Miesięcznik Murator ONLINE

Skocz do zawartości

master111111

Użytkownicy
  • Liczba zawartości

    115
  • Rejestracja

Zawartość dodana przez master111111

  1. Każdą dziurkę można zapchać. Na nasz "wzgórek" naprawde trudno się dostać. Z góry wyglada teraz jak skocznia narciarska i to ta mamucia . Tylko Małysza wypatrywać, naszej ptaszyny. Zazdroszczę Ci tej polnej drogi, bo jaka by nie była ta zawsze można na nia liczyć. Jeżeli tylko jesteś z okolicy to nie ma najmniejszego problemu. Jak złożymy jakieś wspólne, większe zamówienie, to dzięki temu napewno uzyskamy większy upust. Niezamierzona, ale dzieki Och jak mi dobrze. Chcę jeszce.
  2. Pod koniec pierwszego dnia kopania umówiłem się na następny, czyli sobotę. Ja jak zwykle punktualnie o 7:00 czekam na przyjazd maszyny. :) I tak sobie czekam i czekam aż do godziny 8:00. Czas nie pozostał stracony, ponieważ w tym czasie porobiłem fotki i posprzątałem z papierków i innych śmieci ( w tym prowizorycznej fajki do palenia „trawki”) teren działeczki. Od razu zrobiła się o 100 % jeszcze ładniejsza. Czy rodzice dzisiejszych dzieci i młodzieży nie uczą porządku i ładu. Koszmar. Zresztą teren samej szkoły także nie powala czystością. De facto jest to najbrudniejsza szkoła jaką widziałem. Cały teren szkoły, a w tym również boiska i bieżnia usłane są śnieciami i co najgorsze szkłami po pobitych butelkach. Koszmar. Jako że nie posiadam komórki, co do tej pory uważałem za atut, poszedłem do "koparkowego" z zapytaniem: „Co jest ? Gdzie ta koparka Panie kochany ?” Niestety nie było go. Później już w domku złapałem go na telefon. Twierdził, że jest za mokro i wjedzie tam kiedy trochę pogoda drogę obsuszy lub kiedy zostanie zrobiona droga. Załamka. Już na wstępie takie kosztowne problemy. Budowa drogi wiązała się z lekko ok. 20 tys. zł wrzuconymi w błoto plus wykup kawałka ziemi od sąsiada za kolejne 6 tysiaków. To aż przecież 220 mb na naszej posesji i około 70 gminnej, którą i tak musielibyśmy doprowadzić do stanu używalności na własny koszt. Na gminę nie ma co liczyć. Fakt, i tak nas to czekało, ale do diaska teraz pieniążki są nam potrzebne na wiele innych spraw. Po drugie wiąże się to z kolejnym opóźnieniem. Najgorsze było to, jak zdałem sobie sprawę ,że jak koparka nie może dojechać to i np. gruszka z betonem także nie da sobie rady. Czyli trzeba robić drogę. Zaproponował też narazie zasypanie jednego newralgicznego punktu gruzem, bo być może wtedy uda się dojechać koparce i dokończyć wykop. Mała to pociecha. Wcześniej zażyczył sobie aby powycinać przyległe do drogi chaszcze, żeby przypadkiem lakier się nie porysował na jego mercedesie. Prawie zrezygnowany ale dzierżąc w dłoni pilarkę ruszyłem do boju w nadziei, że coś się ruszy. Z natury jestem niecierpliwy i takie niezaplanowane kłopoty poważnie nadwyrężają moje i tak nikłe już jej zasoby. Po godzince, z teściem u boku, wszystko zostało uprzątnięte. Za chwilę przyjechała wywrotka gruzu, po 150 zł za kurs, lecz ni jak nie mogła się dostać na wskazane miejsce. Właściwie to miała problem wydostać się z powrotem, nawet po tym jak awaryjnie wysypała ładunek zupełnie gdzie indziej. Zachwalany napęd na cztery koła na nic się tu nie zdał. Nasza glinka jest jak smar i koła nie miały żadnej przyczepności. Choć cały dzień można uznać za stracony, to muszę przyznać, że w tym momencie odetchnąłem z ulgą. W duszy rozgrzeszyłem się, że zrobiłem wszystko co mogłem. Siła wyższa. Umówiłem się przy tym na 10:00 w poniedziałek z właścicielem od koparek aby dokładnie obejrzał drogę i wycenił koszt jej budowy. Poza tym wtedy miała mi już towarzyszyć moją żoncia. Z Nią jakoś raźniej. Choć Jej tu teraz nie było( w szkole) to wiedziałem jak bardzo się zamartwia i denerwuje. Podobno z tego wszystkiego spać po nocy nie mogła. Nie ma niestety ( a czasami naszczęście) tak powierzchownej natury jak ja. Trudno jest opisać nasze zdziwienie gdy okazało się, że koparka zaczęła prace z samego rana w poniedziałek. Od teraz kocham poniedziałki. Jak wjechała ? Tego to nie wiem. Najdziwniejsze, że nikt nas o tym nie poinformował. Poprostu przyjechała sobie pogrzebać. Ot tyle. Pod wieczór tego dnia wykop był gotowy. http://i44.photobucket.com/albums/f2/master111111/Obraz034.jpg Łącznie wyszło tego 19 godzin kopania i nie 300 a prawie 600 m3 ziemi obok wykopu. Całe szczęście, że zmieniłem sposób naliczania należności z m3 na godziny. Tym sposobem wyszło na oko jakieś 2,5 tys. zaoszczędzonych złociszy. Oj było mu to w nie smak. Miotał się jak mógł próbuję wrócić do stawki za m3. Nic z tego. Wyszło na to że zapłaciliśmy dwukrotnie więcej niż zakładaliśmy pierwotnie i zarazem o połowę mniej niż mogło wyjść. Małgosia mówi, że jak widzi tą dziurę to Jej nie żal tych pieniędzy. Punkt 10:30 pojawił się szef. Pół godziny spóźnienia. Skandal. Może tu my jesteśmy dziwni. Tacy punktualni i słowni. Wiem, że my (przy jego całej kasie) to małe żuczki, no ale ... Niemniej wizyta okazała się bardzo owocna. Zrezygnowaliśmy z budowy drogi, tej dłuższej i rzekomo „pewnej” na rzecz tej krótszej ale ze sporym spadkiem. Powody zmiany decyzji znalazły się dwa. Po pierwsze i przede wszystkim niższy koszt i brak potrzeby wykupu ( i ustanowienie służebności) tego kawałka za sześć kafli. Nawet jeżeli trzeba poszerzyć drogę o 4 m i wysypać aż 40 cm gruzu, to i tak wychodzi nam o wiele korzystniej. Tej drogi jest „tylko”130 m i według zapewnień wszystko ma tu wjechać bez najmniejszego problemu. Oby. Pierwsza rzucona wycena opiewała na 5 tys. ale dokładny koszt miał wyjść w tzn. praniu gdy jego spec od dróg dokładnie ją obejrzy.. W to mi graj. Tego samego też dnia zadzwoniłem do konkurencji z taka sama propozycją. Pod wieczór już wiedziałem że konkurencja chce 10 tys. za 100 mb z wykorzystaniem gruzu ceglanego oraz 10 cm warstwy szlaki. Gdy dowiedział się o wstępnej ofercie poprzednika to z miejsca zjechał do 8 tys. Teraz kolej na naszego pierwotnego oferenta .Ten chciał ostatecznie 11 tys. za cała drogę (130 mb) plus mały placyk manewrowy ale po marudzeniu zjechał do 9 tys. Wykorzystany będzie gruby gruz betonowy jako warstw główna i kruszony jako warstwa wierzchnia. Według zapewnień po jakimś czasie droga taka staje się tak twarda i wytrzymała ja asfaltowa. Swoją drogą nie wiedziałem, że mam taki dar przekonywania i negocjacji. W ok.10 min. przez telefon utargowałem 2 tys. złotych. Jestem z siebie dumny. Więc nie tylko Małgosia jest Żydem ( bez obrazy) , ja także potrafię się targować. Tu taka dygresja. Każdy z nich zjechał o dwa tysiące i nadal zarabia ! To jakie oni mają faktyczne koszty? Czy taki narzut jest uczciwy? Reasumująć zapłacimy tylko 3 tys. za drogę. Wynika to z róznicy zakupu tego kawałka ziemi na drogę i kosztu usługi. Zawsze da sie znależć lepsze strony gorszego. Pozostało mam już tylko zdemontować stary rozwalający się płot z masą zardzewiałego drutu kolczastego. http://i44.photobucket.com/albums/f2/master111111/usuwanieplotu.jpg Łącznie jakieś 180 m. Wypadło na sobotę . Pogoda dopisała znakomicie. Może trochę za wietrznie, ale mimo pracy i tak miałem frajdę. Było jak dawniej, kiedy zdarzało się mam wyjeżdżać właśnie w soboty do lasu do pracy. Ważne było to, że byliśmy razem i mieliśmy wspólne zajęcie. Taki dzień jest zawsze wartościowszy i pełniejszy niż taki przeleniuchowany na sofie. Trzeba przyznać, że w takich sytuacjach to pracowita jest ta moja żonka. Prace trwały do samego wieczora - kto by się spodziewał. Za to mieliśmy okazję podziwiać taki zachód słońca. http://i44.photobucket.com/albums/f2/master111111/zachodsoca.jpg cdn.
