zaległy dziennik łowcy krokodyli
19. Tynki wewnętrzne, impregnacja więźby
Tadeusz miał trochę czasu i dał się namówić na tynki wewnętrzne. Nie miałem już urlopu. Do pomocy miał tylko Zygmunta. Krótki dzień i kiepska pogoda sprawiły, że tynki i wylewki zajęły mu prawie trzy tygodnie. Będąc na budowie w soboty i niedziele kończyłem robić instalację elektryczną. Roboty się ślimaczyły. Byliśmy już lekko zadłużeni i zalegaliśmy Tadeuszowi z wypłatami. Musieliśmy ostudzić swoje zapały inwestycyjne i poczekać do wiosny, aż uda się coś odłożyć.
Do tynkowania się nie wtrącałem. Przy sobotnio-niedzielnych wizytach malowałem brązowym drewnochronem zewnętrzne części więźby. Kupiłem do tego celu jakąś farbę Nobilesa. Malowało się nią fatalnie. Farba pryskała tak, że miałem pełno kropeczek na blachodachówce mimo, że malowałem krokwie znajdujące się pod nią. W następnym tygodniu przywiozłem niepryskającą „barierę”. Ta się sprawdziła. Nim zdążyłem uporać się z najwyższymi elementami więźby, Tadeusz zabrał rusztowanie i musiałem radzić sobie w inny sposób. Nie wszystko mogłem dosięgnąć z drabiny. Od strony południowej nie było tak źle. Miałem balkon, i mogłem oprzeć deskę na dwóch zewnętrznych jętkach. Od północy było gorzej. Tylko jedna jętka i okna. Wystawiłem drabinę przez okno. Podwiązałem w połowie do jętki i próbowałem wyjść po niej na zewnątrz. Huśtało się dopóki nie posadziłem na drugim końcu siostry z zakazem podnoszenia się dopóki nie skończę. Siostra dzielnie siedziała tyłem do okna. Bała się, że jak siądzie przodem to zrobi jej się niedobrze na widok moich ekwilibrystycznych wyczynów.
0 komentarzy
Rekomendowane komentarze
Brak komentarzy do wyświetlenia