Trach i jego dziennik
Był więc dzień 18 stycznia 2003 roku i mieliśmy akt własności w kieszeni, i - prawie ani grosza na koncie.
To nas nie przerażało - na razie mieliśmy w planach tylko ogrodzenie działki, postawienie jakiegoś baraczka, wykopanie ewentualnej studni, posadzenie paru drzewek... i cieszenie się ciszą i spokojem przez weekendowe popołudnia.
A budowanie domu? Spokojnie, nie pali się... Ja zresztą nie byłem jeszcze do tej budowy wcale przekonany, żonie też się aż tak nie spieszyło. Wyjeżdżaliśmy od wiosny na naszą łąkę (ziemia leżała od dwóch lat odłogiem i ściernisko zarosło jak sawanna) i rozkoszowaliśmy się przyrodą...
http://foto.onet.pl/upload/24/75/_372547_n.jpg" rel="external nofollow">http://foto.onet.pl/upload/24/75/_372547_n.jpg
Tusia tonąca w kwiatach...
I w tym momencie - gdzieś tak w czerwcu - dotarła do naszej świadomości i trafiła nas jak grom z jasnego nieba zmiana ustaw wraz z wiadomością że nowy miejscowy plan zagospodarowania przestrzennego w gminie nie będzie uchwalony z braku funduszy. A to oznaczało, po przełożeniu z języka urzędowego na język polski, że nie będąc rolnikami i w dodatku nie mając co najmniej 5 ha nie dostaniemy po 31 grudnia 2003 roku pozwolenia na budowę!
Ludzie - to był s p r i n t !!!
[Ciąg dalszy nastąpi]
0 komentarzy
Rekomendowane komentarze
Brak komentarzy do wyświetlenia