  3. Pod koniec pierwszego dnia kopania umówiłem się na następny, czyli sobotę. Ja jak zwykle punktualnie o 7:00 czekam na przyjazd maszyny. I tak sobie czekam i czekam aż do godziny 8:00. Czas nie pozostał stracony, ponieważ w tym czasie porobiłem fotki i posprzątałem z papierków i innych śmieci ( w tym prowizorycznej fajki do palenia „trawki”) teren działeczki. Od razu zrobiła się o 100 % jeszcze ładniejsza. Czy rodzice dzisiejszych dzieci i młodzieży nie uczą porządku i ładu. Koszmar. Zresztą teren samej szkoły także nie powala czystością. De facto jest to najbrudniejsza szkoła jaką widziałem. Cały teren szkoły, a w tym również boiska i bieżnia usłane są śnieciami i co najgorsze szkłami po pobitych butelkach. Koszmar. Jako że nie posiadam komórki, co do tej pory uważałem za atut, poszedłem do "koparkowego" z zapytaniem: „Co jest ? Gdzie ta koparka Panie kochany ?” Niestety nie było go. Później już w domku złapałem go na telefon. Twierdził, że jest za mokro i wjedzie tam kiedy trochę pogoda drogę obsuszy lub kiedy zostanie zrobiona droga. Załamka. Już na wstępie takie kosztowne problemy. Budowa drogi wiązała się z lekko ok. 20 tys. zł wrzuconymi w błoto plus wykup kawałka ziemi od sąsiada za kolejne 6 tysiaków. To aż przecież 220 mb na naszej posesji i około 70 gminnej, którą i tak musielibyśmy doprowadzić do stanu używalności na własny koszt. Na gminę nie ma co liczyć. Fakt, i tak nas to czekało, ale do diaska teraz pieniążki są nam potrzebne na wiele innych spraw. Po drugie wiąże się to z kolejnym opóźnieniem. Najgorsze było to, jak zdałem sobie sprawę ,że jak koparka nie może dojechać to i np. gruszka z betonem także nie da sobie rady. Czyli trzeba robić drogę. Zaproponował też narazie zasypanie jednego newralgicznego punktu gruzem, bo być może wtedy uda się dojechać koparce i dokończyć wykop. Mała to pociecha. Wcześniej zażyczył sobie aby powycinać przyległe do drogi chaszcze, żeby przypadkiem lakier się nie porysował na jego mercedesie. Prawie zrezygnowany ale dzierżąc w dłoni pilarkę ruszyłem do boju w nadziei, że coś się ruszy. Z natury jestem niecierpliwy i takie niezaplanowane kłopoty poważnie nadwyrężają moje i tak nikłe już jej zasoby. Po godzince, z teściem u boku, wszystko zostało uprzątnięte. Za chwilę przyjechała wywrotka gruzu, po 150 zł za kurs, lecz ni jak nie mogła się dostać na wskazane miejsce. Właściwie to miała problem wydostać się z powrotem, nawet po tym jak awaryjnie wysypała ładunek zupełnie gdzie indziej. Zachwalany napęd na cztery koła na nic się tu nie zdał. Nasza glinka jest jak smar i koła nie miały żadnej przyczepności. Choć cały dzień można uznać za stracony, to muszę przyznać, że w tym momencie odetchnąłem z ulgą. W duszy rozgrzeszyłem się, że zrobiłem wszystko co mogłem. Siła wyższa. Umówiłem się przy tym na 10:00 w poniedziałek z właścicielem od koparek aby dokładnie obejrzał drogę i wycenił koszt jej budowy. Poza tym wtedy miała mi już towarzyszyć moją żoncia. Z Nią jakoś raźniej. Choć Jej tu teraz nie było( w szkole) to wiedziałem jak bardzo się zamartwia i denerwuje. Podobno z tego wszystkiego spać po nocy nie mogła. Nie ma niestety ( a czasami naszczęście) tak powierzchownej natury jak ja. Trudno jest opisać nasze zdziwienie gdy okazało się, że koparka zaczęła prace z samego rana w poniedziałek. Od teraz kocham poniedziałki. Jak wjechała ? Tego to nie wiem. Najdziwniejsze, że nikt nas o tym nie poinformował. Poprostu przyjechała sobie pogrzebać. Ot tyle. Pod wieczór tego dnia wykop był gotowy. http://i44.photobucket.com/albums/f2/master111111/Obraz034.jpg Łącznie wyszło tego 19 godzin kopania i nie 300 a prawie 600 m3 ziemi obok wykopu. Całe szczęście, że zmieniłem sposób naliczania należności z m3 na godziny. Tym sposobem wyszło na oko jakieś 2,5 tys. zaoszczędzonych złociszy. Oj było mu to w nie smak. Miotał się jak mógł próbuję wrócić do stawki za m3. Nic z tego. Wyszło na to że zapłaciliśmy dwukrotnie więcej niż zakładaliśmy pierwotnie i zarazem o połowę mniej niż mogło wyjść. Małgosia mówi, że jak widzi tą dziurę to Jej nie żal tych pieniędzy. Punkt 10:30 pojawił się szef. Pół godziny spóźnienia. Skandal. Może tu my jesteśmy dziwni. Tacy punktualni i słowni. Wiem, że my (przy jego całej kasie) to małe żuczki, no ale ... Niemniej wizyta okazała się bardzo owocna. Zrezygnowaliśmy z budowy drogi, tej dłuższej i rzekomo „pewnej” na rzecz tej krótszej ale ze sporym spadkiem. Powody zmiany decyzji znalazły się dwa. Po pierwsze i przede wszystkim niższy koszt i brak potrzeby wykupu ( i ustanowienie służebności) tego kawałka za sześć kafli. Nawet jeżeli trzeba poszerzyć drogę o 4 m i wysypać aż 40 cm gruzu, to i tak wychodzi nam o wiele korzystniej. Tej drogi jest „tylko”130 m i według zapewnień wszystko ma tu wjechać bez najmniejszego problemu. Oby. Pierwsza rzucona wycena opiewała na 5 tys. ale dokładny koszt miał wyjść w tzn. praniu gdy jego spec od dróg dokładnie ją obejrzy.. W to mi graj. Tego samego też dnia zadzwoniłem do konkurencji z taka sama propozycją. Pod wieczór już wiedziałem że konkurencja chce 10 tys. za 100 mb z wykorzystaniem gruzu ceglanego oraz 10 cm warstwy szlaki. Gdy dowiedział się o wstępnej ofercie poprzednika to z miejsca zjechał do 8 tys. Teraz kolej na naszego pierwotnego oferenta .Ten chciał ostatecznie 11 tys. za cała drogę (130 mb) plus mały placyk manewrowy ale po marudzeniu zjechał do 9 tys. Wykorzystany będzie gruby gruz betonowy jako warstw główna i kruszony jako warstwa wierzchnia. Według zapewnień po jakimś czasie droga taka staje się tak twarda i wytrzymała ja asfaltowa. Swoją drogą nie wiedziałem, że mam taki dar przekonywania i negocjacji. W ok.10 min. przez telefon utargowałem 2 tys. złotych. Jestem z siebie dumny. Więc nie tylko Małgosia jest Żydem ( bez obrazy) , ja także potrafię się targować. Tu taka dygresja. Każdy z nich zjechał o dwa tysiące i nadal zarabia ! To jakie oni mają faktyczne koszty? Czy taki narzut jest uczciwy? Reasumująć zapłacimy tylko 3 tys. za drogę. Wynika to z róznicy zakupu tego kawałka ziemi na drogę i kosztu usługi. Zawsze da sie znależć lepsze strony gorszego. Pozostało mam już tylko zdemontować stary rozwalający się płot z masą zardzewiałego drutu kolczastego. http://i44.photobucket.com/albums/f2/master111111/usuwanieplotu.jpg Łącznie jakieś 180 m. Wypadło na sobotę . Pogoda dopisała znakomicie. Może trochę za wietrznie, ale mimo pracy i tak miałem frajdę. Było jak dawniej, kiedy zdarzało się mam wyjeżdżać właśnie w soboty do lasu do pracy. Ważne było to, że byliśmy razem i mieliśmy wspólne zajęcie. Taki dzień jest zawsze wartościowszy i pełniejszy niż taki przeleniuchowany na sofie. Trzeba przyznać, że w takich sytuacjach to pracowita jest ta moja żonka. Prace trwały do samego wieczora - kto by się spodziewał. Za to mieliśmy okazję podziwiać taki zachód słońca. http://i44.photobucket.com/albums/f2/master111111/zachodsoca.jpg cdn.
  4. Wcześniej jokoś nie mogłem sobie ich wyobrazić, chyba ograniczony jestem. Widziałem podobne w realu i teraz wszystko stało sie jasne. Tamte miały zainstalowane oświetlenie punktowe co 3-4 schodki w przyległej ścianie i całość przedstawiała się estetycznie i praktycznie. Tak jakoś inaczej. Polecam. Powiem tak. Tu gdzie teraz mieszkam schody są podobnej długości i wniesienie sofy nie stanowiło większego problemy. Zawsze pozostaje inna opcja w postaci okna w wykuszu na poddaszu. Poza tym teraz wszystkto kupuje sie w paczkach. Wychodzi po jednym metrze, czyli razem dwa Z racji zawodu Małgosi (inspektor BHP) na parterze znajdować się będa stosy papierów w różnej formie (bałaganiara), PC i osprzęt, klienci i mnóstwo pracy.
  5. Piszę się do plutonu egzekucyjnego. Tych wszystkich urzędasów trzeba po prostu wkalkulować w budowę domu. Tak to już jest i rzadko wszystko idzie po myśli. Jak bym miał kupę kasy to bym wynajął jakiegoś ludka , który by miał wszystko załatwiać. Szkoda tylko, że budowa straciłaby wtedy swój cały czar. Tu się trzeba miotać jak osa w smole, żeby docenić jak później ma się dobrze. O glinkę to się nie martwię. Jak nie wywiozę to zepchnie się na boczek, miejsca mam w pip. Jak potrzebujesz glinkę to chętnie oddam !!! Docelowo obok domu na być jeszcze pokaźny staw. Znowu góóóóórrrrra gliny. ZApisałem. Jesteś pierwszy na liście. Gratis dorzucę sztuczce-także gliniane
  6. Udało mi się "dorwać" skaner i oto obiecane wcześniej rzuty kondygnacji. :) oryginalny projekt nie przewidywał piwnicy, a która nam jest konieczna i od tego zacznę http://i44.photobucket.com/albums/f2/master111111/piwnica.jpg Parter według pierwowzoru http://i44.photobucket.com/albums/f2/master111111/batutarzutparteruwgoryginau.jpg Po przeróbkach http://i44.photobucket.com/albums/f2/master111111/parter.jpg I poddasze w oryginale http://i44.photobucket.com/albums/f2/master111111/Batutarzutpoddaszawgoryginau.jpg I nasze http://i44.photobucket.com/albums/f2/master111111/poddasze.jpg cdn.
  7. Udało mi się "dorwać" skaner i oto obiecane wcześniej rzuty kondygnacji. oryginalny projekt nie przewidywał piwnicy, a która nam jest konieczna i od tego zacznę http://i44.photobucket.com/albums/f2/master111111/piwnica.jpg Parter według pierwowzoru http://i44.photobucket.com/albums/f2/master111111/batutarzutparteruwgoryginau.jpg Po przeróbkach http://i44.photobucket.com/albums/f2/master111111/parter.jpg I poddasze w oryginale http://i44.photobucket.com/albums/f2/master111111/Batutarzutpoddaszawgoryginau.jpg I nasze http://i44.photobucket.com/albums/f2/master111111/poddasze.jpg cdn.
