Miesięcznik Murator ONLINE

Skocz do zawartości

Czy nasze wnuki będą chciały mieszkać w naszych domach? Czy raczej je zburzą?


Czy nasze wnuki będą chciały mieszkać w naszych domach? Czy raczej je zburzą?  

36 użytkowników zagłosowało

  1. 1. Czy nasze wnuki będą chciały mieszkać w naszych domach? Czy raczej je zburzą?

    • Będą miały wartość starych pięknych domów
      6
    • Zburzą, jak dziś burzymy domy-kostki
      11
    • Pół na pół
      19


Recommended Posts

Maciek - dzięki za namiar na kratki, właśnie szukam czegoś, żeby w trawie ułożyć.

Jeśli chodzi o sąsiadów, to różnie się trafi, ja mam w bloku teraz fajnych, domek będzie sąsiadował z bratem, więc różnie to może być :)

Też mnie męczą takie nowe(?) zwyczaje, oficjalne wizyty i rewizyty, zauważyłem, że tak się porobiło, odkąd weszliśmy w wiek dzieciaty - pewnie każdy ma mało czasu i trzeba zaplanować takie rzeczy. Mam nadzieję, że nie urażę nikogo, ale zauważyłem w moim środowisku, że kobiety w pewnym wieku zaczynają 'bawić się w dom' i ustalają się reguły co wypada a co nie.

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

  • Odpowiedzi 501
  • Utworzony
  • Ostatnia odpowiedź

Najaktywniejsi w wątku

 

EZS - patrząc na Twoje doświadczenia z dzieciństwa aż dziwne, że sama też na dom się zdecydowałaś

moze to jednak takie traumatyczne nie było, skoro miałaś 1,5 mieszkania, w jedny trzeba było mieszkać, 0,5 sprzedać i miec na dziciństwo Twojego dziecka

 

 

Właśnie dlatego, że miałam złe doświadczenia, mogłam zdecydować się na budowę TYLKO mając na to środki (mieszkania i działkę), co więcej w moim przypadku było to działanie racjonalne, bo utrzymanie domu kosztuje mniej, niż dość drogiego mieszkania.

Dzieciństwo mojego dziecka nie ucierpiało wcale

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

(...)Bejannam... dziś pierwszy raz postawiłem się teściowej - wypierniczyłem ją z domu, bo przyjechała bez zapowiedzi i nie wiadomo na ile - dla niej to normalka. Nie wiem co z tego wyniknie, żona jeszcze nie wie.

Bejanam.. powtórzę - czy Twoja wizja "rodziny" urzeczywistnia się w tym, że 2 pary teściów mieszkają z wnukami, czy w tym, że słabszy (czyli facet) musi ustąpić?

Dziadki są po to by POMAGAĆ a to ni jak się ma do narzucać.

(...).

Ja bym nie wypierniczyła nikogo, kto nawet bez zapowiedzi stanąłbły w progu mojego domu. Skąd miałabym wiedzieć jaki jest cel wizyty.

Może pogadać musi... pomocy potrzebuje...

a może się dowiedział, że kasy potrzebuję i przyniósł... http://manu.dogomania.pl/emot/lol3.gif

Nigdy nie wiadomo, z czym przychodzi...

 

Moja wizja rodziny nie mieści się ani "w tym", ani "w tym" (o czym piszesz)

Rodzina to wszyscy , których łączą więzy krwi. Rodzinna tradycja. Wspólni przodkowie.

I o ile moja rodzina to najpierw ja, "mój" facet i nasze dzieci... to też moje rodzeństwo, ich dzieci.... i wszyscy krewni mojej mamy i taty. Za to członkowie rodziny, z której pochodzi "mój" facet, to krewni jego, a także naszych dzieci. Dla mnie są powinowatymi (tylko, bo nie łączy nas krew). Ale ponieważ są krewnymi "mojego" faceta i naszych dzieci, są bardzo ważni dla mnie.

 

Rodzina to "społeczność", która nią pozostaje na zawsze, niezależnie od tego czy jej członkowie mieszkają razem czy nie.

 

Ostatnio, niestety, dla większości, więzy krwi nie znaczą nic.

