Następmego dnia, tak wczesnie jak tylko byłem w stanie pojechałem do szpitala. Trochę musiałem poczekać, aż mi zone przywiozą na salę gdzie leżała. Obraz nędzy i rozpaczy. Oczy podkrążone, prawie mnie nie poznawała. Można się załamać. Po tylu latach wspólnego bycia razem i nie poznaje? Wiedziałem, że to efekt znieczulenia, ale wrażenie było. Na operowanej nodze miała piękny, gruby jak pancerz gips. Posiedziałem trochę koło biduli i wróciłem do "komturii".
Dzień później było znacznie lepiej. Kontakt normalny, a nawet wyraziła życzenie udania się do toalety. Moze nie powinienem takich rzeczy opisywać, ale to jest życie.
Pieszo, z gipsem na całej długości nogi było niemożliwe. Na korytarzu szpitalnym stał wózek inwalidzki z napisem "ORTOP". Postanowiłem wykorzystać ten sprzęt do przetransportowania małżonki w określony rewir. Wózek lata świetności miał już dawno za sobą. Krzywy, zdezelowany grat. Ostatnie smarowanie części tocznych miał pewnie w latach '50 ubiegłego wieku. Opory toczenia były naprawdę wielkie. Lewe koło zamiast toczyć się po gładkiej podłodze szpitalnego korytarza sunęło, powodując samoistnie skręcanie pojazdu w te strone. Na dodatek dźwięki jakie wydawał wehikół mogły co wrażliwszych pacjentów przyprawić jeśli nie o zawał to o palpitacje. Dociągnąłem, z dużym wysiłkiem wózek do sali na której leżała żona i... stop. Przez drzwi nie przejedzie. Dodatkowe łóżko blokuje wjazd. Brakuje, bagatela dobrych 10 cm. Cóż było robić, komtur ani pisnął, wziął żonę na ręce i zanióśł do wózka stojącego przed salą. Rany Julek tego gipsu to było chyba ze 20 kilogramów, albo ja osłabłem z powodu stresu.
Pod ciężarem żony, dociążonej gipsem wózek odzyskał właściwości jezdne. Sunął po szpitalnym korytarzu niczym bolid formuły 1. Trochę było kłopotów z zakrętami, bo sterowanie pojazdem nie miało wspomagania. Korytarze prowadzące do toalety przypominały tor wyścigowy. Lewy zakręt, prawa patelnia, prosta - pełny gaz, ostre hamowanie lewy nawrót, pit stop potrzebny do otwarcia drzwi wejściowych i jest, pięknie oznakowana kabina dla osób na wózkach. Otworzyłem szerokie, dostosowane do wymiarów wózka drzwi, złapałem za uchwyty sterujące ruchem pojazu i do przodu. Tiaaaa, Majka (żona komtura) siedziała na wózku z nogą opatuloną gipsem. Noga opatulona gipsem była w pozycji horyzontalnej, podparta odpowiedną konstrukcją. Najpierw do toalety wjechała więc wyprostowana noga, następnie wózek... wiecej się nie dało. Zagipsowana noga oparła sie o przeciwległą ścianę, a ja i rączki sterujące tym ustrojstwem zostały przed drzwiami toalety. Próbowałem troszkę wycofać i skręcić by móc wjechać całym wózkiem. Niemożliwe. Wycofałem, przeszedłem do przody wózka z którego jak gruby dyszel sterczała zagipsowana noga. Kiedy ja ciągnąłem za gips, Majka sterowała dużymi kołami napedowymi kręcąc jedno do przodu, a drugie do tyłu. Po kilku minutach udało się! Wózek z Majką i ja znależliśmy sie w środku, a drzwi udało się zamknąć. Droga powrotna była podobna, tylko lewe zakręty stały się prawymi, a prawe lewymi. Z drzwi do łóźka transport odbył się oczywiście na moich rękach.