WYDREPTYWANIE ŚCIEŻEK DO URZĘDU
No i zaczęły się schody (nie, niestety jeszcze nie schody w domu ).
W poniedziałek, po wakacjach, w moje urodziny , 14-go mieliśmy odbierać pozwolenie. Pan, u którego składaliśmy dokumenty mówił że wszystko w porzo. Pytaliśmy jakie dokumenty potrzeba przed złożeniem wniosku. Pytaliśmy składając czy wszystko jest. Dzwoniliśmy parę razy i pytaliśmy czy wszystko jest ok. Dwa razy byłam w międzyczasie u tego pana po coś i pytałam czy na pewno jest dobrze. Przy mnie przeglądał papiery i stwierdził że niczego nie brakuje.
A jak dał szefowej do podpisu gotowe PnB (oczywiście w 63 dniu od złożenia wniosku, przypominam że termin ustawowy na decyzję dni 65), to się okazało że nieeee, że wcaaaale nieeee!
Dwie rzeczy: nie ma służebności na drogę od współwłaściciela (my jesteśmy drugim współwłaścicielem) - panu nie przyszło do głowy, że trzeba mieć służebność, jak się jest współwłaścicielem (mnie też by nie przyszło po prawdzie, ale to nie ja tu jestem od przepisów...), ale to akurat pikuś - zrobi się migiem, bo to dobry znajomy.
Druga rzecz duuuużo gorsza: otóż, składaliśmy wniosek na bazie warunków zabudowy wydanych PRZED podziałem działki (po to, żeby sprawdzić czy w ogóle chcemy kupić i dzielić), więc jest wydane na inną działkę!!! A co gorsza - wydane zostało na nas, tego znajomego co z nim kupowaliśmy i na... biuro architektoniczne które przygotowywało dokumentację, które powinno występować jako PEŁNOMOCNIK, a nie WNIOSKODAWCA! Jak mi mąż przez telefon w poniedziałek powiedział, że mamy złe warunki i trzeba występować o nowe, jak pomyślałam o trzech miesiącach czasu oczekiwania na rzeczone, to z rozpaczą pomyślałam - budujemy się za rok
Więc zmusiłam go żeby zbajerował tę szefową żeby się nie czepiała, bo co to ma za znaczenie czy przed podziałem czy po, skoro we wniosku już było o tym ile tam ma być domów, a to że warunki są na nas, ale nie TYLKO na nas to co to za różnica??? Skoro kilka domów to kilka osób, kumacie coś z tego?!?!?!
No ale mój mąż ma za słaby bajer, albo kobitka jest strasznie oporna (a ma też Dorota, hmmm...) - osobiście stawiałabym na to drugie
Następnego dnia zapierdol w pracy, udało mi się wyrwać dopiero ok 15 i co? Przyjeżdżam 15:45 i OCZYWIŚCIE przystępuję do całowania klamek Ja chyba w jakimś innym świecie żyję - przecież to było jasne że o tej porze już nikogo nie będzie... A pomyśleć że sama jeszcze rok temu pracowałam w państwowej instytucji i sama ustawiałam się w kolejce do windy o 15:55 bo potem to tłok taki, że się wyjdzie dopiero o 16:20
No nic: środa - jadę again. Oczywiście szefowej nie ma Ale za to dowiaduję się że NA SZCZĘŚCIE nie muszę czekać na nowe warunki zabudowy 3 miechy, tylko mogę złożyć wniosek o zmianę warunków tak żeby uwzględniała tylko nas i nasz numer działki. Trzeba generalnie tego sąsiada wywalić z warunków, jeśli mamy się budować w tym roku. NA SZCZĘŚCIE on i tak nie planuje się budować w najbliższej przyszłości, więc one są mu na plaster. Niby wszystko ok, składam wniosek, ale szefowej nie ma, żeby potwierdziła że tak się da zrobić i na kiedy. No bo oczywiście to jest jedna i ta sama szefowa, której najwyraźniej się nudzi i kręci ją wymyślanie jak sobie poprzekładać papierki z prawej rączki do lewej bądź odwrotnie I moim kosztem takie sobie szopki urządza Bo tak naprawdę to mogłabym dostać legalnie pozwolenie na bazie tych warunków co je mam: nasze genialne prawo jest tu oczywiście nieprecyzyjne i dopuszcza pewną dowolność interpretacji, a że pani miała taki sam zły dzień co sędzia zasądzający karnego na meczu z Austrią to insza inszość
Dobra, składam wniosek o zmianę warunków, składam wniosek o zawieszenie postępowania w/s wydania PnB (no bo 65 dzień i musieliby mi odmówić wydania pozwolenia i całe show od początku), biorę na wzór wniosek o służebności drogi dla sąsiada (upewniwszy się uprzednio że nie musi być notarialnie - pan od wniosku: tak będzie dobrze, bo już tak wydawaliśmy)
Czwartek: tym razem wyrywam się wcześniej z pracy, żeby zastać szefową, bo znowu sobie pójdzie. I bardzo słusznie, okazuje się, bo idzie na urlop od poniedziałku, a od początku sierpnia UWAGA: zmienia się struktura organizacyjna Wydziału Architektury, który teraz będzie podlegał bezpośrednio burmistrzowi i w dalszej kolejności prezydentowi miasta co jakie skutki przyniesie? Oczywiście NIKT nie będzie miał swoich uprawnień i NICZEGO nie będzie mógł podpisać, nie wiadomo KTO będzie co mógł ani KIEDY uprawnienia wrócą i do KOGO - totalny Meksyk generalnie
Więc generalnie chodzi o to, żeby tę decyzję zmienić na tyle wcześnie, żeby jeszcze zdążyła się uprawomocnić (2 tygodnie ) i wydać PnB 31 lipca, bo to ostatni dzień aktywności pieczątek. Wrrrrr!
