Miesięcznik Murator ONLINE

Skocz do zawartości

Nazwałbym ten wątek "ku przestrodze", ale... nie.


Samuel--

Recommended Posts

  • Odpowiedzi 90
  • Utworzony
  • Ostatnia odpowiedź

Najaktywniejsi w wątku

 

tutli_putli: Może Twój przypadek jest całkiem podobny do mojego, tylko że Ty jeszcze masz czas. Rozmawiałaś z mężem, czego konkretnie mu brakuje? Jak jego zdaniem wygląda sprawa z czasem dla siebie, własnym hobby, wyjazdami na weekend z kumplami, itp.?

 

 

Tak dokładnie wiem jakie są jego oczekiwania. Co do czasu - to on swoim własnym sprawą poświęca więcej czasu niż mnie i dziecku.

Mało tego zawsze go dopingowałam aby się rozwijał ( jeździł na narty, grał w kosza, piłkę chodził na basen itp.itd.) Nawet teściowa dziwiła się czasem, że daje mu taką dozę swobody. Nie uważałam nigdy, że go w jakiś sposób ograniczam. Nigdy się na to nie skarżył a wręcz chętnie korzystał.

Począwszy od dopingowania i namawiania aby dawno temu zdał maturę, po namówienie na studia jedne, drugie.

Zabierałam do teatru, na wernisaże, koncerty itp. Nigdy nie okazał aby było mu z tym źle. Jest teraz ukształtowanym bardzo zdolnym facetem w kwiecie wieku, znającym się na sztuce, muzyce, dobrym kinie, dobrych ciuchach itd. Osiągnął błyskawiczny sukces zawodowy, planuje od września kolejne studia. Od niedawna jego praca polega na ciągłych wyjazdach na targi, konferencje szkolenia, imprezy zawodowe, itp. itd. W swoim zawodzie wskoczył teraz na głęboką wodę w "I lidze". Rozumiem też i stres z tym związany... ale to nie powód aby robić takie radykalne cięcie w swoim życiu.

Pasował mi jak nie miał matury i grosza przy duszy i nic się od tamtej pory nie zmieniło. Nie wychodziłam za mąż dla jego stanowiska, pieniędzy, dziecka w drodze, kariery itp. Wychodziłam za mąż z miłości, po to by mieć z kim spędzić starość i by cieszyć się wspólnie życiem i tym do czego razem doszliśmy.

Jeśli popełniłam gdzieś błąd to chyba właśnie polegał on na tym, że trzeba było zostawić tak jak było i nie pchać go coraz wyżej i wyżej.

Gdyby kiedykolwiek usiłował ze mną porozmawiać, dał znak że coś jest nie tak... ale tego nie było. Jeszcze w grudniu planowaliśmy drugie dziecko.

szkoda gadać... i tyle.

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

tutli_putli przepraszam z góry za to, co powiem, ale moim zdaniem to mu się w doopie przewróciło. I jak mówi moja staruszka babcia: najgorzej Cie poniży dziad, co sie panem stanie (nie bierz tego do siebie, bo to nie chodzi o nazywanie tak kogoś, tylko o mądrość starych ludzi). Aby się usprawiedliwić, dodam, że doświadczyłam tego samego. Mam już to za sobą, na szczęście, ale wyjście było takie, że zaczęłam robić coś dla siebie i powiedziałam sobie, że dorosły człowiek ma sam dbać o swoje interesy i na siłę nie będę nikogo holować, bo mam jedno życie jeno i dla siebie też musze coś zrobić.
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

