zaległy dziennik łowcy krokodyli
Rok 2006
35. Schody
Jako domownicy byliśmy przyzwyczajeni do drabiny, ale wiele osób bało się wchodzić po niej na piętro. Zwłaszcza, że na górze nie było barierki. Chcąc zaprosić gości na górę musieliśmy mieć bezpieczne schody. Przesiedziałem przy komputerze wiele godzin próbując zaprojektować schody wygodne i wykonalne przez nieprofesjonalistów, czyli Szymona i mnie. Początkowo miały być to schody zabiegowe. Narysowałem wiele wariantów tych zabiegów, w końcu wymyśliłem schody z dwoma spocznikami. Projekt prosty, ale Szymon się wycofał, trochę z braku czasu, trochę z braku narzędzi. Solidnego fachowca naraił mi Józef. Stolarz miał chyba ze 2 metry wzrostu i zatrudniał w swoim warsztacie kilku znających się na rzeczy emerytów. Mówił, że to jego byli nauczyciele. Stolarze zrobili schody pod moją nieobecność. Było im zimno, wywalały im ciągle korki, bo nie wiedzieli, jak dobrać się na raz do różnych faz. Schody wyszły piękne i bardzo wygodne. Coś mi jednak w nich nie pasowało. Sprawdziłem z projektem i wyszło, że zwęzili mi pierwszy bieg o kilka cm, żeby wyjść z poręczą przed słupkiem. Myślałem o łamanej poręczy, ale tego szczegółu im nie wrysowałem, więc trudno mieć pretensje. Resztę prac stolarskich, podbitkę i parapety odłożyliśmy na cieplejsze dni.
0 komentarzy
Rekomendowane komentarze
Brak komentarzy do wyświetlenia