  8. Witam siłaczka, nie martw się o działkę . Najładniejszy kawałek, ten na zdjęciu, dalej jest nietknięty. No przynajmniej jeszcze przez jakiś czas, bo niedługo i tam koparka ruszy wykonując drogę. Glina jak się patrzy. Garncarstwo hmmm... kto wie. Chociaż wolałbym piaseczek, a to ze względu na przepuszczalność w stosunku do wody i planowaną budową oczyszczalni przydomowej. Jako niespodziankę i ciekawostkę dodam, że w miejścu wykopu znajdowały sie dwie nitki drenażu na głębokości ok.0,5 m z takich okrągłych ceranicznych cegieł Zapewne to jeszcze poniemieckie dzieło, choć ni jak nie potrafię sobie wyobrazić jak takie coś mogło działać. Życzę Ci jak najmniej niespodzianek
  9. Po prognozach meteorologów straszących długą zimą, gdzieś do połowy kwietnia , nasze nastroje były iście pogrzebowe. Każdego innego rok nie miało by to dla nas większego znaczenia. Miesiąc w tą czy w tamtą nie robił różnicy. Tego roku natomiast miał powstać nasz dom i czas odgrywa to istotną rolę. To przecież tylko dobre 6 m-cy budowy – zdaje się tak niewiele. Plan ambitny jednak z całą pewnością do wykonania, oczywiście jak wszystko pójdzie po myśli. Na pogodę nic się nie da poradzić. Jeszcze w pod koniec lutego zaczęliśmy się rozglądać za wykonawca, który podjąłby się wykonania wykopu wraz z wywiezieniem ziemi. W naszej okolicy znaleźliśmy trzy takie poważne firmy. Przystąpiliśmy do negocjacji. Zależało nam aby znaleźć kogoś takiego, komu ta ziemia (glina) się przyda i w ten sposób może obniżyć koszty. Wiadomo, że jak dwoję ma z tego korzyści to zawsze można trochę zajść z ceny. Jak się okazało wszyscy troje by jej potrzebowali. Jeden do zasypania żwirowni, drugi dla jakiegoś ogrodnika, a trzeci powiedział, że „proszę sobie tym głowy nie zawracać, to mój problem”. Teraz pozostała kwestia ceny. Ten od żwirowni zażądał 7,5 zł za każdy metr sześcienny. Ten od ogrodnika ostatecznie po jakimś tygodniu wydzwaniania do niego oświadczył, że potrzebowałby tylko jakieś 10 wywrotek ziemi, co zupełnie nas nie satysfakcjonowało. A co z resztą ?? Pozostała trzecia możliwość. Gość trzeba powiedzieć potrafi robić interesy. Jak usłyszał, że jeden chce 7,5 to on weźmie tylko 7zł/m3. Bajał oczywiście przy tym, że on to robi po znajomości bośmy prawie jak sąsiedzi i że normalnie wcale by się tego nie podjął. Jakoś takie gatki szmatki na mnie nie działają. Według mnie to taka żmijka, która weźmie robotę tylko dlatego aby konkurencja nie mogła zarobić. Co do sąsiadów to faktycznie – jakieś 0,5 km od nas ma siedzibę jego firma. Małgosia próbowała jeszcze zbić cenę u faceta za 7,5zł/ m3 ale się nie udało i poczuł się jakoś szczególnie urażony. Myślę ,że ten temat jest u niego definitywnie spalony. Dziwak jakiś. Wychodzi na to , że ma nam za złe, że szukamy jakiejś tańszej firmy. Jak się taki uchował ?? Ostatecznie wybraliśmy najtańszą ofertę z pełnym wywozem glinki w postaci „naszego„ dobrodusznego sąsiada, który to tak nam idzie na rękę. W tym czasie nadal jeszcze czekaliśmy na uprawomocnienie się pozwolenia na budowę. Około 20 marca wszystko było gotowe i mogliśmy przystąpić do realizacji. Mróz trzymał jaszcze kilka dni, a później nastał czas częstych opadów deszczu. I tu popełniliśmy poważny błąd. Postanowiliśmy przeczekać tą niekorzystną aurę i zacząć wykop jak tylko niebiosa przestaną płakać. Chodzi o to, że wydawało się nam, że woda w wykopie stanowi problem nie do przeskoczenia. :) Opowieści znajomego, który na jesień wykopał ziemię pod fundamenty (właśnie w glinie) i dopiero w lipcu z powodu błota był w stanie je dokończyć utwierdziła nas w słuszności naszej decyzji. I tak czekaliśmy aż do dnia 29-03-2006, kiedy to uznaliśmy, że teraz to wiosna wkroczyła juz na dobre na naszą działkę i w nasze serca (u żony nawet z podwójną siłą) . Czas zacząć. Akurat w tym okresie byłem zmuszony wziąć 6 dni zaległego urlopu, co jeszcze bardziej potęgowało uczucie, że wszystko prawie się układa. Trwało to do momentu gdy zadzwoniłem do „koparkowego” z informacją ,że geodeta wstępnie już wyznaczył palikami obrys budynku i może wchodzić ze sprzętem. Tu dostaliśmy jakby to powiedzieć … szpadlem przez plecy i to przez telefon. Powiedziano nam, że teraz najbliższy przewidywany termin rozpoczęcia robót, według niego oczywiście, to lipiec i na dodatek jak będzie jeszcze sucho. Świat się wali. Faktycznie teren naszej posesji rozmiękł ale wychodziliśmy z założenia, że ciężki sprzęt sobie z tym poradzi. Toż to nie są przecież zabawki i maja jakieś przystosowania. Woda faktycznie sikała spod butów zupełnie jak z konewki. W taki oto sposób zostaliśmy na lodzie, tu bardziej pasuje na błocie. Po negocjacjach uzgodniliśmy, że teraz zostanie wykopany sam dół, a ziemia zostanie odłożona obok wykopu i wywieziona w terminie późniejszym, rzecz jasna za dodatkową opłatą. Zawsze to jakiś kompromis. Cena została także zmieniona ze stawki 7,5 zł/m3 na stawkę godzinowa w wysokości 95 zł/godz. Pomyślałem, że jak mam urlop to mogę przecież przypilnować operatora koparki co by się nie obijał i solidnie pracował. Zakładany czas pracy ustaliliśmy na 8-10 godzin i wydobycie jakieś 300 m3 gliny. Dnia 31-03-2006 r. zgodnie z umowa stawiłem się za pięć siódma na działce. :) Oczywiście o punktualności można było zapomnieć. Za to mogłem się nacieszyć spokojem poranka. Właśnie wschodziło słoneczko na gąsto zasnutymi chmurami niebie. W oddali słychać było śpiew skowronków, a jeszcze dalej przemknął pospiesznie zając(raj) , gdy w oddali usłyszałem warkot silnika dojeżdżającej koparki. Poczułem dziwne napięcie. I tak powolutku sobie jechała, najpierw przez drogę gminną , później przez prywatne pole, aż do momentu gdy dotarła na skraj naszej miedzy. Niestety tego się spodziewałem. Tu koła zaczęły się obracać w miejscu jednocześnie pogrążając pojazd coraz niżej. Jakby nie było praca idzie we właściwym kierunku - w głąb, tylko miejsce nie te. Nie było innej rady jak podciągać się łyżka do przodu do celu. Wkońcu znowu powolutku jechał. Po objaśnieniu zakresu robót tj. głębokości wykopu, potrzeby poszerzenia w miejscu gdzie znajdować się będzie wykusz i wjazd do garażu operator pokiwał tylko głową. Nie był pewien czy uda mu się wykopaną ziemię pomieścić obok i dodatkowa odsłaniając jeszcze jedną ze ścian aby ekipa budowlana mogła swobodnie działać. Poniżej zdjęcie pierwszej wykopanej łyżki gliny. http://i44.photobucket.com/albums/f2/master111111/7.jpg Plan zakładał, że prace powinny potrwać jeden dzień . Na koniec dnia udało się wykonać około 70 % prac. http://i44.photobucket.com/albums/f2/master111111/27.jpg Glina jak się patrzy, tylko cegły wykrajać i do pieca. Przekleństwo. Na około wykopu leży teraz pokaźna sterta ziemi. Co rusz łyżka zapychała się do tego stopnia, że należało ręcznie tj. przy pomocy łopaty ja czyścić. A czas = pieniążki leci/ą. Wyjazd z działki okazał się niemniej kłopotliwy. http://i44.photobucket.com/albums/f2/master111111/29.jpg Najgorsze w tym wszystkim było to, że akurat tego dnia Małgosia wyjeżdżała do szkoły i cały ciężar prac musiał się przechylić na mnie. Tak więc w między czasie musiałem pomóc się Jej „wyszykować” do wyjazdu i zawieźć na PKP, zahaczyć o lekarza i wcześniej wyrobić książeczkę zdrowia dla syna który akurat teraz musiał zachorować, obsłużyć elektryka , który miał założyć na prąd na budowę (dzięki uprzejmości przyległej szkoły) i cały czas kontrolując postępy prac. Jak tylko znikałem z oczu operatorowi to on jakoś dziwnie zwalniał pracę. Po całym dniu czułem się wyczerpany tą gonitwą. cdn.
  10. Po prognozach meteorologów straszących długą zimą, gdzieś do połowy kwietnia , nasze nastroje były iście pogrzebowe. Każdego innego rok nie miało by to dla nas większego znaczenia. Miesiąc w tą czy w tamtą nie robił różnicy. Tego roku natomiast miał powstać nasz dom i czas odgrywa to istotną rolę. To przecież tylko dobre 6 m-cy budowy – zdaje się tak niewiele. Plan ambitny jednak z całą pewnością do wykonania, oczywiście jak wszystko pójdzie po myśli. Na pogodę nic się nie da poradzić. Jeszcze w pod koniec lutego zaczęliśmy się rozglądać za wykonawca, który podjąłby się wykonania wykopu wraz z wywiezieniem ziemi. W naszej okolicy znaleźliśmy trzy takie poważne firmy. Przystąpiliśmy do negocjacji. Zależało nam aby znaleźć kogoś takiego, komu ta ziemia (glina) się przyda i w ten sposób może obniżyć koszty. Wiadomo, że jak dwoję ma z tego korzyści to zawsze można trochę zajść z ceny. Jak się okazało wszyscy troje by jej potrzebowali. Jeden do zasypania żwirowni, drugi dla jakiegoś ogrodnika, a trzeci powiedział, że „proszę sobie tym głowy nie zawracać, to mój problem”. Teraz pozostała kwestia ceny. Ten od żwirowni zażądał 7,5 zł za każdy metr sześcienny. Ten od ogrodnika ostatecznie po jakimś tygodniu wydzwaniania do niego oświadczył, że potrzebowałby tylko jakieś 10 wywrotek ziemi, co zupełnie nas nie satysfakcjonowało. A co z resztą ?? Pozostała trzecia możliwość. Gość trzeba powiedzieć potrafi robić interesy. Jak usłyszał, że jeden chce 7,5 to on weźmie tylko 7zł/m3. Bajał oczywiście przy tym, że on to robi po znajomości bośmy prawie jak sąsiedzi i że normalnie wcale by się tego nie podjął. Jakoś takie gatki szmatki na mnie nie działają. Według mnie to taka żmijka, która weźmie robotę tylko dlatego aby konkurencja nie mogła zarobić. Co do sąsiadów to faktycznie – jakieś 0,5 km od nas ma siedzibę jego firma. Małgosia próbowała jeszcze zbić cenę u faceta za 7,5zł/ m3 ale się nie udało i poczuł się jakoś szczególnie urażony. Myślę ,że ten temat jest u niego definitywnie spalony. Dziwak jakiś. Wychodzi na to , że ma nam za złe, że szukamy jakiejś tańszej firmy. Jak się taki uchował ?? Ostatecznie wybraliśmy najtańszą ofertę z pełnym wywozem glinki w postaci „naszego„ dobrodusznego sąsiada, który to tak nam idzie na rękę. W tym czasie nadal jeszcze czekaliśmy na uprawomocnienie się pozwolenia na budowę. Około 20 marca wszystko było gotowe i mogliśmy przystąpić do realizacji. Mróz trzymał jaszcze kilka dni, a później nastał czas częstych opadów deszczu. I tu popełniliśmy poważny błąd. Postanowiliśmy przeczekać tą niekorzystną aurę i zacząć wykop jak tylko niebiosa przestaną płakać. Chodzi o to, że wydawało się nam, że woda w wykopie stanowi problem nie do przeskoczenia. Opowieści znajomego, który na jesień wykopał ziemię pod fundamenty (właśnie w glinie) i dopiero w lipcu z powodu błota był w stanie je dokończyć utwierdziła nas w słuszności naszej decyzji. I tak czekaliśmy aż do dnia 29-03-2006, kiedy to uznaliśmy, że teraz to wiosna wkroczyła juz na dobre na naszą działkę i w nasze serca (u żony nawet z podwójną siłą) . Czas zacząć. Akurat w tym okresie byłem zmuszony wziąć 6 dni zaległego urlopu, co jeszcze bardziej potęgowało uczucie, że wszystko prawie się układa. Trwało to do momentu gdy zadzwoniłem do „koparkowego” z informacją ,że geodeta wstępnie już wyznaczył palikami obrys budynku i może wchodzić ze sprzętem. Tu dostaliśmy jakby to powiedzieć … szpadlem przez plecy i to przez telefon. Powiedziano nam, że teraz najbliższy przewidywany termin rozpoczęcia robót, według niego oczywiście, to lipiec i na dodatek jak będzie jeszcze sucho. Świat się wali. Faktycznie teren naszej posesji rozmiękł ale wychodziliśmy z założenia, że ciężki sprzęt sobie z tym poradzi. Toż to nie są przecież zabawki i maja jakieś przystosowania. Woda faktycznie sikała spod butów zupełnie jak z konewki. W taki oto sposób zostaliśmy na lodzie, tu bardziej pasuje na błocie. Po negocjacjach uzgodniliśmy, że teraz zostanie wykopany sam dół, a ziemia zostanie odłożona obok wykopu i wywieziona w terminie późniejszym, rzecz jasna za dodatkową opłatą. Zawsze to jakiś kompromis. Cena została także zmieniona ze stawki 7,5 zł/m3 na stawkę godzinowa w wysokości 95 zł/godz. Pomyślałem, że jak mam urlop to mogę przecież przypilnować operatora koparki co by się nie obijał i solidnie pracował. Zakładany czas pracy ustaliliśmy na 8-10 godzin i wydobycie jakieś 300 m3 gliny. Dnia 31-03-2006 r. zgodnie z umowa stawiłem się za pięć siódma na działce. Oczywiście o punktualności można było zapomnieć. Za to mogłem się nacieszyć spokojem poranka. Właśnie wschodziło słoneczko na gąsto zasnutymi chmurami niebie. W oddali słychać było śpiew skowronków, a jeszcze dalej przemknął pospiesznie zając(raj) , gdy w oddali usłyszałem warkot silnika dojeżdżającej koparki. Poczułem dziwne napięcie. I tak powolutku sobie jechała, najpierw przez drogę gminną , później przez prywatne pole, aż do momentu gdy dotarła na skraj naszej miedzy. Niestety tego się spodziewałem. Tu koła zaczęły się obracać w miejscu jednocześnie pogrążając pojazd coraz niżej. Jakby nie było praca idzie we właściwym kierunku - w głąb, tylko miejsce nie te. Nie było innej rady jak podciągać się łyżka do przodu do celu. Wkońcu znowu powolutku jechał. Po objaśnieniu zakresu robót tj. głębokości wykopu, potrzeby poszerzenia w miejscu gdzie znajdować się będzie wykusz i wjazd do garażu operator pokiwał tylko głową. Nie był pewien czy uda mu się wykopaną ziemię pomieścić obok i dodatkowa odsłaniając jeszcze jedną ze ścian aby ekipa budowlana mogła swobodnie działać. Poniżej zdjęcie pierwszej wykopanej łyżki gliny. http://i44.photobucket.com/albums/f2/master111111/7.jpg Plan zakładał, że prace powinny potrwać jeden dzień . Na koniec dnia udało się wykonać około 70 % prac. http://i44.photobucket.com/albums/f2/master111111/27.jpg Glina jak się patrzy, tylko cegły wykrajać i do pieca. Przekleństwo. Na około wykopu leży teraz pokaźna sterta ziemi. Co rusz łyżka zapychała się do tego stopnia, że należało ręcznie tj. przy pomocy łopaty ja czyścić. A czas = pieniążki leci/ą. Wyjazd z działki okazał się niemniej kłopotliwy. http://i44.photobucket.com/albums/f2/master111111/29.jpg Najgorsze w tym wszystkim było to, że akurat tego dnia Małgosia wyjeżdżała do szkoły i cały ciężar prac musiał się przechylić na mnie. Tak więc w między czasie musiałem pomóc się Jej „wyszykować” do wyjazdu i zawieźć na PKP, zahaczyć o lekarza i wcześniej wyrobić książeczkę zdrowia dla syna który akurat teraz musiał zachorować, obsłużyć elektryka , który miał założyć na prąd na budowę (dzięki uprzejmości przyległej szkoły) i cały czas kontrolując postępy prac. Jak tylko znikałem z oczu operatorowi to on jakoś dziwnie zwalniał pracę. Po całym dniu czułem się wyczerpany tą gonitwą. cdn.
  11. witam wszystkich, w tym roku planuję wybudować domeczek z przydomowa oczyszczalnią ścieków. Problem w tym, że gleba na dziłace to glina i wszystki oczyszczalnie z drenażem rozsączającym nie wchodzą w rachubę Szkoda, bo są one o wiele tańsze niż te z odpływam oczyszczonej wody na zewnątrz. I tu próśba do wszystkich, którzy znają jakieś kontretne propozycje takich rozwiązań dla docelowo 5-6 osóbowej rodzinki. Kusi mnie ta z bioeko za 6700 netto i ekomotyla(ZBF1-6),która w promocji była za 6100 netto. Na etapie budowy każdy grosz sie liczy !! Czy są jakieś inne i tańsze rozwiązania? HELP
  12. Prace przygotowawcze zostały dopięte, jak się nam wydawało, na ostatni guzik i teoretycznie można by zaczynać budowę. Niestety zima tego roku trzymała nadzwyczaj długo i mrożnie. W naszym rejonie, przez ostatnie lata, w marcu było już na tyle ciepło, że można było powolutku zaczynać prace budowlane. Plan zakładał, że w czasie kiedy my czekamy na decyzję z banku, w tym czasie korzystamy ze środków własnych i stawiamy piwnicę. Z kredytem wiąże się też pewna historia. Otóż posiadamy konto w banku BPH i podczas załatwiania poprzedniego kredytu na ziemię doszło do pewnego spięcia. Kobitka od tych spraw, zresztą jedyna odpowiedzialna za to w naszym oddziale banku, pomieszała coś w terminie zapłaty podatku CPP i na początku tego roku przyszło do nas pisemko z Urzędu Skarbowego o braku wpłaty wyżej wymienionego. Przy tym oczywiście jak zawsze straszą sądem, więzienie i takie tam. Już się boję. Popatrzeliśmy na siebie i w te pędy ruszyliśmy do przeszukiwania naszych papierzysk. I eureka. Jak byk stoi że zapłaciliśmy jakieś pół roku temu, a do tego jeszcze 90 groszy odsetek karnych za zwłokę. Pierwsza myśl była taka, że mają taki burdel w Urzędzie Skarbowym ,że czegoś nie zaksięgowali i nie potrzebnie nas teraz tam ciągają. Wiadomo przecież, że łatwiej jest wysłać wymowne pisemko niż przewalać się przez stosy papierzysk i poszukać. Nich petent udowodni, że zapłacił, a jak nie na dowodu na to, to niech płaci jeszcze raz. Z takim właśnie przeświadczeniem, że to jakieś łatwo wytłumaczalne nieporozumienie Małgosia pojechała do Urzędu. Dzierżąc w dłoni pokwitowanie wpłaty ruszyła do kierownika tej znienawidzonej już teraz jednostki państwowej. Kierownik Urzędu Skarbowego w Lęborku oczywiście był głuchy na wszelkie próby wyjaśnienia zaistniałej sytuacji. Gbur jakich mało, brak wszelkich zasad dobrego wychowania, właściwie to jakiegokolwiek zachowania. Wrzeszczenie i grożenie przecież nie należy do jego obowiązków. Zagotował się jak czajnik. Żona została potraktowana jak największy przestępca winny państwu co najmniej kilka milionów. Nie, takich w Polsce to się traktuje o wiele lepiej, a może coś extra odpalą. Widać na stanowisko kierownika takiej „szacownej jednostki” trzeba mieć specjalne kwalifikacje. Na pewno najwyżej cenione jest chamstwo , debilizm, pieniactwo i zakompleksienie. Panie KIEROWNIKU wykształcenie zobowiązuje !!! Chamie jeden ! Teraz wyjaśnię o co chodziło. W banku powiedziano mam, że podatek CPP należy wpłacić w terminie do dwóch tygodni od momentu podpisania aktu notarialnego, a najlepiej tego samego dnia. Tak też uczyniliśmy. Nawet notariusz się nie wpatrzył. Logiczne prawda. Płaci się za coś jak już jest nasze. Natomiast Urząd Skarbowy liczy dwa tygodnie od chwili podpisania umowy kredytowej w banku. Idiotyzm. Jaka można płacić podatek jak to jeszcze nie należy do zainteresowanego. A jak bank nie udzieli kredytu to co?? Stąd wzięło się te 90 groszy odsetek karnych !!! Ale nic to. Zapłacone = zapomniane. Ale to jeszcze nie koniec. Urząd Skarbowy nie negował tego, że wnieśliśmy wpłatę + odsetki karne, oni o tym wiedzieli i nie to było setnem tego zamieszania. Mogło by się wydawać, że zapłacenie tych odsetek reguluje sprawę. W tym przypadku nic bardziej mylnego. Kierownik uznał za stosowne nałożyć na nas mandat karny, po ponad pół roku !, za nie dotrzymanie właściwego terminu wpłaty w wysokości 1000 zł. Sam podatek wyniósł nas jakieś 70 zł. To przecież była kwestia różnicy kilku dni. Super prawda. Idiota jeden. Na premie mu brakło czy co? Żonę aż zatkało i z tego wszystkiego nie wytrzymała i się … popłakała. Biedactwo. Dawno Jej nikt tak nie potraktował, zupełnie jak śmiecia. Szkoda, że mnie przy niej nie było. Nie pozwoliłbym na to. Może i wygląda młodo jak na swój wiek, no ale takie zachowanie przechodzi ludzkie wyobrażenie. Dopiął swego i dzień pewnie zaliczył za udany. W końcu dał się „ubłagać” na 80 zł mandatu wskazując jaki to on jest dobroduszny i w ogóle ach , och . Postanowiliśmy, że o wszystkim powiadomimy bank i zażądamy wyjaśnień. Za coś wzięli przecież prowizję i powinni klienta poprowadzić jak za rączką. Tu poszliśmy bezpośrednio do kierowniczki banku na skargę za wprowadzenie nas w błąd i niekompetencję . Wysłuchała, szczerze żałowała( chyba) i zapewniła, że sprawę wyjaśni. Domagaliśmy się zwrotu poniesionych kosztów. Żona się zawzięła, a ja sam nie wiedziałem co robić, gdyż niebawem będziemy się ubiegać o kolejny kredyt. Po paru dniach doszedł do nas list z pisemnymi przeprosinami