Miesięcznik Murator ONLINE

Skocz do zawartości
  • wpisów
    104
  • komentarzy
    0
  • odsłon
    398

Entries in this blog

magmi

opowieści magmi

Widać, że wiosna idzie, bo na forum z dnia na dzień przybywają nowe dzienniki. Za pióro chwytają głównie kobiety - ciekawe, czy powodem jest przyrodzone podobno (jak twierdzą złośliwi) naszej płci gadulstwo ?...

Ha. Ja też mam ochotę sobie pogadać.

Przede wszystkim, denerwują mnie długofalowe prognozy pogody, które codziennie oglądam w Internecie. Śnieg i śnieg. Zimno i zimno. Chcielibyśmy zacząć sezon budowlany w marcu, ale nasza ekipa nie budowała kolei transsyberyjskiej i brak jej doświadczenia w warunkach polarnych.

Jakiś tydzień temu oglądaliśmy we czwórkę bajeczkę na dobranoc ze starych zasobów telewizji, o Misiu Uszatku urządzającym wraz z przyjaciółmi ślizgawkę na podwórku. Dwa dni później odwiedziliśmy naszą działkę i przeżyliśmy deja vu. Skromne zaczątki naszego domu stały się wyspą pośrodku jeziora skutego lodem. Zdaje się, że po nawiezieniu ziemi do ogrodu przez naszych sąsiadów (przy równoczesnym zdarciu humusu przez nas) nasza działka stała się najniżej położonym punktem w okolicy. Dobrze, że obsypaliśmy ściany fundamentowe piachem do samej góry i jezioro kończy się metr od nich.

Poślizgaliśmy się wszyscy na lodzie wzorem Misia Uszatka, ale mimo tych atrakcji postanowiliśmy także nawieźć w tym roku ziemi... O ile zdążymy, oczywiście.

 

Więźba zamówiona. Impregnowana zanurzeniowo, dostawcę zarekomendował nam nasz Szef Ekipy - po rozeznaniu cen okazało się, że są na bardzo wyrównanym poziomie, więc nie kombinowaliśmy więcej.

Dzisiaj targowaliśmy się u producenta okien i drzwi zewnętrznych. Jutro podpisujemy umowę. Dostawa i montaż dopiero w sierpniu, ale VAT nas pogania - chcemy teraz mieć fakturę. Zaliczka w wysokości 50% ceny do zapłacenia do końca kwietnia. Poprosiłam o przygotowanie próbek kilku kolorów lakieru - będę przykładać do cegieł, dachówek, rolet i czego się da, zanim ostatecznie wybierzemy...

Dostaliśmy pierwszą wycenę instalacji CO. Czekamy na następne. Napiszę o nich parę słów następnym razem.

magmi

opowieści magmi

Okna będą jednak drewniane - ostatnia oferta z Quercusa okazała się być na akceptowalnym poziomie. Budżet na okna co prawda został lekko przekroczony - o cenę montażu - ale trudno, raz się żyje.

 

Rozglądamy się za teraz za więźbą. Na temat więźby w naszym projekcie przetoczyła się ożywiona dyskusja w http://murator.com.pl/forum/viewtopic.php?t=5415" rel="external nofollow">wątku klementynkowym, więc napiszę tylko krótko, że zaniepokoiło nas zastosowanie w projekcie konstrukcji krokwiowo-jętkowej, wspartej jedynie na wieńcu, dla tak wielkiego dachu. Szukaliśmy informacji na ten temat, konsultowaliśmy się ze specjalistami - nasze obawy rosły, dla dachu o tak dużej rozpiętości (13 metrów) i jednocześne tak małym kącie nachylenia połaci (30 stopni) nie jest to rozwiązanie poprawne. Projekt przewiduje wprawdzie ogromne, grubaśne krokwie oraz podwójne jętki, mające zapewnić nośność konstrukcji, ale po przeliczeniu dachu niezależnie przez dwóch konstruktorów nadal wniosek był smutny - dach jest zaprojektowany nienajlepiej (mówiąc oględnie).

Na szczęście, przy tak prostym kształcie dachu, poprawki nie były skomplikowane - polegały na dołożeniu płatwi nad jętkami (czyli zmiana więźby na płatwiowo-kleszczową) oraz słupów podpierających płatwie, które szczęśliwie udało się ukryć w ścianach działowych poddasza. W rezultacie można było lekko odchudzić same krokwie.

Po tych wszystkich zmianach nasz Szef Ekipy przygotował nam zestawienie wszystkich elementów więźby, łącznie z doprojektowanymi płatwiami i słupami. Mój mąż przekazał je dwóm dostawcom do wyceny - czekamy.

 

Równocześnie rozmawiamy z pierwszą ekipą od CO. Mamy w planach ogrzewanie mieszane, wodne podłogowe w części domu, a w reszcie grzejnikowe. Trochę to komplikuje sprawy sterowania i automatyki, ale ponieważ jest to dość często teraz spotykane połączenie, myślę że są już dobre rozwiązania na rynku. I że cena nie zwali nas z nóg.

 

Jeszcze parę słów o motywacji do budowy. Ogólnie nam jej nie brakuje, ale ostatnio mamy dodatkowe bodźce. Mnie osobiście do szału doprowadza stan otoczenia naszego obecnego miejsca zamieszkania po stopnieniu śniegu - wszędzie śmieci, psie kupy, trudno dojść od drzwi domu do samochodu, żeby nie wdepnąć jakieś świństwo. Ot, środek miasta.

A mojego miłego męża ze stanu właściwej mu równowagi psychicznej wytrąciła seria kradzieży w naszym samochodzie, zaparkowanym nocą przy spokojnej skądinąd i sympatycznej uliczce. W ciągu ostatnich dwóch miesięcy postradaliśmy tym sposobem kołpaki, reflektory przeciwmgielne oraz lusterko boczne, a w ramach bonusu zaliczyliśmy próbę włamania przez złodzieja-kretyna. Usiłował dostać się do środka przez PRZEDNIĄ SZYBĘ, którą oczywiście zniszczył, wyrwał uszczelkę, wgiął śrubokrętem blachę w kilku miejscach - i to by było na tyle osiągnięć, jeszcze się pokaleczył. Czekamy z utęsknieniem na garaż.

magmi

opowieści magmi

Ostatnio wyżywałam się na forum na temat uzbrojenia i po raz kolejny sprawdziła się dziwna a ponura prawda, że jak się porządne ponarzeka, powiesza psy na kim się da i najlepiej jeszcze zaklnie soczyście (co czyniliśmy bynajmniej nie raz wraz z moim miłym w zaciszu domowym), to pomaga. I wcale nie chodzi mi o to, że pomaga na umęczoną psychikę narzekacza, tylko o to, że naprawdę coś się zmienia.

Chyba będzie kanalizacja. Miasto z gminą doszło wreszcie do jakiegoś porozumienia i przedsiębiorstwo wod-kan obiecało udzielić swego łaskawego zezwolenia na przyłączenie naszego rosnącego w oczach osiedla do sieci. Oczywiście, oczywiście... nie muszę nawet dodawać, pod warunkiem, że "podciągniemy się" do głównej rury na własny koszt... Ale ponieważ odpadają wtedy szamba (które też kosztują), a eksploatacja jest o niebo tańsza, nie ma co narzekać. Kanalizacja ma być robiona jesienią, co nas akurat bardzo urządza.

Jest też szansa, że nasz gazociąg (którego jeszcze nie ma, a ma powstać w okolicach kwietnia) zostanie odkupiony od nas przez gazownię. Oby się udało.

No i na koniec, pojawił się nowy sąsiad, który chciałby mieć wodę. Z naszego wodociągu. Zwrot części kosztów mile widziany.

 

Jest wreszcie ostateczna wersja okien w naszym domu. Gdy już odżałowałam szprosy (do wizji których byłam bardzo przywiązana), ta nowa wersja zaczęła mi się naprawdę podobać - właściwie z dnia na dzień podoba mi się coraz bardziej.

Pozostał tylko problem wyboru materiału i producenta.

