ech, na samą myśl cukier człowiekowi spada. Ale podreperowawszy się czekoladką, smaruje dalej:
Po czwarte był i hydraulik. Rureczki się czerwienią, zwłaszcza przy podłodze. Tam ich najwięcej. Do tego doszły trzy stelaże, kibelkowe - grohe jakich pełno na alledrogo, a ten do bideciku to bidulka najtańsza z lokalnych hurtowni. A co. Są też już skrzyneczki do podłogówki, a w nich uzbrojone po zęby rozdzielacze, każdy z termometrem zasilania i powrotu, rotametrami itd, itp - najwypaśniejsze jakie były w Insbudzie. A i tak tańsze niż hurtowniane lokalne golasy. Teraz neuronami Mężulka podejmuje się decyzja dot. rurek od podłogówki. Firmowe mają być, to pewne. Ale jakie? Najtańszy Wawin, może Kan lub Kisan. Rozumiem, że chińszczyzna jest tańsza ale skąd takie różnice wśród tych firmowych?
Po piąte wybrano i zamówiono drzwi wejściowe, bramę garażową i drzwi z kotłowni na podwórko. Oj w bólach się rodziła ta decyzja. A bo drogo, a bo nie ma, a bo nie taki rozmiar, a bo nie taki kolor, a bo się nie da... No jak tu drzwi kupić?
W akcie desperacji wybrano Hormana, promocyjne drzwi i brama. Tylko że w promocji jest jeden rozmiar. Trzeba by skuć nieco tynków, taki pół metra pasek, długi na jakieś 3,5 metra, przestawić 4 puszki od elektryki, trzy nitki przewodów, obciąć 10 cm ściany, zaufać nadprożu, że wytrzyma, na koniec osadzić nowy narożnik i zatynkować. Pestka. Sprawność tynkarza też już zdobywaliśmy, poprawiając gniazda odkurzacza. Chyba wcześniej chłopcy nie widzieli takiego cuda, bo "cuś im nie wyszło".
No i kwartał strzelił. Trzeba by wreszcie coś napisać.
Tak więc po pierwsze: trzeba się poważnie zacząć starać o kredyt. Pieniążki się kończą i plan bożonarodzeniowy chyba upadnie.
Po drugie: zalewa nas. Nie powódź ale deszczyk. Dach nad garażem nie dokończony i po ulewach wyszły nam na tynkach mokre plamy.
Ach, no tak, po trzecie mamy tynki wewnętrzne, cementowo-wapienne, nieco skopane zwłaszcza w okolicy okien Miało być cud, miód, malina, piaseczek to taki nam Pan Stasio wozi, że gładzi nie potrzeba... No a tu niestety glify trzeba będzie równać. A jak glify to ściany nie? różnica będzie spora. A w ogóle to sobie szef tynkarzy poleciał w kulki, a raczej do rzymuj sobie poleciał, na wycieczkę, bez słowa. W sobote przyjechał z "gratami", tira rira gra muzyka, zapowiedział się na poniedziałek, a tu przyszli sami podwładni. Inwestorzy też nie mogli dopilnować, a gdzie kota nie ma tam wiadomo co myszy robią. Last minute sobie zrobił ten, ten, ten... tynkarz jeden.
A tak nas naszło na odkurzacz centralny. Póki co "kładą się tymi ręcami" rurki z systemu Beam'a. A czy i kiedy będzie jednostka? Kto to wie. Ktoś pisał na forum, że podpina zwykły odkurzacz do instalacji i nawet to działa. Mam mieszane odczucia ale pewnie spróbuję, tak dla dobra nauki.
Poza tym przyszły taśmy do okien, do wewnątrz wraz z gruntem. Czekają na temperatury dodatnie, bo chyba, jak każda chemia, wymagają tak z +5*C przy montażu.
A mężuś wieczorami testuje sofy i narożniki do salonu. Taki relaks. Wirtualny. Z pomocą google.pl.
