zaległy dziennik łowcy krokodyli
20. Instalacja wodna
Parę zimowych wizyt wykorzystałem na zrobienie wewnętrznej kanalizacji i hydrauliki. Nie było tego dużo, więc postanowiłem obyć się bez fachowca. Podszkoliłem się teoretycznie z lutowania miedzią. Spędzałem dużo czasu w Castoramie, żeby pewne rozwiązania przestrzennie sobie rozłożyć. Zdarzało się, że w trakcie tych rozważań zmieniałem koncepcję. Przynosiłem wtedy do zwrotu zakupione wcześniej kolanka i złączki, a później zdarzało się, że kupowałem ponownie to samo. Obsługujące zwroty Panie były bardzo wyrozumiałe i nawet się nie krzywiły, gdy zwracałem drobnicę wartości kilku złotych. Zrobiłem się cholernie oszczędny i wyrachowany.
Podczas jednej wizyty na budowie polutowałem rurki w dolnej łazience, za tydzień w górnej. Z reguły byłem sam i trochę mi brakowało trzeciej ręki. Czasem zjawiał się Kuba (gimnazjalista). Kuba chętnie pomagał, a właściwie po chwili było odwrotnie, to ja pomagałem Kubie. Miał wyraźne zdolności przywódcze. Może będzie prezydentem? Zauważyłem, że rurki można dotykać gołą ręką już w odległości kilkunastu centymetrów od płomienia palnika. Nieopatrznie, któregoś razu zanurzyłem gorący koniec rurki do wody i boleśnie się poparzyłem. Rozgrzany do 200 stopni koniec spowodował gwałtowne powstanie pary, która natychmiast wypełniła rurkę. Cienkie ścianki dawały niewielki opór cieplny, tak mogłem sobie to wytłumaczyć. Wcześniej, choć jestem fizykiem, nie widziałem różnicy między zanurzaniem w wodzie gorącej końcówki rurki i pręta. Ot człowiek uczy się całe życie. Pod koniec grudnia dostałem długo oczekiwaną premię i mogłem na Nowy Rok rozliczyć wszystkich wierzycieli.
0 komentarzy
Rekomendowane komentarze
Brak komentarzy do wyświetlenia