Nie mam nic przeciw oknom PCV. Zawsze bardzo podobały mi się okna białe, zwłaszcza w tradycyjnym zestawieniu z czerwoną dachówką i tynkiem w jakimś miłym ocieniu żółci lub zieleni. Ponieważ jednak człowiek jest istotą skomplikowaną, a człowiek płci żeńskiej jest istotą skomplikowaną do kwadratu, z bliżej nieokreślonych przyczyn nasz dom będzie w całkiem innych kolorach - i okna białe odpadają. Od środka też odpadają, bo skoro kupiliśmy już postarzany gres podłogowy i kafelki ścienne w zdecydowanie rustykalnym stylu, to białe plastikowe okna byłyby w tym towarzystwie zgrzytem. Pozostają okleiny.

Wczoraj do poduszki obłożyłam się więc cennikami okien PCV w okleinach drewnopodobnych i zrobiłam wyliczenie - wyszły taniej, nie da się ukryć. Okna drewniane ze Stolbudu Włoszczowa, które zapowiadały się tak obiecująco, okazały się być tanie, ale tylko z powierzchnią łączoną mikrowczepami. W wersji z warstwą zewnętrzną z litego drewna kosztują mniej więcej tyle co u innych producentów.

Sprawa jest więc jasna: albo PCV z obustronnym kolorem lub drewno na miniwczepy w podobnej, niższej cenie, albo okna z litego drewna w cenie sporo wyższej. Wąż w kieszeni syczy (taki jego obowiązek, bo budżet rzecz święta), ale pokusa jest wielka. Dajemy sobie tydzień na deczję, bo już czeka w kolejce instalacja CO.

Dni są coraz dłuższe i sezon budowlany zbliża się wielkimi krokami. Znowu zaczynam się robić niecierpliwa...

magmi

opowieści magmi

Budowę przysypało grubą warstwą śniegu, a tymczasem swoją koleją toczą się sprawy, nazwijmy to, infrastruktury, o których wcześniej nie było czasu napisać (a teraz akurat jest). Sytuacja wygląda następująco.

 

Gaz

Gazownia przez dłuuugi czas na wszelkie wnioski o wydanie warunków przyłączenia odpowiadała odmownie, tłumacząc się nieopłacalnością inwestycji (do wybudowania jest ok.pół kilometra gazociągu oraz stacja redukcyjna) dla kilku tylko odbiorców. Na argumenty, że tych odbiorców przybywa z miesiąca na miesiąc, bo działki w naszym sąsiedztwie sprzedają się obecnie jak świeże bułeczki, była całkowicie nieczuła.

Dopiero deklaracja z naszej – tzn. przyszłych odbiorców gazu – strony, że gotowi jesteśmy własnym sumptem położyc ów brakujący odcinek sieci gazowej (a co! ma się ten gest!) posunął sprawy do przodu. Koszt gazociagu jest niestety porównywalny z kosztem wodociągu, który też swego czasu sami sobie zafundowaliśmy - o czym pisałam kilka miesięcy temu. Na szczęście, od tego czasu przybyło nam wielu sąsiadów i o ile wodociąg budowaliśmy w ósemkę, to do gazociągu jest obecnie dwudziestu kilku inwestorów. A zatem koszty rozłożą się zupełnie inaczej, i chwała Bogu za to. Projekt gazociągu jest już gotowy. Obecnie projektant - a zarazem jeden z inwetorów - jest w trakcie załatwiania pozwolenia na budowę - mamy nadzieję, że na wiosnę dojdzie do realizacji.

 

Prąd

Zakład energetyczny ma bardzo dużą bezwładność i kiedyś tam by nas na pewno przyłączył z własnej inicjatywy, ale kiedy, tego nie wie nikt.

Doradzono nam zatem, żeby sprawę przyspieszyć wykonując we własnym zakresie projekt przyłącza i występując o pozwolenie na budową przyłącza razem z pozwoleniem na budowę domu. Tak też zrobiliśmy, a koszt wykonania projektu został odliczony przez ZE od ogólnego kosztu przyłączenia przy podpisywaniu umowy. Potem mieliśmy tylko scedować pozwolenie, w zakresie dotyczącym budowy przyłącza, na ZE i w do końca listopada prąd miał być. Ale niestety nie ma. W międzyczasie zmieniły się przepisy i nie można obecnie scedować części pozwolenia, tylko całość. A całość obejmuje budowę domu i przyłącza razem.

Komentarz, który nam się nasunął gdy się o tym dowiedzieliśmy, nie nadaje się do przytoczenia na forum, więc nie przytoczę.

Wyjście z sytuacji, owszem, jest. Jakie - zgaduj-zgadula? Ależ tak, dobrze się domyślacie, musimy wykonać przyłącze we własnym zakresie... ZE o tyle okazał się łaskwszy od wodociągów i gazowni, że zróci nam za to pieniążki.

 

Kanalizacja

Tu sprawy wyglądają najgorzej. Kanał, szambo itd.– wszystkie związane z tematem słowa, również te mniej cenzuralne, które się nasuwają, można śmiało użyć do opisania sytuacji. Warunki techniczne do podłączenia są. Ale warunków politycznych nie ma, bo gmina (na terenie której znajduje się oczyszczalnia ścieków, tudzież nasza kolonia domków) nie może dojść do porozumienia z miastem, które jest właścielem rzeczonej oczyszczalni. Bez komentarza.

 

Telefon

Nastąpiło interesujące odwrócenie sytuyacji - ten element infrastuktury, który jeszcze niedawno, bo zaledwie dziesięć lat temu, był chyba najtrudniej osiągalny (o telefon żebrało się w telekomunikacji i czekało na niego latami), teraz jest osiągalny najłatwiej – firma wykonująca dla TP nowe odcinki sieci telefonicznej sama się nami zainteresowała, wszystko załatwia we własnym zakresie i zgłasza się tylko po nasze podpisy. Na koniec zgłosi się jeszcze po pieniążki, rzecz jasna, ale i tak telefon kosztuje najmniej ze wszytskich mediów - o jedno zero mniej od reszty...

 

Internet

A tu to już w ogóle nie ma problemów - sąsiad ma zamiar zostać tzw. providerem (prowajderem?)...

 

Reasumując, jest tak:

Wodę mamy, bo sobie zrobiliśmy na własny koszt.

Gaz będziemy mieli, jak sobie zrobimy na własny koszt.

Prąd będziemy mieli, jak sobie zrobimy (na szczęście już nie całkiem na nasz koszt), bo inaczej czekalibyśmy nie wiadomo jak długo.

Kanalizacji póki co nie będziemy mieli, bo nie.

Za to telefon i internet – teraz, zaraz i beż żadnego problemu.

Oto polska rzeczywistość budowlana A.D. 2004 ( u wrót Europy).

magmi

opowieści magmi

Święta coraz bliżej. Po cichutku marzy mi się, że następne już w domu... Choć bardziej prawdopodobne jest, że dopiero te za dwa lata.

Tu muszę się przyznać, że wizja przeprowadzki budzi we mnie mieszane uczucia. Z jednej strony wiadomo, nie mogę się doczekać, a z drugiej... Nie, nie dręczą mnie obawy o dojazd, o adaptację członków rodziny do nowego miejsca ani o sprawy organizacyjne. Tylko troszkę mi żal. Sentymentalna jestem i tyle - i przywiazuję się do miejsc. Zwłaszcza tych dobrych miejsc, a na pewno takim jest - i pozostanie dla mnie na zawsze - nasze obecne, ciasne i zagracone, ale bardzo kochane mieszkanko.

Podłoga z desek sosnowych, na której nasz synek stawiał pierwsze kroki. Balkon, na którym z córką co roku na wiosnę sadzimy werbenę i lobelie. Kawki i wrony na śniegu za oknem, i za tym samym oknem stara jabłoń i dwie wiśnie, oszałamiające nas co roku powodzią różowych i białych kwiatów. Będę za nimi tęsknić...

