andzik.78 10.03.2008 10:01 Zgłoś naruszenie Udostępnij Napisano 10 Marca 2008 bratki - hehe a u nas raczej (chyba?) tendencja jest zeby NIC nie zostawić na talerzu - znaczy ze "smakowało" W kwesti zywieniowej (i przekornie - o nas ) wiem z paru źródeł - ze cudzoziemcow (zachod eu) potwornie denerwuje na obiadach/imprezach etc. namolne namawianie do jedzenia przez panie domu [ sama mam ten nawyk (ktory zwalczam)] Jeszcze bidny gosc nie przelknal 1 kesa a juz jest nagabywany na dokladke Druga rzecz - pytanie "smakuje???" juz po pierwszym kęsie danej potrawy. Oczywiscie to nie wkurza tylko i wylacznie obcokrajowców bo jak dobitnie skomentował moje głupie pytanie mój bardzo dobry kolega (wcinajac wlasnorecznie przeze mnie upichcona kolacje) "SMAKUJE !!! I odtenteguj sie z głupimi pytaniami bo JEM !!! " Moja mama tez co chwilę pytała czy smakuje do czasu .. jeden gość odpowiedział jej w tedy ,że jest jadalne..mam poczuła się niezręcznie i juz nie pyta czy smakuje ani na siłę nie wciska dokładek.. Cytuj Odnośnik do komentarza Udostępnij na innych stronach Więcej opcji udostępniania
bratki 10.03.2008 19:02 Zgłoś naruszenie Udostępnij Napisano 10 Marca 2008 bratki - hehe a u nas raczej (chyba?) tendencja jest zeby NIC nie zostawić na talerzu - znaczy ze "smakowało" Zaprawdę, afrontem jest grzeczność jednych zastosowana u drugich. Tam jak pusto, to znaczy, że gość głodny, u nas jak coś zostanie - to niewychowany niechluj Z najgłupszych pytań: "Podoba Ci się u nas?" Robią to literalnie wszystkie nacje. Cytuj Odnośnik do komentarza Udostępnij na innych stronach Więcej opcji udostępniania
zielonooka 10.03.2008 19:10 Autor Zgłoś naruszenie Udostępnij Napisano 10 Marca 2008 Z najgłupszych pytań: "Podoba Ci się u nas?" Robią to literalnie wszystkie nacje. a dyć prawda! \ jest jeszcze wersja pozostawiajaca mniejszy margines na swobodna wypowiedz ,a brzmi : " no i JAK * ci sie u nas podoba" lub " no, i CO ci sie u nas podoba" * na pytanie JAK nie mozna wszak odpowiedziec "nie podoba" mozna jedynie kombinowac : bardzo/tak sobie/ srednio - ale zawsze sie jakos podoba :) Cytuj Odnośnik do komentarza Udostępnij na innych stronach Więcej opcji udostępniania
bratki 11.03.2008 22:07 Zgłoś naruszenie Udostępnij Napisano 11 Marca 2008 jest jeszcze wersja pozostawiajaca mniejszy margines na swobodna wypowiedz ,a brzmi : " no i JAK * ci sie u nas podoba" lub " no, i CO ci sie u nas podoba" * na pytanie JAK nie mozna wszak odpowiedziec "nie podoba" mozna jedynie kombinowac : bardzo/tak sobie/ srednio - ale zawsze sie jakos podoba :) No... to drugie, to już pytanie otwarte i daje jakąś szansę! Ale pierwsze... zwykle obarczone jeszcze dodatkowymi oczekiwaniami. Lata temu bawiłam w Anglii na dłużej. Anglicy byli wobec mnie ogromnie serdeczni i życzliwi, ale też cokolwiek protekcjonalni, no bo wszak byłam z kraju będącego brakującym ogniwem pomiędzy jaskiniowcami a protoplastami dzieci Albionu. Ich dobre samopoczucie zależało więc głównie od tego, jak bardzo byłam czymś zdumiona, oszołomiona, zaskoczona (to kojarzyło im się z poprawnym zachwytem). Starałam się więc jak mogłam. Do czasu zresztą. Anglicy w kwestii alkoholu są bardziej "gościnni" niż Rosjanie, Ukraińcy i Polacy razem wzięci. Nie ma mowy, żeby się wykręcić. Nawet jeśli zełgasz, że masz wszyty Esperal. No i kiedyś nasączyli mnie na tyle, że gdy kolejny raz usłyszałam lekko egzaltowane "So, how do you like it in here?", to mi się tak cokolwiek zbyt szczerze i donośnie wypsnęło: "I am fed up with being suprised!" Pub zamarł na chwilę w ciszy - po czym huragan śmiechu zakończył domaganie się ode mnie zachwytów raz na zawsze. Cytuj Odnośnik do komentarza Udostępnij na innych stronach Więcej opcji udostępniania
