę. Japończycy wysiedli z samochodu, stanęli przed futrką i znieruchomieli w zachwycie (działka typowo rekreacyjna z domem przypominającym bardziej ruderę, bo zbudowanym ok. 1946 roku :):))

POstali, popatrzyli, zdjęli buty i weszli na działkę :):)

 

W życiu nie wiedzili tak ogromnej przestrzeni należącej do osoby prywatnej i obsianej trawą :)

 

P.S. lepiej wchodził im wódka, ale drugi raz chyba nie spróbują. W zamian zaserwowali ciekawą potrawę : makaron posypany tłuczonym lodem - podobno super żarcie :)

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Nefer, super. :D

A masz może przepis na ten makaron? Ma być na ciepło, czy z lodówki.

Pytam całkiem poważnie. :)

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

ps. na tym szwedzkim weselu siostra KM opowiadala (bo jezykiem polskim sie posluguje w stopniu zrozumialaym :)) ze jej szef - nobliwy ok 60 letni pan przyjezdza czesto do pracy na ... rolkach :)

wczesniej mial rower ale na ostatnie urodziny dostal rolki i mu sie spodobalo :);):)

Facet , ktorego tygodniowe zarobki = sie miesiecznym zarobkom wszystkich innych pracownikow firmy (i nawet jak na tamtejsze warunki jest mocno bogaty) - nie ma wlasnego samochodu ! :) [ ponoc zona ma ale nawet jako pasazer nie lubi :)] nie ma chyba nawet prawa jazdy - i co dziennie do pracy smyra na rowerku (lub tych rolkach wlasnie :))

 

 

Miałam kiedyś szefa Amerykanina ożenionego z Polką. Do pracy przyjeżdżał codziennie rowerem, w takim seksownym elastycznym stroju (a figurę miał średnią). W biurze się przebierał, bez prysznica, a jego strój, bidon i inne akcesoria kolarskie walały sie po biurze. Najlepiej jak kiedyś Klient zaprosił kilka osób na otwarcie nowego sklepu do Częstochowy. Wszyscy pojechali pociągiem z Poznania a szefo wyjechał już dzień wcześniej .... bo jechał rowerem :D

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Jak jesteśmy przy obyczajach kierowców, to mi się przypomniało, jak na wakacjach na Krecie wynajęliśmy samochód aby pojechać do Rethymnonu i tam w centrum były światła na skrzyżowaniu. I jak się zapaliło czerwone, to mój mąż był jedynym, który się zatrzymał :D A widok rodzin nawet trzyosobowych na jednym skuterku i bez kasków to normalka :D
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

W Gruzji pije się niemało (jak już pisała Depeesia), ale wysoce kulturalnie. Nie widziałam tam nigdy człowieka pijanego w sztok, zataczającego się, bełkoczącego itp. Ktoś, kto się urżnie w sposób nieprzyjemny dla otoczenia już nie ostanie nigdzie zaproszony, bo obraził gospodarza i jego gości, zepsuł ucztę, jest niegodnym tego, by z nim usiąść przy stole.

Za to nikt chyba nie uważa, żeby siadanie za kierownicę w stanie zanietrzeźwionym było czymś nagannym.

Jednego z pierwszych dni pobytu w Tbilisi, poszłam z koleżankami przekazać pozdrowienia od mojego ojca jego gruzińskiemu przyjacielowi (poznali się na jakimś zjeździe architektów i bardzo szybko stali zaprzyjaźnili - pod tym względem mój tato był bardzo "gruziński"). W biurze dowiedziałam się, że przyjaciel jest bardzo chory, leży w spitalu, więc poprosiłam, żeby odwiedzając go przekazali pozdrowienia od taty. Po tej wymianie zdań zamierzałyśmy wyjść. Nagle przed nami w drzwiach biura stanęło dwóch facetów zastawiając nam drogę. Zaczęli gorączkowo dopytywać się, dokąd zamierzamy iść. Odparłyśmy, że chcemy pozwiedzać centrum, kupić jakieś płyty, może albumy, pamiątki. Natychmiast zaoferowali, że nas zawiozą wszędzie (środek dnia pracy). Grzecznie odmówiłam, bo już bez trudu poruszałyśmy się trolejbusami po mieście. Jednak okazało się, że nie możemy zrezygnować z ich towarzystwa! "Jesteś córką przyjaciela naszego przyjaciela, a to są twoje przyjaciółki. Jak moglibyśmy was tak wypuścić same?" - było to dla nich tak oczywiste, że nawet nie próbowałyśmy dyskutować dłużej. W środku dnia wyszli z pracy za pełną aprobatą wszystkich tam obecnych, zawieźli nas wszędzie, gdzie chciałyśmy i jeszcze w kilka innych miejsc samochodem (benzyna na kartki!) i zaprosili na kolację w restauracji na barce pływającej po Kurze.

