Ogrodowe i wykończeniowe perypetie Ani i Bartka
Gazownia postanowiła wykończyć nerwowo mnie i mojego męża
Po kilku tygodniach szrpania z frajerami od dokumantacji gazowej (a wszystko dlatego, że adaptator projektu domu nie napisał we wniosku o pozwolenia na budowę słów "wewnętrznej instalacji gazowej"), wkurzania się na fachowców, którzy umawiali się i nie przyjeżdżali, na następnych fachowców, którzy czarną farbą zamazali miejsce spawów na rurach gazowych, które trzeba było oczyścić- "bo farbą może być zamazane miejsce ulatniania się gazu" , teraz przyszedł czas na wkurzanie się na sam zakład Gazowniczy.
Otóż jedziemy sobie dziś rano elegancko zadowoleni, że koszmar zimnej wody i patałachów gazowych dobiega końca, a tu się okazuje, ze owszem, stosowne dokumenta mamy, warunki spełnione, papiery złozone, ale Gazownia nie podpisze z nami umowy o dostarczenie gazu (mimo, że takowa już sporządzona leży na biurku u pewnej "bardzo ważnej pani"), bo... nie mamy adresu
Numer działki im nie pasuje, chcą adres. Nic nie podpiszą dopóki im się go nie poda.
No to ja łap za telefon, dzwonię do gminy i skomlę, żebrzę, płaczę, maluję obrazy biednych głodnych dzieci bez adresu, plączących się po wsi bez gazu w domu Pajaca z siebie zrobiłam ale efekt jest taki, że oczekuję obecnie na faks z gminy z numerem naszego domu. Naiwna jednak nie jestem i znam pana, który się tym zajmuje więc wiem, że około południa znów tam zadzwonię i mu o jego obowiązku (i pilnym trybie sprawy) przypomnę
A tak dla Maluszka- musaka była i z beszamelem i z serem i wyszła przepyszna! Aż mnie mąż prawie za nią nosił na rękach
0 komentarzy
Rekomendowane komentarze
Brak komentarzy do wyświetlenia