amalfi cenię sobie mądrości życiowe starszych ludzi. doskonale rozumiem co chciałaś powiedzieć i nie czuję się absolutnie dotknięta. Jak już wcześniej pisałam sama nie jestem święta i mam masę przywar. Ale wiem też z czego często rezygnowałam, bo myślałam że tak będzie ok i że życie z kimś powinno być pełne kompromisów. I byłam w 100% pewna, że idziemy tą samą drogą. Jestem zaborcza, zazdrosna i cholerycznego usposobienia.Jestem wybuchowa i mam często zbyt wybujałą wyobraźnię ( z drugiej strony bez tej wyobraźni nie mogłabym tworzyć) potrzebuję wiecznej aprobaty, zapewnień o tym, że jestem kochana jedyna i najważniejsza i poczucia bezpieczeństwa. Nie toleruję flirtów i uważam, że pewne zachowania są zastrzeżona tylko dla małżonków. Jestem cholernym wrażliwcem z traumatycznym dzieciństwem. Ciężką pracą nad sobą doszłam do tego kim teraz jestem, bo z takim dzieciństwem to mogłabym skończyć gdzieś gdzie nikt chyba nie chciałby być. staram się też tego nie gloryfikować chociaż demony przeszłości często wyłażą niechciane i w nieoczekiwanym momencie. Bywam zarozumiałą snobką, introwertyczką i naburmuszonym samotnikiem. Dlatego wiem, że trudno się ze mną pewnie żyje. Ale jeśli coś robię i na coś się decyduje to oddaje temu całą siebie. Zawsze tak było i mój mąż wiedział z kim się żeni, jaki mam zawód (niekoniecznie zawsze opłacalny). Żeby nie poddać się presji wiem ile trzeba pracy włożyć w siebie a i też nie zawsze z pozytywnym rezultatem, dlatego też może i jestem zbyt wymagająca od otoczenia i bliskich.

Jednak zawsze mówię co mi leży na duszy i nie staram się chować głowy w piasek i udawać, że jest ok jak nie jest.

To co się stało cholernie mnie zabolało i nie zamierzam tego ukrywać bo boli i będzie jeszcze długo bolało.

Kończę na tym osobiste wywody bo nie chodziło mi tu o roztrząsanie się nad sobą i użalanie nad własnym losem. Stało się - doznałam szoku i poczułam czym jest niepweność jutra i brak zaufania do ukochanej osoby. Być może mam to na co zasłużyłam i co było mi pisane.

Ale się nie poddaje wierzę mocno w to, że jak się czegoś bardzo pragnie to musi się udać i tyle.

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Być może mam to na co zasłużyłam i co było mi pisane.

nie zasłużyłas na takie traktowanie.

wręcz przeciwnie, należy Ci sie wielki szacunek i wdzieczność ze strony męża.

to Ty go wykreowałas, wspierałas, kształtowałaś ....

dzieki Tobie jest tym kim jest

Jestes wspaniała, pomimo swoich (jak piszesz) różnych niedoskonalości.

nikt nie jest doskonały

 

nie powinnas sie obarczać żadną winą

 

podziwiam Cię

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Jeśli popełniłam gdzieś błąd to chyba właśnie polegał on na tym, że trzeba było zostawić tak jak było i nie pchać go coraz wyżej i wyżej.

... a skąd wtedy miałaś wiedzieć, że to tak zaowocuje ???

jak byś wiedziała, to bys tak zrobiła ....

 

 

 

ja intuicyjnie zajęłam sie sobą i siebie wypchałam gdzie mogłam :roll:

pewnie to dobrze, bo mogę sie nie martwić o parę rzeczy .... :roll:

i pewnie dlatego jestem tak zasadnicza ... :roll:

hmmmmmm .....

daje do myslenia .... :roll:

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Nie wydaje mi się, aby to była kwestia jakiegoś konkretnego błędu. Każdy z nas ma cechy, które irytują innych. Ja marudzę na drobiazgi i lubię mieć dużo czasu dla siebie, a tutli_putli jest zarozumiałą snobką ;) Druga osoba może te cechy tolerować, może ich nawet nie zauważać przez długi czas, ale prawda jest taka, że powinniśmy umieć spojrzeć na siebie krytycznie, pracować nad sobą i minimalizować nasze wady. Inaczej w pewnym momencie ktoś walnie pięścią w stół i stwierdzi, że ma już dość.