z prośba o osobisty kontakt. :) W sumie otrzymaliśmy zwrot za mandat z prywatnej kieszeni odpowiedzialnej za to pracownicy ale jej słowa przeprosin nie były szczere i zbyt przekonujące. Zadra zostało. Teraz cały czas chodzi naburmuszona dając wyraźnie odczuć nam jej stosunek do nas. Coś jak „a oni tu znowu” lub „proszę nie chodzić, bo właśnie podłogi umyto”. I właśnie z tego powodu pomyśleliśmy o zaciągnięciu kredytu w innym banku. W Millenium Bank oświecono nas, że zarówno oni jak i każdy inny bank nie udzieli nam kredytu, ponieważ w razie naszej upadłości bank BPH, jaki pierwszy udzielający na pożyczki, ma pierwszeństwo przed wszystkimi innymi. Jedyne rozwiązanie to zaciągnięcie tak dużego kredytu, który wystarczyłby na spłatę zadłużenie za ziemię w BPH i wybudowanie domu już za pieniądze z Millenium. Nawet bez liczenia wiedziałem, że dobrze na tym nie wyjdziemy. Szkoda, ze nie mieliśmy żadnej alternatywy, nawet jak się z niej nie ma zamiaru korzystać. W końcu nadeszła upragniona promocja dla pożyczek hipotecznych w BPH. Papierzyska zgromadzone zostały po niemałym trudzie. Jak zwykle potrzebna jest wycena inwestycji. Zrobiliśmy to tak samo jak poprzednio u tego samego rzeczoznawcy, wyżej nazwany jako „stary pierdoła”. Teraz to już awansował do miana „podwójnej starej pierdoły ”. Znowu ględził, zazwyczaj nie na temat. Nawet ustaliliśmy z Małgosią plan ewakuacyjny jakby zanadto przeciągał. Coś w stylu : „dzieci płaczą, bo to czas karmienia piersią i są same w dużym i ciemnym domu. A na dodatek tam straszy. Buuu ” Jak by nie uwierzył, miałem nadzieję, że się domyśli o co chodzi. Jakoś przez to przebrnęliśmy. W tym samym czasie uprawomocniło się pozwolenie na budowę i od razu zgłosiliśmy chęć rozpoczęcia robót. Chcąc jednak podbić dziennik budowy okazało się, że są potrzebne jeszcze kolejne 3 dni o daty uprawomocnienia się pozwolenia na budowę.. Do tej pory wszystkie te odstępy czasowe dla mnie były dość jasne. Tego ni jak nie mogę zrozumieć. Chyba, że chodzi o Pocztę Polską. Biurokracja- i wszystko jasne. Dokładnie o 12:30 dnia 24 -03-2006r. wyszliśmy z banku po ostatecznym złożeniu wszelkich niezbędnych dokumentów. Nawet obsługa banku, ta z blizną na dumie, była miła. Pewnie pomyślała, że czas to pchnąć , bo odczepić się nie chcą. Teraz czekamy na decyzję, która powinna być już pod koniec tego tygodnia( łącznie dwa)ze wzglądu na masę innych. Życie to nie reklama gdzie „pożyczki załatwiają od ręki” i do „klienta dojeżdżają”. cdn. pt. wykopy i górki
  13. Prace przygotowawcze zostały dopięte, jak się nam wydawało, na ostatni guzik i teoretycznie można by zaczynać budowę. Niestety zima tego roku trzymała nadzwyczaj długo i mrożnie. W naszym rejonie, przez ostatnie lata, w marcu było już na tyle ciepło, że można było powolutku zaczynać prace budowlane. Plan zakładał, że w czasie kiedy my czekamy na decyzję z banku, w tym czasie korzystamy ze środków własnych i stawiamy piwnicę. Z kredytem wiąże się też pewna historia. Otóż posiadamy konto w banku BPH i podczas załatwiania poprzedniego kredytu na ziemię doszło do pewnego spięcia. Kobitka od tych spraw, zresztą jedyna odpowiedzialna za to w naszym oddziale banku, pomieszała coś w terminie zapłaty podatku CPP i na początku tego roku przyszło do nas pisemko z Urzędu Skarbowego o braku wpłaty wyżej wymienionego. Przy tym oczywiście jak zawsze straszą sądem, więzienie i takie tam. Już się boję. Popatrzeliśmy na siebie i w te pędy ruszyliśmy do przeszukiwania naszych papierzysk. I eureka. Jak byk stoi że zapłaciliśmy jakieś pół roku temu, a do tego jeszcze 90 groszy odsetek karnych za zwłokę. Pierwsza myśl była taka, że mają taki burdel w Urzędzie Skarbowym ,że czegoś nie zaksięgowali i nie potrzebnie nas teraz tam ciągają. Wiadomo przecież, że łatwiej jest wysłać wymowne pisemko niż przewalać się przez stosy papierzysk i poszukać. Nich petent udowodni, że zapłacił, a jak nie na dowodu na to, to niech płaci jeszcze raz. Z takim właśnie przeświadczeniem, że to jakieś łatwo wytłumaczalne nieporozumienie Małgosia pojechała do Urzędu. Dzierżąc w dłoni pokwitowanie wpłaty ruszyła do kierownika tej znienawidzonej już teraz jednostki państwowej. Kierownik Urzędu Skarbowego w Lęborku oczywiście był głuchy na wszelkie próby wyjaśnienia zaistniałej sytuacji. Gbur jakich mało, brak wszelkich zasad dobrego wychowania, właściwie to jakiegokolwiek zachowania. Wrzeszczenie i grożenie przecież nie należy do jego obowiązków. Zagotował się jak czajnik. Żona została potraktowana jak największy przestępca winny państwu co najmniej kilka milionów. Nie, takich w Polsce to się traktuje o wiele lepiej, a może coś extra odpalą. Widać na stanowisko kierownika takiej „szacownej jednostki” trzeba mieć specjalne kwalifikacje. Na pewno najwyżej cenione jest chamstwo , debilizm, pieniactwo i zakompleksienie. Panie KIEROWNIKU wykształcenie zobowiązuje !!! Chamie jeden ! Teraz wyjaśnię o co chodziło. W banku powiedziano mam, że podatek CPP należy wpłacić w terminie do dwóch tygodni od momentu podpisania aktu notarialnego, a najlepiej tego samego dnia. Tak też uczyniliśmy. Nawet notariusz się nie wpatrzył. Logiczne prawda. Płaci się za coś jak już jest nasze. Natomiast Urząd Skarbowy liczy dwa tygodnie od chwili podpisania umowy kredytowej w banku. Idiotyzm. Jaka można płacić podatek jak to jeszcze nie należy do zainteresowanego. A jak bank nie udzieli kredytu to co?? Stąd wzięło się te 90 groszy odsetek karnych !!! Ale nic to. Zapłacone = zapomniane. Ale to jeszcze nie koniec. Urząd Skarbowy nie negował tego, że wnieśliśmy wpłatę + odsetki karne, oni o tym wiedzieli i nie to było setnem tego zamieszania. Mogło by się wydawać, że zapłacenie tych odsetek reguluje sprawę. W tym przypadku nic bardziej mylnego. Kierownik uznał za stosowne nałożyć na nas mandat karny, po ponad pół roku !, za nie dotrzymanie właściwego terminu wpłaty w wysokości 1000 zł. Sam podatek wyniósł nas jakieś 70 zł. To przecież była kwestia różnicy kilku dni. Super prawda. Idiota jeden. Na premie mu brakło czy co? Żonę aż zatkało i z tego wszystkiego nie wytrzymała i się … popłakała. Biedactwo. Dawno Jej nikt tak nie potraktował, zupełnie jak śmiecia. Szkoda, że mnie przy niej nie było. Nie pozwoliłbym na to. Może i wygląda młodo jak na swój wiek, no ale takie zachowanie przechodzi ludzkie wyobrażenie. Dopiął swego i dzień pewnie zaliczył za udany. W końcu dał się „ubłagać” na 80 zł mandatu wskazując jaki to on jest dobroduszny i w ogóle ach , och . Postanowiliśmy, że o wszystkim powiadomimy bank i zażądamy wyjaśnień. Za coś wzięli przecież prowizję i powinni klienta poprowadzić jak za rączką. Tu poszliśmy bezpośrednio do kierowniczki banku na skargę za wprowadzenie nas w błąd i niekompetencję . Wysłuchała, szczerze żałowała( chyba) i zapewniła, że sprawę wyjaśni. Domagaliśmy się zwrotu poniesionych kosztów. Żona się zawzięła, a ja sam nie wiedziałem co robić, gdyż niebawem będziemy się ubiegać o kolejny kredyt. Po paru dniach doszedł do nas list z pisemnymi przeprosinami z prośba o osobisty kontakt. W sumie otrzymaliśmy zwrot za mandat z prywatnej kieszeni odpowiedzialnej za to pracownicy ale jej słowa przeprosin nie były szczere i zbyt przekonujące. Zadra zostało. Teraz cały czas chodzi naburmuszona dając wyraźnie odczuć nam jej stosunek do nas. Coś jak „a oni tu znowu” lub „proszę nie chodzić, bo właśnie podłogi umyto”. I właśnie z tego powodu pomyśleliśmy o zaciągnięciu kredytu w innym banku. W Millenium Bank oświecono nas, że zarówno oni jak i każdy inny bank nie udzieli nam kredytu, ponieważ w razie naszej upadłości bank BPH, jaki pierwszy udzielający na pożyczki, ma pierwszeństwo przed wszystkimi innymi. Jedyne rozwiązanie to zaciągnięcie tak dużego kredytu, który wystarczyłby na spłatę zadłużenie za ziemię w BPH i wybudowanie domu już za pieniądze z Millenium. Nawet bez liczenia wiedziałem, że dobrze na tym nie wyjdziemy. Szkoda, ze nie mieliśmy żadnej alternatywy, nawet jak się z niej nie ma zamiaru korzystać. W końcu nadeszła upragniona promocja dla pożyczek hipotecznych w BPH. Papierzyska zgromadzone zostały po niemałym trudzie. Jak zwykle potrzebna jest wycena inwestycji. Zrobiliśmy to tak samo jak poprzednio u tego samego rzeczoznawcy, wyżej nazwany jako „stary pierdoła”. Teraz to już awansował do miana „podwójnej starej pierdoły ”. Znowu ględził, zazwyczaj nie na temat. Nawet ustaliliśmy z Małgosią plan ewakuacyjny jakby zanadto przeciągał. Coś w stylu : „dzieci płaczą, bo to czas karmienia piersią i są same w dużym i ciemnym domu. A na dodatek tam straszy. Buuu ” Jak by nie uwierzył, miałem nadzieję, że się domyśli o co chodzi. Jakoś przez to przebrnęliśmy. W tym samym czasie uprawomocniło się pozwolenie na budowę i od razu zgłosiliśmy chęć rozpoczęcia robót. Chcąc jednak podbić dziennik budowy okazało się, że są potrzebne jeszcze kolejne 3 dni o daty uprawomocnienia się pozwolenia na budowę.. Do tej pory wszystkie te odstępy czasowe dla mnie były dość jasne. Tego ni jak nie mogę zrozumieć. Chyba, że chodzi o Pocztę Polską. Biurokracja- i wszystko jasne. Dokładnie o 12:30 dnia 24 -03-2006r. wyszliśmy z banku po ostatecznym złożeniu wszelkich niezbędnych dokumentów. Nawet obsługa banku, ta z blizną na dumie, była miła. Pewnie pomyślała, że czas to pchnąć , bo odczepić się nie chcą. Teraz czekamy na decyzję, która powinna być już pod koniec tego tygodnia( łącznie dwa)ze wzglądu na masę innych. Życie to nie reklama gdzie „pożyczki załatwiają od ręki” i do „klienta dojeżdżają”. cdn. pt. wykopy i górki
