Dziennik budowy RENI
Nie mogę już codziennie zaglądać na budowę, siedzimy w biurze do wieczora. Rano nie mogę podnieść głowy z poduszki, tylko bym spała, więc nie jadę przed pracą na budowę, tak jak w lecie. Telefonicznie uzgadniam z panem D. żeby kupił kawałek folii i wymienił kawałki wokół komina, bo spaprali ją niemiłosiernie fugą i betonem i narobili dziur jak w sicie. Już wie o kontuzji Piotrka. Obiecuje kupić folię i wszystko naprawić.
No i obiecuje zakończyć wszystkie prace szybko.
Coś mnie zaczynają boleć nerki i brzuch. Kojarzę to z wizytą na dachu i zmarznięciem (od dawna nie mogę marznąć, bo potem mam problemy), biorę leki przeciwbólowe, nie pomagają, wieczorem jadę szybko na pogotowie po zastrzyk przeciwbólowy, bo zaczynam umierać.
Zamiast budową muszę zająć sie badaniami krwi, moczu, USG, zdjęcie brzucha. No tak, kamienie w nerkach, zaczęły wędrować. Przez kilka dni daję radę jeździć tylko do pracy, o budowie nie ma mowy. Zostawiam wszystko na pastwę losu....niech robią co chcą....
Pan D. dzwoni i informuje, że coś tam znowu robią, zakładają blachę na czapki.
Zmuszam się, żeby pojechać rano i zobaczyć te czapki. Półgodzinna wizyta na budowie doprowadza mnie do furii. Blacha na czapkach odstaje, wygląda paskudnie, niechlujnie. Mówię, że nie odbiorę takich kominów. Oni mówią, że blachy sie tak nie da dokładnie przyciąć i przygiąć. Mówię, że poproszę o konsultację kb.
Odjeżdżam i nie pokazuję sie przez kilka dni.
0 komentarzy
Rekomendowane komentarze
Brak komentarzy do wyświetlenia