EZS 12.03.2008 08:35 Zgłoś naruszenie Udostępnij Napisano 12 Marca 2008 brawo Bratki Ze mną angole mieli ciężkie życie. Byłam w szpitalu, gdzie wiedza ogromna ale sprzęt, łagodnie mówiąc, nienowy, oni są oszczędni. Wszystko, co mi z dumą pokazywali , kwitowałam -oh, pracuję na tym, ale my mamy jeszcze dodatkowo.... acha, bo to wersja z 1990 roku, my już dawno wymieniliśmy Byli biedni ze mną Niestety zaimponowali mi organizacją pracy, wykorzystaniem tego sprzętu i... stosunkiem do pacjenta. Ale tego nie mówiłam. Cytuj Odnośnik do komentarza Udostępnij na innych stronach Więcej opcji udostępniania
Agduś 12.03.2008 10:49 Zgłoś naruszenie Udostępnij Napisano 12 Marca 2008 Jechałam do Francji z moją rodzinką w 1990 roku. Oni jeszcze pamiętali Polskę, w której na sklepowych półkach stał ocet, a my tu własnie zaczynaliśmy pić napoje z butelek PET (to pamiętam, bo taki napój wzięłam na drogę ). Zatrzymaliśmy się na nocleg w Niemczech. Rano weszliśmy do sklepu w małej miejscowości, a ja zauważyłam utkwione we mnie spojrzenia całej trójki: padnę na kolana, czy nie? No owszem, było w tym sklepie bardziej kolorowo i bogato na półkach niż w Polsce, ale przecież i u nas już czasy nagich haków minęły. Zresztą, nawet, gdyby nie, to na pewno nie dałabym im tej satysfakcji. Z twarzą pokerzysty rozglądnęłam się wokół i, udając, że nie widzę ich zawiedzionych min, spokojnie wyszłam. Faktem jednak jest, że ogromne wrażenie wywarły na mnie hipermarkety (to już we Francji). Pierwszy raz widziałam tak wielki sklep! No, oczywiście, tę informację przekazałam im spokojnie i bez popadania w zachwyty. Zorientowałam się, że uważali nas za jakieś prymitywne plemię, które wobec braków rynkowych umie zdobyć pożywienie w nieznany im sposób. Kuzynka (chyba z 18 lat wtedy miała) spędziła kilka dni z nami w górach (były wakacje) na campingu. Już sam widok polskich domków campingowych (takich z dykty, w dodatku zdezelowanych nieco) był dla nich szokiem, ale podeszli do tego jak ja do ich sklepów, czyli nie uzewnętrzniali uczuć. Kuzynka została, rodzice pojechali. Wybrałyśmy się na spacer. Idziemy, rozmawiamy (trochę po francusku, trochę na migi), a wzdłuż drogi czerwienią się poziomki. No to ja zbieram, częstuję, zjadam, a kuzynka - wykazując się odwagą - próbuje. Owszem, smakowało jej i nawet sama zaczęła zbierać, ale widziałam już, że jest w szoku, że można zjeść coś, co nie leżało na półce w sklepie ani nie wyrosło w ogródku koło domu (brzoskwinie prosto z drzewa w swoim ogródku jadła - widziałam sama). Któregoś kolejnego dnia wybrałyśmy się na jagody (tutaj borówki). Przyjęła do wiadomości, że te czarne kuleczki też się je. Największe oczy zrobila, kiedy siedząc nad wodą, zauważyłam dorodny szczaw, więc skubnęłam parę listków i poczęstowałam ją. Zjadła. A potem, już we Francji opowiadała swojej kuzynce, jak to w Polsce jadła... TRAWĘ! Obśmiałam się jak norka w duchu, bo, jak to zwykle bywa, więcej rozumiałam niż umiałam powiedzieć. Nie zdając sobie z tego sprawy często rozmawiano przy mnie sądząc, że nie zrozumiem. W samej Francji owoce podawano tylko po obiedzie (zaraz po śmierdzących serach), kiedy człowiek najedzony, więc skubało się symbolicznie kilka winogronek, a potem znikały gdzieś. U nas w domu