Nie muszę dodawać, że po kolacji suto zakrapianej, odstawili nas samochodem do "turbazy". Pamiętam, że po drodze recytowałyśmy im wszystkie zapamiętane rosyjskie wiersze... W pewnym momencie wjechali pod prąd w uliczkę jednokierunkową. Zapytałyśmy, czy w Tbilisi tak wolno, a kierowca odparł, że o tej porze to już i tak mało co jeździ tą drogą, więc wolno.

Znajomość ta miała ciąg dalszy, bo wcale nie tak łatwo było uwolnić się spod ich opieki!

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Nie wiem, jak tam teraz jest. Podobno dużo się zmieniło. Już zresztą wtedy mieszkańcy Tbilisi ciągle podkreślali, że oni to są z miasta, a na wsi już nie jest "tak" (w domyśle - kulturalnie). Kiedyś na targu, na którym bywałyśmy codziennie, żeby zaopatrzyć się za śmieszne pieniądze w ogromne ilości owoców, zaczepiło nas trzech chłopaków. Byli nachalni, leźli za nami, ciągle coś gadali, wkurzyło nas to w końcu, bo za żadne skarby nie mogłyśmy się od nich odczepić. Nawet na wrzaski oburzonych przekupek, które coś tam do nich po gruzińsku krzyczały nie reagowali. Zauważyłyśmy w końcu przez szybę w jakimś sklepie milicjanta, więc nie namyślając się długo wparowałyśmy tam i dależe się żalić na nachałów. Oj, jak się pan milicjant wkurzył, jak wypadł, jak im wygarnął! Zmyli się jak niepyszni! A on wrócił do sklepu, przeprosił nas (już byłyśmy przepraszane przez innych klientów) i wytłumaczył, że to "wieśniaki", że żaden kulturalny człowiek "z miasta" by się tak nie zachował.

Panowie architekci byli bardzo nadopiekuńczy. Następnego wieczoru koniecznie chcieli nas gościć podejmując kolacją w kolejnej restauracji. Akurat jednak miałyśmy w programie wycieczki wieczór w restauracji z tańcami gruzińskimi. Towarzystwo architektów, choć miłe, wydawało nam się mniej atrakcyjne niż tańce przystojnych Gruzinów, więc wymówilłyśmy się grzecznie, że nasze opiekunki nas nie puszczą, a to wycieczka z uczelni i nie możemy się narażać (w domyśle zawisły jakieś bliżej niesprecyzowane konsekwencje). Następnego dnia późnym popołudniem, kiedy szykowałyśmy się do wyjścia, do naszego pokoju przyszła lektorka rosyjskiego (opiekunka grupy) i zapytała, czy my chcemy z tymi facetami iść do restauracji czy z grupą, bo ona już niczego nie rozumie. Nie mniej zdumione wytrzeszczyłyśmy oczy. Okazało się, że panowie przyjechali do "turbazy", żeby poprosić nasze srogie opiekunki o wydanie nam pozwolenia na wyjście w ich towarzystwie do innej restauracji! Byli gotowi wylegitymować się. "No to mam wam pozwolić, czy nie?" "Nie" - koniecznie chciałyśmy zobaczyć tych wściekle przystojnych Gruzinów w ich sławnych tańcach na żywo. Architekci (nie tak przystojni na swoje nieszczęście i żonaci w dodatku) zostali odprawieni z kwitkiem, a my pojechałyśmy do restauracji, w której miejsca rezerwowało się z miesięcznym ponoć wyprzedzeniem, a przy wejściu stał "bramkarz" w liberii.