 

Aha, właśnie... Nie mogę mówić za wszystkich facetów, ale stwierdzenie "Ja tyle dla Ciebie zrobiłam" wypowiedziane jako argument, że ta druga strona powinna ustąpić, to nie jest dobry pomysł. Trzeba było nie robić. Trzeba było się nie poświęcać. Trzeba było nie rezygnować. Życie nie jest po to, żeby się umartwiać, a potem wyciągać to w kłótniach. --- Przynajmniej takie jest moje zdanie i dlatego nigdy do mnie nie trafiała taka argumentacja i taka forma związku, oparta na wyrzeczeniach i oczekiwaniu podobnych wyrzeczeń od drugiej strony. Rozmowa służy też temu, by wiedzieć o czym marzy nasz partner i wiedzieć jak go wspierać w jego/jej dążeniach, równoczesnie nie rezegnując ze swoich.

No :)

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Trzeba było nie robić. Trzeba było się nie poświęcać. Trzeba było nie rezygnować. Życie nie jest po to, żeby się umartwiać, a potem wyciągać to w kłótniach.

 

nigdy do mnie nie trafiała taka argumentacja i taka forma związku, oparta na wyrzeczeniach i oczekiwaniu podobnych wyrzeczeń od drugiej strony.

 

..z postu tutli_putli raczej nie wynika, że oczekiwała w zamian poświęceń ....

bije tylko żal, że partner jak doszedł na sam szczyt (dzięki niej) i jest teraz kimś, to chce odejść (bo już jej do niczego nie potrzebuje)

 

w domyśle jest: gdyby nie doszedł tak wysoko (czyt. pozostał bez matury) to by mu do głowy nie przyszlo, żeby ją zostawiać

 

przynajmniej ja to tak rozumiem

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Nie wydaje mi się, aby to była kwestia jakiegoś konkretnego błędu. Każdy z nas ma cechy, które irytują innych. Ja marudzę na drobiazgi i lubię mieć dużo czasu dla siebie, a tutli_putli jest zarozumiałą snobką ;) Druga osoba może te cechy tolerować, może ich nawet nie zauważać przez długi czas, ale prawda jest taka, że powinniśmy umieć spojrzeć na siebie krytycznie, pracować nad sobą i minimalizować nasze wady. Inaczej w pewnym momencie ktoś walnie pięścią w stół i stwierdzi, że ma już dość.

 

Aha, właśnie... Nie mogę mówić za wszystkich facetów, ale stwierdzenie "Ja tyle dla Ciebie zrobiłam" wypowiedziane jako argument, że ta druga strona powinna ustąpić, to nie jest dobry pomysł. Trzeba było nie robić. Trzeba było się nie poświęcać. Trzeba było nie rezygnować. Życie nie jest po to, żeby się umartwiać, a potem wyciągać to w kłótniach. --- Przynajmniej takie jest moje zdanie i dlatego nigdy do mnie nie trafiała taka argumentacja i taka forma związku, oparta na wyrzeczeniach i oczekiwaniu podobnych wyrzeczeń od drugiej strony. Rozmowa służy też temu, by wiedzieć o czym marzy nasz partner i wiedzieć jak go wspierać w jego/jej dążeniach, równoczesnie nie rezegnując ze swoich.

No :)

 

no właśnie..."bo to zła kobieta była"...

 

Przepraszam ale nie zamierzam się tu czuć winna bo nigdy takie zdanie z moich ust nie padło w żadnej kłótni, że niby ja się poświęciłam dla kogoś i chce by się dla mnie poświęcano.

Teraz w obecnej sytuacji mam takie odczucia a wcześniej do głowy by mi nie przyszło takie myślenie bo troska dbałość o drugą osobę jej rozwój były dla mnie naturalne jak oddychanie i nie zastanawiałam się nad nimi aż do teraz.

Tak się składa, że kocham mojego męża nie za "coś" ale bezinteresownie za to jaki już jest ze swoimi wszystkimi wadami. Dlatego uważam, że warto walczyć o siebie w tym związku i o jego przetrwanie.

Nie obraź się ale inaczej patrzy się na swoje relacje z partnerem w małżeństwie powiedzmy po mniej więcej 20 latach a inaczej np. po 2 latach. Ponieważ na swoich oczach się zmieniamy, często dorastamy do pewnych spraw. Tyjemy, chudniemy, siwiejemy, łysiejemy i pojawiają się pierwsze zmarszczki, dopadają nas różne mało komfortowe schorzenia. W ciągu 2 lat małżeństwa nie jest się w stanie tego wszystkiego przeżyć.