A tymczasem, mimo przestoju zimowego, sprawy budowy powoli toczą się naprzód. Mój nieoceniony mąż przywiózł mi na Gwiazdkę, zgodnie z obietnicą, kafelki do kuchni. Zmęczony po całym dniu pracy i podróży uwalił się na kanapie i pobłażliwie przygladał się, jak układam kafelki na stole, a następnie wydaję okrzyki zachwytu, głaszczę je czule po dekorach i odstawiam wokół nich taniec radości (zakazany w Adwencie). Ach, mówię Wam, są śliczne! Spałabym z nimi w łóżeczku, gdyby nie były takie twarde, zimne i kanciaste.

Swoją koleją toczą się również sprawy okienne. Dostaliśmy wyceny od czterech producentów okien drewnianych (PCV jakoś wciąż spychamy na koniec kolejki). Wrażenia:

Sokółka - ceny przeciętne, okna też (tzn. w porządku, ale bez specjalnych zachwytów)

Igies&Igies - jak wyżej, trochę drożej

Quercus - ceny na tym samym poziomie co Sokółka, ale jakość - cudo! Estetycznie te okna biją wszystkie pozostałe na głowę.

Gebauer - ceny z księżyca (drożej od pozostałych o ok. 10% nawet po upuście), jakość OK, ale Quercus pozostaje poza konkurencją.

Chcemy sprawdzić jeszcze Stolbud Włoszczową, bo po podliczeniu samodzielnym wg cennika z Internetu wydają się najtańsi - ale to do weryfikacji, no i trzeba by te okna zobaczyć.

Chyba zdecydujemy się na koncepcję bez szprosów i z oknami pojedyńczymi, czyli chata wiejska unowocześniona. Układ okien przez to trochę odbiega od oryginalnego. Narysowałam już kilkanaście wersji wszystkich elewacji - zmiana jednej powoduje zmianę drugiej, bo musi pasować - pamiętacie może, że mam ciągoty do perfekcjonizmu - no i zamiast piec ciasteczka i pucować dom na swięta, rysuję, rysuję , rysuję... Jak się wykluje wersja ostateczna, dam Wam znać.

 

Wesołych Świąt!

magmi

opowieści magmi

Ponieważ w końcu wywołałam film i zrobiłam odbitki, dziś zamiast tekstu parę zdjęć z jesiennego sezonu budowlanego:

http://republika.pl/magmi/zdjecia/lawy_front.jpg" rel="external nofollow">ławy fundamentowe od frontu...

http://republika.pl/magmi/zdjecia/lawy_ogrod.jpg" rel="external nofollow">...i od strony przyszłego ogrodu

 

Teraz powinny nastąpić zdjęcia z murowania ścian fundamentowych i ich izolowania, ale gdy te ważkie wydarzenia miały miejsce, ani razu nie udało nam się przypomnieć sobie w porę o zabraniu ze sobą na budowę aparatu fotograficznego. W związku z tym następna odsłona to już

http://republika.pl/magmi/zdjecia/kanaliza.jpg" rel="external nofollow">kanalizacja...

http://republika.pl/magmi/zdjecia/zasypywanie.jpg" rel="external nofollow">zasypywanie...

http://republika.pl/magmi/zdjecia/krzys_zasypuje.jpg" rel="external nofollow">...z ofiarną pomocą Młodszego Dziecka...

http://republika.pl/magmi/zdjecia/fund_zasypane.jpg" rel="external nofollow">...i gotowe fundamenty

magmi

opowieści magmi

Kupiliśmy materiały na ściany i strop. Tym sposobem nasze fundusze na rok 2003 właściwie się skończyły.

W czwartek zamówiliśmy też ten wyszczerbiony gres na podłogi. Transport przyjechał w sobotę - ponieważ pan sprzedawca uprzedził nas, że będzie tego tona, nieco spłoszeni na wszelki wypadek ściągnęliśmy posiłki w postaci znajomych. Okazało się, że na zapas - tona kafelek do rozładowania to nic strasznego, paczki ciężkie ale za to niedużo. Mąż z kolegą rozładowali gres do garażu rodziców w ciągu piętnastu minut - a jaka przyjemna sobotnia impreza wokół tego rozładunku się zorganizowała...

Udało mi się również bez większego trudu odnaleźć owe kafelki ścienne do kuchni, mój mroczny przedmiot pożądania. Firma, całkiem popularna wśród forumowiczów z Mazowsza (Azulejera Alcorense), na południu Polski jest niemal nieobecna - jedyny sklep, który sprzedaje te płytki na Śląsku to ten gdzie je zobaczyłam (i gdzie ostatnia partia wzoru, który tak mi się spodobał, była przyklejona do wystawki). Zadzwoniłam do siedziby polskiego przedstawicielstwa, do Kozerek pod Grodziskiem Mazowieckim - gdzie mogę to jeszcze kupić? Może jakiś sklep w Krakowie? Nie ma. Wrocław i Dolny Śląsk? Nie ma. Ale za to poinformono mnie, że chociaż "mój" wzór kafelek jest już faktycznie "na wykończeniu" (wchodzą nowe wzory, stare są wycofywane), to mają u siebie trochę, a resztę mogą jeszcze sprowadzić z Hiszpanii - tylko musimy to sobie u nich odebrać. Tu można sobie obejrzeć te moje odnalezione skarby: http://www.alcorense.com.pl/pl/revestim/15x15/mallorca.htm" rel="external nofollow">seria Mallorca.

Ponieważ mój mąż jeździ do Warszawy z dużą częstotliwością, obiecał mi przywieźć pod choinkę kafelki z Grodziska.

W związku z tym w ciągu trzech kolejnych wieczorów projektowałam kuchnię. Rozrysowałam w kilku wersjach szafki, sprzęty kuchenne i kafelki na ścianach, podliczyłam ilości, wysłałam zamówienie i czekam...

Pewnie w tym momencie niektórzy kreślą sobie palcem kółeczka na czole. Przyznaję, że rozrysowywanie szafek kuchennych i kafelek na ścianie, która jeszcze nie istnieje, jest może pewnym dziwactwem. Ale lubię mieć wszystko zaplanowane i zorganizowane z pewnym wyprzedzeniem - życie i tak przynosi dość niespodzianek, zwłaszcza na budowie, a przynajmniej w odpowiednim momencie nie będziemy się miotać i na gwałt wymyślać, gdzie zlew, a gdzie lodówka, gdzie kontakt, a gdzie rurka z wodą. No i jakież to przyjemne zajęcie na zimowe wieczory, gdy do wiosny - i do następnych prac budowlanych - tak daleko!

magmi

opowieści magmi

Ostatnio prowadzimy intensywne badania rynku. Oto wyniki:

 

Materiały na stan surowy

Kupujemy w najbliższych dniach Porotherm na wszystkie ściany oraz belki i pustaki stropowe. Co prawda tak jak wszyscy mamy nadzieję, że VAT wejdzie od maja, ale to co się da (czytaj: na ile nam starczy...) wolimy na wszelki wypadek kupić przed styczniem. Zwłaszcza, że od nowego roku ma wejść nowy - wyższy - cennik na Porotherm. Mam nadzieję, że hurtownia, w której materiały będą leżeć w depozycie do wiosny, nie splajtuje przez ten czas.

 

CO

Zostawiłam sprawy wszystkich instalacji mojemu mężowi. W związku z tym ostatnio zainteresował się piecami z zamkniętą komorą spalania oraz kondensacyjnymi. Zasięgnął opinii na ten temat, rozeznał ceny i zdaje się, że już mu przeszło.

 

Okna

Po pierwszych wycenach kompletu okien w wersji drewnianej musieliśmy się trzymać krzeseł, żeby z nich nie pospadać. Czekamy na wyceny w wersji PCV. Prawdopodobnie wyjdą na akceptowalnym dla nas (czyli zgodnym z założonym kosztorysem) poziomie, więc szykuje się poważny dylemat.

Albo okna w wersji przewidzianej w projekcie - w większości dwudzielne i ze szprosami - ale białe, w wersji PCV.

Albo drewniane, ale wtedy trzeba będzie zrezygnować ze szprosów i zmienić okna na pojedyńcze, a to ze względów zarówno finansowych jak i estetycznych - po wykonaniu serii rysunków (kilka wersji każdej elewacji...) widać wyraźnie, że okna dwudzielne, ale bez szprosów, wyglądają na naszym domu nieciekawie - gdzieś traci się jego charakter.

