Miesięcznik Murator ONLINE

Skocz do zawartości
  • wpisów
    115
  • komentarzy
    0
  • odsłon
    1 118

Dziennik Alicjanki


Alicjanka

801 wyświetleń

SIERPIEŃ (sceny surrealistyczne)

 

 


Jako że poziom śmieci na działce osiągnął już stan krytyczny postanowiliśmy temu zaradzić. Dostaliśmy telefon do gościa, który bierze 250zł za wywiezienie Kamaza śmieci z własnym załadunkiem. Nie robi mu też różnicy co zabiera. Zadzwoniłam na początku tygodnia i umówiłam się na piątek na 8-9 rano. Dodatkowo przyjechał do nas kolega który sam zaproponował, że chętnie nam z czymś pomoże na działce. Tak więc wzięliśmy urlop i punktualnie o 9 byliśmy na działce. O 9.30 Marek zadzwonił do gościa po raz pierwszy tego dnia i dowiedział się, że gość był, (ale jak się okazało na innej, trochę od nas oddalonej budowie) nikogo nie było więc pojechał gdzie indziej czynić swą powinność. Obiecał jednak, że jak obrobi to gdzie jest teraz to do nas przyjedzie – najpóźniej na dwunastą. Tak więc postanowiliśmy wykorzystać ten czas na segregowanie kamieni, bowiem na jednej kupie leżały resztki betonu wraz z ładnymi dużymi otoczakami, które mogły by nam się w perspektywie przydać do stawu. Poza tym różne głazy leżały co najmniej w czterech kupach ukrytych pod warstwą trawy i ziemi, w różnych częściach ogrodu, bowiem poprzedni właściciele marzyli o skalniaczkach. Dlaczego chcieli je jednak robić ze starego betonu – nie wiem. Na działce pokutowała też po nich stara żeliwna wanna i zardzewiałe znicze, które były przedmiotem działalności gospodarczej poprzednich właścicieli. Spędziliśmy zatem ten czas pracowicie. O 12.30 dzwonimy ponownie. Musiał zajechać na inną, dawno obiecaną budowę ale do 14.00 powinien się wyrobić, to u nas będzie o 15.00. Przydało by się coś zjeść, zaplanowaliśmy grila dla kolegi i wujka, który u nas kładzie kafelki. Poczekamy aż będzie po wszystkim, bo tak to nie wiadomo czy nas w połowie smażenia nie zastanie.

 

 


O 15.30 właśnie zajechał do domu, coś zje przez 10min i będzie u nas o 16.30.

 


O 17.00 jeszcze był w domu, ale przecież nie może bez przerwy pracować. Tak, pracuje do 23.00, więc jeszcze dziś do nas zdąży. Będzie najpóźniej o 19.00. O 19.30 jego telefon nie odbierał. Podobnie o 19.40. O 20.00 nic się nie zmieniło – abonent czasowo niedostępny.

 


W międzyczasie zjadłszy cokolwiek, stwierdziliśmy, że już nie przyjedzie. Poziom cukru nam spadł, a razem z nim poziom humoru, bo nic tak nie przygnębia jak zmarnowany dzień. W miedzy czasie dotarli do nas dalsi sąsiedzi, który chcą kupować szambo tam gdzie my i złożyć się na transport. Marek się nimi zajął, ja nie mogłam. Chodziłam wokół domu z komórką i wykręcałam raz za razem przeklęty numer komórki, nie mogąc się pogodzić z poczuciem bezsilności i klęski. Stojąc tak przy wjeździe bezmyślnie wpatrzona w horyzont z powodu rozpaczy, nagle... zobaczyłam „światełko w tunelu”. Zupełnie nie wierząc w to co widzę obserwowałam powoli i majestatycznie przesuwające ku nam światła dużego samochodu. Sparaliżowana z wytrzeszczonymi oczami patrzyłam czy nie skręcą ku innej niedalekiej budowie (na którą zajechali ponoć rano) po czym rzuciłam się do domu, nie zważając na sąsiedzką opinię na temat moich zdrowych zmysłów z okrzykiem „LUDZIEEE!!!!!! JAAAADĄĄĄĄ!!!!!!!!!”

 

 


Wszyscy ludzie w okolicy poderwani moim mrożącym krew w żyłach okrzykiem wyrwali do płotów i okien zobaczyć KTO JEDZIE?! Jako żyw pogasły światła z zamieszkałych oknach a daleki sąsiad szklarz, to nawet wszedł na swój nowy płot z bloczków betonowych.

 


Kamaz tymczasem majestatycznie mrugając światłami na wybojach, z namysłem, a nawet rzekłabym pewnym wahaniem podjechał pod moją działkę. Chłopy rzuciły się usuwać mu z drogi samochody, a ja urzekła pięknem tego zjawiska, które za chwilę miało mnie uwolnić od stert śmieci, dalej stałam w tym samym miejscu wpatrzona, jak z szoferki energicznie wyskoczył, młody, rudy, pół-nagi mężczyzna w kapciach z resztkami spróchniałych zębów z przodu. Charakterystyczny rys jego postaci uzupełniał tik wzroczny który powodował, że co kilka słów toczył oczami kółko i kończył patrząc w niebo. Za „Rudym” wytoczył się z szoferki „znieczulony” staruszek z petem przylepionym do ust, charczący i kaszlący niemal bez przerwy. Ale to był tylko zarys surrealizmu, w którym teraz mieliśmy wziąć udział.