Powolutku ale do przodu. Mąż zatrudnił ostatnio 2 pomocników: Jasia i Stasia. Samemu to jednak ciężko, każda pomoc wskazana. Oto oni:
http://img708.imageshack.us/img708/24/went007.jpg" rel="external nofollow">http://img708.imageshack.us/img708/24/went007.jpg (Jaś to ten wyższy)
A tu znów kotłownia i GWC, tym razem w małym, wełnianym kubraczku: http://img683.imageshack.us/img683/9265/went001.jpg" rel="external nofollow">http://img683.imageshack.us/img683/9265/went001.jpg
Jak wiemy człowiek bez powietrza długo nie pociągnie. Dom, szczególnie taki nowy i bardzo szczelny, też drastycznie skraca swój żywot, jeżeli nie ma płucek, płucków czy jak to się tam zdrabnia tę nazwę. Mając zatem świadomość możliwych chorób i przypadłości, jakie mogą spaść na naszą chałupkę, już na samym początku postanowiliśmy zadbać o należyte WENTYLOWANIE.
Zaraz oczywiście pojawiło się VETO. Nie chodzi tu o budowlańców czy rodzinę i ich fachowe porady. Zawetował nas nasz własny, chudy portfel. I tak zrodziła się złota myśl - No jak to mężusiu, ty, Pan Magister Inżynier, nie dasz sobie z tym rady? -Co, ja nie dam rady?! No to patrz.
No i patrzę i oto co widzę: Nasza poczciwa "peżocina" znów robi za TIRa. Tym razem przytachała min. toto http://img153.imageshack.us/img153/7038/wentylacja001.jpg" rel="external nofollow">http://img153.imageshack.us/img153/7038/wentylacja001.jpg
A tu kotłownia. Ubyło sporo miejsca ale jakoś z GWC (pod ziemią, poza obrysem domu) trzeba dojść do Reku (na stryszku, niemal w centrum domu) http://img38.imageshack.us/img38/8383/wentylacja018.jpg" rel="external nofollow">http://img38.imageshack.us/img38/8383/wentylacja018.jpg
Nie obyło się bez szukania dziury w całym http://img62.imageshack.us/img62/8425/wentylacja014.jpg" rel="external nofollow">http://img62.imageshack.us/img62/8425/wentylacja014.jpg
Na koniec "rzut okiem" na sypialnię Państwa Domu we wczesnym stadium rozwoju http://img62.imageshack.us/img62/8573/wentylacja010.jpg" rel="external nofollow">http://img62.imageshack.us/img62/8573/wentylacja010.jpg
Przeglądam fotki elektryki i strasznie to nudne. Nie ma co wstawiać. Więc aby zaznaczyć temat, umieszczę tylko nasze CDOEiO (centrum dowodzenia osprzętem elektrycznym i oświetleniem)
Okolicę mamy raczej spokojną. Jak do tej pory - odpukać - nic nie zginęło. Ale materiałów w środku przybywa, więc dla spokojności sumienia zatrudniliśmy stróża. On może pracować tylko zimą, więc umowę podpisał tylko do wiosny. Jak się spisze, to może w przyszłym roku też go zatrudnimy.
Ciężko zostawić Majcię, ciężko wstać rano. Jak tu znaleźć czas na to wszystko?
Mężuś coś tam sobie maluje, rysuje, liczy i kalkuluje. Kleci wentylację. Ale odgraża się, że jeszcze "tylko" tynki, hydraulika, wylewki i ocieplenie. I na tym jego rola się kończy. Dobór mebli, kolorów, płytek i cała reszta wykończeniówki go nie interesuje. "Niech sobie baba sama wybiera, żeby potem nie było gderania i generalnego remontu miesiąc po wprowadzeniu..."
Od ostatniego wpisu wiele wody i płatków śniegowych przepłynęło przez sztucery naszych rynien, złośliwie rozbryzgując się po nieosłoniętej ścianie ze szlachetnego, kiedyś pewnie jak śnieg białego BETONU KOMÓRKOWEGO.
Co jak co ale na brak wody to nasze ściany narzekać nie mogą. Już chyba tylko księdza z kropidłem brakuje, by postawić przysłowiową kropkę nad "i".
Lenistwo czas jednak kończyć i choć zaspy po kolana, trzeba brać się za budowę.
Na pierwszy ogień elektryk. Casting rusza od środy, godz. 16:00. Mamy już spreparowane rzuty z naniesionymi poprawkami dotyczącymi gniazdek i wyłączników. Tak więc czekamy do środy.