Wersja z oknami niedzielonymi jest oczywiście bardziej współczesna, ale wygląda nieźle. Tylko że ja tak lubię szprosy i oboje już się przywiązaliśmy do wizji wiejskiego domu z wiejskimi oknami...

 

Kafelki

Jak juz pisałam, ze względu na uciekającą ulgę remontową oraz rozbieżne wśród fachowców interpretacje przepisów postanowiliśmy kupić coś, co można będzie w tym roku odliczyć na remont mieszkania.

Zwiedziliśmy kilka dużych hurtowni kafelek, kilka sklepów i wszystkie markety budowlane w okolicy.

Wykrystalizowała nam się koncepcja i ostatecznie, jak to często bywa, wróciliśmy do gresu podłogowego, który rzucił nam się w oczy niemal na samym początku.

Mój mąż jest nim wprost zauroczony. Moje uczucia są nieco mieszane. Płytki w stylu postarzanym są dla mnie OK, ale te wyglądają jakby je odłupano, w ramach odzysku, z jakiegoś bardzo starego domu, przypuszczalnie na południu Francji albo Włoch. Wytarte. Przybrudzone. Obtłuczone. Z czarnymi wżerami. Moi rodzice jakoś niewiele mieli do powiedzenia, gdy im przywiozłam jedną płytkę w celu demonstracji. Po dłuższej ciszy dyplomatycznie orzekli, że trzeba by to zobaczyć na większej powierzchni... Hi hi. Kupimy je w tym tygodniu w ilości ok. 50m2 (tyle potrzebujemy do holu, wiatrołapu, kuchni i jadalni) i zwalimy im do garażu. Dobrze jest mieć rodzinę.

Przy okazji poszukiwań gresu mnie z kolei wpadły w oko - nie, to mało powiedziane, to była prawdziwa miłość od pierwszego wejrzenia - kafelki na ścianę do kuchni. Okazało się, że to jakaś końcówka serii, wzór już wycofany z produkcji. Nie poddaję się. Rozpoczynam dziś akcję poszukiwawczą na wielką skalę.

magmi

opowieści magmi

Nasza budowa zapadła już w sen zimowy. Fundamenty opatulone folią i obsypane ziemią, pozaślepiane końcówki rur kanalizacyjnych, buda zamknięta na kłódkę.

Jeździmy co kilka dni sprawdzić, czy wszystko w porządku. Trochę na zapas, bo co niby mogłoby się stać na tym etapie? Ale od czego człowiek ma wyobraźnię - pozdzierana folia i zamoknięte ściany, zamrożone nocą... Złoczyńcy kradnący piasek albo co innego... (co na przykład? hmmm...) W każdym razie jeździmy.

 

Poza tym, ponieważ wyższy VAT wisi nad nami i wciąż nie wiadomo, kiedy spadnie, pilnie liczymy materiały budowlane na ściany, stropy i dach - bardzo prawdopodobne, że kupimy je w grudniu i zostawimy w depozycie w hurtowni do kwietnia.

Przy tym liczeniu materiałów nagle powstał nowy problem. Nasz Szef Ekipy wniósł postulat, żeby "przeliczyć ściany do modułu Porothermu". Chodzi o to żeby możliwie wszystkie odcinki ścian miały długość podzielną przez 12,5cm, żeby ograniczyć do minimum cięcie bloczków (moim zdaniem z lenistwa, zdaniem mojego męża z oszczędności i w trosce o mostki termiczne). Szef Ekipy proponuje poprzesuwać po kilka centymetrów otwory drzwiowe i okienne, a nawet zmienić nieznacznie długości ścian. Co do otworów w ścianach, nie ma sprawy, jeśli tylko nie wywróci mi do całej elewacji i wnętrza do góry nogami, niech przesuwają. Ale zmieniać długości ścian?!! Teraz, kiedy fundamenty już stoją?? Nie mógł o tym, do cholery, pomyśleć wcześniej? Już się pokłóciliśmy na ten temat z mężem, a temat dopiero się rozwija. Będzie gorąco...

 

Po ostatnich dyskusjach panelowych w gronie rodzinnym mamy też zamiar zakupić jakieś kafelki - z baaardzo dużym wyprzedzeniem wprawdzie, do kafelkowania nam naprawdę daleko. Ale chcemy załapać się na ulgę remontową, a trudno odliczyć na mieszkanie bloczki betonowe albo strop ceramiczny.

magmi

opowieści magmi

Stopa do ubijania piasku dotarła na naszą budowę dopiero w poniedziałak. Ponieważ oboje mieliśmy dzień wolny, zabraliśmy dzieci i pojechaliśmy poprzyglądać się ubijaniu (w domyśle: przypilnować czy robią to jak Pan Bóg przykazał).

Staliśmy dwie godziny z fioletowymi nosami na świszczącym wietrze (bo budujemy nasz dom na prawdziwym wichrowym wzgórzu) i z pełną fascynacją przyglądaliśmy się, jak samochód-wywrotka wysypuje kolejne tony piasku, a koparka przesypuje go do środka i rozgarnia łyżką. To się chyba nigdy człowiekowi nie znudzi (zwłaszcza gdy człowiek jest właścicielem zasypywanych fundamentów, a nie na przykład operatorem koparki). Oczywiście nasze Młodsze Dziecko było w amoku - najpierw stało z rozdziawioną buzią i sopelkami wiszącymi u noska, a później ocknęło się i rzuciło pomagać panom w kaloszach - to znaczy przesypywało pracowicie zieloną łopatką piasek z najbliższej górki do wnętrza fundamentów. Starsze Dziecko bardziej fascynowała stopa do ubijania. Musieliśmy pilnować, zeby nie zostało ubite razem z piachem.

 

Możemy więc teraz z całkowicie czystym sumieniem powiedzieć sobie, że DOPILNOWALIŚMY. Ubijanie każdej warstwy piasku obejrzelismy na własne oczy i usłyszeliśmy na własne uszy...

magmi

opowieści magmi

Czy wspominałam już, że nasza ekipa szybko pracuje? Otóż czasem ZBYT szybko.

Wczoraj po pracy pojechałam na budowę (jak nakazuje zwyczaj) i ze zdumieniem stwierdziłam, że fundamenty są w dwóch trzecich zasypane piaskiem. Nieubitym.

Zazgrzytałam zębami.

Po dłuższej chwili od strony drogi nadeszli nasi trzej murarze - minęli po drodze mój samochód i zawrócili, "bo może pani chce o coś zapytać". Bardzo sympatyczni są i uprzejmi, co nie zmienia faktu że odwalili straszną fuszerkę. Najbardziej wygadany tłumaczył mi z wielką pewnością siebie, że "jak się zostawia na zimę bez wylewki, to nie trzeba ubijać bo się samo ubije".

Wymamrotałam, że we wszystkich znanych mi źródłach zaleca się dokładne ubicie piasku warstwami niezależnie od terminu robienia wylewki. "Ze mnie tylko teoretyk, panowie" - rzekłam im - "więc skonsultuję się w tej sprawie z Kierownikiem Budowy..."

Panowie posmutnieli i markotnie pokiwali głowami.

 

Wróciłam do domu. Wyłuszczyłam sprawę mężowi, który niezwłocznie złapał za telefon i zadzwonił do Szefa Ekipy. Ten był równie zaskoczony jak my. "Chłopcy się pośpieszyli" - wyznał. Okazało się, że ubijarka jest zamówiona dopiero na dzisiaj. Ale "chłopcy" szybko uporali się z położeniem kanalizacji, bednarką i rurami odprowadzającymi deszczówkę i doszli widocznie do wniosku, że nie będą siedzieć i się nudzić - samochód przywiózł piasek, no to go wrzucili do środka... Ech.

Dzisiaj będą go wyrzucać z powrotem. I ubijać warstwami.

