Dziennik budowy Eli i Maćka, czyli Gemini dla Bliźniąt
Aha,
żeby nie było tak różowo, że u nas to wszystko się udaje wspaniale i nie ma na budowie problemów, nadmienię o pewnym nieprzyjemnym wydarzeniu. Otóż w sobotę - tuż przed moją bytnością na działce i zrobieniem zdjęć widocznych wyżej - ekipa wybrała się do domów na weekendowy odpoczynek (w sumie mogą i nie mam nic do tego). Mieli wrócić w poniedziałek... ale - już wszyscy wiedzą - nie wrócili. Ponoć majster musiał coś w urzędach pozałatwiać.
Dzisiaj (wtorek) czekałem na sygnał, że już przybyli na plac budowy i ruszają ze zdwojoną siłą, aby nadrobić stracony poniedziałek... Jakież było moje rozczarowanie, kiedy okazało się, że ekipy nie ma. Mało tego, dowiedziałem się o tym późnym popołudniem, kiedy liczyłem na usłyszenie bardzo pokrzepiających (jak zwykle dotąd) wieści od kierownika robót. Tym razem miał dla mnie bardzo niewesołą wiadomość. Otóż ekipa owszem wyruszyła raniutko do Warszawy, ale przydarzyło im się po drodze nieszczęście... Auto rozkraczyło się na środku szosy i nie chciało jechać dalej. Na szczęście (czyje?) było blisko miejscowości, z której wywodzi się ekipa, więc szybko wezwali pomoc i pojechali do warsztatu naprawiać auto. Niestety nie wiedzą, jak długo im to zajmie.
Mam wierzyć, czy nie wierzyć?? W sumie jak dotąd nie mieliśmy większych zastrzeżeń. Ale to zakrawa na jakiś sabotaż... Dwa dni w plecy. Listopad się kończy, parteru jeszcze nie ma, a zgodnie z harmonogramem za tydzień miał być wylewany strop.
Mam nadzieję, że tym postem dałem nieco pożywki malkontentom i budowlanym masochistom. Ja nadal nie denerwuję się tym zanadto. Trzeba liczyć na to, że sprawy wrócą do normy i na końcu będzie dobrze.
Pozdr.
M
0 komentarzy
Rekomendowane komentarze
Brak komentarzy do wyświetlenia