Czytam i czytam i się dziwuję.... Cała ta dyskusja sprowadza się do batalii o pojmowanie słowa "zysk". A mnie to "wali", bo załapałem się rzutem na taśmę na netmetering i lata mi czy mam zysk, czy go nie mam. Istotne, że nie muszę obserwować cen en-el i zastanawiać się, czy nie wyłączać instalacji jak będą ujemne. A najważniejsze, że z upływem czasu bilans poniesionych i zaoszczędzonych wydatków z dnia na dzień jest bliżej zera. Niebawem przechyli się na ujemną stronę kosztów (celowo nie używam "zysku", żeby uniknąć ataku niektórych fanatyków ekonomii). Po co mi "zysk" skoro dzięki zapobiegliwości nie mam kosztów? Zyskuję nie mając "zysków". Zamiast wydawać na opłaty za energię (proszę nie mylić z opłatami dystrybucyjnymi itp.) mogę zaoszczędzone środki zainwestować. Albo przepić. I nie mam zamiaru rezygnować z netmeteringu mimo, że on nie przynosi żadnego "zysku". Zabierają mi 20% energii zamiast obciążać podatkiem od "zysku". Ważne, że nie muszę płacić za wprowadzenie energii do sieci. I tu jest jedyny punkt styczny z tematem ujemnych cen energii - reszta to nawiązanie do bicia piany o "zysku". Nie znam bardziej korzystnej umowy na rozliczanie opłat za en. el. Jeżeli istnieje, chętnie się dowiem. Osobną kwestią jest ryzyko związane z faktem, że jutro rano mogę obudzić się w innym stanie prawnym wywracającym ustalone zasady w umowie, którą podpisałem na netmetering. Te same zagrożenia dotyczą netbilingu (i jeszcze wielu innych dziedzin).