 

Najlepsze jest to, że od początku wiedziałam, że ubijanie podłoża będzie momentem newralgicznym - polscy budowlańcy jakoś dziwnie nie lubią tej czynności. Umówiłam się więc z moim Ojcem, że dniu przewidzianym na zasypywanie fundamentów będzie na budowie i przypilnuje, żeby wszystko było zrobione jak należy. A tu taki pasztet...

magmi

opowieści magmi

Nasze fundamenty przestały już przypominać jeża.

Murarze nabili na kotwy płyty styropianowe i wymurowali zewnętrzną, dociskową warstwę bloczków. W poniedziałek zastałam ich przy zasmarowywaniu ściany jakimś czarnym paskudztwem. Ponieważ nazwa Icopal nic mi nie mówiła (później okazało się, że to nowa nazwa handlowa dysperbitu), zaczęłam wypytywać murarzy, ile warstw tej mazi zamierzają położyć. Panowie popatrzyli po sobie i oznajmili, że szef kazał jedną. Hmm... Wróciwszy do domu zadzwoniłam do Szefa Ekipy, a on wyjaśnił mi szczerze, że kazał nałożyć jedną wartswę, "bo jak powiem że dwie, to nałożą jedną grubą albo dwie od razu, zanim wyschnie, a tak to za dwa dni powiem żeby położyli drugą". A nie mówiłam, że z niego niezły psycholog?

Ściany wyglądają teraz baaardzo solidnie, a cały fundament robi zaskakująco rozległe wrażenie, co nas nieco przeraża.

Jeszcze tylko kanalizacja do położenia i będziemy zasypywać. Niewiele już roboty na ten rok zostało, natomiast na zimę zaplanowane mamy szczegółowe badania rynku okien i drzwi, systemów centralnego ogrzewania oraz wykończeniówki. Chyba nie będziemy się nudzić...

magmi

opowieści magmi

W sobotę spędziliśmy ponad godzinę na budowie marznąc na lodowatym wietrze i dyskutując z Kierownikiem i Szefem Ekipy o wyższości ścian rapowanych przed malowaniem dysperbitem nad nierapowanymi (bądź odwrotnie).

Szef Ekipy namiętnie sprzeciwiał się tynkowaniu ścian przed położenien izolacji przeciwwilgociowej, twierdząc że tynk pod ziemią z czasem popęka i izolacja nie będzie spełniać swego zadania. Kierownik uważał, że lepiej obrapować, ale ostatecznie można tego nie robić, jeśli ściana będzie równa, a spoiny zatarte na gładko. W końcu sinymi z zimna ustami podjęliśmy taką właśnie decyzję.

Toteż wielkie było moje zdumienie, gdy w poniedziałek zastałam murarzy z pacami w dłoniach, rapujących aż miło (nadal mowa o tynku). Po moim delikatnym zagajeniu Główny Murarz najpierw zaklął szpetnie, a następnie grzecznie przeprosił i wyjaśnił, że bloczki są tak nierówne, że nie da się porządnie zatrzeć spoin i rapówka być musi. Ponieważ bloczki zamawiał Szef Ekipy, a nie my, mogłam z czystym sumieniem wysłuchać pomstowania murarzy i wyrazić swoje szczere ubolewanie nad ich dodatkową, niepotrzebną (ich zdaniem) robotą.

 

Wewnętrzna warstwa naszych fundamentów jest już prawie gotowa. Wygląda toto w tej chwili jak zagrzebany w ziemi, bardzo rozrośnięty jeż, bo na wszystkie strony sterczą stalowe kotwy mające połączyć betonowo-styropianowo-betonową kanapkę w całość.

Niestety, dzisiaj nasz Kierownik Budowy wstrzymał dalsze prace. Zrobiło się tak sakramencko zimno, że nawet plastyfikator nie pomoże - trzeba przeczekać. Na szczęście prognozy pogody są optymistyczne, wkrótce powinno być lepiej. A mnie osobiście cieszy, że Kierownik czuwa.

magmi

opowieści magmi

Wiadomość z ostatniej chwili: zadzwoniła pani z banku z informacją, że dostaliśmy kredyt. Będą kochane pieniążki!

Bardzo się do pewnego momentu stresowaliśmy kwestią kredytu (a zwłaszcza jego wysokością), ale wczoraj nalaliśmy sobie hojną ręką wina i po krótkiej dyskusji doszliśmy do konkluzji, że kończymy się martwić gdy dostaniemy kredyt. Potem niech się martwi bank...

magmi

opowieści magmi

Nasze ławy pewnie do tej pory związały, że hej!

Wprawdzie już na początku zeszłego tygodnia nasz Kierownik Budowy zachęcał ekipę do stawiana ścian z bloczków, ale Szef Ekipy troskliwie odżegnywał się od przedwczesnego, jego zdaniem, obciążania niedojrzałego betonu. Mamy uzasadnione podejrzenia, że jego troskliwość wywołana była jak zwykle brakami kadrowymi (inna budowa na ukończeniu). Ale postanowiliśmy filozoficznie przeczekać, bo w tym roku nam się jeszcze nie śpieszy.

Murowanie ścian fundamentowych mieli więc chłopcy zacząć w poniedziałek, ale zawalił dostawca bloczków.

Dzisiaj rano bloczki powinny były wreszcie przyjechać. Tymczasem pogoda zrobiła się szpetna, temperatura oscyluje koło zera. No cóż. Żal mi murarzy, ale nie ukrywam, że moim głównym zmartwieniem było to, czy aby takie warunki przy murowaniu nie zaszkodzą naszym fundamentom? Szef Ekipy i Kierownik upewnili mnie jednak, każdy z osobna, że nie ma problemu - dodają do zaprawy plastyfikator i po sprawie, do -5 stopni można murować.

Jadę popołudniu zobaczyć postępy.

magmi

opowieści magmi

Uroczyście ogłaszam, że ławy zostały wylane. To brzmi jak "kości zostały rzucone" i ma dokładnie taki wydźwięk - teraz już nie ma odwrotu. Zresztą, kto by się tam chciał odwracać!

 

Nasze ławy zostały wykonane w wersji de lux - ze względu na okresowo wysoki poziom wód gruntowych i gliniaste podłoże zatrzymujące wodę.

Na spód chłopcy dali chudy beton w nieznanej mi dotąd wersji - wysypali dno rowów piaskiem zmieszanym z cementem. Ponieważ na tą podsypkę cały wczorajszy dzień z małymi przerwami padał sobie deszczyk, z każdą chwilą dno wykopu stawało się coraz twardsze. Boki oszalowali deskami, a całość została wyłożona folią. Ułozyli przepiękne zbrojenia - mój Ojciec był autentycznie zdumiony tempem ich pracy, zająło im to dwie godziny - po czym przyjechała pompa i zaczęło się zalewanie. Poszło prawie 20 kubików betonu... Po wylaniu chłopcy czule opatulili ławy folią - jest od razu izolacja pozioma .

No i teraz przerwa na kilka dni, żeby beton porządnie związał pod foliową kołderką. Pytałam naiwnie kierownika, czy nie trzeba będzie podlewać - rozbawiony pokazał mi padający deszcz, wilgoć dosłowanie wiszącą w powietrzu i folię na mokrych ławach. "Nawet ryski nie będzie" - zapewnił. No, mam nadzieję.

magmi

opowieści magmi

Przedwczoraj wybraliśmy się z mężem i dziećmi na rytualny zakup kaloszy. Teraz czuję się już inwestorem pełną gebą.

Po czym mój małżonek swoim zwyczajem wybył na trzy dni. Są duże szanse, że po powrocie zastanie gotowe ławy fundamentowe, bo muszę przyznać naszej ekipie, że jak już wzięli się do roboty, to idzie im to bardzo sprawnie.

Wczoraj zreanimowana koparka wykopała rowy. Przyjechałam na oględziny i serce we mnie urosło. Dlaczego? Otóż wczesną wiosną, gdy budowę rozpoczynali nasi mili sąsiedzi, w ich wykopach woda stała równo z poziomem ław. Wypompowywanie, zalewanie i ogólnie problemy. Był to główny powód (obok możliwości wczesniejszego rozpoczęcia i zakończenia robót budowlanych w przyszłym roku), dla którego zdecydowaliśmy się robić fundamenty jesienią - wieść gminna niesie, że o tej porze roku jest najniższy poziom wód gruntowych.