 

 


Powoli robiło się ciemno. Chłopy usunąwszy z placu boju swoje samochody, zaczęli omawiać z właścicielem szczegóły logistyczne akcji. Dziadek przez ten czas bezpiecznie przytulony do ściany naszego domu (dla zachowania jako-takiego pionu) stwarzał tło akustyczne w niebogłosy lamentując ile to wywrotek stąd wyjedzie, a oni do rana tu będą harować, a jaki to Pani marny interes, a ten samochód to się zupełnie zniszczy pod tym gruzem, a nie powinni się byli w ogóle z nami umawiać bo tylko kłopot i telefony bez przerwy a takich jak my to mają dziesiątki, wszyscy chcą już, a oni przecież mają zlecenia stałe i jak ta firma co stale z nią współpracują nagle zadzwoni, to oni musza wszystko rzucać i wieźć tamtym np. 100 wywrotek ziemi, a reszta się nawarstwia, a przecież już dziewiąta, oni powinni przed telewizorem piwko pić a nie tu „harać” za pół darmo itp. itd

 


W tym czasie Kamaz wraz z przyczepionym z tyłu Ostrówkiem wtoczył się na moją działkę.

 

 


Na początek poszedł styropian popakowany elegancko w worki. Wszyscy włącznie z wujkiem, który już miał jechać do domu, doceniliśmy doniosłość chwili. Wyczekani godzinami, wyposzczeni i otumanieni kłębami spalin z Kamaza rzuciliśmy się do pomocy. Worki niczym jaskółki śmigały ponad burtą wywrotki i w 15 min wypełniły ją po brzegi. Teraz nadszedł czas maszyn cięższych, które miały załadować resztki dachówki i drobniejszych śmieci ciężkich dla przygniecenia styropianu. Po włączeniu Ostrówka zrobiło się naprawdę niesamowicie. Wokół ciemność poprzecinana tylko światłami pojazdów, załamujących się w kłębach spalin i kurzu. „Rudy” szaleje z Ostrówkiem a my warujemy przyczajeni niczym sprinterzy, żeby wyłapać moment ładowania gruzu na łyżkę i dorzucać rękami to co umknęło z boku. Ja z grabiami niczym hinduska tancerka wiję się wygrabiając resztki ze śladów Ostrówka, umykając przy tym za chwilę niczym gazela przed niechybną śmiercią w tempie o które bym się nie podejrzewała. Za każdym razem po wsypaniu towaru, „Rudy” ubija go łychą Ostrówka w sposób dla mnie niesamowity, podnosząc przednie koła pojazdu i wijąc łychą w prawo i lewo. A wszystko to w coraz gęstrzym dymie i smrodzie spalin z przemieszczającymi się chybotliwie światłami. Połowa śmieci wypełniła ten samochód z górką. My nieco uspokojeni faktem, że teraz to już facetowi zależy, czekaliśmy spokojnie aż wywiezie śmieci i wróci. Adrenalina czyniła z nas mocarzy a wyczekane szczęście wypełniało nas błogością.

 


Następny raz „Rudy” zjechał większym samochodem z „ha-de-esem” (no niech ktoś mi powie jak to się pisze?).

 

 


Tym razem rozpętało się istne szaleństwo bo przyszedł czas na gruzy i kamienie, które ktoś musiał na łychę wrzucać. Panowie wujek, kolega i mój uszkodzony przecież kręgosłupowo mąż wrzucali głazy niczym husteczki do nosa w tempie możliwym tylko dla ludzi na dopingu. Ja ponownie lawirując pod kołami Ostrówka wyrywałam pazurami ukryte do tej pory kamienie spod darni i zbierałam to co spadło. Dla „Rudego” nie było przeszkody. Głazy ukryte za hałdami ziemi wywiózł również, rozgarniając wcześniej na boki ziemię z hałd. Jego szybkość, zwinność i opanowanie maszyny wyniosło go w moich oczach do pozycji Appolina i zrekompensowało wygląd i nawet obleśne spojrzenia które rzucał co chwila z szoferki na moje nogi w krótkich spodenkach. Pod koniec załadunku czuliśmy się niezwykle lekko i wesoło, podśpiewując nawet pod nosem. W głowach nam się trochę kręciło, ale życie było piękne. 700zł które „Rudy” zgarnął za dwa samochody (z załadunkiem ) Marek zapłacił z pocałowaniem ręki wdzięczny za wysiłek jaki firma Rudego włożyła w nasza działkę.

 

 


Dziadek przez cały czas stał oparty o ścianę.

 

 


W między czasie zdradził mi że te śmieci to oni składają koło swojego domu, segregują i dopiero wywożą. Jest to interes rodzinny.

 

 


Nie wiadomo co się stało z sąsiadami od szamba. Jest podejrzenie że zostali załadowani i wywiezieni.

 

 


Okazuje się, że działka jest bardzo duża.

 

 


Marka nie boli bardziej niż zwykle (Czyżby symulacja ???!!!).

 


Marek jest zadowolony, ja tym bardziej.

 

 


cdn

0 komentarzy


Rekomendowane komentarze

Brak komentarzy do wyświetlenia

Gość
Add a comment...

×   Wklejono zawartość z formatowaniem.   Usuń formatowanie

  Dozwolonych jest tylko 75 emoji.

×   Odnośnik został automatycznie osadzony.   Przywróć wyświetlanie jako odnośnik

×   Przywrócono poprzednią zawartość.   Wyczyść edytor

×   Nie możesz bezpośrednio wkleić grafiki. Dodaj lub załącz grafiki z adresu URL.



×
×
  • Dodaj nową pozycję...