Wczoraj kolejny kroczek w kierunku szczelnego i ciepłego pokrycia płaskiego dachu na garażu: wylewka. Jakby ktoś przyglądał się robotnikom, to pewnie zdziwiłaby go ich krzepa. Wiadra z betonem wciągali jedną ręką i z szybkością Strusia Pędziwiatra. No cóż, nie wszyscy muszą wiedzieć, że to perlitobeton. Bo taki właśnie wynalazek Zuza wymyślił. Najciekawiej wyglądało jego zamawianie (tzn. perlitu). W lokalnych składach prędzej kupiłby wzbogacany uran, bo przynajmniej sprzedawca wiedziałby o czym się do niego rozmawia. Hasło perlit było dla nich obce, nieznane, niezrozumiałe i nieprzyswajalne, czasem nawet trudne do powtórzenia. I my tu w Kielcach mamy jedne z większych targów budowlanych!
Wreszcie, choć i tak trzeba było nieco perswazji, pani z lokalnego przedstawicielstwa Zębca skontaktowała się telefonicznie z kim trzeba i potwierdziła możliwość zakupu u nich tego "kosmicznego" wynalazku.
Na szczęście majster i jego chłopaki okazali się bardziej na czasie i choć nigdy "z tego" nie robili, to szybko przyswoili dane podawane w instrukcji i z dziarskimi minami zabrali się do roboty.
Efekty wkrótce, jak pozbieram zdjęcia z aparatów i komórek.
Co do dębu, to już chyba pisałam wcześniej. Lokalizacja niezbyt szczęśliwa ale już tak wyrósł i do tego widnieje na wszystkich mapkach. No i teraz na niego nie ma mocnych. Więc przynajmniej nie damy mu piąć się w niebo, niech idzie w szerokość a nie wysokość. Sama akcja cięcia gałęzi zalatywała mocną amatorszczyzną, czasem nawet szczyptą sztuki cyrkowej. Bo jak inaczej nazwać pomysł uwiązania piłki z obłokiem do kontrłaty, którą następnie skręcono z łatą i kolejną łatą? miało toto ok. 10 metrów długości i nie lada wyczynem było postawić to w pionie, a potem jeszcze przemieścić i trafić na właściwą gałąź. Giętkość 10, sztywność 1. Precyzja 2. Koniec końców udało się co nieco uchełtać i nie zniszczyć płotu sąsiada.
Ufff, kolejna pracowita sobota zakończona. Tym razem hasłem przewodnim była studnia oraz podcinanie dęba. Studnia obniżona, przykryta i przysypana. Wystaje tylko mała szara rureczka, bo sie teściu uparł, że musi być, bo gazy nie wyjdą i stęchlizna się zalęgnie. Nie bardzo mi się to podoba ale co tam, niech ma. Najwyżej się przytnie. Od razu jeden z dwóch zdjętych kręgów betonowych posłużył za kompostownik. Weszły do niego wszystkie liście z rzeczonego dębu, a trochę ich było. Teraz czekamy aż pracowite bakterki i inne robaczki zrobią swoje, a potem to już tylko chodować piękne warzywka dla małej Majki w naszej użyźnionej piaskownicy.
TurboDymoMen się zjawił, sam jeden. Odwodnienia faktycznie - być powinny. Wiertarka, dłutko pilniczek, miarka i w 5 min dwa otworki dorobione. Jeszcze szybciej poszło z ruchomym słupkiem. Kluczyk okienny nr pięć (zwykły imbus tylko trochę bardziej powyginany) i sprawa załatwiona. Dowieziono też szybę, wymianę zrobiły lokalne "chłopaki". No i wygląda na to, że do czasu tynków i parapetów zapominamy o oknach.