 

I uznaję taka zasadę: z moimi krewnymi ja gadam, czy w porę, czy nie w porę przyszli (o lie sami się nie zreflektują), z krewnymi męża, gada mąż. A za nim pogadamy z nimi, czasami gadamy ze sobą.

Dom, w którym mieszkam teraz jest "otwarty". Latem życie towarzyskie, rodzinne toczy się na podwórku. Czasami nie wiadomo, kiedy kto poszedł, kiedy kto przyszedł. Zimą jest inaczej, wizyty sporadyczne, bo w domku ciasno. Jednak drzwi się otwiera i wpuszcza.

 

Prawdę mówiąc nie do końca rozumiem o co Ci chodziło w pytaniu o wizję rodziny.

Na pewno rodzina nie powinna być "areną" do udowadniania sobie kto silniejszy, a kto słabszy.

A jeśli chodzi o autorytet, to dla dzieci powinni go mieć oboje rodzice.

Wiem, że już raczej tak się nie mieszka, jak ja mieszkam do tej pory. Ja z moją rodzinką ( którą założyłam), z moją rodzinką, z której wychodzę. Pewnie, że są nieporozumienia, konflikty itd. Ale jest to super środowisko dla najmłodszych do uczenia się życia, wrażliwości i asertywności, radzenia sobie z sytuacjami trudnymi, dostrzegania nie tylko swojego interesu, ale ogólnego, całej Rodziny. Nigdy nie jest nudno.

 

Dziadki są PO NIC. Wcale nie "po" coś, albo żeby coś. Są. Kropka. I dobrze, że są. A należy się im szacunek.

Ty chyba dyplomatycznie... swoją teściową... (??)

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Oczywiście, że nie trzasnąłem drzwiami przed nosem. Siedziała kolejny dzień i na PROŚBĘ że od jutra chcę być z żoną i dzieckiem sam (spotkało nas spore nieszczęście), odparła, że się zastanowi a potem, że to ona chce być z córką a ja to jestem.. no i poszło.

W miejscu z którego się wywodzi układ jest jasny: dziecko ma się przy sobie do końca życia i to jest podstawowa więź rodzinna i gwarancja zaufania, ślub bierze się z obcym i wszystkiego można się po takim spodziewać. Czyli pod dachem są 2 rodziny - żony i męża, choć ten drugi, jak pisałem, raczej swoich krewnych w ten kołchoz nie wciągnie.

Fajnie sobie pisać o przodkach, więzach krwi itp, ale chodzi zwykle o znacznie bardziej przyziemną sprawę - nie rozstaną się z mamą z żadne skarby. Jeśli się mylę, mielibyśmy mnóstwo domów zamieszkałych przez 4 dziadków - z obu stron i wspólnie z "dziećmi" i wnukami pielęgnującymi rodowe tradycje. Takich domów nie ma!

Definicja rodziny oficjalna nie mówi o krewnych, ale małżeństwie i dzieciach do momentu wspólnego zamieszkania. Dziadkowie do rodziny nie należą - są krewnymi jednej lub drugiej strony, podobnie jak dorosłe rodzeństwo. Oczywiście używa się pojęcia "rodzinny obiad" i w skład takiej "rodziny" wchodzi nawet szwagier i kochanka brata. Jak pisałaś dziadkowie poprostu "są". Podobnie jak sąsiedzi, czy proboszcz. Należy się im szacunek (każdemu z wymienionych) ale też jasne wyznaczenie granic. Ani proboszcz, ani sąsiad, ani brat, ani babka nie mogą działać "dla mojego dobra", wbrew mojej woli. A tym ostatnim zdarza się to bodaj najczęściej.

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Ja z moją rodzinką ( którą założyłam), z moją rodzinką, z której wychodzę. Pewnie, że są nieporozumienia, konflikty itd. Ale jest to super środowisko dla najmłodszych do uczenia się życia, wrażliwości i asertywności, radzenia sobie z sytuacjami trudnymi, dostrzegania nie tylko swojego interesu, ale ogólnego, całej Rodziny. Nigdy nie jest nudno.

