Przeprowadziliśmy się zgodnie z planem – 28 czerwca opuścilismy dotychczasowe lokum, dwa dni pomieszkaliśmy w mieszkaniu udostępnionym przez teściów, by 1 lipca zamieszkać na budowie Tak, mieszkamy na budowie, przyznaję to otwarcie (mam nadzieję, że nikt z Was nie zgłosi mnie do nadzoru budowlanego
Na początku mieliśmy:
Wykończoną jedną łazienkę
Wstawione docelowe drzwi zewnętrzne z niewykończoną ścianą przy drzwiach, którą trzeba było trochę skuć, by drzwi pasowały
Zabudowaną kuchnię, bez cokołów, z jednym "zepsutym" frontem i jednym garnkiem (6 litrowy "bigosowy" prezent od mamy, która twierdziła, że w tych malutkich garnuszkach nic się nie da ugotować. Jako jedyny ze wszystkich nadaje się na indukcję). Nie mieliśmy podłączonego zlewu ani baterii, nie mieliśmy światła innego niż oczka nadblatowe w szafkach górnych
Materac położony na podłodze w sypialni
Podłogi wszędzie, ale bez okładziny schodów i oczywiście bez listew przypodłogowych
Nie mieliśmy (oprócz garnków;) żadnej szafy, rzeczy więc trzymaliśmy w walizkach.
No, i nie było pralki przez całe dwa tygodnie mieszkania na swoim . Dobrze, że dziecięca szafa pęka w szwach i ubranek nie zabrakło do pierwszego poważnego prania!
I cały czas towarzyszyło nam uczucie, jakbyśmy na tą naszą podkrakowską wieś pojechali na wakacje, a nie mieszkać na stałe. Co dzień wydawało się nam, że za chwilę trzeba się będzie spakować i wrócić do Krakowa. Nadal nam się tak wydaje, choć postępy sprawiają, że budowa coraz bardziej przypomina dom mieszkalny
Udało się zamontować i generalnie "skończyć" kuchnię. Brakuje tylko oświetlenia docelowego i mikrofalówki, ale to musi poczekać. Mamy skręcone łóżko i garderobę (tę ostatnią od przedwczoraj). Bardzo przyjemnie jest wybierać ciuchy do pracy z wieszaka a nie ciągle te same z jednej walizki . Pokój dziecka jest z grubsza ogarnięty (meble przewieźliśmy z mieszkania, jest ich mało, więc pokój jeszcze nie przypomina przytulnego gniazdka, ale na razie musi wystarczyć to, co jest.
Pracujemy też nad oprawieniem wszystkich gniazdek i włączników. Przy +/- 120 punktach nie jest to łatwe, zwłaszcza, że tynkarze się nie popisali i kilka gniazdek nam skutecznie "ukryli", przez co nie mamy prądu w gniazdkach w salonie, jadalni i pokoju na dole. Dopiero po 2 tygodniach dociekań doszliśmy do tego, że obwód jest niezamknięty, bo gdzieś nam jedno gniazdko umknęło.
Trwają też prace nad elewacją, mamy już dom ocieplony 15 cm grafitowego styropianu, zasiatkowany cały i wstawione parapety. Czekamy na podbitkę, która ma przyjechać jutro. Zobaczymy, czy finansowo stać nas będzie na położenie kolorowego tynku. Bardzo byśmy chcieli, dzięki temu dom byłby skończony z zewnątrz i można by zacząć prace nad ogrodem.
Wykańczamy również kotłownie, ukrycie rur do rekuperacji nie jest taką prostą sprawą Ale pomieszczenie jest już raz pomalowane, sufit podwieszany zrobiony, oczka zamontowane. Trzeba jeszcze wstawić szafkę, zamontować zlew gospodarczy i ogólnie parapetoblat z płyty OSB. Jak wróci pan Płytka, to oklei go płytkami takimi, jak na ścianie w kotłowni – będzie czysto, tanio, stabilnie.
Od poniedziałku stolarze montują też schody. Niestety, źle wymierzone okno tarasowe sprawiło, że pierwszy schodek był za wysoki i trzeba go było skuć. Panowie kuli wczoraj cały dzień, pierwsze trzy stopnie wyglądają jak mury kamiennić po Powstaniu Warszawskim. Jedyny świadek tych działań – kot – na szczęście przeżył atrakcje bez widocznego uszczerbku na zdrowiu
A wczoraj dowiedzieliśmy się, że drzwi wewnętrzne już przyjechały i montaż zacznie się w piątek, tydzień przed planowanym terminem. W panice kupowaliśmy klamki, ale do jutra powinny przyjść, za to jest szansa, że w sobotę będzie można pięć razy wyszorować podłogę z pobudowlanego kurzu i rzeczywiście, w niedzielę cieszyć się radością skończonych (w miarę) wnętrz
Może nawet teściów na obiad zaprosimy?
I jak już będzie posprzątane – zrobimy kilka zdjęć, bo pewnie na fotorelację czekacie najbardziej