Miesięcznik Murator ONLINE

Skocz do zawartości
  • wpisów
    104
  • komentarzy
    0
  • odsłon
    395

Entries in this blog

magmi

opowieści magmi

W kwestii zakupów łazienkowych pełny sukces - udało nam się dzisiaj załatwić całość. Kabina z brodzikiem Ravak, stelaż pod klopik Grohe, sam klopik Cersanit Edera, armatura Kludi (po okazyjnej cenie). Całość niestety znacznie odciążyła nam kieszenie...

 

Na budowie Szef Ekipy postanowił nie marnować czasu w oczekiwaniu na tynkarzy i zarządził układanie izolacji podłogi na gruncie z papy termozgrzewalnej. Raczej nie ma obaw, żeby się uszkodziła przy tynkowaniu, bo gruba jest jak skóra nosorożca. Co do samych tynków, to napięcie rośnie: zaczną w poniedziałek, czy nie?

 

Tymczasem trochę zdjęć.

Na pierwszy ogień nasza http://republika.pl/magmi/zdjecia/kominy.jpg" rel="external nofollow">więźba i kominy (systemowe, nad dachem obmurowane klinkierem) .

Dalej widać http://republika.pl/magmi/zdjecia/dach2.jpg" rel="external nofollow">układanie dachówki na garażu, a następnie http://republika.pl/magmi/zdjecia/dach1.jpg" rel="external nofollow">na dachu głównym.

Chcę jeszcze pokazać parę detali:

http://republika.pl/magmi/zdjecia/slup_taras.jpg" rel="external nofollow">jeden z dwóch słupów tarasowych

http://republika.pl/magmi/zdjecia/taras.jpg" rel="external nofollow">nasz przyszły taras

http://republika.pl/magmi/zdjecia/podbitka1.jpg" rel="external nofollow">podbitka nad wejściem do domu.

I gotowy dach:

http://republika.pl/magmi/zdjecia/dach_gotowy1.jpg" rel="external nofollow">od ogrodu

http://republika.pl/magmi/zdjecia/dach_gotowy2.jpg" rel="external nofollow">od ogrodu z innego boczku

http://republika.pl/magmi/zdjecia/dach_gotowy3.jpg" rel="external nofollow">od frontu

 

Przyjmuję wszystkie uwagi, i te z zachwytami (podtrzymują na duchu...) i te krytyczne (zawsze można coś poprawić...).

magmi

opowieści magmi

Instalacja elektryczna skończona. Dom opleciony kabelkami od podłogi po dach - no, może trochę przesadzam... Ale jest tego sporo.

A naszych Panów Tynkarzy ani widu, ani słychu. Pojechali na sianokosy i ponoć lada dzień mają wrócic - ale póki co, nie ma ich. Siedzimy jak na szpilkach i molestujemy telefonicznie Szefa Ekipy. On sam zrobił się już nerwowy, bo umowę z nami podpisał na konkretny termin i odsetki karne mu wiszą nad głową... Chyba w poniedziałek się wreszcie pojawią? Ile można siano kosić?

 

W przyszły czwartek jesteśmy umówieni na obmiar okien - a raczej dziur na okna. Muszę jeszcze rozeznać sprawę rolet - prowadnice montuje się, jak podają źródła internetowe, razem z oknami - ale co to znaczy razem? Przed? Po? Skręcić to wszystko do kupy i zamontować jednocześnie? Nie mam pojęcia. Chłopcy-roletowcy też chyba powinni sobie pomierzyć nasze dziury, trzeba będzie się z nimi umówić.

 

Jutro deponujemy dzieci u dziadków i spróbujemy zakupić wyposażenie dolnej łazienki, to znaczy kabinę prysznicową, kibelek i stelaż do niego. Oraz, jeśli się uda, baterie. Umywalkę już mamy - ikeowską, zakupioną razem z szafką.

 

O zdjęcia dachu jestem nagabywana z kilku stron (pozdrawiam nagabywaczy serdecznie) - będą lada moment, muszę tylko znaleźć chwilkę na zeskanowanie i umieszczenie w sieci.

Co do dachu, to z powodu przymusowej podmiany dachówki powstał jeszcze jeden problem.

Pan Sprzedawca w hurtowni zobowiązał się swego czasu, że różnicę w koszcie dachówki bierze na siebie (Rupp jest trochę droższy od Robena). Problem w tym, że dachówki obu producentów różnią się rozmiarami. Ilość dachówek, potrzebna na nasz dach, w obu wersjach została przez tegoż Pana Sprzedawcę wyliczona na podstawie projektu - i tę wyliczoną ilość nam dostarczono.

Ale dachówki zabrakło. No i powstało pytanie: kto ma pokryć koszt dodatkowych 200 sztuk? W depozycie zapłacony był Roben (mniejsza ilość, bo pojedyncza dachówka większa), dostalismy Ruppa, kto wie, może tego Robena też by zabrakło?

Po wysłuchania wykładu mojego męża na temat pożądanego trybu załatwiania reklamacji oraz metod wskrzeszania zarżniętych relacji z klientem, Pan Sprzedawca uniósł się honorem i wziął koszty na siebie. W związku z czym czuję się obowiązku oczyścić go z zarzutów i stwierdzić, że wprawdzie zawalili z dostawą, ale naprawdę zrobili co mogli, żeby nam szkody moralne wynagrodzić.

magmi

opowieści magmi

Dobijamy wreszcie, z trzytygodniowym opóźnieniem, do zakończenia stanu surowego. Ponieważ jednak w międzyczasie udało nam się uporać z połową instalacji elektrycznej i pionami wodnymi i kanalizacyjnymi, myślę że nie ma co narzekać.

 

Na poddaszu przybyła nam garderoba i wucecik przy sypialni, który to kompleks sypialno-sanitarno-magazynowy bardzo się podoba i nam, i innym wizytatorom naszej budowy.

Wczoraj Panowie Murarze domurowywali ostatnie ścianki "pseudokolankowe", ocinające nieużytkową część poddasza od użytkowej (nasz dach opiera się bezpośrednio na wieńcu i schodzi się przy ścianach bocznych ze stropem). W tych odciętych "kieszeniach" poddasza strop jest już ocieplony styropianem, tak jak i same ścianki.

 

Pożegnalismy się już z Panami Murarzami, bo pozostały do wymurowania schowek pod schodami stawia od rana wszechstronnie utalentowany Pan Staszek (główny cieśla-główny dekarz-doskonały murarz takoż).

Kilka brakujących fragmentów ścian, które mają być wymurowane z cegły klinkierowej, stanie dopiero po tynkowaniu i wylewkach.

 

Panowie Elektrycy też dzisiaj kończą pierwszy etap (czyli parter) - dzisiaj rano wypuszczali jeszcze kabelki do oświetlenia na tarasie i na ganku, po czym zabrali się za kopania przepustu od skrzynki elektryczniej do garażu. W poniedziałek na parterze powitamy, mam nadzieję (z kilkudniowym poślizgiem), Panów Tynkarzy... A Panowie Elektrycy przeniosą się piętro wyżej.

 

Po ostatnim tłoku na budowie, teraz wydaje się niemal opustoszała.

Wszyscy wyciągnęli do nas zgodnie łapki po pieniążki, więc i my w konsekwencji musimy wyciągnąć nasze - do banku.

magmi

opowieści magmi

Ośmiu chłopa pracuje aktualnie w pocie czoła na naszej budowie (trzej murarze, trzej dekarze i dwaj elektrycy). I wszyscy, jak jeden mąż, zamierają obecnie na mój widok bez ruchu z lekkim wytrzeszczem oczu i grymasem cierpienia na twarzy.

 

Osiągnęłam ten efekt po trzech kolejnych wizytach na budowie, w przeciągu niecałej doby.

