Dziennik budowy Eli i Maćka, czyli Gemini dla Bliźniąt
I tu docieramy do bardzo ważnego momentu.
Pewnie nie jesteśmy odosobnionym przypadkiem... Oboje pracujemy (jeszcze) w korporacjach, co zasadniczo zjada nam po kilkanaście godzin dziennie. Ze względu na to, nie mamy czasu NA NIC (nawet tygodniowe zakupy jedzenia robimy o dzikich porach w weekendy tuż przed zamknięciem supermarketu). Niestety większość "normalnych" spraw musimy załatwiać w sobotę / niedzielę... Czasem uda się nam wyrwać na siłownię / aerobic lub do kina. Znajomi zostali w znakomitej większości zredukowani do wspisów w komórce... Jest ciężko...
No i takim dwum żuczkom urodził się pomysł budowy. Głównie dlatego, że nie chcemy mieszkać w bloku... jak kto czytał "http://forum.muratordom.pl/viewtopic.php?t=61157" rel="external nofollow">Dziennik domu, którego nie ma (Nefer)", to doskonale rozumie dlaczego (też zdarza nam się słyszeć najróżniejsze odgłosy dochodzące z mieszkań / łazienek sąsiadów).
Budowanie jest zajęciem bardzo praco- i czasochłonnym. To truizm, rzecz oczywista dla wszystkich; ale nas przeraziło to, jak wiele czasu potrzeba na przygotowanie i załatwienie wszystkiego!!
Nie będzie chyba dla nikogo zaskoczeniem, że bez pomocy nic nie udałoby się nam załatwić (kiedy urzędnicy kończą pracę, my właśnie zabieramy się na kolejne spotkanie / kolejny projekt / kolejną kawę i suniemy dalej do głębokiej nocy...). Kultura korporacji ma pewne pozytywne strony - wszystko do późnego wieczora można załatwić, bo wszyscy są w pracy. Wystarczy email lub telefon.
Spróbujcie załatwić coś z urzędem przez email lub telefon!!! Wolne żarty...
Największym sprzymierzeńcem są w "tej walce" nasi rodzice. Eli Tata pomógł nam z załatwieniem formalności w gazowni i elektrowni. Oprócz tego jest dla nas nieocenionym źródłem dobrych rad budowlanych i przy każdej nadarzającej okazji egzaminuje nas ze zdobytej dzięki lekturze "Muratora" wiedzy. Moja Mama załatwiła praktycznie wszystkie dokumenty i "wychodziła" nam drogę dojazdową. Z drogą to było tak, że pas ziemi pod drogę przypominał dziką knieję, którą trzeba było od zera ruszyć. Na szczęście urząd prowadził w okolicy remont dużej ulicy i miał pod ręką maszyny i nadmiar asfaltu. Udało się w połowie lipca przeorać knieję i rzucić na to trochę asfaltu. Prowizorka, ale działa.
Wdzięczni rodzicom za całą pomoc, jaką nam okazali, odebraliśmy pozwolenie na budowę w dniu 21.08.2006. Jakim gorzkim rozczarowaniem była dla nas informacja uzyskana w urzędzie, że otrzymana pozwolenie tak naprawdę nic nam nie umożliwia!!! Najpierw sąsiedzi mają czas na wyrażenie opinii... (ZAJĘŁO IM TO MIESIĄC!!!), potem trzeba uderzać na ul. Bagateli, co spowodowało utratę kolejnego tygodnia...
Takim sposobem ruszyliśmy 4 października 2006.
0 komentarzy
Rekomendowane komentarze
Brak komentarzy do wyświetlenia