zawsze owoce stały w widocznym miejscu i przez cały dzień można było sobie podjadać, więc tam czułam, że zaraz popadnę w poważną awitaminozę. Pewnego dnia z kuzynkami i ich kuzynką poszłam oglądać miejsce jakiegoś pogańskiego kultu. Popodziwiałam kamienny ołtarz, rozglądnełam się wokoło i zauważyłam bujny krzak jeżyn rozpięty na płocie a na nim piękne, dojrzałe jeżynki. Oczywiście, nie namyślając się zaczęłam skubać je i zajadać. Kuzynka kuzynek jeszcze nie wiedziała, że jestem członkinią tego prymitywnego plemienia, które potrafi znaleźć jedzenie w lesie i na łące, więc zrobiła oczy jak spodki. W końcu jednak, widząc, że nie padam na ziemię wijąc się w męczarniach, wszystkie zabrały się za jedzenie jeżynek. Cytuj Odnośnik do komentarza Udostępnij na innych stronach Więcej opcji udostępniania
KiZ 12.03.2008 12:02 Zgłoś naruszenie Udostępnij Napisano 12 Marca 2008 (...) Zorientowałam się, że uważali nas za jakieś prymitywne plemię (...) Ale tak jest nadal Ostatnio dał mi tego przykład pewien przedstawiciel najinteligentniejszego narodu świata. Przyleciał zza wielkiej wody żeby w tym zacofanym kraju znależc tanie mięso armatnie i przyblizyc sie do upragnionego Nobla, bądz jeszcze bardziej upragnionego miliarda Pominę szczegóły, ale wspomnę o dwóch wiekopomnych wydarzeniach. Zaprosił nas (wielokrotnie zresztą przed pierwszym spotkaniem o tym mówił) na biznesowy obiad. Było nas w sumie czworo, dość dobra restauracja. Miłe gadki itp. Wychodzimy, kelner przynosi rachunek na w sumie ok 450 zł. No i zapraszający jął wyliczac i kreslić ołówkiem kto za co ile płaci Kelner zdziwiony, goście sąsiedni zaskoczeni (był hałaśliwym księgowym) a my zażenowani. Zapłaciliśmy sami cała sumę w kilkanascie sekund Inne zdarzenie z tym panem miało miejsce kilka dni pozniej. Rzecz dotyczyła rozmowy i wciagniecia w pewien projekt bardzo znanego profesora, specjalistę na skalę swiatową. No i mistrzu z innego wymiaru zawyrokował, żeby wysłać do tegoż profesora jakiegoś posłańca i wręczyć mu... sto dolców Stwierdził, ze to pana profesora powali na podłogę i ów bedzie skamlał żeby tylko móc zblizyc sie do jego swiatlego umysłu Cytuj Odnośnik do komentarza Udostępnij na innych stronach Więcej opcji udostępniania
JoShi 12.03.2008 19:47 Zgłoś naruszenie Udostępnij Napisano 12 Marca 2008 W kwesti zywieniowej (i przekornie - o nas ) wiem z paru źródeł - ze cudzoziemcow (zachod eu) potwornie denerwuje na obiadach/imprezach etc. namolne namawianie do jedzenia przez panie domu [ sama mam ten nawyk (ktory zwalczam)] Nie żebym przesiąkła tak zwanym zachodem, ale mnie to irytuje niezmiernie, a szczególnie kiedy dla zachęty informuje się, że to nie było drogie. Cytuj Odnośnik do komentarza Udostępnij na innych stronach Więcej opcji udostępniania
retrofood 12.03.2008 20:16 Zgłoś naruszenie Udostępnij Napisano 12 Marca 2008 "Mieszkańcy miasta Tyrnavos w centralnej Grecji obchodzili 10 marca zwyczaj "bourani", podczas którego dokuczają sobie... modelem fallusa. Zgromadzeni w pobliżu małego kościółka proroka Eliasza robią zupę "bourani", zjadaną w czasie uczty, której towarzyszą tańce i śpiewy"...http://img.interia.pl/wiadomosci/nimg/Sprosny_zwyczaj_2388280.jpg http://img.interia.pl/wiadomosci/nimg/Sprosny_zwyczaj_2388285.jpg Cytuj Odnośnik do komentarza Udostępnij na innych stronach Więcej opcji udostępniania
19501719500414 12.03.2008 21:05 Zgłoś naruszenie Udostępnij Napisano 12 Marca 2008 retrofood już nie dostaniesz flaszki straszną niemoc twórczą masz po gorzole Cytuj Odnośnik do komentarza Udostępnij na innych stronach Więcej opcji udostępniania