 

Przy pierwszej wizycie podejrzanie krótka wydała mi się murowana w tym momencie przez Pana Murarza ściana naszej przyszłej łazienki. Okazało się, że Pan Murarz nie uwzgędnił jednej z ręcznie na plan naniesionych poprawek. Jako że znamy się nie od dziś - to on w kwietniu trzykrotnie montował i demontował rolokasety nad naszymi oknami na parterze - Pan Murarz nawet nie dyskutował, tylko z miejsca zaczął ścianę rozbierać. "Dobrze, że pani przyjechała teraz" - zauważył ponuro, fachowym kopnięciem odsuwając na bok ostatni bloczek. Fakt. Był dopiero przy trzeciej warstwie.

 

Przy drugiej wizycie z przykrością zauważyłam, że choć w łazience Panowie Dekarze zamontowali zgodnie z planem okno dachowe GGU, przeznaczone do pomieszczeń mokrych, to w pralni umieścili zwykłe okno sosnowe. Co oznaczało, że drugie zakupione przez nas okno GGU pozostało im do zamontowania w naszej sypialni, w której widocznie dopatrzyli się pomieszczenia o podwyższonej wilgotności. No nie powiem, może się zdarzyć, że się ten poziom podniesie, ale raczej chwilowo. Panowie byli naprawdę smutni, gdy dowiedzieli się że mają zdemontować okno które właśnie skończyli montować - jest z tym trochę zabawy, rzeczywiście.

 

Przy trzeciej wizycie przyszła kolej na Panów Elektryków. Nagryzmolili sobie na karteczce gdzie co mają dołożyć, co przesunąć i o czym zapomnieli. Weseli z nich chłopcy, ale nawet im udało mi się popsuć humory...

 

W miarę jak nasi wykonawcy lubią mnie coraz mniej, nasz dom coraz bardziej przypomina dom. Dach jest gotowy (zdjęcia wkrótce). Poddasze zostało rozparcelowane na pokoje i dopiero po tej operacji widać, jakie jest wielkie - cztery sypialnie (w tym jedna z WC i garderobą), pralnia i łazienka - i nie ma wśród nich żadnej małej klitki...

Dzieci wreszcie mogą zwiedzać "swoje pokoje". Pełny zachwyt. Starsze Dziecko już się wirtualnie mebluje...

magmi

opowieści magmi

Dzisiaj Panowie Dekarze ostatecznie kończą dach - mam nadzieję.

Poziom niżej, na poddaszu, pojawili się wreszcie Panowie Murarze i stawiają ściany działowe.

A jeszcze niżej Pan Instalator rzeźbi w ścianach piony kanalizacyjne.

 

To się nazywa front robót.

 

Przez weekend mój mąż wytrzaskał półtorej rolki filmu na instalację elektryczną na parterze, bo od jutra Panowie Tynkarze będą ją już sukcesywnie zakrywać. W ostatniej chwili, ulegając sugestiom rodziny, postanowiliśmy dorobić jeszcze przewód do centralnego oświetlenia w pokoju dziennym - chociaż oboje preferujemy zdecydowanie oświetlenia punktowe i ta lampa pewnie używana będzie rzadko. No, ale czasem igłę trzeba znaleźć wieczorem na podłodze... Albo coś podobnego...

Zdecydowaliśmy się na tynk cementowo-wapienny bez gładzi gipsowych, z ostatnią warstwą filcowaną pod malowanie. Jakoś żadne z nas nie czuło wewnętrznej potrzeby posiadania idealnie gładkich ścian, w której to sytuacji wywalenie kolejnych 5 tysięcy zł na gładzie wydało nam się bezsensem. A poza tym, mnie osobiście zaczęły się ostatnio podobać farby strukturalne. Tylko jeszcze męża muszę do nich przekonać...

 

Z chwastami walczyłam w sobotę jak lew, ze Starszym Dzieckiem niczym wiernym giermkiem u boku. Gdyby były jakieś konkursy dla hodowców perzu, to myślę że miałabym szansę na naprawdę dobre miejsce. Chyba się poddam i poproszę o pomoc pana Round-Upa.

magmi

opowieści magmi

Na naszej budowie zrobiło się wesoło: dwaj chłopcy od Pana Elektryka przywieźli ze sobą radio i dla polepszenia atmosfery pracy puszczają bardzo głośno skoczną muzyczkę. Ale robota idzie im piorunem, a przy tym sami podpowiadają nam różne drobiazgi. Nie robią też problemów z dodatkowymi punktami wymyślanymi przez nas na poczekaniu albo z przesuwaniem już gotowych o pół metra...

 

Na górze dekarze kładą dachówkę.

Ile razy mijałam palety Rupp Ceramiki porozkładane na poddaszu, miałam ochotę je kopnąć. Wciąż na nowo brała mnie złość na tę niechcianą podmianę.

Ale gdy wczoraj zobaczyłam nasz dach, niemal już gotowy od strony ogrodu, w końcu mi przeszło. Wygląda pieknie. Kolor, kształt, faktura - bez zastrzeżeń (a moje wymagania co do wyglądu dachu były bardzo konkretne...). Pamiętając dyskusje na forum na temat jakości dachówek Ruppa, dopytywałam się u dekarzy, czy nie mają z nimi problemów. Ale nie narzekali, wręcz przeciwnie.

Przy okazji ustalania ostatecznego umiejscowienia okien dachowych okazało się, że coś tu źle wymierzyliśmy na etapie projektu. Przy takim ich położeniu, jakie było planowane, górna krawędź wychodziła całkowicie poza moim zasięgiem... Obniżyliśmy ile się dało - limituje nas wysokość ściany kolankowej nad tarasem - a i tak będę je otwierać na paluszkach... Trzeba było wziąć Fakro z klamką na dole. Nic to, będę się naciągać.

Natomiast zawrót głowy i lekkie przerażenie ogarnia mnie na samą myśl o oknie nad schodami. Wprawdzie mąż zadeklarował, że będzie je mył osobiście z drabiny ustawionej na spoczniku, ale i tak po dokładnym wymierzeniu wyszło, że musiałby się z tej drabiny nieźle wychylić, zeby je w ogóle otworzyć. Szybciutko wymieniliśmy okno na krótsze o 40 cm...

magmi

opowieści magmi

Wyjechaliśmy sobie na długi weekend do Jastarni, w celu odstresowania się. Poleżelismy brzuchami do góry, pogapiliśmy się na morze, popływaliśmy na desce (jeszcze mnie wszystko boli - braki kondycyjne wychodzą - niby człowiek w ciągłym ruchu jest, ale moja aktywnośc ruchowa polega w tej chwili głównie na wsiadaniu i wysiadaniu z samochodu...). Nawet w kinie byliśmy, a nie pamiętam już kiedy ostatnio nam się to zdarzyło! Dzieci się wybiegały, wywrzeszczały, wymoczyły... I jesteśmy z powrotem.

 

Kominy już stoją. Bardzo porządnie zostały wymurowane. Mieliśmy pewne obawy co do zaprawy do klinkieru robionej na budowie - Szef Ekipy nas namówił, bo gotowa zaprawa jest droga. Zapewniał nas, że potrafią zrobić równie dobrą i znacznie taniej. I jesteśmy zadowoleni - żadnych zacieków na cegłach nie ma i kolor zaprawy jest taki jak chcieliśmy - a oszczędność duża...

Rynny założone, na dachu folia. Dzisiaj zaczynają rozkładać dachówkę.

 

A na parter wprowadził się Pan Elektryk i od razu zaczął nękać mnie kłopotliwymi pytaniami (na przykład: gdzie będzie telefon?). Niby wszystkie gniazdka mu rozrysowaliśmy, ale okazało się, że jednak o paru drobiazgach nam się zapomniało. W związku z tym jadę za chwilę na budowę, bo chłopaki już tam ściany kują...

magmi

opowieści magmi

Zapoznaliśmy pana z hurtowni bardzo szczegółowo z naszymi poglądami na temat nieuczciwych, oszukujących i lawirujących dostawców. Pan przyjął nasze poglądy do wiadomości i zaproponował, tak jak przewidywaliśmy, dachówkę Rupp Ceramiki w cenie Robena. Raczej nie mamy wyboru, bo na dachówkę, którą zamawialiśmy, czekalibyśmy do drugiej połowy lipca...

