dziennik Moiry
Rok 2000 pamiętam już jak przez mgłę. Zwłaszcza, że nastąpił typowy dla tradycyjnych związków małżeńskich podział na zadania dla mamy i zadania dla taty. Jednym słowem zostałam wykluczona z radosnego tworzenia - tata miał zbyt włochate piersi i w dodatku nieproduktywne.
Przed przeprowadzką do teściów na Ursynów zdarzało się, że w ramach jedynej dostepnej mi rozrywki mąż zawoził mnie na działkę, co bym pooglądała jak trawa rośnie. Zdążyłam więc wytyczyć z mężem miejsca pod przyszłe budynki celem usunięcia humusu. I cóż się okazało? - Mąż niestety nie wykazuje oznak myślenia abstrakcyjnego, w tym zwłaszcza co do wyglądu przestrzennego brył geometrycznych i zorientowania się w terenie - zażądałam objęcia przeze mnie funkcji inspektora nadzoru. NIC NIE RÓB BEZ MOJEJ APROBATY. Dobrze, że to era telefoni komórkowej, gdyż sporo wydalibyśmy na benzynę gdybym musiała zatwierdzać osobiście każdą duperelę z którą mąż miał problem.
W każdym razie proste wyznaczenie dwóch prostokątów zajęło nam dużo więcej czasu niż zakładaliśmy, z uwagi na konieczność wyprowadzania dowodów matematycznych nt. sumowania odległości i kąta prostego.
Mąż skończył szkołę leśną więc liczyć to on tylko drzewka potrafi. HA, ha, ha, ale jestem złośliwa. Dobrze, że nie ma dostępu do Internetu, bo bym miała .....
0 komentarzy
Rekomendowane komentarze
Brak komentarzy do wyświetlenia