Siadłyśmy przy stoliku, podano winko...

Nagle do naszego stolika dosiadło się dwóch panów. Chyba nikt nie będzie zaskoczony, jeżeli powiem, że to byli architekci! Jak weszli - nie pytałyśmy, ale liberia "bramkarza" miała kieszenie...

I w ten sposób i tańce oglądnęłyśmy (warto było) i "przyjaciele przyjaciela mojego ojca" spełnili swój obowiązek ugoszczenia nas.

Kiedy poszłyśmy na kolację do tej pani ze sklepu z pamiątkami, poznałyśmy jej rodzinę i rodzinę jej przyjaciółki. Były to małżeństwa mieszane - gruzińsko - ormiańskie. Nie wiem, czy często się to zdarzało, ale wiadomo, że "oficjalnie" te dwa narody w przyjaźni nie żyły. (Chociaż towarzyszyli nam często dwaj znajomi naszych przewodniczek, przyjaciele, Gruzin i Ormianin - bardzo nam pomogli zwłaszcza, kiedy okazało się, że wrócić z Gruzji do Polski nie będzie łatwo). Oczywiście nastęnego wieczoru kolacja odbyła się w domu tej drugiej rodziny.

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Niemcy dzielą się na bardzo skapych, skąpych i normalnych. Ci ostatni to nie więcej niż 25proc spoleczenstwa.

W gościnie u Pewnych Nadzianych Niemców w ich letnim domu w Hiszpanii:

gospodarz pyta: "po ile bułek zjecie jutro na sniadanie?" (!!!)

na drugi dzien goscie dostali po tyle byłek,ile zamówili:) i ani grama więcej.

 

w gościnie 13 lat temu na wymianie w czasach licealnych (rodzina 2plus dwa, ona nauczycielka on kierownik działu w firmie handlujacej samochodami: w garażu dwa audi i ducati starszego syna)

obiad pierwszego dnia-zapiekanka (makaron z serem)

drugiego dnia -ta sama zapiekanka

trzeciego też

czwartego pani domu zabiera się za szykowanie...zapiekanki!

Dostaję już skrętu jelit od makaronu, pytam delikatnie"chyba bardzo lubicie zapiekanke?" pani domu z rozbrajająca szczerością"nie jest zła, poza tym to jest TANIE"

Byłam tam gosciem przez tydzien- i racxzej mało konsumowałam. Fakt mieliśmy tam pędzic normalne zycie...ale z kolei nie pojechałam tam z pustymi rękami. Dostali sporo polskiego żarcia, z którego ...nic nie rozpakowali tylko schowali na "później"

celem wymainy bylo spedzianie czasu z niemiecka rodziną. Na 7 dni trzy spędziła m z nimi w domu. W pozostałe musiałam sama zorganizowac sobie czas z polskimi kolegami, z których spora grupa równie zle trafila. Moja niemiecka kolezanka na 4 popoludnia zostala poproszona o opiekę nad dziecmi sasiadów, więc musiałam to zrozumieć (po 10 marek dostawala)

W niedziele poszlismy do knajpy na moje pozegnanie. Dostalam tylko jedną kartę menu-dzieci tych panstwa również (katja lat 16, Kern 19, ja 17-dostaliśmy kartę w ktorej potrawy konczyła sie na niskiej cenie, rodzice wybierali droższe potrawy tylko dla siebie.

 

Warto dodac, ze ich corka miala do mnie przyjechac az na dwa tygodnie z rewizytą. Jej mama pytała dokąd ja zabiorę (dostali ode mnie album o Polsce, szczególnie im się Kraków podobał i Biskupin). Mnie nigdzie nie zabrali-widocznie sam pobyt w ich miasteczku to superatrakcja:) a tak serio-to pan domu nie mial juz urlopu i musiałby wziąc bezpłatny...

Pożegnaliśmy sie miło

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

zielona - jak zwykle genialny wątek! :)

 

Gościnność to fajny temat. Prawie każdy naród uważa, że to jego szczególna cnota. :)

 

Z moich doświadczeń z opisaną wyżej gruzińską gościnnością z powodzeniem mogłaby iść w zawody np. grecka.