 

Początek tygodnia był koszmarny. Mój mąż wyjechał na trzy dni. Nasi panowie budowlańcy snuli się po budowie w osłabiający sposób, ale trudno było ich nawet pogonić, bo każdą robotę, za którą się wzięli, rychło przerywał brak jakiegoś materiału. Tymczasem Szef Ekipy, odpowiedzialny za organizację dostaw, całkowicie zniknął z zasięgu - zarówno mojego, jak i jego własnych pracowników. W związku z tym przekonałam się osobiście, ile czasu można obecnie spędzić, tudzież ile kilometrów wyjeździć, żeby kupić 20 litrów drewnochronu w potrzebnym kolorze. Porothermu 25 brak w hurtowni. Porothermu 11 brak w ogóle na rynku. Siąść i płakać. Zaczynam rozumieć, dlaczego moim rodzicom budowa domu w realiach PRL-u zajęła 8 lat.

W samym środku psychicznej depresji (gdzieś około środy) dotarła do mnie przykra prawda, że moje kochane dzieci zgodnie i donośnie kaszlą. Gdy w końcu udałam się z nimi do lekarza, okazało się, że oboje mają zapalenie oskrzeli...

 

Na szczęście, pod koniec tygodnia horyzont zaczął się przejaśniać. Najpierw wrócił marnotrawny mąż. Zaraz po nim zmaterializował się na naszej budowie Szef Ekipy i poustawiał kolejność robót. Doczekaliśmy się nawet długo oczekiwanego kosztorysu na tynki i wylewki. I nawet nie zbił nas z nóg, choć do negocjacji kwalifikuje się zdecydowanie.

 

Nasz dom obrósł w międzyczasie podbitką - a właściwie nadbitką, bo jest nabijana od góry na krokwie, które z dołu będą widoczne. Na tarasie jest trochę zabawy, bo tam podbitka częściowo ma iść poziomo i udawać kawałek stropu, no i jakoś ładnie się to wszystko musi zejść.

Na tymże tarasie mamy obecnie małe kuriozum: dwa masywne drewniane słupy, które mają podpierać konstrukcję dachu, na razie na niej wiszą - kończą się około metra nad ziemią. Dolne części owych słupów mają być wymurowane z cegły, ale czekamy na cement bezsolny do zaprawy do klinkieru...

Z tego samego powodu na obmurowanie wciąż czekają nasze kominy z przygotowanymi już betonowymi "kołnierzami" pod klinkier. Cement ma być podobno w poniedziałek.

 

Dzisiaj przyjechała dachówka. Rupp Ceramika, wrr... Nie żeby aż tak mi się nie podobała, ale co o niej pomyślę, znowu ogarnia mnie złość.

Oraz rynny - grafitowe, ale za to dodano nam do nich w hurtowni brązowe kolanka i uchwyty. Chyba ktoś tam jest daltonistą.

 

Jutro narada taktyczna na budowie z udziałem Szefa Ekipy oraz pana Elektryka. Elektryk chciałby już wkroczyć na naszą budowę i rozsnuwać po ścianach swoje kabelki - chyba go wpuścimy za tydzień. Będzie tylko musiał uważać żeby któryś z dekarzy nie spuścił mu na głowę dachówki...

magmi

opowieści magmi

No i może z tym mostem to nie jest taki głupi pomysł.

 

Dzisiaj zadzwonił pan z naszej ulubionej hurtowni materiałów budowlanych, żeby nas z żalem powiadomić, że naszej dachówki, którą miał dostarczyć w przyszłym tygodniu... ach, jak mu przykro... nie ma...

Mój mąż, na co dzień zawodowo mający do czynienia z podobnymi sytuacjami (niestety...), zachował zimną krew i zażądał wyjaśnień.

Jak to, znaczy, nie ma? Skoro zamówiliśmy dachówkę ponad dwa miesiące temu, a miesiąc temu za nią zapłaciliśmy? Przecież właśnie kazali płacić całość, mimo naszego oporu, bo rzekomo hurtownia musiała kupić wtedy te materiały i dla nas trzymać! A teraz NIE MA ??!

Rozmowa trwała, zdaje się, dość długo, ale nic produktywnego z niej wyniknąć nie mogło, bo z próżnego i Salomon nie naleje. Do poniedziałku pan z hurtowni przysiągł szukać naszej dachówki we wszystkich dostępnych sobie źródłach zaopatrzenia, a jeśli jej nie dostanie, ma podobno dla nas jakąś awaryjną propozycję...

Tajemniczy Don Pedro się znalazł. Z góry znam tę jego propozycję: będzie nam chciał sprzedać dachówkę Rupp Ceramiki zamiast Robena. Ta hurtownia sprzedaje głównie Ruppa, Roben to dla nich marginalny rynek. Nie mamy nic przeciwko Ruppowi, a cena naszego dachu, po negocjacjach, wyszła niemal identyznie dla obu dachówek. Tyle tylko, że wybraliśmy Robena, bo bardziej nam się podobał i średnio mamy ochotę tę decyzję teraz zmieniać.

A poza tym, kto lubi, gdy się go robi w balona?

Wrrr.

magmi

opowieści magmi

Jednak do ukończenia stanu surowego zostało więcej, niż mi się w moim niepoprawnym optymizmie wydawało. Ściany szczytowe do dokończenia, kominy do obmurowania klinkierem, ściany wewnętrzne poddasza, ściana zamykająca schody na parterze... No i oczywiście cały dach.

Trochę tego jest. Myślę, że realnym terminem zakonczenia całości jest 10 czerwca - przed kolejnym dłuuugim weekendem (wybieramy się na te parę dni na Hel, dla ukojenia nerwów).

 

Więźba jest obecnie na ukończeniu - co dzień przybywa nowy element. Sobota - krokwie nad garażem. Poniedziałek - krokwie pod główny dach. Wtorek - płatwie. Środa - podwójne jętki, zwane kleszczami. Brak jeszcze słupów. Z dołu nie wygląda to wszystko nazbyt pancernie, ale gdy się wejdzie na poddasze i spojrzy z bliska, rozmiary i przekroje elementów zapierają dech.

Widać już dobrze kszałt dachu i nasz dom zaczyna wreszcie wyglądać .... jak dom, zwłaszcza że wczoraj przyjechał brakujący Porotherm 44 i murarze domurowują obecnie brakujące szczyty. W poniedziałek ma przyjechać klinkier na kominy, a potem już folia i dachówka... No i okna dachowe. I rynny.

 

Czekamy ciągle na wyceny tynków i ocieplenia dachu. Właściwie są to ostatnie kawałki, które brakują nam do ułożenia do końca naszych puzzli, bo mamy już podpisane umowy na instalację CO i wod-kan oraz na okna i drzwi zewnętrzne, z panem Ele-pstrykiem jesteśmy umówieni na czerwiec, instalacja alarmowa też jest już wyceniona, a ceny wykończeniówki niestety znamy...

Ta dziura informacyjna bardzo mnie stresuje. Przed zaśnięciem nękają mnie myśli, że zapomniałam na amen o czymś niezwykle ważnym i bardzo kosztownym zarazem, co rozbije w puch cały kosztorys i nasz napięty plan finansowy.

 

Rodzina i znajomi dowcipkują sobie radośnie na temat naszej domniemane przeprowadzki w listopadzie - padły nawet sugestie, żebyśmy znaleźli sobie zawczasu jakiś zaciszny most...

magmi

opowieści magmi

Murłaty już leżą na swoim miejscu, a reszta więźby na razie na ziemi. Wreszcie coś się dzieje. Przywóz dachówki Szef Ekipy zarządził na przyszły tydzień, więc mam nadzieję że się chłopaki sprężą.