I rzeczywiście. Nasze wykopy są suchuteńkie, jeśli nie liczyć siąpiącego na nie dokuczliwego deszczyku, który nasza ekipa dzielnie ignoruje. Wczoraj chłopcy zaczęli szalowanie ław, a zbrojenie i wylewanie betonu zapowiedzieli na dzisiaj. Przed kwadransem odbyłam rozmowę z naszym kierownikiem budowy - już był na budowie, wszystko oglądał i stwierdził że jest OK. Prawdopodobnie dzisiaj popołudniu ławy będą wylane!

 

Ciągle nie mogę pozbyć się uczucie lekkiego zdumienia, że to się naprawdę dzieje - nasz dom zaczął powstawać! To chyba typowa refleksja każdego inwestora - tak przynajmniej wynika z lektury innych dzienników na forum...

magmi

opowieści magmi

Teoretycznie zaczęliśmy budowę. Ale tylko teoretycznie, bowiem nasza ekipa budowlana ma bardzo niewielkie odchylenia od polskiej normy. A to znaczy, że:

- szef ma notorycznie wyłączony telefon, albo wyłącza go gdy dzwonimy, a następnie wmawia nam że wcale nie dzwoniliśmy

- powyższa manipulacja telekomunikacyjna związana jest z faktem, że jego ludzie kończą pośpiesznie robotę na innej budowie i nie mogą się pojawić na naszej.

 

Tak sprawy miały się przez dwa dni, po czym Szef Ekipy z prawdziwą maestrią wytrawnego psychologa wyczuł, że dłużej tego nie zdzierżymy i zrobimy nieludzką chryję - wobec czego przerzucił swoich ludzi do nas. Podejrzewam, że teraz nie odbiera telefonów od kogoś innego.

 

Dzisiaj rano zatem trzej sympatyczni panowie w kaloszach zawitali na naszą działkę i w ciągu dwóch godzin zbili z desek tzw. budę.

Poprzednio ci sami panowie budowali dom sąsiada i nasza buda wygląda dosłownie jak klon budy na sąsiedniej działce, wywołując swojskie skojarzenie z postsocjalistycznym nadmorskim ośrodkiem wypoczynkowym z tekturowych domków kempingowych.

Panowie przeciągnęli kabel zasilający, wysypali wapnem obrys ścian fundamentowych na ziemi i spoczęli na laurach w oczekiwaniu na koparkę. Niestety koparka zasłabła przy wjeździe na naszą uliczkę i do wieczora nie udało jej się reanimować (mam nadzieję że jutro ożyje). Panowie w kaloszach spędzili w związku z tym upojny dzień na naszej działce, grzejąc się przy ognisku wznieconym z ogryzków desek pozostałych po postawieniu budy - ponieważ pogoda bynajmniej ich nie rozpieszczała. Początki, jak widać, są trudne.

magmi

opowieści magmi

Oto ilustracja do naszego dylematu tarasowego:

 

tak wyglądałaby elewacja frontowa z oknem w jadalni

http://republika.pl/magmi/n_elew_front.html" rel="external nofollow">http://republika.pl/magmi/n_elew_front.html

 

a tak z drzwiami tarasowymi

http://republika.pl/magmi/n_elew_front_t.html" rel="external nofollow">http://republika.pl/magmi/n_elew_front_t.html

 

Taras od frontu staje się coraz bardziej prawdopodobny - bardzo się ten pomysł podoba wszystkim osobom, które zostały przez nas zawleczone na działkę w celu zapoznania się z kwestią oświetleniowo-popołudniową. Można byłoby też z niego podziwiać zachód słońca latem - rzecz na naszym głównym, ogrodowym tarasie niemożliwa. Widzę, że mój mąż bardzo się z tym pomysłem zaprzyjaźnił, więc chyba nie będę go torpedować.

magmi

opowieści magmi

Przespacerowaliśmy się wczoraj pomiedzy palikami, objaśniając bardzo zainteresowanemu Starszemu Dziecku, gdzie będzie kuchnia, gdzie jadalnia, gdzie taras a gdzie jej własny pokój.

Przy tej okazji wyszło na jaw, że wyobraźnia przestrzenna mojego męża nieco szwankuje. W wielkim uporem, aczkolwiek całkowicie błędnie, wmawiał dziecku, że schody będą z boku wejścia, podczas gdy zgodnie z projektem mają być na wprost. Sprostowałam tę informację, nadwerężając nieco wiarę Starszego Dziecka w nieomylność taty. Mąż spojrzał na mnie z lekką urazą, jednakże zaraz klatka schodowa i jej kontrowersyjna lokalizacja odpłynęły w niebyt, bowiem na jaw wyszedł pewien wcześniej pominięty problem ogrodowo-tarasowy.

Otóż okazało się, że o tej porze roku, późnym popołudniem, cały nasz ogród z tyłu działki wraz z tarasem tonie w głębokim cieniu, zasłonięty od słońca wybudowanym w tym roku domem sąsiadów.

Bardzo mnie to zmartwiło. Uważam, że cień na tarasie jest rzeczą ze wszech miar pożądaną latem, w upały, ale pod koniec września człowiek może mieć ochotę po pracy wygrzać kości na słoneczku.

Myślimy teraz intensywnie, jak ten problem rozwiązać. Mąż wysunął propozycję, żeby przed domem, czyli od zachodu, zaplanować drugi - mniejszy - taras, z wyjściem z jadalni. Do granicy działki mamy z przodu 13 metrów, więc miejsca jest dość. Pociągnęłoby to za sobą istotną zmianę w wyglądzie domu, bo trzeba by zastąpić okno w jadalni drzwiami tarasowymi.

Zaczynam już przywykać do tego pomysłu, nawet dość mi się on podoba - kluje mi się już w głowie rozkoszna wizja małego, brukowanego dziedzińca kuchennego, ulokowanego na poziomie gruntu, połączonego ze ścieżką wiodącą od furtki do drzwi wejściowych, schowanego przed oczami przechodniów za nieco wyższymi krzewami... ale jeszcze mam wątpliwości. Czy nasz dom nie straci na urodzie po tej zmianie? Czy o tej porze roku, popołudniu, tak naprawdę korzysta się z tarasu? Czy dwa tarasy, po dwóch stronach domu, nie przyprawią nas o nieustający dylemat tarasowy?

magmi

opowieści magmi

Nareszcie zaczyna się coś dziać.

 

Podpisaliśmy umowę z wykonawcą. Uzbrojeni w kilkustronicowy dokument, w który zostaliśmy zaopatrzeni przez pomocne dłonie z forum, stawiliśmy czoła Szefowi Ekipy, który na spotkanie stawił się również uzbrojony we własną wersję umowy, oczywiście znacznie krótszą i mniej zjadliwą dla wykonawcy. Ponieważ przewaga liczebna była po naszej stronie, przeforsowaliśmy swój dokument.

Szef Ekipy rzucił na niego okiem, po czym najwidoczniej lektura go wciągnęła. Im bardziej się w nią zagłębiał, tym bardziej się pocił. Zabrał tekst umowy do domu. Myślał przez tydzień. W końcu zgłosił parę poprawek oraz ogólny protest, że traktuje się go jak potencjalnego przestępcę. Jednak, pod naszą srogą presją, ostatecznie podpisał cyrograf - i my też. Klamka zapadła.

 

Natomiast dziś rano na naszą działkę wkroczył Pan Geodeta. Jego wkroczenie poprzedziły zażarte negocjacje cenowe oparte na wnikliwych badaniach rynku (tzn. zasięgnięciu informacji u geodety przypadkowo spotkanego na działce sąsiadów, ile on wziąłby za tę samą robotę). Pan Geodeta z pewnym żalem opuścił cenę o jedną trzecią, po czym zażądał na działce przygotowanych palików. Zgłosiliśmy to Szefowi Ekipy. Ten przyjechał rano i paliki przygotował.