EZS 12.03.2008 21:41 Zgłoś naruszenie Udostępnij Napisano 12 Marca 2008 moja przyjaciółka wyjechała do stanów w czasach mocno chudych a przyjechała nas odwiedzić dopiro kilka lat temu. Na jakiś czas przed podróżą przysyłała do Polski różne rzeczy konieczne do przetrwania jej zdaniem, jak materace, papmpersy, jakieś mleka i kaszki, no, całe pudło. Pisaliśmy jej, że nie ma sensu, mówiliśmy i też nic. Dopiero po przyjeździe trafił ją szlak w markecie -ten materac taszczony z USA kosztował u nas połowę, nie mówiąc o kosztach wysłania. Na pytanie "i po co ci to było" stwierdziła, że nie dochodziło do niej, nie mogła uwierzyć póki nie zobaczyła Cytuj Odnośnik do komentarza Udostępnij na innych stronach Więcej opcji udostępniania
bratki 12.03.2008 22:03 Zgłoś naruszenie Udostępnij Napisano 12 Marca 2008 Ukraina. Droga na Krym. Podróż autem. Stepy akermańskie piękne w słońcu. Drogi dla czołgów budowane proste jak w Ameryce. Ruch niewielki, ale bardzo interesujący. Same skrajności. Pędzą Infinity, Maybachy i inne Lexusy, a między nimi przerdzewiałe pełnoletnie Zaporożce - też pędzą. No chyba, że stoją w rowie z umorusanym kierowcą pod maską. Wyprzedzanie na trzeciego - norma, do której przywykliśmy dość szybko. Ale... gdy słońce zaszło zrobiło się trochę nieswojo, bowiem... nikt nie zapalał świateł, zmierzch gęstniał, a samochody nie zwalniały i nie zapalały świateł. Dopiero gdy zapadł całkowity bezksiężycowy mrok, zaczęły pojawiać się reflektory. I wtedy zrozumieliśmy - prawie nikt nie miał ich ustawionych. Raziły tak niemiłosiernie, że tęskniliśmy za jazdą w ciemności. Cytuj Odnośnik do komentarza Udostępnij na innych stronach Więcej opcji udostępniania
Agduś 13.03.2008 10:32 Zgłoś naruszenie Udostępnij Napisano 13 Marca 2008 Na Białorusi podobnie: drogi lepsze niż w Polsce - szerokie, dwu- trzypasmowe, ruch niewielki, samochody przeróżne (wołgą jechałam!). Świateł się używa bardzo oszczędnie. Jedziemy na kolejne uroczystości ku czci praprapradziadka taką trzypasmówką. Wokół przepiękne lasy - takie prawdziwe, nie sadzone pod sznurek, mieszane. Przy drodze coś jakby obelisk (u nas też takie bywają) informujący, że wjeżdżamy do "Wołożyńskiego Rajona". Na poboczu grupka zmarzniętych kobiet i dzieci w strojach ludowych. Zatrzymujemy się (cała kawalkada samochodów) zajmując na dłuższym odcinku pobocze, bo to na nas czekają. Odśpiewały, całkiem ładnie, pieśń ludową, powitały nas krótką przemową, chlebem i solą na ziemi naszego przodka. I pojechaliśmy dalej. Cytuj Odnośnik do komentarza Udostępnij na innych stronach Więcej opcji udostępniania
nastka79 13.03.2008 11:05 Zgłoś naruszenie Udostępnij Napisano 13 Marca 2008 Na Węgrzech gdy rodzi się dziewczynka ma przekłuwane uszy już w szpitalu - dlatego wszystkie węgierskie kobiety noszą kolczyki. Cytuj Odnośnik do komentarza Udostępnij na innych stronach Więcej opcji udostępniania
zielonooka 13.03.2008 12:13 Autor Zgłoś naruszenie Udostępnij Napisano 13 Marca 2008 podobnie jest w Czechach (a przynajmniej w bylej Czechosłowacji) nie wiem czy w szpitalu , nie wiem czy 100% Czeszek ma kolczyki ale pamietam ze - z racji tego ze chodzilam do przedszkola gdzie akurat jakos tak sporo dzieci narodowosci czechosłowackiej tech chodzilo - wszytkie mialy kolczyki (oczywiscie dziewczynki ) U nas w wieku 4-6 lat raczej maluchy uszu nie maja przekuwanych - pamietam ze te kolczyki sialy lekkie zgorszenie i ogromna zazdrosc :) Cytuj Odnośnik do komentarza Udostępnij na innych stronach Więcej opcji udostępniania