 

Tymczasem na froncie uzbrojeniowym trwa wymiana dokumentów między projektantem naszej współsąsiedzkiej kanalizacji i gazociągu a rozlicznymi urzędami.

Niestety, obie inwestycje leżą częściowo na terenie miasta, a częściowo na terenie gminy i wszystkie uzgodnienia musza być robione podwójnie. Zdawało mi się, że przy pozwoleniu na budowę domu jest dużo papierologii i biurokracji, ale to było NIC. Obecnie regularnie chodzę na pocztę i odbieram kolejne listy polecone z kolejnymi wnioskami, informacjami o wszczęciu postepowania, decyzjami, odwołaniami od decyzji itd. i coraz mniej rozumiem, o co w tym wszystkim chodzi...

Niestety, równocześnie coraz bardziej męczy nas przeczucie, że do jesieni ani z kanalizacją, ani z gazociągiem nie zdążymy. Trzeba będzie zrobić szambo, a co gorsza, oswoić się powtórnie z wizją butli z propanem - przynajmniej na pierwszy rok. Jakie to przykre.

 

Jeszcze w temacie moich ogrodowych zakupów. Niedawno, będąc w parku chorzowskim na plenerowym spotkaniu towarzyskim odkryłam, że właśnie odbywa się tam wystawa ogrodnicza.

Zostawiłam Męża z Młodszym Dzieckiem w towarzystwie znajomych, a sama ze Starszym udałam się na łowy. Nabyłam klon Flamingo oraz wierzbę płaczącą zaszczepioną - ku mojej radości - na baaardzo długim pniu. Z tego entuzjazmu jakoś zapomniałam, że przybyliśmy do parku samochodem osobowym i w pełnym składzie.

Gdy mój mąż zobaczył mnie z doniczką w czułych objęciach i dwumetrowym kijem zwieńczonym kłębowiskiem zielonych witek nad głową, kolana się pod nim ugięły (na co zapewne w pewnym stopniu wpłynęło tych kilka butelek piwa, które zaliczył w międzyczasie).

Nie powiem, do samochodu nie było łatwo wsiąść. Klon - kurdupel, ale ta wierzba!

Podróż... Ja za kierownicą - więc luzik. Mąż, lekko znieczulony piwem, filozoficznie zniósł donicę między kolanami i pień na ramieniu. Najgorzej miały dzieci (jak zawsze! - jak powiedziało z pretensją Starsze Dziecko) - jechały całkowicie zaplątane w zielonej dżungli. Młodsze Dziecko, mimo moich mrożących krew żyłach wrzasków protestu, przez całą drogę do domu pracowicie wyłamywało wszystkie gałązki, które niebacznie weszły mu pod paluszki. Ale dojechaliśmy.

Wierzba będzie przy tarasie. Czekam niecierpliwie, żeby ją tam zasadzić...

magmi

opowieści magmi

Przez prawie dwa tygodnie trwała przerwa, bo nasza ekipa udała się w sobie tylko wiadomym kierunku wypełniać inne zobowiązania budowlane. Krew zalewała nas codziennie rano i wieczorem, ale jakoś przetrwaliśmy.

 

Dziś rano przywieźli nam więźbę. Jeszcze jej nie widziałam.

A pod moją nieobecność w naszych progach stawił się skruszony Szef Ekipy, żeby zabrać zakupione przez nas mazidła do więźby. (Mój mąż onegdaj postraszył go, że żonie ma się nie pokazywać na oczy - zdaje się, że skutecznie, bo Szef Ekipy miał być wczoraj, ale został uprzedzony, że stanie samotnie oko w oko z rozjuszoną inwestorką - i stchórzył.)

Mazidła testowałam ofiarnie na balkonie, na drewnianych deszczułkach, w różnych konfiguracjach kolorystycznych podkładowo-wierzchnich. Ostateczna wersja to drewnochron teak jako baza (jedna wartswa) i lazur Xylodhone XP kolor złoty dąb (dwie warstwy). Zasmarujemy tym widoczne elementy więźby, podbitkę i oblicówkę. Na samą myśl o koszcie tej operacji włosy mi siwieją.

 

Szefowi Ekipy dużymi literami powiedzieliśmy, że nie chcemy żadnych ludowych wyciosów na końcach krokwi - jego cieśle to górale i z upodobaniem oraz z wielką wprawą takie rzeźbienia wykonują. Ale nam one nie pasują do przyjętej stylistyki, więc daliśmy zdecydowany odpór góralskim sugestiom, że nierzeźbione krokwie to jakieś takie nie bardzo są...

 

Jedziemy po południu sadzić kolejne krzaczki. Trochę muszę miejsca na balkonie odzyskać, bo prania nie mamy już gdzie suszyć, a poza tym na pewno lepiej im będzie w ziemi, ze słoneczkiem w górze, nawozem Osmocote pod korzonkami i mnóstwem przestrzeni nad i pod ziemią do rozrastania się.

magmi

opowieści magmi

Wreszcie mam jakieś zdjęcia. Po kolei zatem.

 

Początek sezonu budowlanego: http://republika.pl/magmi/maj2004/jeziora.jpg" rel="external nofollow">kraina tysiąca jezior

Tegoroczny start, czyli http://republika.pl/magmi/maj2004/wylewka_zero.jpg" rel="external nofollow">wylewka na gruncie.

No i wreszcie mury pną się do góry: http://republika.pl/magmi/maj2004/pierwsza_warstwa.jpg" rel="external nofollow">pierwsza warstwa bloczków.

Kwiecień: parter stoi, jak widać http://republika.pl/magmi/maj2004/front.jpg" rel="external nofollow">od frontu oraz http://republika.pl/magmi/maj2004/taras.jpg" rel="external nofollow">od ogrodu.

W salonie wyrósł http://republika.pl/magmi/maj2004/las_stempli.jpg" rel="external nofollow">las stempli. A tu widok na górę:http://republika.pl/magmi/maj2004/uklad_stropu.jpg" rel="external nofollow"> układanie stropu.

Mamy już schody: http://republika.pl/magmi/maj2004/schody1.jpg" rel="external nofollow">widok z dołu i http://republika.pl/magmi/maj2004/schody2.jpg" rel="external nofollow">widok z góry.

No i jesteśmy w teraźniejszości: http://republika.pl/magmi/maj2004/stan01maj.jpg" rel="external nofollow">widok na dziś.

magmi

opowieści magmi

Kończymy właśnie tygodniową przerwę technologiczną na wiązanie stropu.

Jak zwykle jest to wykręt naszego sympatycznego Szefa Ekipy, który swoje moce przerobowe przerzucił do sąsiada w celu wykonania wylewek. Grzebiemy niecierpliwie kopytkami w ziemi, ale cóż robić - czekamy do poniedziałku. Przewidziany umową termin wykonania dachu mija ostatniego maja - myślę, że chłopaki się zmieszczą w czasie.

 

Tymczasem zakupiliśmy kafelki do dolnej łazienki (gładkie białe na ściany i żółte maziugowate na podłogę). Po zbadaniu rynku mebli łazienkowych chyba zdecydujemy się na te z Ikei - w naszym odczuciu mają najlepszy stosunek ceny do jakości (meble z Koła, które mi się podobają, mają ceny po prostu księżycowe).

Kabiny prysznicowe obecnie pilnie oglądamy, otwieramy i zamykamy. Mój mąż mówi stanowcze nie jakimkolwiek chyboczącym się drzwiom, więc połowa kabin odpada w przedbiegach.

Po krótkiej dyskusji w sprawie armatur ustaliliśmy, że kupimy coś w rodzaju Nobili albo Oras - naprawdę dobra armatura kosztuje dwa albo i trzy razy tyle co umywalka, a na takie ekstrawagancje nas w tej chwili nie stać. Jak już finansowo dojdziemy do siebie po budowie (za jakieś 10 lat?), to sobie kupimy te dziwadełka Grohe, które tak nam się podobają...