  14. Zanim przejdę do następnej części chcę, a właściwie muszę ze względu na Małgosię , poszerzyć opis poprzedniej. Upomniała mnie, że za pobieżnie wspomniałem o wyborze projektu, niedoceniając jakoby do końca jej wkład w tej kwestii. Gwoli ścisłości muszę przyznać, że ma na 100 % rację, a moje uchybienie wynika tylko z ulotności myśli. Wybacz. Nalegała abym wspomniał o tym całym trudzie, jaki włożyła w wyszukiwanie projektu. O tych około sześciu miesiącach poszukiwań. O tym jak w wielkim bólu udało się Jej wybrać w końcu te osiem akceptowalnych projektów. Koniecznie mam dodać, że mi wyłonienie obecnego projektu zajęło niecałe dwie minuty, wprawiając Ją jednocześnie w osłupienie. Jakoś trudno jest Małgosi to pojąć, zupełnie jakbym dokonał rzeczy niemożliwych. Wiem, że to niesprawiedliwe. Ni jak nie da się porównać 6 m-cy do 2 minut. Słyszała tylko „ten nie” . „ten nie”. „ten nie” … i w końcu „ten” . Wiem też, że lubi o tym opowiadać znajomym i to na szczęście zawsze z uśmiechem na twarzy jako naszą anegdotę. Nasze koncepcja domu zakładała obecność kilku niezbędnych pomieszczeń i do tego rozmieszczonych w sposób nam odpowiadający. :) Jak nie łatwa jest sprawa dopasowania gotowych projektów do gustu klienta niech świadczy choćby dostępna ich ilość. To taka samo nakręcająca się maszynka. Im więcej tego jest, tym klient jest bardziej skołowany. Całe szczęście, że my od razu wiedzieliśmy jakich pomieszczeń potrzebujemy, choć za bardzo to nam nie ułatwiło poszukiwań. I tak na parterze musiało się koniecznie znaleźć biuro (ze względu na charakter pracy Małgosi) :) i to najlepiej jak najbliżej drzwi wejściowych. Takie rozwiązanie pozwoliłoby na dość swobodne życie pozostałych domowników i z możliwe najmniejszym zakłócaniem jego przebiegu. Niedopuszczalne dla nas byłaby sytuacja gdyby klient musiał przejść przez całą szerokość domu aby dostać się do niego. Obok biura oczywiście łazienka z powodów jak wyżej. A w niej koniecznie podwieszany sedes, i niskopoziomowy prysznic, i ogrzewanie podłogowe plus grzejniczek na ręczniki. Uparciuch jeden. Sypialnia na parterze to akurat mój warunek. Dzieci z założenia mają mieć swoją przystań na poddaszu. :) Czemu tam ? No cóż, nadal jesteśmy młodzi. Dlatego sypialnia ma być naszą jaskinią, gdzie możemy być naturalni, intymni i śniący. Sypialnia musi dawać poczucie spokoju i bezpieczeństwa. Niestety nasze dzieci są zbyt ciekawskie, szczególnie to starsze, i poczucie, że ściany maja uszy byłoby przygnębiające. :) Czasami trzeba przecież dać się ponieść emocją Następne niezbędne pomieszczenie to kuchnia. Tutaj ma, podobno, być tzw. wyspa na środku, co strasznie podoba się żonie. Zobaczymy jak to wyjdzie w praktyce. :) Połączenie z salonem jest niezbędne, gdzie przy dużym stole zbieralibyśmy się między innymi przy posiłkach. Salon na szczęście mamy duży. Bez problemu można stworzyć dwie odrębne części. :) Jedną już opisałem, a druga stanowiłoby kącik z kominkiem i wygodna kanapą. Oglądanie przecież płonącego i „strzelającego” drewna lepsze jest niż najlepszy film, szczególnie na Polsacie. Do tego wszystkiego dochodzą jeszcze schody na poddasze, które maja także pełnić funkcję dekoracyjną z halogenowym, punktowym podświetleniem. Małgosia widziała to u znajomych i też chce takie mieć. Poddasze stanowi u nas łazienka i zastaw dwóch pokoi dla każdego z dzieci. :) Już teraz mieszkając w jednym czasami nieźle się kłócą, co jakiś czas słychać „to mój pokój ! ” i „nie, to mój pokój ! ”. Strach pomyśleć co by było później. Poza tym pozostaje jeszcze jedno pomieszczenie, które w zamyśle ma być przeznaczone dla nienarodzonego jeszcze „ludzia”, choć już w planach. Tak na marginesie dodam, że jakoś jeszcze nie udało się nam tego zaplanować. To znaczy plany rzecz jasna były, że kiedyś … ale życie wie swoje. I dobrze. A póki co zawsze mamy co zaoferować naszym gościom, tym zaproszonym i tym, którzy wpadają z niezapowiedzianą wizytą. Mogą liczyć na nocleg, jeśli odwiedzi nas rodzinka z daleka... Oni też powinni się wyspać. Żona uwielbia skosy i może też, póki nie będzie naszego bejbi, przychylę się do jej pomysłu dotyczącego sypialni na poddaszu. Takiej zastępczej, od czasu do czasu. Z tymi skosami to już od wczesnego dzieciństwa "wariowała" . Wtedy to zażyczyła sobie żeby Teść w zwykłym, kwadratowym pomieszczeniu zrobił Jej skosy z resztek pozostałej boazerii sosnowej, czyli wykonał taką podwieszana imitacją. :) Już sobie Ja wyobrażam jak siedzi zadowolona i uchachana pod tymi skosami. Marudziła Jemu do tego stopnia, że nie miał wyboru i musiał się do tego zabrać. Dziecko chce, rodzic musi. :) Uratowało go jednak brak potrzebnej ilości materiału. Wiele lat później, będąc już ze mną, strasznie nalegała na to aby wstawić do pokoju taką imitacją belki stropowej, koniecznie z takimi bocznymi, obustronnymi, podsufitowymi a’la skosami . Baba chłopu nie popuści. Teraz dopnie swego. Tak po krótce wyglada nasz domek , niedługo wstawię rzuty kondygnacji :) Cdn.
  15. Zanim przejdę do następnej części chcę, a właściwie muszę ze względu na Małgosię , poszerzyć opis poprzedniej. Upomniała mnie, że za pobieżnie wspomniałem o wyborze projektu, niedoceniając jakoby do końca jej wkład w tej kwestii. Gwoli ścisłości muszę przyznać, że ma na 100 % rację, a moje uchybienie wynika tylko z ulotności myśli. Wybacz. Nalegała abym wspomniał o tym całym trudzie, jaki włożyła w wyszukiwanie projektu. O tych około sześciu miesiącach poszukiwań. O tym jak w wielkim bólu udało się Jej wybrać w końcu te osiem akceptowalnych projektów. Koniecznie mam dodać, że mi wyłonienie obecnego projektu zajęło niecałe dwie minuty, wprawiając Ją jednocześnie w osłupienie. Jakoś trudno jest Małgosi to pojąć, zupełnie jakbym dokonał rzeczy niemożliwych. Wiem, że to niesprawiedliwe. Ni jak nie da się porównać 6 m-cy do 2 minut. Słyszała tylko „ten nie” . „ten nie”. „ten nie” … i w końcu „ten” . Wiem też, że lubi o tym opowiadać znajomym i to na szczęście zawsze z uśmiechem na twarzy jako naszą anegdotę. Nasze koncepcja domu zakładała obecność kilku niezbędnych pomieszczeń i do tego rozmieszczonych w sposób nam odpowiadający. Jak nie łatwa jest sprawa dopasowania gotowych projektów do gustu klienta niech świadczy choćby dostępna ich ilość. To taka samo nakręcająca się maszynka. Im więcej tego jest, tym klient jest bardziej skołowany. Całe szczęście, że my od razu wiedzieliśmy jakich pomieszczeń potrzebujemy, choć za bardzo to nam nie ułatwiło poszukiwań. I tak na parterze musiało się koniecznie znaleźć biuro (ze względu na charakter pracy Małgosi) i to najlepiej jak najbliżej drzwi wejściowych. Takie rozwiązanie pozwoliłoby na dość swobodne życie pozostałych domowników i z możliwe najmniejszym zakłócaniem jego przebiegu. Niedopuszczalne dla nas byłaby sytuacja gdyby klient musiał przejść przez całą szerokość domu aby dostać się do niego. Obok biura oczywiście łazienka z powodów jak wyżej. A w niej koniecznie podwieszany sedes, i niskopoziomowy prysznic, i ogrzewanie podłogowe plus grzejniczek na ręczniki. Uparciuch jeden. Sypialnia na parterze to akurat mój warunek. Dzieci z założenia mają mieć swoją przystań na poddaszu. Czemu tam ? No cóż, nadal jesteśmy młodzi. Dlatego sypialnia ma być naszą jaskinią, gdzie możemy być naturalni, intymni i śniący. Sypialnia musi dawać poczucie spokoju i bezpieczeństwa. Niestety nasze dzieci są zbyt ciekawskie, szczególnie to starsze, i poczucie, że ściany maja uszy byłoby przygnębiające. Czasami trzeba przecież dać się ponieść emocją Następne niezbędne pomieszczenie to kuchnia. Tutaj ma, podobno, być tzw. wyspa na środku, co strasznie podoba się żonie. Zobaczymy jak to wyjdzie w praktyce. Połączenie z salonem jest niezbędne, gdzie przy dużym stole zbieralibyśmy się między innymi przy posiłkach. Salon na szczęście mamy duży. Bez problemu można stworzyć dwie odrębne części. Jedną już opisałem, a druga stanowiłoby kącik z kominkiem i wygodna kanapą. Oglądanie przecież płonącego i „strzelającego” drewna lepsze jest niż najlepszy film, szczególnie na Polsacie. Do tego wszystkiego dochodzą jeszcze schody na poddasze, które maja także pełnić funkcję dekoracyjną z halogenowym, punktowym podświetleniem. Małgosia widziała to u znajomych i też chce takie mieć. Poddasze stanowi u nas łazienka i zastaw dwóch pokoi dla każdego z dzieci. Już teraz mieszkając w jednym czasami nieźle się kłócą, co jakiś czas słychać „to mój pokój ! ” i „nie, to mój pokój ! ”. Strach pomyśleć co by było później. Poza tym pozostaje jeszcze jedno pomieszczenie, które w zamyśle ma być przeznaczone dla nienarodzonego jeszcze „ludzia”, choć już w planach. Tak na marginesie dodam, że jakoś jeszcze nie udało się nam tego zaplanować. To znaczy plany rzecz jasna były, że kiedyś … ale życie wie swoje. I dobrze. A póki co zawsze mamy co zaoferować naszym gościom, tym zaproszonym i tym, którzy wpadają z niezapowiedzianą wizytą. Mogą liczyć na nocleg, jeśli odwiedzi nas rodzinka z daleka... Oni też powinni się wyspać. Żona uwielbia skosy i może też, póki nie będzie naszego bejbi, przychylę się do jej pomysłu dotyczącego sypialni na poddaszu. Takiej zastępczej, od czasu do czasu. Z tymi skosami to już od wczesnego dzieciństwa "wariowała" . Wtedy to zażyczyła sobie żeby Teść w zwykłym, kwadratowym pomieszczeniu zrobił Jej skosy z resztek pozostałej boazerii sosnowej, czyli wykonał taką podwieszana imitacją. Już sobie Ja wyobrażam jak siedzi zadowolona i uchachana pod tymi skosami. Marudziła Jemu do tego stopnia, że nie miał wyboru i musiał się do tego zabrać. Dziecko chce, rodzic musi. Uratowało go jednak brak potrzebnej ilości materiału. Wiele lat później, będąc już ze mną, strasznie nalegała na to aby wstawić do pokoju taką imitacją belki stropowej, koniecznie z takimi bocznymi, obustronnymi, podsufitowymi a’la skosami . Baba chłopu nie popuści. Teraz dopnie swego. Tak po krótce wyglada nasz domek , niedługo wstawię rzuty kondygnacji Cdn.