Na początku każdego związku więcej jest zachwytów niż dostrzegania wad partenra. Można nawet udawać, że się bąków wcale nie puszcza a rano ma rześki oddech jak po super odświeżaczu ( przepraszam wszystkich czytających co bardziej wrażliwych)

Czyż nie tak właśnie postrzegamy np. osoby z którym spotykamy się w pracy? wtedy wydają się one niejednokrotnie bardziej bliskie ideału niż to co mamy na stałe w domu i znamy od podszewki.

Koleżanki w pracy zawsze zadbane, elegancko ubrane, pachnące dobrymi perfumami, w domu zrzucają garsonki i jadą w dresie na szmacie(chyba że ktoś ma panią do sprzątania) i zdarza się im mieć przetłuszczone włosy bez formy a na nosie pryszcz. Podobnie zresztą faceci w wyprasowanych koszulach i modnych garniturkach z przyklejonym uśmiechem na ustach i nienagannymi manierami.

Powiedzmy te 8 godzin są idealni i bez wad a w domu padają na ryło i zmieniają się w takich pospolitych ludzi z wadami i niedoskonałościami, które często zastrzeżone są tylko dla bliskich. Sztuką jest to wszystko pogodzić i nauczyć się z tym żyć. Oczywiście teraz dałam taki może skrajny przykład.

Po paru latach bycia z kimś stale pod jednym dachem do szafy odchodzą często pierwsze porywy serca i powierzchowne zachwyty tak często obecne w pierwszych miesiącach czy latach. Wychodzą przywary i wszystkie te niedoskonałości. Przychodzi najzwyczajniej proza życia - próba za próbą : praca, dzieci, zmęczenie i cała reszta nie zawsze romantycznych chwil, sprzyjających śpiewaniu serenad pod oknem oraz pianiu peanów nad własną indywidualnością i swobodą w związku.

Ważne stają się inne sprawy i zmieniają się po latach priorytety. Sorry ale dla mnie to maleńka bzdura jak ktoś np. rozrzuca skarpetki czy ciuchy po domu i robi z tego wielkie halo, aczkolwiek może być to upierdliwe dla drugiej osoby. Jednak ta druga osoba może np. beka na głos przy stole czy coś w tym stylu a to do szału doprowadza siedzących obok. Jeśli ludzie chcieliby się rozwodzić z powodu takich bździn to każde małżeństwo prędzej czy później by się rozpadało. W życiu są ważniejsze rzeczy niż nie umyta szklanka w zlewie, włosy w wannie czy rozwalone po mieszkaniu skarpetki . Oczywiście dobrze jest być asertywnym i mówić o tym co nam przeszkadza i jakoś z tym chociaż próbować się uporać albo iść na kompromisy.

 

Swoją drogą chyba kompletnie mnie nie zrozumiałeś.

Ale jak już pisałam powyżej nie chce mi się tu uskuteczniać osobistych wycieczek ( w swoją stronę) ani nikogo do niczego przekonywać. Nie zamierzam też oceniać postaw, wyborów i decyzji innych osób w podobnej sytuacji.

Dlatego, że związki z drugą osobą są sumą bardzo wielu czynników, o których czasem nie da się tak po prostu jednym czy dwoma zdaniami napisać.

To składowa wielu subtelnych niuansów, cech charakterów indywidualnego podejścia.

Co dobre dla Ciebie i Twojego związku nie koniecznie musi być dobre dla zupełnie innych i różnych od Ciebie osób.

Każdy sądzi swoją własną miarą i opiera swoje zdanie na osobistych doświadczeniach. Opisałam troszkę (może w 5%) historię, która mi się przydarzyła i uważam, że jest ona kompletnie różna od Twojej. ale to chyba dobrze?

I jeszcze jedno uważam w przeciwieństwie do Ciebie, że małżeństwo jest dane raz na zawsze choćby dlatego, że jestem straszną konserwą, Praktykującym i wierzącym katolem. Dzisiaj moja rodzina będzie w kościele. Nikt nam tu niczego nie narzuca i sami dokonaliśmy takiego wyboru. Nie wstydzę się swojej wiary, chociaż nie noszę moheru na głowie i nie słucham (wręcz nie trafie o.o dyrektora i jego radia). I min. dla tego moje małżeństwo jest dla mnie ważne bo innego już nie będzie (chociaż jakbym się postarała to znalazłabym poważne argumenty już kilka lat temu przeciwko mojemu mężowi aby dostać i kościelne unieważnienie bez problemu i z jego winy) tylko po co?