 

Poza zajęciami łazienkowymi prowadzimy jeszcze zajęcia ogrodowe. Zatrudniliśmy ogrodnika - kopacza (jak zwykle jest to pracownik przechodni którego dzielimy z kilkoma sąsiadami). Ogrodnik dokonał oprysku naszych bujnych chwastów i nawet udało mu się ominąć wszystkie moje krzaczki. Aczkolwiek sam przyznał, że derenie omijał mniej troskliwie, "bo to zaraza jest, zobaczy pani, będzie to pani za dwa lata sama wykopywać". Za jakiś miesiąc wjedzie koparka i rozplantuje wstępnie nasze hałdy humusu po całym ogrodzie, a ogrodnik-kopacz przygotuje teren pod trawnik.

Ja tymczasem przygotowuję sobie plan nasadzeń.

Podczytując dziennik Joasi Jasia i jeszcze kilka innych początkowo nabrałam ochoty na jakieś grządki jadalne (Joasia tak smakowicie opisuje przyszłe pożytki z takich grządek, że aż ślinka cieknie), ale przemyślawszy sprawę, zrezygnowałam. Co robiłabym z tonami agrestu, porzeczek albo wiśni? Moje dzieci piją głównie wodę, a z napojów owocowych ewentualnie soki - kompotu nie tykają. Przetwory? Kiedy miałabym to robić? I tak czasu ciągle brak, a wraz z domem i ogrodem zajęć jeszcze przybędzie... Więc może warzywa do codziennego użytku? To jeszcze by miało sens, warzyw zjadamy dużo, ale ogródek warzywny to masa pracy. Może kiedyś.

Na razie podjęłam decyzję (ku wielkiej uldze mojego męża), że ogród będzie bezproduktywny. Z tyłu piaskownica dla dzieci i jakieś huśtawki, i duży trawnik do grania w piłkę i w bamintona. Z przodu brukowany dziedziniec z oczkami zieleni i też trochę trawnika. Żywopłot nieformowany z kilku pięter różnych krzewów wokół całego ogrodu (liściastych głównie, bo takie lubię), a po ścianach domu kratownice na pnące róże, powojniki i inne pnącza. Kilka większych drzew (już są i rosną), a pod drzewami różaneczniki i hortensje. I już.

Z każdego spaceru teraz wracam z nowym łupem, bo jakoś zawsze skręcę w stronę najbliższego ogrodnictwa... Nasz balkon zastawiony doniczkami, jabłoń ozdobna (jedna jest już na działce, posadzona w rogu ogrodu), jaśminowiec, weigelia, berberys, wierzba pstra i druga, taka pokręcona. Teraz pora na kaliny.

Jak pomyślę, ile jeszcze muszę kupić tych krzaczków, i ile na nie wydać, to mi na przemian i wesoło, i słabo.

Tymczasem w zalążkowym ogrodzie na działce moja tawuła (wyhodowana z ogryzka z supermarketu i posadzona w marcu) ku mojemu rozczuleniu wypuściła pierwsze białe kwiatki. I porzeczka krwista - też z ogryzka i też zakwitła. Ale fajnie.

magmi

opowieści magmi

Weszłam dzisiaj sobie po schodach na poddasze - to znaczy przyszłe poddasze, bo na razie podniebie (nie mylić z podniebieniem). Ładnie tam, przestronnie i widoczki na okoliczne pola i gaje bardzo urocze.

Schody wyszły wygodne - nie za strome, stopnie odpowiednio głębokie, w połowie spocznik - powinno się dobrze chodzić.

 

Wczoraj jeden z naszych murarzy na widok mojego samochodu rzucił się w krzaki - nim zrobiłam zakręt w naszą osiedlową tak zwaną uliczkę i dojechałam do naszej działki, na stropie tkwiła już wiecha. Oni są naprawdę szybcy...

Więc strop został uczczony i oblany, a dziś chłopcy zabrali się z ferworem do dalszej roboty. Oblepili cokół styropianem i klejem na siatce (na to w przyszłości nakleimy płytki klinkierowe), zrobili fundament pod wejście do domu i zabrali się za murowanie ścian szczytowych...

Dom rośnie po prostu w oczach. A klinkier na kominy dalej nie kupiony - z braku czasu. Najwyższa pora się tym zająć...

magmi

opowieści magmi

Strop wylany.

Uff. Wszystko poszło gładko.

 

Schody też wylane przy tej okazji. A propos schodów - w piątek dobre czterdzieści minut spędziłam w towarzystwie naszego Szefa Ekipy i najbystrzejszego z naszych Panów Murarzy (to jest komplement, a nie ironia - oni wszyscy są myślący) na obliczaniu wysokości stopni. Oczywiście nie są to aż tak skomplikowane wyliczenia, ale Szef Ekipy jakoś tego dnia zaciął się intelektualnie - może to piątkowe zmęczenie? I liczył źle. Grubość ostatniej stopnicy z uporem doliczał podwójnie, co w pocie czoła wspólnymi siłami usiłowaliśmy mu wyperswadować (Pan Murarz i ja). W końcu, wykonawszy serię rysunków poglądowych, zostawiłam ich we dwóch na placu boju - musiałam wrócić do pracy. Mam nadzieję, że schody są OK...

 

Jak już napisałam wczoraj, mieszkania własciwie udało się nam już pozbyć. Ech, łza się w oku kręci... Ale nie mamy zbyt dużo czasu na sentymenty, bo w związku z pisemną obietnicą wyprowadzki do końca listopada, tempo naszego budowania się podkręca - nie, żebyśmy się nudzili do tej pory...

magmi

opowieści magmi

W ostatnich dniach mamy taką karuzelę okołobudowlaną (i nie tylko), że koniec każdego dnia zastaje mnie z obłędem w oku, bełkotem w ustach i niemocą we wszystkich członkach.

Montaż rolokaset przez naszą ekipę przyprawił mnie o kilkudniowy nerwowy tik w oku - chyba chłopcy robili to pierwszy raz w życiu i prawidłowo udało im się zamontować te nieszczęsne RKS-y dopiero za trzecim podejściem. Przy murowaniu komina wlot do pionu dymowego zrobili nie z tej strony co trzeba - też poprawka. Na mój widok wzdragają się już nerwowo i nie zdziwiłabym się wcale, gdybym zobaczyła jak któryś spluwa przez lewe ramię.

Ale postępy w budowie są. Aktualnie układają belki i pustaki stropowe - w połowie domu już wyrósł las stempli, jutro pewnie wyrośnie w pokoju dziennym. Zaczynam nerwowo wyczekiwać wylewania stropu - to chyba jeden z bardziej stresujących momentów w trakcie budowy. Jak mówi mój Ojciec, przy stropie zawsze jest pewne ryzyko...

Jutro kupujemy wkład kominkowy - ostatecznie zrezygnowaliśmy z Hajduka i będzie Tarnawa z obłą szybą. Rozprowadzenie ciepełka zrobimy sami, bo pan kominkarz po zapoznaniu się z naszą koncepcją DGP stwierdził że jest OK, a do tego tak prosta do wykonania, że szkoda naszych pieniędzy na jego fachową pomoc (zacny człek) - my zrobimy, a on sprawdzi i zatwierdzi.

Udałam się dzisiaj do składu budowlanego w celu rozeznania kwestii klinkieru na kominy, a tu bęc - pan powiedział, że klinkier jest obecnie towarem reglametowanym. Niedługo wprowadzą na niego kartki, a na razie pan prowadzi zapisy - aktualnie na drugą połowę maja. Wyszłam stamtąd podtrzymując aż do samochodu opadniętą szczękę. Czymś jednak te kominy będziemy musieli obmurować, więc jutro czeka nas rajd po innych hurtowniach.

