dziennik Moiry
cdn. rok 1999
Pierwsza wizyta u notariusza przebiegła burzliwie. Okazało się, że facet który sprzedawał (syn właścicielki) lubi bardzo koloryzować. Działka według jego słów miała mieć drogę 7 m (skończyło się na służebności przechodu i przejazdu szerokości 4 m), prąd ("transformator postawili za moje pieniądze") - właścicielami transformatora jest około 20 osób i przydział na naszą działkę wyniósł by tylko 7 kV, woda - wodociąg miał biec koło sąsiedniej działki - jest własnością właściciela tamtych działek, itd. itd.
W sumie do konfrotancji doszło tylko dzięki obecności teścia, który jest elektrykiem i na tym punkcie ma lekkiego hopla.
Ale dzięki niemu facet opuścił trochę z ceny i dodatkowo zgodził się na udostępnienie nam mocy 10 kV - kosztem innych działek, które sprzedawał później - przy czym umówiliśmy się, że 4/5 zapłacimy przy podpisaniu aktu notarialnego, a pozostałą część jak stanie na naszej działce skrzynka z prądem i dostaniemy przydział mocy.
Osobiście nie wiem jak bardzo sprzedający był nieszczęśliwy godząc się na ww. warunki - kłopoty z ciążą spowodowały, że akt notarialny podpisał tylko mąż.
I tak oto we wrześniu 1999 roku zostaliśmy właścicielami kawałka łąki w najpiększym miejscu na ziemi.
Potem siłą napędu tego zakupu pomimo braku kasy, zaczeliśmy szybko szukać projektu.
Był to kolejny rok straszenia likwidacją ulgi budowlanej, więc chcieliśmy załapać się jeszcze na prezenty od Urzędu Skarbowego.
Obejrzeliśmy tylko dwa katalogi (brak dostępu do Internetu i niezbyt w tym czasie rozbudowany system sprzedaży on-line). Znaleźliśmy domek, który nam się zewnętrznie bardzo podobał, ale w środku sporo zmian. Przede wszystkim mała kuchnia, za mały salon i za mała kotłownia - z uwagi na brak sieci gazowej chcielismy zrobić kotłownię olejową. Więc wzieliśmy katalog i pojechaliśmy do architekta. Architekt to kolejna historia braku doświadczenia u żółtodziobów. Namiar na jego pracownię mieliśmy od ludzi, u których oglądaliśmy kiedyś tam działkę budowlaną z rozpoczętą budową. Bardzo go zachwalali. Jako człowiek architekt ma duże poczucie humoru i jest bardzo sympatyczny, ale jako fachowiec trzeba nad nim stać, pilnować i gonić batem. Wstępny szkic jak to ma wyglądać sama mu wyrysowałam, dodatkowo miał rysunki z katalogu, a i tak projekt robił chyba na kolanie ostatniego dnia. Szczerze mówiąc kilka lat wcześniej budowała się moja mama i widziałam jak wygląda opracowanie techniczne dla jej domu i spodziewałam się właśnie tak rozbudowanego projektu. Czyli oprócz rzutu poziomego i pionowego, chociażby projekty instalacji. Wielkie było moje zdumienie gdy okazało się, że trzy czwarte projektu stanowią dokumenty dostarczone mu przez nas, czyli akt notarialny itp. Na moje pytanie o projekty instalacji i ewentualne rysunki rozwiązań technicznych - odpowiedział, że nowe prawo budowlane nie wymaga do uzyskania pozwolenia projektu zawierającego te dane. I tak oko za około 2000 zł dostaliśmy pięć kartek rysunków.
No ale cóż było robić czas gonił, a i zdolności negocjacyjne nie te, więc dalej w te pędy do gminy i czekamy.
Czekaliśmy około 1 miesiąca, czyli szybko - zasługa męża potrafi czarować kobiety.
Niestety zima za oknem, pieniędzy ni ma, siły już nie - zapadamy w sen zimowy.
http://foto.onet.pl/albumy/album.html?r=1&id=8699" rel="external nofollow">http://foto.onet.pl/albumy/album.html?r=1&id=8699
0 komentarzy
Rekomendowane komentarze
Brak komentarzy do wyświetlenia