Podkreślam, że to jednak ja bym tak postąpiła - wybory innych i ich podejście szanuję i nie przeszkadzają mi "inni ludzie". Chyba, że próbowaliby być wobec mnie agresywni i narzucać swoje zdanie na siłę i za wszelką cenę.

Problemy są po to aby je wspólnie rozwiązywać a nie udawać, że ich nie ma i wybierać drogę na skróty i łatwe szybkie, życie, ponieważ kolejne problemy wcześniej czy później się i tak pojawiają. Dobrze jest wyciągać wnioski ze swoich upadków. Z doświadczenia wiem, też że każdy musi się sparzyć na własnej skórze. Ostrzeganie nic nie daje a skutek bywa często odwrotny.

To wszystko w wielkim skrócie i przepraszam ale więcej nie mam w tym temacie nic do dodania.

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

przepraszam ale więcej nie mam w tym temacie nic do dodania.

 

Z doświadczenia wiem, też że każdy musi się sparzyć na własnej skórze. Ostrzeganie nic nie daje a skutek bywa często odwrotny.

 

ale ja mam :D

jak to sie stało, kobieto, że Twój mąż nie widzi Twojej mądrości, odwagi, rozwagi, rozsądku, dobroci .... ?

nie wymagam odpowiedzi od Ciebie, bo to pytanie retoryczne

 

nie każdy, ja wielokrotnie w życiu poddawałam analizie cudze dramaty, po to, by samej nie powielić tych historii

nie wiem na ile udało mi sie w życiu to wykorzystać, bo tego nie można zważyć, zmierzyć ....

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Renia :) Nie przesadzałabym z tymi superlatywami. Mój mąż sam jest moim zdaniem mądrym człowiekiem (mamy bardzo podobne charaktery) I jak twierdzi moja teściowa gdzie się dwa podobne fioły zejdą tam iskry lecą. Co mu odwaliło trzeba by jego zapytać.

Mamy jakiś pie...ny zakręt, zresztą pewnie nie pierwszy. Podobno kryzysy w małżeństwach są co 7 lat. W naszym przypadku się potwierdziło niestety.

Takie charakter jak mój to jest niedobry dla drugiego silnego charakteru. Jednak właśnie dlatego, że się moim zdaniem cały czas docieramy to ja nie chciałam tak zostawiać naszego fajnego w ostateczności małżeństwa. Kurcze wiesz straszne zmiany mu się w życiu trafiły i kupa stresu, może mu jakaś młodsza d..pa na studiach czy w pracy zrobiła pranie mózgu?

Nie mam po prostu pojęcia i pomysłu na "why"?

Większość osób co go zna min. jego mama przeżyły taki sam szok jak ja po tych jego jazdach.

I całe szczęście teściów mam mądrych i trzymają moją stronę. Chociaż czasem też i dałam im popalić :-/

Mój przypadek jest trudny i skomplikowany psychologicznie mimo wszystko, jakaś taka mieszanka wybuchowa. Nie znasz mnie to co tu opisuje to mały wycinek tego jaka jestem :-) Trzeba by mnie widzieć w akcji np. jak mi ktoś poważnie podpadnie - brzydko się drę wtedy :-?

Efekt pozytywny tego wszystkiego taki , że mnie to cholernie podkręciło i postawiło na nogi (a od jakiegoś czasu miałam wrażenie, że mnie deprecha poważna dopada - co też było męczące dla otoczenia) teraz mam niezły power do wszystkiego.

Pomimo różnych takich jego ...- świetny mi się facet w życiu trafił i dlatego go tak bez bitwy nie oddam.

Pewnie i są gdzieś jacyś fajniejsi mężczyźni, może nawet i jakiś by mnie lepiej zrozumiał czy coś... ale ja sobie takiego wybrałam i finito nie chce innego.