W wyniku ogłoszenia w zeszłym tygodniu chęci sprzedaży naszego lokum, nie służy ono obecnie do mieszkania, tylko do pokazywania. Coś tej Unii Europejskiej jednak będziemy chyba zawdzięczać (poza wyższym VAT-em) - rynek mieszkaniowy przypomina obecnie mrowisko po wetknięciu w nie kija. Ceny wyraźnie poszły w górę i oglądający niemal mijają się w drzwiach...

magmi

opowieści magmi

Przed Wielkanocą nasi panowie murarze postawili ściany konstrukcyjne parteru i część działowych - zgodnie z obietnicą. Wczoraj domurowywali resztę ścian działowych i tym sposobem wyłonił się z niebytu kształt pomieszczeń na parterze.

Chodzimy sobie teraz dookoła przy każdej (codziennej...) wizycie i przyglądamy się naszemu domowi. Jak będzie wyglądał od ogrodu? A od frontu? A z boku? Jaki będzie widok od drzwi? A z okna kuchennego? A z tarasu? Bardzo przyjemne zajęcie. Co prawda, o ile widoki z okien raczej się nie zmienią, to wygląd samego domu - i owszem. Ale co to szkodzi. Pooglądać przecież można.

Wystosowaliśmy ogłoszenie o sprzedaży mieszkania i zaczynam się stresować, czy - w razie gdyby do tej sprzedaży doszło w tym roku - zdążymy ze wszystkim, żeby wprowadzić się do domu w listopadzie albo grudniu? Plany są, żeby do tego czasu wykończyć na gotowo parter, a poddasze robić już mieszkając, w przyszłym roku. Liczę na paluszkach, liczę i liczę jeszcze raz i ciagle mi wychodzi, że czasu jest na styk. A to jest zawsze ryzykowne...

Najbardziej mnie martwi odległość czasowa, która z konieczności oddziela robienie wylewek od kładzenia podłóg - opinia powszechna jest, że trzy miesiące to minimum. Więc, żeby się wprowadzić w terminie, trzeba położyć podłogi na początku listopada, a to oznacza, że wylewki w lipcu najdalej, a to oznacza, że do tego czasu instalacja CO, a przed nią - czyli w czerwcu - instalacja elektryczna i tynki... A dach ma być na koniec maja. Tylko bez poślizgów, panowie!

W hurtowniach podobno ceny galopują - nie odczuwamy tego za bardzo, bo zdecydowaną większość materiałów kupiliśmy w zimie po cenach zimowych i z zimowymi rabatami (które i tak w tym roku, ze względu na sytuację, były niższe niż zazwyczaj). Tylko stal nam dała popalić, tak jak wszystkim, ale na to już nie ma rady...

magmi

opowieści magmi

Zapomniałam ostatnio napisać, że w międzyczasie podpisaliśmy umowę na instalację CO i wod-kan (w czerwcu). Zdecydowaliśmy się na wykonawcę, który kilka lat temu robił nam instalację w mieszkaniu, a potem w domu moich rodziców i - z rozpędu - jeszcze u kilku ich sąsiadów. Będzie piec jednofunkcyjny Vaillanta z zasobnikiem (zasobnik Termetu, bo o połowę tańszy, a - jak doszliśmy wspólnie z panem isntalatorem do wniosku - takie to proste urządzenie, że metka na obudowie nie ma znaczenia). Podłogówka Kan-Therm. Rurki CO do grzejników - ostatecznie polietylen. Piec Vaillanta rzutem na taśmę zamówiliśmy w ostatnim tygodniu przed podwyżką cen...

Teraz przyszła kolej na instalację elektryczną. Dzisiaj spotkaliśmy się z pierwszym kandydatem na naszego nadwornego elektryka.

Przed majem chyba kupimy jeszcze parę rzeczy - wełnę na ocieplenie dachu i może płyty G-K - i zostawimy znowu w depozycie w hurtowni, bo sprawdza nam się na razie to rozwiązanie.

W niedzielę po wizycie w Castoramie jesteśmy też bogatsi o drewniane przęsła do płotu, który chcemy postawić z jednego boku, od strony dzikich pól, które dzikimi polami prawdopodobnie zostaną jeszcze przez długi czas (z pozostałych stron mamy - albo mamy mieć - sąsiadów). Ponieważ płot mają wykonać wspólnie mój mąż i mój tata, obecnie trwają ożywione dyskusje nad projektem technicznym owego ogrodzenia. Myślę, że ja też wezmę udział w produkcji płotu- lubię malować...

magmi

opowieści magmi

Panowie murarze murują, aż furczy. Ściany zewnętrzne parteru powinny stać w całości (ale bez nadproży, o czym za chwilę) najdalej do jutra. Wydawałoby się, że na tym prostym etapie nie powinno być żadnych problemów, ale gdzie tam! Problemy muszą być, bo inwestor by się rozleniwił.

 

Po kolei zatem.

 

Pierwszy niepokój zasiały w moim sercu nasze drzwi tarasowe (te od frontu, bo są jeszcze te od ogrodu właściwego).

Jakoś dziwnie wąskie mi się wydały. I oto w środku nocy z czwartku na piątek, nie mogąc i tak spać z powodu niespodziewanej bezsenności mojego dwuletniego synka (u którego w tym czasie rozwijało się właśnie ostre zapalenie gardła, w następstwie którego jedzie obecnie na antybiotykach), doznałam oświecenia: oto podałam naszemu Szefowi Ekipy nieprawidłową szerokość owych nieszczęsnych drzwi! Dlaczego? Nie mam pojęcia. Zaćmienie umysłu.

W każdym razie, w piątek z samego rana z wielkim pośpiechem udałam się na budowę i poprosiłam panów murarzy, żeby naprawili mój błąd, o ile jeszcze się da. Jeszcze się dało, bo panowie byli na etapie piątej warstwy i uprzejmie urąbali kawałej ściany na moją prośbę.

 

Drugi cień niepokoju padł na nasze błogie dusze za sprawą mojego Ojca, który, wypytując o postępy na budowie, zapytał znienacka, czy murarze zostawiają strzępia na konstrukcyjne ściany wewnętrzne.

Nie zostawiali - wkładali na tę okoliczność kotwy w ścianę. Tata zaczął kręcić nosem: powinny być strzępia, lepiej usztywniają konstrukcję...

Lekko spanikowana, uruchomiłam więc pogotowie ratunkowe na forum (kotwy są OK) oraz naszego Kierownika Budowy, który pojechał pooglądać działalność panów murarzy (kotwy są OK po raz drugi).

 

Kolejne perturbacje wywołała kwestia RKS-ów (dla niewtajemniczonych - są to styropianowe skrzynki podtynkowe na rolety zewnętrzne, montowane na etapie murowania ścian i wykonywania nadproży).

Szef Ekipy zamówił je u naszego stałego dostawcy. Ale wydało mi się, że skrzynki które wybrał są za niskie dla największych rolet tarasowych (25cm, a powinno być 30cm - właśnie jakiś tydzień temu robiłam wywiad w temacie rolet, stąd wiedziałam). Na to Szef Ekipy odpowiedział, że jemu się wydaje że jest OK, ale na wszelki wypadek odwoła to zamówienie i żebym sama pojechała do składu budowlanego i wybrała co trzeba.

Pojechałam w piątek. Pan w hurtowni, zazwyczaj bardzo miły i uprzejmy, spojrzał na mnie spode łba i przyznał się, że gdy po półgodzinnym wprowadzaniu naszego zamówienia otrzymał telefon, że ma je odwołać, potargał w złości specyfikację na kawałki (zdaje się, że ma ostatnio urwanie głowy z zamówieniami). Trochę się speszyłam. Niemniej, okazało się że miałam rację - skrzynki powinny być wyższe. Uzgodniliśmy więc zamówienie, pan się w końcu trochę rozchmurzył, a ja opuściłam hurtownię zadowolona. Do czasu.