Wkrótce zjawił się Pan Geodeta (starszy dystyngowany pan) ze swoim pomocnikiem i zaczęli czary-mary. Pan Geodeta nas pochwalił - tydzień temu, całkiem po amatorsku i dla zabawy, wytyczyliśmy nasz dom kolorowymi chorągiewkami. Teraz okazało się, że nawet dość dokładnie je wbiliśmy, co jest pewnym osiągnieciem wobec faktu, że nasza działka ma całkowicie nieregularny kształt - każdy bok innej długości i żadnego kąta prostego.

Spytałam Pana Geodetę grzecznie, czy teraz już sobie poradzi bez pomocy Szefa Ekipy - to znaczy czy sam pozbija sobie paliki do kupy? Pan Geodeta uprzejmie odparł, że oczywiście, tylko że nie ma gwoździ....

Szef Ekipy omal się nie zagotował. Już i tak patrzył na Pana Geodetę spode łba, bo uważał, że w dzisiejszych czasach geodeci paliki przywożą sobie sami i w ogóle są samowystarczalni. Ale ten nasz okazał się być geodetą starej daty, któremu wszystko trzeba przygotować. Nie obeszło się niestety bez wzajemnych złośliwości między panami, co nieco mnie stropiło - ładnie się zaczyna! W końcu, po wręczeniu nam pół kilograma gwoździ zdefraudowanych u sąsiada, Szef Ekipy się ulotnił.

Natomiast Pan Geodeta stwierdził, że teraz to już ma wszystko czego mu potrzeba, bo młotek przywieźli własny. Tylko ktoś musi mu pomóc przy wbijaniu palików w ziemię, bo ich jest tylko dwóch, a to za mało... Nawet mnie w tym momencie opadła szczęka. Szczęśliwie był obecny mój Ojciec, który przyjął na siebie funcję naszego nieoficjalnego inspektora nadzoru. Zgodził się zatrudnić czasowo jako drugi pomocnik Pana Geodety, wobec czego odetchnęłam z ulgą i pojechałam do pracy.

Mam nadzieję, że do tej pory już skończyli robotę - popołudniu pojedziemy zobaczyć efekty.

magmi

opowieści magmi

Jesień idzie, nie ma na to rady. A ja wpadam w depresję. Bardzo chciałabym napisać wreszcie, że ławy wylane, albo chociaż wytyczone, a tu dalej nic! Na naszej działce, zamiast murów fundamentowych, wyrastają nowe pokolenia chwastów, jeden piękny wrześniowy dzień marnuje się za drugim, a my czekamy, czekamy... Na pozwolenie, żeby się uprawomocniło... Na aktualny wpis naszego kierownika do rejestru...

Zaczynam już powątpiewać, czy ta budowa KIEDYKOLWIEK się rozpocznie!

Po raz kolejny nasuwa mi się analogia do ciąży: czuję się jak w jej ostatnim miesiącu, kiedy to przyszła matka ma już serdecznie dość całego świata, a zwłaszcza przeszkadzającego coraz bardziej balastu oraz znajomych pytających życzliwie: "a ty jeszcze nie urodziłaś?"... i przestaje wierzyć że jej dziecko zechce w ogóle kiedyś wyjść na świat. A każdy dzień po terminie wpędza ją w coraz większą depresję.

Przepraszam czytelników płci męskiej oraz tych jeszcze bezdzietnych, którym takie analogie są obce, za tę dygresję, ale doprawdy, mój stan ducha jest obecnie własnie taki.

 

W dodatku (znów ta sama analogia mi się nasuwa...), równocześnie zaczynam panikować. Nagle wydaje mi się, że jesteśmy kompletnie nieprzygotowani, projekt niedopracowany, a pieniędzy, z kredytem włącznie, nie starczy nawet na stan surowy...

Chodzę z kąta w kąt jak wściekły tygrys i wyżywam się na dzieciach. Na razie werbalnie, ale nie wiem, czy jeśli budowa nie rozpocznie się wkrótce, nie będzie się mną musiała zainteresować jakaś organizacja społeczna zajmująca się obroną dręczonych nieletnich. Szczęśliwie nie ma organizacji broniącej dręczonych mężów, więc chociaż na tym polu mogę się wyżyć bezkarnie.

 

Małym pokrzepiającym akcentem w tej ponurej egzystencjalnej brei jest fakt, że każda wizyta na naszej działce umacnia moją wiarę w krasnoludki. Bo pomimo, że my wciąż tkwimy w niemocy, za każdym razem znajdujemy tam coś nowego. Najnowszym odkryciem jest ogrodzenie z siatki, które kilka dni temu pojawiło się znikąd pomiędzy nami i sąsiadem, ujawniając przy okazji w pełnej krasie całkiem zacną długość naszej działki. Niestety, jak to w realnym świecie bywa, sąsiad mocno nadwerężył moją wiarę w krasnoludki, zgłaszając się po zwrot części kosztów płotu. Ale odrobina optymizmu mi została.

magmi

opowieści magmi

W niedzielę wróciliśmy z wakacji. Przez dwa tygodnie, zgodnie z umową, nie rozmawialiśmy, nia myślelismy i nie przejmowaliśmy się ani pracą, ani budową domu. O dziwo, przyszło nam to bez trudu. Żadnych majaczących w mroku dachówek. Żadnych koszmarnych snów o zalewanych wodą fundamentach. Żadnych nagłych stanów lękowych na tle wysokiego kredytu do zaciągnięcia i spłacenia. Wszystkie nasze troski roztopiły się i wyparowały w gorącym słońcu.

Powrót do rzeczywistości był gwałtowny, ale mało bolesny tym razem: niczym znieczulenie podziałała myśl, że za moment zaczynamy wreszcie budować nasz wymarzony dom! W starostwie czekało na nas pozwolenie na budowę. Podczas wizyty na działce okazało się, że w międzyczasie zakład energetyczny rozpoczął pracę nad linią zasilającą naszą uliczkę - będzie wkrótce prąd! Nawet pieniążki, których oczekiwaliśmy z pewnym niepokojem, spłynęły na konto podczas naszych wakacyjnych szaleństw, podnosząc nas na duchu - będzie dobrze!

Jednak, gdy przyjrzeć się bliżej, to stan naszych przygotowań jest jeszcze ciągle mocno niewystarczający. Brak kierownika budowy. Ekipa wybrana, ale trzeba podpisać umowę. No i pozostała do załatwienia sprawa kluczowa - bank...

 

Z wyborem ekipy było trochę zabawy. Zebraliśmy informacje o paru sprawdzonych i polecanych wykonawcach, pooglądaliśmy ich dzieła w trakcie realizacji. Spotkalismy się z czterema.

Pierwszy - młody człowiek, wszelkie nasze uwagi i obawy zbywał ironicznym uśmiechem - w końcu on jest budowlańcem, a my tylko inwestorami... Mimo to wrażenie zrobił na nas dość sensowne.

Drugi - zatroskany, zagoniony facet, wysłuchał nas uważnie, przedyskutował z nami projekt i podsunął parę dobrych pomysłów.

Trzeci, starszy pan o nieco śliskiej aparycji, otaksował na wstępie nasz młody (dla niego) wiek, nasze małe mieszkanko, nasze wrzeszczące dzieci, po czym przybrał ton ojcowski i w ciągu dziesięciu minut wirtualnie przerobił cały nasz projekt, sugerując zupełnie inne rozwiązania, a na koniec zaproponował rozliczenie kosztorysem powykonawczym, "bo to jest najzdrowsze rozwiązanie"...

Czwarty pan nie miał dla nas czasu przez trzy tygodnie. W końcu wysłuchał mojego męża niecierpliwie i przekazał naszą sprawę swojemu pracownikowi.

Dostaliśmy cztery oferty.

Ironiczny młody człowiek założył, że będzie kupował dla nas materiały. Podane przez niego ceny jednostkowe materiałów były bardzo atrakcyjne, co nas początkowo mile zaskoczyło. Po szczegółowym przejrzeniu kosztorysu wyszło jednak na jaw, że opiewał on na ilości materiałów na dwa domy - a może i trzy?- toteż kwota końcowa wcale nie była tak zachęcająca.