Może to jest faktycznie tak, że dostajemy w życiu to od drugich na co sami pozwalamy. Może nie wyznaczyłam granicy i się posunął za daleko, może podświadomie godziłam się na złe traktowanie ( jak pisałam korzenie tego tkwią w moim dzieciństwie i brak wzoru ojca)

Może zamiast łagodzić pewne napięcia to ja jeszcze złośliwie podkręcałam sprawdzając ile się da wytrzymać? Wina nie jest jednostronna - pewnie jakby mój mąż tu pisał to jego oczami wyglądałoby to całkiem inaczej.

I tyle ... jedno co mogłabym doradzić ludziom w podobnej sytuacji to jeśli uważają (oboje), że jest o co walczyć to niech walczą i się nie poddają.

Pewnie jak już tu padło wcześniej z litości i głupich zasad nie warto przytrzymywać drugiej połowy. I czegoś takiego bym nie zniosła gdybym widziała, że jest ze mną z litości czy czegoś podobnego. Nienawidzę jakichkolwiek namiastek.

Jednak w naszym przypadku jest coś więcej, tak myślę i o to "coś" warto stoczyć jeszcze jedną walkę :-)

Pozdrawiam i wielkie dzięki wszystkim za tak konstruktywną dyskusję.

Od jakiegoś czasu nie miałam siły i ochoty zaglądać na forum i udzielać się w jakimkolwiek wątku a tu się rozpisałam jak głupia.

Przepraszam jeśli komuś przynudziłam swoją długą pisaniną :wink:

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Renia :) Nie przesadzałabym z tymi superlatywami.

 

straszne zmiany mu się w życiu trafiły i kupa stresu, może mu jakaś młodsza d..pa na studiach czy w pracy zrobiła pranie mózgu?

 

I całe szczęście teściów mam mądrych i trzymają moją stronę.

 

Nie znasz mnie to co tu opisuje to mały wycinek tego jaka jestem :-)

Trzeba by mnie widzieć w akcji np. jak mi ktoś poważnie podpadnie - brzydko się drę wtedy :-?

 

Pomimo różnych takich jego ...- świetny mi się facet w życiu trafił i dlatego go tak bez bitwy nie oddam.

Pewnie i są gdzieś jacyś fajniejsi mężczyźni, może nawet i jakiś by mnie lepiej zrozumiał czy coś... ale ja sobie takiego wybrałam i finito nie chce innego.

 

Od jakiegoś czasu nie miałam siły i ochoty zaglądać na forum i udzielać się w jakimkolwiek wątku a tu się rozpisałam jak głupia.

Przepraszam jeśli komuś przynudziłam swoją długą pisaniną :wink:

 

1. No jak nie, jak tu w niektórych wątkach na forum to aż mi sie nóż w kieszeni otwiera na głupotę/miernotę/itp. piszącej/piszącego ?????

 

2. lepiej coby nie :wink:

 

3. to przynajmniej tyle dobrego, bo np. ja nie mogłam liczyć na aprobatę moich (przy konfliktach), zawsze po stronie swojego syna

 

4. ja też sie czasem/rzadko drę jak opętana, ale wtedy przynajmniej wiadomo, że to nie przelewki

 

5. no to walcz !

 

6. oj, raczej nie przynudzasz ! :D dobrze sie czyta !!!

coby tak inni umieli :wink:

pisz, pisz dziewczyno, wylejesz na ekran, to może będzie lżej .....

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Hmm... Postaram się krótko :)

 

Byłem częstym gościem na tym forum między 2006 a 2008 rokiem. Razem z narzeczoną, a później żoną, budowaliśmy dom i na Muratorze szukaliśmy odpowiedzi na nasze pytania i dzieliliśmy się naszymi doświadczeniami.

 

Dom stoi - małżeństwo się rozpadło. Nie chcę tu wchodzić w szczegóły jakie konkretnie były tego powody, ani nie chcę opowiadać całej swojej telenoweli. Jednakże ponad wszelką wątpliwość efekty uboczne budowy domu - stres, zmęczenie, brak czasu, ciągłe koncentrowanie się na sprawach związanych z budową - były bardzo ważną częścią procesu rozpadu. Zaczęliśmy oddalać się od siebie, odzwyczailiśmy od rozmowy na inne tematy niż budowa, w końcu nawet nasze zainteresowania, które staraliśmy się pielęgnować w pozostałych nam, rzadkich wolnych chwilach, poszły swoją drogą. Wszystko to narastało, aż w końcu wybuchło wkrótce po wprowadzeniu się do nowego domu.