W sobotę rano zadzwonił Szef Ekipy, że te skrzynki wysokie na 30 cm utrudnią im układanie wieńca, bo pustaki mają 25cm i leipiej byłoby, żeby RKS-y też były na 25cm... Oczywiście te przy drzwiach tarasowych muszą zostać 30cm, ale na tych ścianach akurat nie opierają się belki stropowe, więc nie ma probelu. Ale pozostałe - może by tak zmienić zamówienie? Drżącym głosem odparłam: niech zmienia, ale sam. Ja się boję...

 

No i na koniec - odkryliśmy błąd, który popełniliśmy przy zamurowywaniu rury mającej doprowadzać powietrze do kominka. Kolejne zaćmienie umysłowe. Rura została umieszczone w wylewce na gruncie i wszystko byłoby OK, gdyby znajdowała się w innym miejscu ściany zewnętrznej - jej wylot znajdował by się wtedy tuż nad poziomem gruntu. Ale ona wychodzi z domu na TARASIE. I teraz mamy trzy możliwości właściwie:

1. Obniżyć taras do poziomu gruntu - można by, ale schodziłoby się na niego po dwóch schodkach z domu - błeee...

2. Albo przeciągnąć ją pod całą powierzchnią tarasu i wypuścić na wolność na jego obrzeżu, ale wtedy wylot będzie poza obrysem dachu i obawiamy się, że w zimie może znaleźć się pod śniegiem - niedobrze.

3. Albo zaślepić ową rurę i potraktować ją jako nieistniejącą (zostawiając ją w wylewce w charakterze pomnika naszej głupoty) i wmurować nową nad poziomem podłogi...

magmi

opowieści magmi

Nasze mury zaczęły się piąć do góry.

Dokładnie od wczoraj, od godziny 14.30, kiedy to dowieziono na budowę bloczki z hurtowni. Poprzedniego dnia nasi panowie murarze ułożyli na ścianach fundamentowych szeroki pas papy termozgrzewalnej. Wylewka na gruncie jest zrobiona dokładnie na tym samym poziomie, więc później, przy izolacji podłogi, będzie można połączyć ją w całość z izolacją ścian bez żadnych załamań. Dwie pierwsze warstwy bloczków murarze kładą z Porothermu 38 - wraz z kawałkiem ściany fundamentowej będzie to cokół, oklejony w przyszłości płytkami klinkierowymi. Od trzeciej warstwy zaczną kłaść Pth 44.

Mogłabym tam siedzieć non-stop i patrzeć, jak układają bloczek po bloczku. Serce we mnie śpiewa na ten widok, słowo daję. Zarys drzwi tarasowych wyłonił się z niebytu od razu przy pierwszej warstwie , a okna pojawią się przy piątej - już nie mogę się doczekać tego widoku. Główny Murarz twierdzi, ze uporają się ze ścianami parteru do świąt wielkanocnych. Zobaczymy.

 

Nowe wiadomości z frontu uzbrojenia:

Wczoraj również nastąpiło z dawna wyczekiwane wydarzenie - firma spokrewniona z Zakładem Energetycznym wykonała nam wreszcie skrzynkę i przyłącze do prądu. Rozliczą się bezpośrednio z ZE, więc dla nas to już chyba pożegnanie z prądową epopeją.

A w wątku gazowym nagły zwrot akcji - wieczorem zadzwonił Sąsiad z niespodziewaną informacją, że budowa naszego multi-sąsiedzkiego gazociągu może nie dojść do skutku, bo gazownia nagle zmieniła zdanie i pragnie położyć ów gazociąg własnoręcznie, za własne gazowe pieniążki, kasując nas jedynie za opłatę przyłączeniową. No, to by było coś! Ale nie mówmy hop. Niepokoi nas taka wizja, że my tu zaniechamy działań własnych, a gazownia się rozmyśli (albo odsunie inwestycję w bliżej nieokreśloną przyszłość) i do jesieni gazu nie będzie. To by było bardzo przykre, bo z wizją butli z propanem już jakiś czas temu pożegnalismy się bez żalu...

magmi

opowieści magmi

Dzisiaj wreszcie rozpoczęliśmy sezon budowlany.

Z samego rana znienacka zadzwonił nasz Szef Ekipy ze zwięzłą informacją, że jest ze swoimi ludźmi na naszej budowie i oczekują przyjazdu gruszki z betonem i pompy. W zeszłym roku, jak może pamiętacie, zakończyliśmy roboty na ubiciu piachu pod wylewkę zerową, ale samo wylewanie zostawiliśmy na wiosnę.

Nie była to taka zupełna niespodziewanka, bo od jakiegoś tygodnia (to znaczy od kiedy po krótkim ale intensywnym ataku upałów spłynęły wreszcie z naszej budowy ostatnie śniegi) trwały ożywione dyskusje telefoniczne na temat terminu rozpoczęcia robót. Wszyscy nas pytają, kiedy zaczynamy? Ano, jak tylko nasza działka przestanie wyglądać jak jezioro z wyspą na środku.

Na razie niestety się na to nie zanosi. W zeszłym tygodniu, gdzieś około piątku, popełniłam ten błąd że chciałam wejść na nasze fundamenty. Ku własnemu całkowitemu osłupieniu zapadłam się - pół metr od domu, tam gdzie fundamenty są obsypane ziemią - PO KOLANA w błoto. Przez chwilę bałam się, czy z tego błota wylezę, a w każdym razie czy w obu butach - ale udało się. Przespacerowałam się dumnie po naszych włościach (kuchnia, jadalnia, pokój...), spodnie po kolana w szarej mazi, buty z zewnątrz trudno rozpoznać, a w środku jakoś ślisko, po czym z rezygnacją weszłam z powrotem w błoto (znowu po kolana) i wróciłam do domu. Przy następnej wizycie zorganizowaliśmy sobie kładkę z desek...

 

Na razie warunki są więc trudne.

Wylewkę dało się zrobić, bo droga jest utwardzona grubym tłuczniem i pompa z gruchą mogły dojechać.

Gorzej z murowaniem - gdzie postawić palety z bloczkami? W tym chlupocie? Chyba w środku domu, na tym betonie świeżo wylanym... Tak czy inaczej teraz przerwa na kilka dni, żeby betonik dobrze związał.

 

W zeszłym tygodniu rozpoczęliśmy działalność ogrodniczą - no, może to określenie nieco na wyrost... W każdym razie posadziliśmy z dziesięć różnych krzaków na tyłach działki. Ciekawe, czy się przyjmą, bo wyglądały jak ogryzki. Ale moja siostra mówi, że spoko, zawsze tak wyglądają (te z supermarketów), a przyjmują się bez problemu. Zobaczymy.

magmi

opowieści magmi

Dachówka zamówiona - kapeć trafił w antracytową Robena.

Razem z nią rynny (Wavin), folia dachowa (Gullfiber) i okna połaciowe (Velux).

Okna były najpilniejsze, bo drożeją od poniedziałku. Musimy za nie w związku z tym zapłacić teraz (za resztę w połowie kwietnia). Ostatnie pracowicie przez nas uścibolone przez zimę pieniążki na to pójdą, a potem - nie ma rady: "Uprzejmie prosimy o wypłacenie drugiej transzy kredytu..."

Tegoroczna zima dała wszystkim w kość, ale przy okazji dostarczyła nam nieco materiału do przemyśleń odnośnie dachu (jednak muszą być płotki śniegowe przynjamniej nad wejściem do domu), kominka (trzeba kupować drewno na wiosnę i z pewnym zapasem, bo uzupełnianie tego zapasu w środku zimy jest samobójstwem finansowym) oraz wentylacji (tu temat trochę rozwinę).

 

Na forum przetaczają się raz po raz dyskusje na temat wentylacji, czy mechaniczna z odzyskiem ciepła, czy grawitacyjna, a jeśli ta ostatnia, to jak rozwiązana. W rozmowach z różnymi znajomymi i członkami rodziny najbardziej popularny okazuje się być pogląd, że nawieniki to fanaberia, rozszczelnianie czy mikrowentylacja nie ma większego sensu, a najlepszą drogą zapewniena sobie świeżej atmosfery w domu/mieszkaniu jest porządne wietrzenie raz czy dwa razu dziennie - poprzez tradycyjne otwarcie okien.