agnieszkakusi 13.03.2008 12:19 Zgłoś naruszenie Udostępnij Napisano 13 Marca 2008 u nas w przedszkolu zabraniają dzieciom nosić kolczyków ze względów bezpieczeństwa. Teściowa kupiła już córce na 2 urodziny Cytuj Odnośnik do komentarza Udostępnij na innych stronach Więcej opcji udostępniania
Agduś 13.03.2008 12:30 Zgłoś naruszenie Udostępnij Napisano 13 Marca 2008 W Czechach automatycznie mówiono o naszej dwumiesięcznej wtedy Madzi w rodzaju męskim, bo nie miała kolczyków (do dzisiaj nie ma). I jeszcze jedno: wszystkie mamy bezstresowo zostawiały dzieci w wózkach przed sklepami. Nawet, jeżeli to były duże sklepy, po których można było spokojnie jeździć wózkiem. Zorientowaliśmy się, kiedy któryś raz z rzędu powitano nas, wchodzących z wózkiem do dużego sklepu (przed małymi zostawaliśmy na zmianę z wózkiem, tak samo jak w Polsce), baardzo zdziwionymi spojrzeniami. Cytuj Odnośnik do komentarza Udostępnij na innych stronach Więcej opcji udostępniania
Gość elutek 13.03.2008 15:45 Zgłoś naruszenie Udostępnij Napisano 13 Marca 2008 gdy mieszkałam w Niemczech wprawiałam w zdumienie wiele osób czym? - robiłam przetwory i piekłam ciasta... podczas mojej ostatniej wizyty u znajomych w Niemczech powiedziałam, że upiekę im ciasto, ot, tak sobie, z nudów, to wyobraźcie sobie, że wszyscy na palcach chodzili i szeptali: "ooo... Elisabeth ciasto piecze... ooo..." Cytuj Odnośnik do komentarza Udostępnij na innych stronach Więcej opcji udostępniania
bratki 13.03.2008 16:11 Zgłoś naruszenie Udostępnij Napisano 13 Marca 2008 Tuż przed, lub tuż po stanie wojennym, moja Mama odwiedziła zaprzyjaźnioną Niemkę u niej w Bawarii. Na którejś z nie kończących się herbatek, czy wieczorków w kurhausie, znajome owej Niemki zachwyciły się moherową kamizelką mojej Mamy."A, nic wielkiego, koleżanka przerobiła mi ze swetra" - odruchowo skwitowała moja Mama, faktycznie znakomitą robotę znajomej plastyczki. Nie bardzo zrozumiały. No więc wyjaśniła, że był sobie sweter, został popruty, wełna jakoś tam poprostowana, i na nowo udziergano kamizelkę, i że to powszechna praktyka. Niemki olśnione pokiwały głowami, i ucieszyły się: "Ach, taaak! To tak jak u nas w czasie wojny!" Cytuj Odnośnik do komentarza Udostępnij na innych stronach Więcej opcji udostępniania
Anisia3 13.03.2008 16:32 Zgłoś naruszenie Udostępnij Napisano 13 Marca 2008 brawo Bratki Ze mną angole mieli ciężkie życie. Byłam w szpitalu, gdzie wiedza ogromna ale sprzęt, łagodnie mówiąc, nienowy, oni są oszczędni. Wszystko, co mi z dumą pokazywali , kwitowałam -oh, pracuję na tym, ale my mamy jeszcze dodatkowo.... acha, bo to wersja z 1990 roku, my już dawno wymieniliśmy Byli biedni ze mną Niestety zaimponowali mi organizacją pracy, wykorzystaniem tego sprzętu i... stosunkiem do pacjenta. Ale tego nie mówiłam. He, he, chyba tylko tobie, bo stałaś z drugiej strony. Moja koleżanka, która mieszka tam na stałe od 1994 r. ma o brytyjskich lekarzach i pielęgniarkach zdanie dużo gorsze niz o polskich. W tej chwili przyjeżdża do Polski co 3 miesiące poprawiać zęby leczone przez Anglików. Uwaga! prywatnie leczone. Cytuj Odnośnik do komentarza Udostępnij na innych stronach Więcej opcji udostępniania
Recommended Posts
Dołącz do dyskusji
Możesz dodać zawartość już teraz a zarejestrować się później. Jeśli posiadasz już konto, zaloguj się aby dodać zawartość za jego pomocą.