  16. Serdeczne dzieki. Już się rozjaśnia. Nadzieja jest.
  17. Projekt. W końcu nastał ten upragniony moment w którym zaczyna się wybierać dom i w jakiś sposób urzeczywistniać swoje marzenia. Żona zaczęła znosić niezliczone stosy projektów w postaci gazet i prospektów. Zebrało się tego z około 1000 różnych propozycji, plus oczywiście Internet. Na dodatek jeszcze znajoma wspomniała Gosi o jakimś feng shui. Wariactwo. I tak juz mielismy problem. Projekty walały się na stołach, parapetach i półkach. Od tego wszystkiego w mojej głowie powstał taki mentlik, że starałem się minimalnie ingerować w to całe wybieranie naszego domu. Nie spodziewałem się, że wybranie projektu może nastręczać aż tyle trudności. Gosi to jednak najwyraźniej się spodobało. Zresztą wybór projektu to jak coś na wzór zakupów, a te to prawie każda kobieta lubi. Nie mogłem Jej przecież psuć przyjemności. Ja byłbym szczęśliwy gdybym miał do wyboru znacznie mniejszą ilość możliwości – optymalna to dwa. Teściowie to w moim mniemaniu, gdy budowali swój dom, to mieli luksus pod tym względem. Wtedy był tylko jeden właściwy projekt – dom na wzór kostki. :) Ileż to mniej głowienia się. Co jakiś czas jednak żona podsuwała mi pod nos jakiś ładny domeczek. Zazwyczaj aprobowałem go i byłem szczęśliwy, że ten etap mamy już za sobą. Mnie się wszystki pobobały. Co dziwne żona nadal wertowała po projektach. I to tak trwało i trwało z kilka miesięcy. Zapewne powodem był nadmiar możliwości i brak realnej oceny naszych zdolności finansowych. Jak już zadecydowaliśmy się definitywnie na jeden z nich, to pojechaliśmy do znajomego budowlańca. Dom faktycznie piękny był. Szczególnie przepięknie prezentował się w nim dach pokryty karpiówką z pięknymi skosami z klejonki. I nic to, że wewnątrz nie do końca odpowiadał on naszym potrzebą, bo ten dach rekompensowałby wszelkie możliwe niewygody. Cudo.Głupie to ale zakochaliśmy się w dachu. Budowlaniec naświetlił nam jakie czekają nas koszty i roboty, jednocześnie zachwalając swoje usługi. Od tego momentu przejrzeliśmy na oczy i musieliśmy zniżyć masz pułap swoich wymagań i większy nacisk postawiliśmy na funkcjonalność pomieszczeń. Wszystko zaczęło się od nowa ale z tą różnicą, że do puli weszły także domy o dachach dwuspadowych. Wiem, że żonie marzyła się tzw.koperta na dachu ze względu na dużą ilośc skosów na poddaszu. Niestety i tym razem nie udało się dojść do konsensusu. Na początku chciałem żeby dom oczywiście był funkcjonalny, a przy okazji wprawiał sąsiadów i znajomych w zazdrość. Tak przy okazji, hi hi hi … Teraz z kolei może za bardzo patrzałem na dom od strony finansowej i przy okazji okradając żonę z marzeń. Może ..Chyba jednak nie. Musze zapytać. Poza tym musi być przecież ktoś, kto patrzy sercem i ktoś kto patrzy przez pryzmat kosztów – tak dla informacji to ja. Suma Sumaróm wybraliśmy według nas optymalny projekt, prawie optymalnie trafiający w nasze gusta. Mowa o projekcie z pracowni MTM Styl o nazwie Batuta. Ciekawie czy samochód stanowi integralną część projektu. http://i44.photobucket.com/albums/f2/master111111/batuta.jpg Niestety nie do końca trafił on w nasze gusta, choć najbardziej ze wszystkich, i wymagał kilku estetycznych przeróbek. Długo zastanawialiśmy się nad piwnicą, a jak już miała być, to czy pod całą połacią podłogi, czy tylko w połowie. Wszyscy zapytani twierdzili, że chcieli by ją mieć ale za względów czysto ekonomicznych się na nią nie zdecydowali. Część z nich teraz żałuje. Brak piwnicy wiązał się z tym, że obok trzeba by było postawić garaż z jakimś schowkiem na różne chwilowo niepotrzebne „pierdółki”. Jak wiadomo to taki nie ogrzewany garaż byłby strasznie zimny zimą , a dodawszy do tego taki fakt, że lubię sobie czasem pogrzebać w warsztacie to sprawa wydawała się niemal jasna. Poza tym musi być spiżarenka, i pralnia z suszarnią, i kotłownia, no i oczywiście ten garaż i to na dwa samochody, bo kto wie może kiedyś… . Wyszło na to, że zdecydowaliśmy się na pełnowymiarowa piwnicę. Jeden argument wydawał się nam szczególnie sensowny aby nie zrobić tylko połówki. Mianowicie chodzi o to, że w razie jakiegoś przecieku wody na wewnętrznej ze ścian (jakby nie było to 9,2 mb) próba naprawy tego była by bardzo kłopotliwa i już na pewno kosztowna. Projektu ostatecznie nie zakupiliśmy za pośrednictwem Internetu tylko u prywatnego projektanta. W naszym przypadku dopłata za zmiany do projektu w MTM Styl byłaby na tyle duża, że opłacało się nam wynająć architekta. Dzięki temu mamy wszystko wyrysowane tak jak chcemy, zamiast pisemnego zezwolenia na zmiany. To nam pozwoli uniknąć nieporozumień i nerwów z tym związanych. Tak jest klarownie jak przysłowiowe „czarno na białym”- tu dosłownie. Na projekt czekaliśmy miesiąc (miał nawał pracy, święta, nowy rok) mogło być szybciej ale za dopłatą. Warto było czekać. Teraz jesteśmy w 100% zadowoleni. Poza tym i tak czekaliśmy za promocją na kredyty budowlane. cdn.
  18. Projekt. W końcu nastał ten upragniony moment w którym zaczyna się wybierać dom i w jakiś sposób urzeczywistniać swoje marzenia. Żona zaczęła znosić niezliczone stosy projektów w postaci gazet i prospektów. Zebrało się tego z około 1000 różnych propozycji, plus oczywiście Internet. Na dodatek jeszcze znajoma wspomniała Gosi o jakimś feng shui. Wariactwo. I tak juz mielismy problem. Projekty walały się na stołach, parapetach i półkach. Od tego wszystkiego w mojej głowie powstał taki mentlik, że starałem się minimalnie ingerować w to całe wybieranie naszego domu. Nie spodziewałem się, że wybranie projektu może nastręczać aż tyle trudności. Gosi to jednak najwyraźniej się spodobało. Zresztą wybór projektu to jak coś na wzór zakupów, a te to prawie każda kobieta lubi. Nie mogłem Jej przecież psuć przyjemności. Ja byłbym szczęśliwy gdybym miał do wyboru znacznie mniejszą ilość możliwości – optymalna to dwa. Teściowie to w moim mniemaniu, gdy budowali swój dom, to mieli luksus pod tym względem. Wtedy był tylko jeden właściwy projekt – dom na wzór kostki. Ileż to mniej głowienia się. Co jakiś czas jednak żona podsuwała mi pod nos jakiś ładny domeczek. Zazwyczaj aprobowałem go i byłem szczęśliwy, że ten etap mamy już za sobą. Mnie się wszystki pobobały. Co dziwne żona nadal wertowała po projektach. I to tak trwało i trwało z kilka miesięcy. Zapewne powodem był nadmiar możliwości i brak realnej oceny naszych zdolności finansowych. Jak już zadecydowaliśmy się definitywnie na jeden z nich, to pojechaliśmy do znajomego budowlańca. Dom faktycznie piękny był. Szczególnie przepięknie prezentował się w nim dach pokryty karpiówką z pięknymi skosami z klejonki. I nic to, że wewnątrz nie do końca odpowiadał on naszym potrzebą, bo ten dach rekompensowałby wszelkie możliwe niewygody. Cudo.Głupie to ale zakochaliśmy się w dachu. Budowlaniec naświetlił nam jakie czekają nas koszty i roboty, jednocześnie zachwalając swoje usługi. Od tego momentu przejrzeliśmy na oczy i musieliśmy zniżyć masz pułap swoich wymagań i większy nacisk postawiliśmy na funkcjonalność pomieszczeń. Wszystko zaczęło się od nowa ale z tą różnicą, że do puli weszły także domy o dachach dwuspadowych. Wiem, że żonie marzyła się tzw.koperta na dachu ze względu na dużą ilośc skosów na poddaszu. Niestety i tym razem nie udało się dojść do konsensusu. Na początku chciałem żeby dom oczywiście był funkcjonalny, a przy okazji wprawiał sąsiadów i znajomych w zazdrość. Tak przy okazji, hi hi hi … Teraz z kolei może za bardzo patrzałem na dom od strony finansowej i przy okazji okradając żonę z marzeń. Może ..Chyba jednak nie. Musze zapytać. Poza tym musi być przecież ktoś, kto patrzy sercem i ktoś kto patrzy przez pryzmat kosztów – tak dla informacji to ja. Suma Sumaróm wybraliśmy według nas optymalny projekt, prawie optymalnie trafiający w nasze gusta. Mowa o projekcie z pracowni MTM Styl o nazwie Batuta. Ciekawie czy samochód stanowi integralną część projektu. http://i44.photobucket.com/albums/f2/master111111/batuta.jpg Niestety nie do końca trafił on w nasze gusta, choć najbardziej ze wszystkich, i wymagał kilku estetycznych przeróbek. Długo zastanawialiśmy się nad piwnicą, a jak już miała być, to czy pod całą połacią podłogi, czy tylko w połowie. Wszyscy zapytani twierdzili, że chcieli by ją mieć ale za względów czysto ekonomicznych się na nią nie zdecydowali. Część z nich teraz żałuje. Brak piwnicy wiązał się z tym, że obok trzeba by było postawić garaż z jakimś schowkiem na różne chwilowo niepotrzebne „pierdółki”. Jak wiadomo to taki nie ogrzewany garaż byłby strasznie zimny zimą , a dodawszy do tego taki fakt, że lubię sobie czasem pogrzebać w warsztacie to sprawa wydawała się niemal jasna. Poza tym musi być spiżarenka, i pralnia z suszarnią, i kotłownia, no i oczywiście ten garaż i to na dwa samochody, bo kto wie może kiedyś… . Wyszło na to, że zdecydowaliśmy się na pełnowymiarowa piwnicę. Jeden argument wydawał się nam szczególnie sensowny aby nie zrobić tylko połówki. Mianowicie chodzi o to, że w razie jakiegoś przecieku wody na wewnętrznej ze ścian (jakby nie było to 9,2 mb) próba naprawy tego była by bardzo kłopotliwa i już na pewno kosztowna. Projektu ostatecznie nie zakupiliśmy za pośrednictwem Internetu tylko u prywatnego projektanta. W naszym przypadku dopłata za zmiany do projektu w MTM Styl byłaby na tyle duża, że opłacało się nam wynająć architekta. Dzięki temu mamy wszystko wyrysowane tak jak chcemy, zamiast pisemnego zezwolenia na zmiany. To nam pozwoli uniknąć nieporozumień i nerwów z tym związanych. Tak jest klarownie jak przysłowiowe „czarno na białym”- tu dosłownie. Na projekt czekaliśmy miesiąc (miał nawał pracy, święta, nowy rok) mogło być szybciej ale za dopłatą. Warto było czekać. Teraz jesteśmy w 100% zadowoleni. Poza tym i tak czekaliśmy za promocją na kredyty budowlane. cdn.
  19. Minka dotyczy chwili obecnej i nie dotyczy bezpośrednio budowy. Zostałem zraniony, na duchu, jak nigdy dotąd. Szok.
  20. rozbudowane?? to miłe i prosze nas śledzić. Mam też nadzieję ,że Twoje marzenie w postaci Murator C77a - Zręczny - wariant I w końcu ziści się. Powodzenia.