Niestety, mamy smutne doświadczenia przeczące tej teorii. Trzy lata temu, remontując mieszkanie, wymieniliśmy okna. Nowe (PCV, ale to bez większego znaczenia) były oczywiście absolutnie szczelne. Wietrzyliśmy i zamykaliśmy, zgodnie z zaleceniami rodziny, i już po pierwszym zimowym miesiącu wychodowaliśmy sobie na wszystkich nadprożach, a także w kilku narożnikach ścian dorodną pleśń, z którą bohatersko - i na szczęście z powodzeniem - walczyliśmy przez wiosnę i lato.

Drugi sezon zimowy zatem powitaliśmy już nieco mądrzejsi i zaczęliśmy okresowo rozszczelniać okna. Odkryliśmy też wtedy, klasyczną metodą świeczki, że gdy okna są zamknięte, w kominach wentylacyjnych odwraca się ciąg i wdmuchują nam do środka zimne powietrze z zewnątrz. Co wyjaśniło nam natychmiast sprawę naszej nieustannie lodowatej łazienki. Znowu podchodowaliśmy pleśń, mniej wszakże okazałą niż w pierwszym sezonie.

Pozbywszy się jej znowu wiosną, w desperacji postanowiliśmy spróbować ostatniej możliwości i kończąca się właśnie zima zastała nas z definitywnie i na stałe rozszczelnionymi oknami. Co pozwoliło nam wreszcie pożegnać się ostatecznie z pleśnią, nawróciło nasze kominy wentylacyjne na jedynie słuszny kierunek na zewnątrz i nieco poprawiło sytuację w łazience.

No i teraz już WIEMY, że do prawidłowo działającej wentylacji grawitacyjnej potrzebny jest STAŁY dopływ powietrza z zewnątrz.

Niestety, rozszczelnianie ma swoje wady. Po pierwsze, nie da się go regulować. Po drugie, powietrze dostaje się do środka prawie całym obwodem okna i niemiło od niego ciągnie, gdy stanie się lub siądzie w pobliżu. Po trzecie, rozszczelnienie następuje w pozycji pośredniej między otwarciem a uchyłem i z czasem okucia nam się nieco... hmm, jak to powiedzieć - rozklekotały i trudno trafić w prawidłowe położenie (trochę to przypomina wbijanie biegów w starym maluchu).

No i tu wracam do naszych baranów, czyli budowanego właśnie nowego domu. Po tych przykrych doświadczeniach zamierzamy zamontować nawiewniki na parterze. Na poddaszu zdecydowaliśmy się na mikrowentylacją przez Veluxy - są przez to trochę droższe, ale działa to bardzo dobrze (przetestowane w rodzinie). Mam nadzieję, że to rozwiązanie zda egzamin.

magmi

opowieści magmi

Dostaliśmy oferty na instalację CO i wod-kan.

Zdecydowalismy się na ogrzewanie mieszane - podłogówkę w kuchni, jadalni, holu i wszystkich łazienkach, natomiast w pokojach ogrzewanie grzejnikowe.

Dlaczego chcemy mieć podłogówkę? Może dlatego, że teraz mamy strrrrasznie zimną podłogę, a bardzo lubimy chodzić boso (nie mówiąc już o naszych dzieciach). A także dlatego, że w łazienkach ciepła podłoga to sama przyjemność (a do tego szybko schnie...). W kuchni z kolei dlatego, że nie ma gdzie dać grzejników (ściany zabudowane szafkami). Ogólnie, podłogówka ma być wszędzie tam, gdzie będzie gres na podłodze (poza kotłownią i pralnią). Wodna - bo moi rodzice zrobili u siebie elektryczną i po pierwszym sezonie przestali jej używać - koszty eksploatacji ich przeraziły.

A dlaczego w pokojach grzejniki? Z kilku powodów. Po pierwsze, chcemy mieć drewniane podłogi. Po drugie, pokoje sypialne na poddaszu nie będą zbyt duże, a będzie w nich sporo mebli - w takim wypadku podłogówka mogłaby "nie wyrabiać" (mała powierzchnia grzejna).

No i jeszcze dlatego, że mamy w projekcie kominek z DGP. Podłogówka ma dużą bezwładność i obawialiśmy się, że gdybyśmy zrobili ją wszędzie, to po odpaleniu kominka w pokoju dziennym oraz w pokojach, do których doprowadzimy gorące powietrze, robiłoby się zbyt ciepło. Natomiast grzejniki przestają grzać praktycznie natychmiast, gdy głowice termostatyczne je wyłączą, a potem - po wygaśnięciu kominka - równie szybko się nagrzewają.

 

Jedyny problem, który nas martwił, to sterowanie automatyczne takim systemem - jak to zrobić, żeby podłogówka działała sobie, a grzejniki sobie?

Na szczęście, okazuje się, że ta część ludzkości, która para się instalacjami centralnego ogrzewania, już dawno rozwiązała nasz problem.

Wszyscy instalatorzy, od których dostaliśmy oferty, zaproponowali praktycznie taki sam system: sterowanie pogodowe podłogówką, plus pokojowy czujnik temperatury sterujący obiegiem w grzejnikach, umiesczony w najbardziej newralgicznym punkcie (czyli w najzimniejszym pokoju), plus głowice termostatyczne na pozostałych grzejnikach.

Na tym, jednakże, zgodność oferentów się kończy, a zaczynają się nasze problemy.

Jakiej mocy piec? (24 kW czy wystarczy 20kW)

Jakiej pojemności zasobnik CWU? (120l czy 160l)

Czy potrzebne jest sprzęgło hydrauliczne, czy nie? (2 X TAK, 1 X NIE)

Czy robic dodatkowo sterowanie obiegami podłogówki dla poszczególnych pomieszczeń?

Z jakiego materiału instalacja CO? (miedź miękka, miedź twarda, polietylen)

Z jakiego materiału podłogówka? (2 X polietylen sieciowany, 1 X Alu-pex)

 

AAAAAAA! Na co się zdecydować????

Za każdym rozwiązaniem padają oczywiście argumenty, każdy wytyka (i, zapewne, wyolbrzymia) ewentualne problemy związane z konkurencyjną opcją... Jak zwykle, jak zwykle. Mój mąż analizuje wszystko szczegółowo, studiuje schematy, wypytuje, porównuje. Natomiast ja przyznaję się bez bicia, że z ulgą przyjęłam jego zaangażowanie, stanowczo odmówiłam zapoznania się szczegółowo z zasadą działania sprzęgła hydraulicznego i zostawiłam go samego na polu walki. Co za dużo, to niezdrowo.

 

Ciekawe, że mimo tych różnic w kwestiach technicznych, rozrzut cenowy nie jest zbyt wielki. Bardzo pociesza nas, że wszystkie oferty mieszczą sie z pewnym luzem w kosztorysie, który założyliśmy dla instalacji CO (po przekopaniu forum i wypytaniu znajomych inwestorów).

Wkraczamy obecnie w fazę negocjacji, na koniec zaklepiemy wykonawcę na czerwiec i staniemy przed dylematem: kupować piec i grzejniki przed majem, czy nie? Instalowane będą, w odróżnieniu od tych wszystkich rurek, dopiero gdzieś na koniec roku (jak dobrze pójdzie). A co z gwarancją?

Ale 15% różnicy... Ech.

 

Dachówkę muszę wybrać ostatecznie w tym tygodniu. Dwie stoją w sypialni, patrzę na nie rano i wieczorem i im dłużej patrzę, tym bardziej nie mogę się zdecydować. Chyba rzucę w końcu kapciem. W którą trafię, ta na dach.



×
×
  • Dodaj nową pozycję...