zaległy dziennik łowcy krokodyli
11. Rozładunek
Bałem się swoich możliwości rozładunkowych (Inka i Filip lat 12), a nie chciałem za bardzo wykorzystywać uprzejmości sąsiada, więc umówiłem do rozładunku bloczków Solbetu i elementów Terivy okolicznych młodzieńców-osiłków. Najpierw przyjechał strop. Młodzieńców jeszcze nie było, więc musieliśmy sobie poradzić we trójkę plus kierowca. Nie zdążył odjechać samochód od stropu, a tu już ustawił się przy wjeździe TIR z przyczepą z betonem komórkowym. Tym razem kierowca nie palił się do pracy. Bloczki były jeszcze ciepłe i nie dało się ich rozładowywać gołymi rękami. Całe szczęście, że pomyślałem o tym wcześniej i zrobiłem zapas rękawic. Ilość trochę nas przeraziła, zwłaszcza, że byliśmy już zmęczeni tym stropem. Z umówionych chłopaków-osiłków przyszedł tylko jeden. Powiedział, że skoczy po drugiego i zaraz przyjadą. Nie zdążyli. W międzyczasie drogą jechał traktorem Czesiek z córkami i żoną i jak zobaczył co jest grane, to wszyscy pospieszyli nam z pomocą. Uwinęliśmy się migiem. Chłopy czyli ja z Czechem podawaliśmy z samochodu, a dziewczęta i kobiety bohatersko brały od nas te gorące bloczki na piersi i odnosiły na kupki. Jak przyszli chłopcy zostały już tylko resztki i ... gorące piersi.
Murarz miał przyjść dopiero za 1,5 miesiąca, ale już następnego dnia nie wytrzymałem i ustawiłem narożniki na wysokość pierwszej kondygnacji. Na razie bez kleju. Dalsi sąsiedzi myśleli, że to już mury pną się do góry.
Było jak na początek maja bardzo ciepło, do Andrzeja i Ani przyjechało sporo dzieci i chciały pójść nad wodę. Brakowało im opiekuna. Chętnie się zgodziłem. Poszukaliśmy płycizny i dzieci zaczęły się chlapać. Przy okazji i ja zostałem ochlapany. Jak już byłem cały mokry wskoczyłem do wody i popłynąłem w spodniach na drugą stronę. Wodę w zalewie napuszczono późną jesienią, więc byłem chyba pierwszym pływakiem, który tu się kąpał.
0 komentarzy
Rekomendowane komentarze
Brak komentarzy do wyświetlenia