No więc idę do szefowej i co się dowiaduję? Że a. służebność jednak musi byc notarialnie ("a jak wcześniej przepuściliśmy bez to najwyraźniej popełniliśmy błąd"); b. muszę mieć zgodę od pozostałych wnioskodawców że przepisuję warunki na siebie tylko i pozbawiam ich tej drogocennej decyzji! Ba, muszę mieć tę zgodę na wczoraj, żeby zdążyć tę decyzję wydać jutro z datą dzisiejszą, bo inaczej to a. szefowa pójdzie na urlop i się nie podpisze, b. nie zdążą upłynąć te 2tyg przed 31 lipca. NA SZCZĘŚCIE okazało się że jednak nie musi być służebność notarialnie, bo nie musi być jej w ogóle, no bo my przecież jesteśmy współwłaścicielami....... No comments
No dobra, wychodzę, dzwonię do sąsiada czy mi podpisze zgodę na przeniesienie warunków, spoko, dzwonię do pani z biura architektonicznego która przez błędnie złożony przez siebie wniosek bezpodstawnie znalazła się na naszej decyzji i co się dowiaduję? Jest na urlopie do 29 lipca
I'm f.cked!!!!
Ale nic to - ona jest tak naprawdę chłopcem (?) na posyłki tego sąsiada, to on się za nią podrobi
Piątek rano: jadę do urzędu wyrywając się z pracy na drugie śniadanie (???) ze zgodą podpisano-podrobioną w zębach Trochę się boję że się dowiedzieli, że ona jest na urlopie, bo ona kiedyś w tym urzędzie pracowała, dużo tam załatwia i mogą teoretycznie wiedzieć. Urzędniczka na widok oświadczenia mówi: "O, pani L. się podpisała za oboje? Bo takie podobne te podpisy..." A ja: "Nie, skąąąąąd" - no bo to nie ona się podpisała, nie? Generalnie wychodzi na to, że w urzędzie ważniejsze jest, żeby wszystkie świstki się zgadzały, jakby ktoś to kiedyś sprawdzał (kto??? kiedy??!?!?!!?) a że tam coś jest nielegalnie podrobione wbrew czyjejś zgodzie to już nieważne...
Już zadowolona z siebie że się uda, decyzja z datą wczorajszą będzie zaraz wystawiona, słyszę: "to niech pani po południu przyjedzie odebrać (spoko, wyrwę się z pracy jeszcze raz, hmmmm) i niech pozostali też przyjadą się podpisać" - o k.wa!!!! Przecież ona jest na urlopie!!!!!!! To pytam uniżenie czy ja nie mogłabym tego im podrzucić do podpisania, bo oni zajęci są bardzo bla bla bla, ale nie: "Proszę pani, ja tego nie mogę pani dać, ja to najwyżej mogę wysłać im pocztą jak nie mogą przyjść, ale to wtedy będzie dłużej trwało i możemy nie zdążyć!" Załamka, więc stanęłam na rzęsach i panią zbajerowałam że mi swój superważny świstek wypożyczy i pójdę po podpis do sąsiada to mi się podrobi znowu
Przyjeżdzam w piątek po południu i od progu słyszę: "A pani L. jest na urlopie w Jastrzębiej Górze i się nie podpisze!"...... Opanowuję migotanie przedsionków i czekam na dalszy ciąg..... "ale się umówiłyśmy że jak wróci to mi się podpisze z datą wsteczną "..... ufffff! No i od razu pełne uznanie dla pani L. - wyobraźcie sobie: dzwonią do niej mówiąc: "A, to ty jesteś na urlopie? Bo musisz się podpisać że odebrałaś decyzję. No jak to jaką decyzję? Tę co podpisywałaś wczoraj!"..... Ktoś chyba nade mną czuwa
No więc wiozę świstek do sąsiada, podsuwam mu do podpisu z datą wczorajszą, podpisuję się za siebie i za męża wstecznie, jadę do urzędu po raz trzeci tego dnia i po raz szósty w tym tygodniu (dobrze że się nie buduję na jakimś totalnym zadupiu i mam tylko 12 km do gminy (sprawdziłam trasy wszystkich możliwych dojazdów przez ten tydzień ) i dzięki Bogu za nienormowany czas pracy!!! ) i mam, mam, mam już wszystko do PnB - szefowa widziała, wszystko jej pasuje, 31 lipca się uprawomocnią warunki a wymarzone POZWOLONKO już czeka na jej piecząteczkę
I hope....