zaległy dziennik łowcy krokodyli
38. Ogrodzenie
Pierwsze pytania, jakie słyszałem od wielu osób, z którym rozmawiałem o działce dotyczyły płotu. To zainteresowania nietykalnością mojego gruntu było dla mnie bardzo wkurzające. Mam miedzę i to mi na razie wystarcza. Jakoś się przyjęło, że wszystkich traktuje się jak potencjalnych złodziei i stąd fortunę zbijają fachowcy od ochrony, alarmów, zabezpieczeń, ubezpieczeń, zbrojeń, szczepień, zamków i między innymi płotów. Za kasę wpakowaną w niejeden płot można by chałupkę postawić i wyposażyć. Wszystkie nagabywania o ogrodzenie zbywałem ważniejszymi wydatkami i był to przekonywujący argument, do czasu …, aż dostałem płot w prezencie.
Sąsiadowi nie wypadało odmówić. Był to typowy wiejski płot sztachetowy, którym ogrodzony był do tej pory wybieg dla kur. Kury dostały nowy płot betonowy, a ten Andrzej zrzucił mi w przęsłach na działce. Płot przeleżał tak zimę i wiosnę, bo ciągle miałem deficyt czasowy, aż się doczekał. Teren do ogrodzenia był trochę większy i sztachetek wystarczyło mi tylko na ścianę zachodnią, ale dobry sąsiad i o tym pomyślał, bo postarał mi się o 40 słupków dębowych i naciął trochę desek na przęsła. Nie bawiłem się już w sztachety. Pozostałe przęsła robiłem z trzech równoległych do ziemi desek. Materiału starczyło na ścianę północną i częściowo wschodnią. Od południa planowaliśmy oczko wodne i żywopłot.
Muszę się przyznać, że trochę zmieniłem zdanie dotyczące przydatności płotu. Oprócz walorów typowo estetycznych miał spełniać również funkcję chroniącą nas przed odwiedzinami nieproszonych gości, tj. dzików i danieli. Widok samca daniela w nocy, przed drzwiami, można by niewątpliwie zaliczyć do atrakcji, gdyby miał uczciwe zamiary i pozostawił nasze pieczołowicie pielęgnowane świerczki w spokoju.
0 komentarzy
Rekomendowane komentarze
Brak komentarzy do wyświetlenia