Są też wieści mniej wesołe - okna. Nadal nie dojechała szyba, która pękła jeszcze zanim ujrzała miejsce przeznaczone na jej pobyt stały. Nic konkretnego o otworach odwodnieniowych też nie wiem, ale już we wtorek, w samo południe, ma się pojawić spec-ekipa. Nie chłopaki z punktu tylko od samego producenta. No i dobrze, bo niedawno odkryliśmy, że rzeczone okno tarasowe, a dokładnie jego część zwana ruchomym słupkiem, jest jakby przymała. Na dole rama pięknie przylega do uszczelki ale górą prawie wcale. Do tego po otwarciu jednego skrzydła, tego z klamką, to drugie nic nie trzyma górą. Pierwsza diagnoza - nie dali grzybka. Po sprowadzeniu drabinki i fachowej ocenie niefachowym okiem inwestora ustalono, że grzybek owszem, jest ale skrzydło jest za nisko i grzybek nie zahacza o to, o co powinien, jakkolwiek się to nazywa. Przyjadą we wtorek - ocenią, może trzeba tylko podregulować, a może całe skrzydło do wymiany? Tak więc czekamy na fachmanów.
Oj i prawie miesiąc minął, pogoda taka była, że tylko w domu siedzieć, a teraz znów słoneczko parę dni przyświeca tylko grzeje mało. Mężuś z zapałem opowiada, co by to nie narobił, gdyby tylko.... A jak już dotrze na plac boju, to zaraz w paluszki zimno i w uszka i w nosek. Więc kozę nakarmi - nie wiem czy donosiłam już o zakupie worka węgla i worka koksu? - tu zajrzy, tam zerknie, coś przestawi z miejsca na miejsce i tyle.
Jedyne co da się zauważyć, to większy porządek przed chałupką. Zniknęły 2 kupki dechów i pozostałości stali zbrojeniowej. Choć może zniknęły to zbyt piękne słowo - po prostu zostały przeniesione.
To teraz trochę jak to powstało. Niestety nie mam zdjęć z poszczególnych etapów, więc tylko opisówka.
Do pustaków kominowych, w narożnikach zostały przymocowane pionowe łaty drewniane (4x6cm). W obawie przed uszkodzeniem pustaków (wyglądają na dość kruche) nie wiercono dziur na kołki, użyto taśmy stalowej perforowanej. Owinięto nią komin i łaty, przykręcono wkrętami do łat. Jedna taśma na górze komina, druga na dole. Razem na 2 kominy poszło 10mb taśmy, czyli jeden krążek - do nabycia np w markecie budowlanym, na stoisku z łącznikami do drewna.
Pomimo obaw, jest to naprawdę solidna konstrukcja.
Między łaty wciśnięto styropian. Miałam na placu taki o grubości 3cm lub 5cm. Niestety piątka się nie zmieściła, bo łaty miały 4cm. Daliśmy więc trójkę. Była to odmiana podłogowa, EPS100, bo taki akurat był na budowie. Myślę jednak, że elewacyjny też spokojnie może być. Dodatkowe łaty poszły tam, gdzie wypadł rąbek.
Obróbka składa się z dwóch arkuszy wygitych w "U" i połączonych ze sobą.
Na górze komina dekarz nie kazał robić żadnej płyty ani zakończenia. Wszystko zostało wykonane z blachy. Dokładnie nie wiem jak, akurat mnie wtedy nie było. W każdym razie wygląda to ładnie i spełnia swą rolę, a o to chodziło.
Na specjalne życzenie nastąpi teraz "BALLADA KOMINOWA".
A więc klinkiery na kominie odpadły od razu, tak jakoś nam się nie widziały. Pozostał dylemat obklejać płytkami czy tynkować. Przewaga utrzymywała się po stronie tynków. Miało to być coś jak na poniższym zdjęciu:
Tyle że takie jasne tynki bardzo szybko się brudzą i po sezonie - dwóch wyglądają koszmarnie. Aż tu z nienacka wpadł nam w oko taki nowy domek na osiedlu, w którym komin obrobiono tak:
Stwierdziliśmy, że obie nam się jednakowo podobają, więc decyzję za nas podejmie dekarz. Zabrałam więc na budowę wydrukowane oba zdjęcia no i szef ekipy od dachu, zgodnie z kierbudem, który akurat też się wtedy zjawił, zagłosowali na wersję nr 2. Może jest ona łatwiejsza do zrobienia, do końca nie wiem. Na peweno jest mniej rąbków (połączeń arkuszy blachy), a to zmniejsza ryzyko powstania problemów z przeciekami.
A oto proszę Państwa zwierzątko wybitnie salonowe, na razie jeszcze trochę zaniedbywane ale z pewnością przez zimę nie schudnie. Będziemy dokarmiać regularnie.