  21. Żelazo trzeba kuć póki gorące. Każdy to wie ale nie wszyscy to czynią. My się na szczęście do tych nie zaliczamy . W każdej przecież chwili szkoła może się rozmyślić i cofnąć dane nam słowo, które oczywiście mamy na piśmie. Czym prędzej zajęliśmy się realizacja naszych pierwszych robót na działeczce - doprowadzenie wody. Coś się w końcu dzieje. To miła odmiana po miesiącach tylko papierkowej roboty. Szkoła, oprócz w/w studzienki i podlicznika, zażyczyła sobie także projekt przyłącza wodociągowego. Wiązało się to oczywiście z wynajęciem specjalisty od tych spraw, który zaprojektował to w fachowy sposób, czyli zgodnie ze sztuką budowlaną. A tak naprawdę to kolejna osoba w łańcuszku biurokracji, które mają sposobność żerowania na obowiązujących przepisach i na oczywiście na nas. Ubyło mam 300 zł w kieszeni, a mogłoby więcej gdyby nie żona i jej sztuka negocjacji. :) Zaczęliśmy rozglądać się za wykonawcą. Ekipę do samego montażu już mieliśmy w postaci mojego wujka Zdzicha , który zrobił to pół darmo, prawie w ogóle nie licząc sobie za robociznę. O słowności, a co za tym idzie terminowości wykonania powierzonego mu zadania, w tym miejscu nawet o tym nie wspomnę. Pozostała sprawa koparki. O dziwo znalezienie takowego wcale nie było łatwo, a to ze względu na mały rozmiar prac (40 m wykopu). Zauważyłem taką prawidłowość, że wszyscy ci, którzy już na wstępie odmówili podjęcia się zlecenia (np. z braku czasu) zapewniali o tym, że glina w takich przypadkach tylko pomaga w pracy, bo się gleba nie obsypuje. Pozostała reszta twierdziła, że glina to paskudny grunt do prowadzenia wykopów. Finał wyszedł taki, że właściwie nie mieliśmy żadnego wyboru co do wyboru „kopacza”. Jakimś cudem, razem z moim ojcem, znaleźliśmy jednego, który chyba traktował to jako pracę dorywczą. Lepszy rydz nisz nic. Cena za wykop i data prac została ustalona, ludzie umówieni, a materiały zakupione. Wszystko miała nadzorować moja żona, ponieważ ja w tych godzinach jestem w pracy. Nastał w końcu ten dzień. Tuż po rozpoczęciu pojawiły się problemy. Pan od koparki dosłownie po kilku wydobytych łyżkach gleby odmówił dalszej pracy. Pewnie to zaplanował, cwaniak jeden. Twierdził, choć został o tym uprzedzony, że nie spodziewał się takiej gliny i zwija majdan. Wyjaśnił, że i owszem ziemia się nie obsypuje do wykopu, ale też nie chce się odkleić od łyżki. Niezłe jajca. Biedna żona nie załapała od razu o co chodzi, choć to przecież jasne. Jak tylko mielibyśmy jakąś alternatywę, to na pewno nie zgodzilibyśmy się na takie wymuszenie. W zaistniałych okolicznościach pozostało nam tylko dopłacić tych kilka srebrników Judaszowi. Inny problem stanowiło odnalezienie właściwej rury. Trudno znaleźć coś co istnieje tylko na mapie, a w rzeczywistości tego nie ma. Pozostało mam tylko delikatnie szukanie w koło po omacku. :-?W końcu znaleźliśmy i to nie jedną rurę ale kilka o zupełnie innych średnicach niż miały być. Od przybytku głowa nie boli, ale nie w tym przypadku. To skąd się wzięły nie było naszym problemem i nie mieliśmy zamiaru tego zgłaszać, ponieważ mogłoby jeszcze wszystko przeciągnąć w czasie. Podobno w tamtych czasach takie rzeczy były sprawą normalna( w tych pewnie też się zdarza), że nie naniesiono powykonawczo właściwego położenia różnych instalacji. Również materiał i wymiary z jakich miały być one wykonane nie odpowiadał rzeczywistości. Trzeba było przerwać pracę do następnego dnia aby po takim oświeceniu dostosować się do tego co znaleźliśmy w ziemi. Następne co zobaczyłem to już całkowicie wykonana studzienka, a właściwie wystający nieco ponad ziemie właz, a z drugiej strony wystająca czarną rurę fi 50. Od tej pory możemy powiedzieć, że MAMY WODĘ. :) Mam taką cichą nadzieję, że zrobili próbę i zamiast wody nie poleci szambo, gdyby się okazało, że to nie ta rura. Teraz, a właściwie nawet ciut wcześniej mogliśmy złożyć wniosek o warunki zabudowy dostosowane do naszych potrzeb. W gminie jednak mieliśmy zetrzeć się z Panem, który niezbyt przychylnie patrzy na nowych właścicieli ziemskich. Jak to dziwnie brzmi – „właścicieli ziemskich”. Powód jego nieprzychylności spłynął na nas jeszcze z poprzedniego właściciela, z którym miał na pieńku. Inny powód to taki, że sam posiada w gminie grunty, które okazyjnie nabył i teraz sprzedajne po holendarnych cenach. My od niego nie chcieliśmy kupić i obawialiśmy się czy nie będzie robił mam pod górkę. Faktycznie próbował ale ja mam asa w rękawie w postaci niezastąpionego agenta ds. specjalnych w postaci mojej Gosi. Ona to nawiedzała urząd gminy niemiłosiernie. Kiedyś nawet jak jakiś urzędnik nie był specjalnie pozytywnie nastawiony do naszej prośby, twierdząc że nie może coś tam, bo nie ma takiego przepisu, to powiedziała mu wprost, „że się Jej nie pozbędzie, że ona jak nie drzwiami to oknem wejdzie, a jak nie oknem to szparą miedzy futryną a oknem się prześlizgnie” . Przepis się znalazł ! Wygadane to jest, że ho ho ……… i jeszcze trochę. Warunki zabudowy dostaliśmy i na szczęście żadem z zainteresowanych tj. sąsiadów nie wniósł sprzeciwu. Następny krok to wybrać projekt. Cdn.
  22. Żelazo trzeba kuć póki gorące. Każdy to wie ale nie wszyscy to czynią. My się na szczęście do tych nie zaliczamy . W każdej przecież chwili szkoła może się rozmyślić i cofnąć dane nam słowo, które oczywiście mamy na piśmie. Czym prędzej zajęliśmy się realizacja naszych pierwszych robót na działeczce - doprowadzenie wody. Coś się w końcu dzieje. To miła odmiana po miesiącach tylko papierkowej roboty. Szkoła, oprócz w/w studzienki i podlicznika, zażyczyła sobie także projekt przyłącza wodociągowego. Wiązało się to oczywiście z wynajęciem specjalisty od tych spraw, który zaprojektował to w fachowy sposób, czyli zgodnie ze sztuką budowlaną. A tak naprawdę to kolejna osoba w łańcuszku biurokracji, które mają sposobność żerowania na obowiązujących przepisach i na oczywiście na nas. Ubyło mam 300 zł w kieszeni, a mogłoby więcej gdyby nie żona i jej sztuka negocjacji. Zaczęliśmy rozglądać się za wykonawcą. Ekipę do samego montażu już mieliśmy w postaci mojego wujka Zdzicha , który zrobił to pół darmo, prawie w ogóle nie licząc sobie za robociznę. O słowności, a co za tym idzie terminowości wykonania powierzonego mu zadania, w tym miejscu nawet o tym nie wspomnę. Pozostała sprawa koparki. O dziwo znalezienie takowego wcale nie było łatwo, a to ze względu na mały rozmiar prac (40 m wykopu). Zauważyłem taką prawidłowość, że wszyscy ci, którzy już na wstępie odmówili podjęcia się zlecenia (np. z braku czasu) zapewniali o tym, że glina w takich przypadkach tylko pomaga w pracy, bo się gleba nie obsypuje. Pozostała reszta twierdziła, że glina to paskudny grunt do prowadzenia wykopów. Finał wyszedł taki, że właściwie nie mieliśmy żadnego wyboru co do wyboru „kopacza”. Jakimś cudem, razem z moim ojcem, znaleźliśmy jednego, który chyba traktował to jako pracę dorywczą. Lepszy rydz nisz nic. Cena za wykop i data prac została ustalona, ludzie umówieni, a materiały zakupione. Wszystko miała nadzorować moja żona, ponieważ ja w tych godzinach jestem w pracy. Nastał w końcu ten dzień. Tuż po rozpoczęciu pojawiły się problemy. Pan od koparki dosłownie po kilku wydobytych łyżkach gleby odmówił dalszej pracy. Pewnie to zaplanował, cwaniak jeden. Twierdził, choć został o tym uprzedzony, że nie spodziewał się takiej gliny i zwija majdan. Wyjaśnił, że i owszem ziemia się nie obsypuje do wykopu, ale też nie chce się odkleić od łyżki. Niezłe jajca. Biedna żona nie załapała od razu o co chodzi, choć to przecież jasne. Jak tylko mielibyśmy jakąś alternatywę, to na pewno nie zgodzilibyśmy się na takie wymuszenie. W zaistniałych okolicznościach pozostało nam tylko dopłacić tych kilka srebrników Judaszowi. Inny problem stanowiło odnalezienie właściwej rury. Trudno znaleźć coś co istnieje tylko na mapie, a w rzeczywistości tego nie ma. Pozostało mam tylko delikatnie szukanie w koło po omacku. :-?W końcu znaleźliśmy i to nie jedną rurę ale kilka o zupełnie innych średnicach niż miały być. Od przybytku głowa nie boli, ale nie w tym przypadku. To skąd się wzięły nie było naszym problemem i nie mieliśmy zamiaru tego zgłaszać, ponieważ mogłoby jeszcze wszystko przeciągnąć w czasie. Podobno w tamtych czasach takie rzeczy były sprawą normalna( w tych pewnie też się zdarza), że nie naniesiono powykonawczo właściwego położenia różnych instalacji. Również materiał i wymiary z jakich miały być one wykonane nie odpowiadał rzeczywistości. Trzeba było przerwać pracę do następnego dnia aby po takim oświeceniu dostosować się do tego co znaleźliśmy w ziemi. Następne co zobaczyłem to już całkowicie wykonana studzienka, a właściwie wystający nieco ponad ziemie właz, a z drugiej strony wystająca czarną rurę fi 50. Od tej pory możemy powiedzieć, że MAMY WODĘ. Mam taką cichą nadzieję, że zrobili próbę i zamiast wody nie poleci szambo, gdyby się okazało, że to nie ta rura. Teraz, a właściwie nawet ciut wcześniej mogliśmy złożyć wniosek o warunki zabudowy dostosowane do naszych potrzeb. W gminie jednak mieliśmy zetrzeć się z Panem, który niezbyt przychylnie patrzy na nowych właścicieli ziemskich. Jak to dziwnie brzmi – „właścicieli ziemskich”. Powód jego nieprzychylności spłynął na nas jeszcze z poprzedniego właściciela, z którym miał na pieńku. Inny powód to taki, że sam posiada w gminie grunty, które okazyjnie nabył i teraz sprzedajne po holendarnych cenach. My od niego nie chcieliśmy kupić i obawialiśmy się czy nie będzie robił mam pod górkę. Faktycznie próbował ale ja mam asa w rękawie w postaci niezastąpionego agenta ds. specjalnych w postaci mojej Gosi. Ona to nawiedzała urząd gminy niemiłosiernie. Kiedyś nawet jak jakiś urzędnik nie był specjalnie pozytywnie nastawiony do naszej prośby, twierdząc że nie może coś tam, bo nie ma takiego przepisu, to powiedziała mu wprost, „że się Jej nie pozbędzie, że ona jak nie drzwiami to oknem wejdzie, a jak nie oknem to szparą miedzy futryną a oknem się prześlizgnie” . Przepis się znalazł ! Wygadane to jest, że ho ho ……… i jeszcze trochę. Warunki zabudowy dostaliśmy i na szczęście żadem z zainteresowanych tj. sąsiadów nie wniósł sprzeciwu. Następny krok to wybrać projekt. Cdn.
  23. Gratuluję odwagi Nie martw się każdy na początku jest zielony. Im więcej od ciebie chcą wiedzieć (urzędnicy), tym bardziej zdajesz sobie sprawę jak jesteś zielona. Na pocieszenie powiem, że Oni są moci tylko w swoich dziedzinach. Poza tym są tak samo zieloni jak my
×
×
  • Dodaj nową pozycję...