Zatroskany drugi pan też nieco zawyżył ilości materiałów, ale z góry nas o tym uprzedził i założył, że to my sami będziemy je kupować, więc zawyżenie miało być pewnym buforem bezpieczeństwa. Od razu zastrzegł, że co do ceny robocizny, to jest otwarty na negocjacje.

Trzeci i czwarty pan przedstawili bardzo profesjonalne kosztorysy na zdecydowanie zbyt wysokie kwoty.

Przygotowaliśmy sobie stosowny arkusz kalkulacyjny i porównaliśmy oferty szczegółowo. Potargowaliśmy sie ze wszystkimi wykonawcami i ostatecznie wybraliśmy ofertę pana numer dwa, ku której skłanialiśmy się od początku - była najtańsza (chociaż różnice w ostatecznej cenie nie były wcale takie duże), ale przede wszystkim szef ekipy jako jedyny zdawał się słuchać i przejmować tym, co my sami mamy do powiedzenia na temat budowy naszego domu. Czas pokaże, czy nasz wybór był trafny.

magmi

opowieści magmi

Nasze Starsze Dziecko jest już bardzo znudzone rozmowami o budowaniu domu.

Siedzi przy stole i z wysuniętym dla większej precyzji językiem rysuje dom, a konkretnie cegiełki na podmurówce. Ostatnio zarówno jej słownictwo, jak i szczegółowość rysunków na temat domów i budynków bardzo się wzbogaciły. Tymczasem my siedzimy obok i obrabiamy temat zakupu materiałów oraz wyboru wykonawcy stanu surowego (napiszę o tym następnym razem).

Starsze Dziecko mówi z przyganą:

- Ciągle tylko gadacie i gadacie o tym budowaniu domku. Kiedy wreszcie zaczniecie budować, bo już mnie to znudziło.

- Nas też - odpowiadamy zgodnie - ale inaczej się nie da. To skomplikowana sprawa.

Starsze dziecko pogardliwie wydyma wargi. Rysunek prawie skończony, jeszcze tylko szprosy w oknach musi dorobić.

Starsze dziecko bardzo lubi jeździć na działkę. Wspina się po usypanych hałdach ziemi i odwiedza zapoznane niedawno, równie nieletnie przyszłe sąsiadki. Razem biegają między stosami pustaków i pagórkami piasku, wymyślają dziwne zabawy i wrzeszczą wniebogłosy (nasze Starsze Dziecko najgłośniej, bo ma bardzo żywy temperament).

Młodsze Dziecko też lubi naszą działkę, bo jeżdżą tam koparki i inne duże i interesujące brum-brumy, a także dlatego, że może się tam bezkarnie ubłocić. Po zdarciu humusu każda wycieczka na działkę kończy się dokładnym ubłoceniem całej rodziny, przy czym Młodsze Dziecko jest ubłocone od stóp do głów. Wykorzystuje skrzętnie fakt, że jesteśmy zajęci planowaniem i rozważaniem Bardzo Ważnych Spraw i błoci się szybciutko, póki nie patrzymy, zaraz na wstępie. Potem, uszczęśliwiowe i brudne, grzebie w ziemi, piasku i kamyczkach.

Z Młodszym Dzieckiem stale jest problem, ponieważ trafiła nam się odmiana podwórzowo-ogrodowa, a nie pokojowa. Młodsze Dziecko co rano, gdy tylko przetrze zaspane oczka, biegnie do drzwi wyjściowych naszego mieszkania i zapamiętale młóci w nie pięściami. Dwugodzinne spacery nie satysfakcjonują go w nawet najmniejszym stopniu. Najlepiej Młodszemu Dziecku jest u babci, bo babcia ma ogród, a w nim piaskownicę, basenik dmuchany, wózek do ciągnięcia, taczki do pchania, wąż gumowy z wodą i konewki. Oraz kamyczki.

Od kiedy mamy Młodsze Dziecko, nasza motywacja do budowy domu z ogrodem bardzo wzrosła. Prawdę mówiąc, wychowywanie podwórzowo-ogrodowej odmiany dziecka w małym mieszkaniu, w środku miasta, jest równie trudne i równie niehumanitarne, jak trzymanie w takich warunkach setera albo owczarka podhalańskiego.

 

c.d.n.

magmi

opowieści magmi

Ciężkie jest życie perfekcjonisty. Perfekcjonista to taka osoba, która nieustannie w pocie czoła tworzy - i próbuje wprowadzać w życie - swoją idealną wizję świata. Zaś świat stawia opór.

Nie należy mylić perfekcjonisty z pedantem - ten drugi nie TWORZY, lecz usiłuje UTRZYMAĆ rzeczy w stanie idealnym. Perfekcjonista zaś z reguły jest bałaganiarzem, bo nie ma czasu na rzeczy które już są - one go tylko irytują i odrywają od radosnej twórczości.

Gdy perfekcjonista zabiera się za budowę, w jego głowie rozwija się i dojrzewa wizja domu idealnego (oczywiście subiektywnie idealnego), wypieszczona, wychuchana, wycyzelowana dłutkiem wyobraźni. Potem perfekcjonista wkracza w fazę realizacji i natychmiast uderza rozmarzonym czółkiem w twardy korpus rzeczywistości.

 

Właśnie ten bolesny moment nastąpił teraz w moim życiu. Od półtora roku, siedząc w naszym zabałaganionym mieszkanku (patrz definicja perfekcjonisty powyżej), tworzę w swojej głowie i na setkach kartek papieru koncepcję naszego domu doskonałego. Pierwsze przykre kompromisy mam już za sobą - pewne detale (niesłychanie ważne rzecz jasna), poległy na etapie przetwarzania koncepcji w projekt techniczy. Ach, te ograniczenia technicze! To jeden z głównych wrogów perfekcjonistów!

Teraz zaś, kiedy projekt wreszcie gotów, od dwóch miesięcy intensywnie myślę nad koncepcją kolorystyczną naszego domu (mąż zostawił mnie samą z tym problemem - po piewsze nie lubi się kłócić, po drugie jemu aż tak nie zależy na detalach, a po trzecie i najważniejsze, na ogół podoba mu się to co wymyślę). Koncepcja rysuje się coraz wyraźniej, właściwie wszystko mam już przemyślane i teraz nadeszła pora by wkroczyć w świat realny, czyli dobrać konkretne materiały.

Jest ciężko. Najgorszy jest klinkier (na cokół budynku i na kominy, i jeszcze, w bliżej nieokreślonej przyszłości, na ogrodzenie od ulicy). Oglądam próbki takie i owakie, już mi się wydawało że znalazłam to o co mi chodzi , ale ujrzawszy płot wykonany w całości z tej cegły, stwierdziłam z rozczarowaniem, że to zupełnie nie to!

Szukam więc dalej, mądrzejsza o refleksję, że trzeba zobaczyć większy kawał ściany, a nie tylko kawałeczek wystawki - ale to nie takie proste! Jak już zobaczę fajną cegłę na jakimś domu, to nie mam jak się dowiedzieć co to jest - albo jest to budynek użyteczności publicznej (kogo spytać???), albo właścicieli ni widu ni słychu, albo już dawno zapomnieli co murowali...

W pewnej hurtowni kazałam panu z obsługi taszczyć za sobą dachówkę i przykładać do murków wzorcowych z różnych cegieł. Pan mełł w ustach przekleństwa i w końcu nie wytrzymał: "Widzę, że pani nie zależy na jakości, tylko na kolorze!" Bardzo się zirytowałam: "Zależy mi na jednym i drugim, wybieram według koloru, bo zakładam, że bubli nie sprzedajecie." Pan zamknął buzię i nosił dachówkę dalej. Hi hi.

U każdego z dużych producentów klinkieru znalazłam swoją cegłę-faworytkę. I wiecie co? Jak zaczęłam sprawdzać te faworytki pod względem ceny, to okazało się, że trafiony-zatopiony, czyli w każdym przypadku jest to najdroższa - albo prawie - cegła z całej oferty.

To chyba jakiś spisek.

 

c.d.n.



×
×
  • Dodaj nową pozycję...