 

Jeździłam kiedyś po Grecji autostopem (dawno temu). Była nas trójka. Praktycznie każdy kierowca czuł się w obowiązku zaprosić nas przynajmniej na jeden suty obiad (do restauracji), a niektórzy zapraszali nas do swoich domów oferując noclegi. U jednej rodziny na Krecie spędziliśmy kilka dni dziwując się praktycznie wszystkiemu.

 

- gospodarz był właścicielem tawerny. To była jedna z dwu knajp we wsi (tak z dziesięć dymów). Na naszą cześć zaprosił na imprezę wszystkich sąsiadów. Ponieważ wszyscy byli przyjaciółmi - od nikogo nie wziął pieniędzy za całą noc picia wina, obżarstwa, tańców i tłuczenia szkła (w większych miastach tłuczono już wtedy specjalne tanie niewypalone talerze, za które goście restauracji płacili osobno, ale u niego poszła większość prawdziwej zastawy). Rano zwinął się i pojechał do Iraklionu gdzie pracował w rzeźni, żeby móc zarobić na prowadzenie tawerny.

 

- spotykane w polu starsze kobiety, kiedy orientowały się, że nie rozumiemy greckiego, mówiły do nas coraz głośniej

 

- posiłki jedliśmy z całą rodziną, niektóre z jednej misy; do każdego mięsnego dania obowiązkowo były ziemniaki i makaron i psomi (bułka pszenna).

 

- 70 latki tańczyli zawrotne sirtaki ze szklankami na głowach lub na podeszwie stopy

 

- przy pierwszym posiłku mało nie pękłam, bo za każdym razem, gdy (chora już z przejedzenia) starałam się dobrnąć do końca i zjadałam wszystko z talerza jak mnie mamusia uczyła, to przede mną lądowała nowa większa porcja nakładana przez coraz bardziej wkurzoną gospodynię. :) Despekt to był dla niej straszliwy jak mi wyjaśniono później. Na talerzu MUSI coś zostać.

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

bratki - hehe a u nas raczej (chyba?) tendencja jest zeby NIC nie zostawić na talerzu - znaczy ze "smakowało"

:wink: :lol:

 

W kwesti zywieniowej (i przekornie - o nas :)) wiem z paru źródeł - ze cudzoziemcow (zachod eu) potwornie denerwuje na obiadach/imprezach etc. namolne namawianie do jedzenia przez panie domu :) [ sama mam ten nawyk (ktory zwalczam)]

Jeszcze bidny gosc nie przelknal 1 kesa a juz jest nagabywany na dokladke :)

Druga rzecz - pytanie "smakuje???" juz po pierwszym kęsie danej potrawy.

Oczywiscie to nie wkurza tylko i wylacznie obcokrajowców bo jak dobitnie skomentował moje głupie pytanie mój bardzo dobry kolega (wcinajac wlasnorecznie przeze mnie upichcona kolacje) "SMAKUJE !!! I odtenteguj sie z głupimi pytaniami bo JEM !!! " :roll:

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Zwyczaj na Ukrainie:

obiad zaczyna się zimnymi przekąskami, sałatkami i kieliszkiem czegoś mocniejszego. Jak podają zupę, to zabierają wódkę i więcej jej nie podają. Zawsze mam problem, żeby nie jeść za dużo kanapek, bo zachwilę podadzą "prawdziwy" obiad.

 

Zawsze żartujemy, że nie możemy się napić. My nie pijemy bo najpierw byśmy coś zjedli, a ani jak zjedzą to już nie piją.

 

Rysiek

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Dołącz do dyskusji

Możesz dodać zawartość już teraz a zarejestrować się później. Jeśli posiadasz już konto, zaloguj się aby dodać zawartość za jego pomocą.

Gość
Odpowiedz w tym wątku

×   Wklejono zawartość z formatowaniem.   Usuń formatowanie

  Dozwolonych jest tylko 75 emoji.

×   Odnośnik został automatycznie osadzony.   Przywróć wyświetlanie jako odnośnik

×   Przywrócono poprzednią zawartość.   Wyczyść edytor

×   Nie możesz bezpośrednio wkleić grafiki. Dodaj lub załącz grafiki z adresu URL.




×
×
  • Dodaj nową pozycję...