 

Teraz już jestem po rozwodzie. Udało mi się w miarę bez szwanku przetrwać całe to zamieszanie, na które nałożyły się też inne sprawy osobiste, choć miejscami było bardzo ciężko. Doszedłem do wniosku, że skoro już się wylizałem, to warto znowu tu zajrzeć i napisać parę zdań. Myślę, że nie jestem odosobnionym przypadkiem i wiele jest osób, które w środku budowy, w gorączce zakupów, załatwiania ekip, planowania i pracy, są w stanie zapomnieć o innych rzeczach ważnych w życiu. Jeśli tak, to mam nadzieję, że mój wpis skłoni Was do tego, by zatrzymać się na chwilę i przemyśleć priorytety. Może lepiej trochę zwolnić, zrobić sobie urlop od budowy, pojechać razem na wakacje? Może warto zaznaczyć w kalendarzu dni, gdy zamykacie teczki z planami w szufladach i nie myślicie o nich? Pamiętajcie, że Wasza nieobecność, stres, zmęczenie, będą miały wpływ na Wasze relacje z bliskimi osobami, czy tego chcecie czy nie. Nawet wtedy, gdy wszyscy będą wiedzieć, że "to tylko na czas budowy" - świadomość tego jest ważna, ale nie wystarczy. Życie nie będzie czekać na Was grzecznie, aż skończycie dom.

 

No. To tyle. Ale żeby nie skończyć straszliwie pesymistycznie to dodam jeszcze, że jak się przekonałem na własnej skórze, rozwód to nie koniec świata. Następnęgo dnia również wstaje słońce... i trzeba iść do pracy :wink:

 

Wiesz Samuel tak sobie myślę że prawdziwe małżeństwo to jest na dobre i na złe. Nie tylko w czasie budowy jest stres zmęczenie, nieobecnośc itd. To co napisałeś to samo życie , które nie koniecznie musiało by mieć związaek z budową. Skoro się rozpadło to prawdopodobnie prawdziwym powodem nie była budowa. Budowa była tylko pretekstem.

Pozdrawiam

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Dzięki za komentarz. Budowa nie była powodem, ale katalizatorem dla innych problemów. Dlatego założyłem ten wątek - może dzięki temu ktoś dostrzeże w swoim związku podobne objawy i zareaguje odpowiednio wcześnie. Albo, najlepiej, zacznie od razu chuchać na zimne. Bo małżeństwo może sobie być na dobre i na złe, ale samo z siebie się nie utrzyma. Potrzebne jest ciągłe zaangażowanie, rozmowy, kontakt...
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Potrzebne jest ciągłe zaangażowanie, rozmowy, kontakt...

racja jesli obie strony chcą ..

jeśli nie to oszukujesz sam siebie i siebie obwiniasz

mój znajomy nie budował domu i małżeństwo mu sie rozpadło

- może myślał ze gdyby budował to by się ostało ?

w drugim małżeństwie buduje i tez nie jest fajnie

różne podejście do życia (ładnie ujęte co ?)

i co ? robi swoje a o miłości to se pomarzy ( bo na czytanie romansów nie ma czasu)

próbój dalej

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Dołącz do dyskusji

Możesz dodać zawartość już teraz a zarejestrować się później. Jeśli posiadasz już konto, zaloguj się aby dodać zawartość za jego pomocą.

Gość
Odpowiedz w tym wątku

×   Wklejono zawartość z formatowaniem.   Usuń formatowanie

  Dozwolonych jest tylko 75 emoji.

×   Odnośnik został automatycznie osadzony.   Przywróć wyświetlanie jako odnośnik

×   Przywrócono poprzednią zawartość.   Wyczyść edytor

×   Nie możesz bezpośrednio wkleić grafiki. Dodaj lub załącz grafiki z adresu URL.




×
×
  • Dodaj nową pozycję...