opowieści magmi
Przeprowadzka została przeprowadzona.
W piątek o godzinie 17.00 podjechała pod nasze stare lokum niewielka, ale za to bardzo zdezelowana ciężarówka i trzech wesołych panów zaczęło pakować nasz dobytek na pakę.
Po załadowaniu pierwszej tury wyszło na jaw, że wiekowy pojazd nie dysponuje prawidłowo funkcjonującym rozrusznikiem. Jeden z panów usiadł za kierownicą, a dwóch pozostałych zaczęło pchać załadowanydo granic niemożliwości wehikuł wzdłuż ulicy. Oboje z mężem przyglądaliśmy się tej kuriozalnej sytuacji z niedowierzaniem, ale - o dziwo - po chwili silnik zaskoczył i pierwsza partia pudeł, worków i mebli pożegnała na zawsze tereny zurbanizowane.
Z drugą turą poszło panom gorzej. Nie dość, że byli już nieco zmęczeni, to nieroztropnie na sam koniec zostawili sobie nasze pianino. Kto kiedykolwiek widział, jak wygląda przenoszenie pianina, ten wie o co chodzi. Pod panami uginały się kolana, a ja co chwilę oblewałam się potem w obawie o los mojej najcenniejszego własności. W końcu instrument został załadowany, klapa zamknięta, plandeka spuszczona - i cała niewiarygodna procedura pchania rozpoczęła się od nowa. Tym razem trwało to dłużej...
Rozpakowywanie drugiej i ostatniej tury zakończyło się niedługo przed północą. Po czym panowie odjechali swoim klekoczącym pojazdem, uwożąc w dal nasze 500 zł, a my zostaliśmy wśród stosu kartonów i mebli, zmęczeni, głodni i brudni - bez kanalizacji.
Bo kanalizacji jeszcze nie było...
Pojechaliśmy na kolację do rodziców, dzieci nie dały się zostawić na noc, o godzinie 1.30 w nocy wszyscy razem znaleźliśmy się z powrotem w naszym nowym domu, na naszej nowej rozkładanej kanapie. Spać, spać, spać!
Potem nastąpiły cztery dni rozpakowywania (auuu! mój palec), jeżdżenia na posiłki, montowania (palec, auuu!), rozpakowywania, jeżdżenia na mycie, rozpakowywania, jeżdżenia do WC, montowania, jeżdżenia do chirurga (auuu!), rozpakowywania ...
Mogłabym tutaj rozpisać się szeroko o przeróżnych interesującyh aspektach życia czteroosobowej rodziny w domu bez kanalizacji przez kilka dni, jak również dać sążnisty i krwawy opis stanu palca mojego męża, złamanego i zmiażdżonego między bloczkami w poranek w dniu przeprowadzki.
Ale, mając na uwadze co wrażliwszych czytelników, powstrzymuję swoje pióro (a raczej klawiaturę) i od razu przechodzę do happy endu, czyli informacji, że palec się powoli goi i zrasta, a kanalizacja już jest.
Jest wspaniale: słońce z rana przez wszystkie okna (ładna pogoda się zrobiła), ogień w kominku, coraz porządniej, coraz ładniej, coraz wygodniej, wreszcie we własnym domu i wreszcie tylko w jednym...
Jest strasznie: pył wciąż osiadający na wszystkim, stosy pudeł, w których nigdy nie można znaleźć tego, czego się akurat szuka, wszędzie jakieś śrubki i narzędzia, straszliwy bałagan, palce popękane od kurzu i ciągłego moczenia-suszenia, a przed domem koparka w grząskim błocie kończy zasypywać rów pod kanalizę i zaczyna rozkopywać rów pod gaz ziemny...
Czyli normalizacja życia w toku.
0 komentarzy
Rekomendowane komentarze
Brak komentarzy do wyświetlenia