dziennik Moiry
Rok 2000
To był trudny rok, ale tak naprawdę bardzo szczęśliwy.
W lutym urodziłam ukochaną córkę Weronikę. Do wiosny było co robić i o czym myśleć. Na pewno nie o budowie.
A potem przyszedł maj. I nagle okazało się, że moja sistra cioteczna od której wynajmowaliśmy za symboliczną stówę mieszkanie też zapragnęła ustabilizować swoją sytuację rodzinną i wyjść za mąż we wrześniu. Wprawdzie nikt z rodziny nie wyrzucał nas na bruk, ale poczuliśmy obowiązek opuścić lokal w sierpniu. Ja dzięki siostrze mogłam mieszkać od razu na swoim, a ona miałaby wprowadzić się do teściów do jednego pokoju - bo ja mam dziecko. Miała opory, ale wytłumaczyłam jej, że jeżeli nas nie pogoni to będziemy się tak bujać przez kilka lat. Nikt o zdrowych zmysłach nie opuściłby miłego gniazdka za psie pieniądze, ale wiem jak trudno zachować dobre stosunki rodzinne gdy w tle pojawiają się pieniądze. Pora przyszła na ostrą pobudkę i do roboty.
Ja jako matka karmiąca - wiecznie karmiąca i dodatkowo słabo radząca sobie z samotnością przeprowadziłam się do teściów do bloku na Ursynowie. Mąż w sumie też się przeprowadził, ale z racji pracy plus budowy po przeciwnej stronie Warszawy był raczej rzadkim gościem w domu, cześciej nocował u mojej mamy niż u mojego boku.
To był okres niesamowitego wysiłku i pośpiechu, który okazał się złym doradcą. Teraz wychodzą takie błędy.. ale o tym później.
0 komentarzy
Rekomendowane komentarze
Brak komentarzy do wyświetlenia