 

Bajana, niektórzy mężczyźni mają podejście, typu "w moim domu ja rządzę" Niektóre kobiety również. Niektórzy ostentacyjne a inni po cichutku, ale efekt jest ten sam.

I nie pisz mi o wspólnym podejmowaniu decyzji i kompromisach, bo kompromis to ja mogę zawierać z moim mężem (w końcu go sobie wybrałam) ale jeżeli mam z jego mamą (której już nie wybierałam) i z całą jego rodziną, to już nie jest kompromis a spolegliwość. Poza tym kompromisy z moją teściową (którą bardzo lubiłam) kończyły się robieniem tego, co ona chciała.

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

No właśnie,czy wybierając sobie towarzysza życia musimy go brać z całym kramem rodzinnym?Wychodzi na to że tak.

A co w sytuacji kiedy partner nie chce zamieszkać z nami w naszym rodzinnym domu i uczestniczyć gorąco w życiu naszej rodziny?Nie chce mieszkać z naszą matka,babką itp?Rzucamy go i szukamy tego spolegliwego?

Podejmowanie wspólnych decyzji-czego mogą dotyczyć wspólne decyzje podejmowane w trzypokoleniowej rodzinie?Tego kto płaci za gaz w tym miesiącu czy tego do jakiej szkoły zapisujemy nasze dziecko?

 

I jeszcze jedna rzecz-znam kilka rodzin które zamieszkują ze swoimi rodzicami.

Żadna z nich nie ustrzegła się od sytuacji,w której strona która "zaprosiła"partnera do mieszkania w rodzinnym domu nie wykorzystała tego w nieprzyjemny sposób wobec tegoż partnera,który tak naprawdę nigdy nie będzie miał tam nic istotnego do powiedzenia,ani nigdy nie poczuje się do końca jak u siebie.

A może jest taka osoba która w domu teściów czuje się doskonale?Prosimy o wypowiedz :p

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

A może jest taka osoba która w domu teściów czuje się doskonale?Prosimy o wypowiedz :p

nie ma:p

dlatego z rodzicami, teściami, trzeba mieszkać "w jednej wsi" ale w różnych domach, może to być osiedle mieszkaniowe, mała miejscowość, chodzi o to, żeby było blisko a niezależnie, najpierw my potrzebujemy pomocy rodziców, potem to rodzice potrzebują nas, mieszkanie blisko siebie znacznie ułatwia życie pozostawiając jednocześnie własny dom bezpieczny

nie ma wówczas sytuacji przyjeżdzającej teściowej, bo jak ma do nas 500m, to zawsze do domu na noc zdąży:lol2:

zasada rozmawiania z rodziną, o której pisała bajanadjembe pozwala unikną wielu konfliktów

Maciek - pytanie, czy Twoja żona też chciała mamę "wyrzucać", jesli tak - powinna to zrobić sama, nie powinna zrzucać tego na Ciebie, bo w takim wykonaniu to się mocno odbije na relacja w rodzinie

ale jeśli żona CHCIAŁA, żeby mama została???? może potrzebowała jej bardziej niż Ci się wydaje...

długo mozna by o tym, ale to już zbyt osobiste rozważania i nei na forum

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Właśnie dlatego, że miałam złe doświadczenia, mogłam zdecydować się na budowę TYLKO mając na to środki (mieszkania i działkę), co więcej w moim przypadku było to działanie racjonalne, bo utrzymanie domu kosztuje mniej, niż dość drogiego mieszkania.

Dzieciństwo mojego dziecka nie ucierpiało wcale

bazując na swojej obecnej wiedzy i doświadczeniu wybierasz rozwiązanie najlepsze i najbardziej racjonalne

Twoi rodzice lat temu 20 ZROBILI TO SAMO, w tamtej sytuacji uznali, że podejmują bardzo suszną i racjonalną decyzję, nie Tobie na złość, tylko po to, żebyś miała dach nad głową i nie musiałą czekać na swoje M przez lata świetlne

w czasach zapisów na mieszkania i ksiązeczki mieszkaniowe z terminem realizacji 30 lat, posiadanie własnego domu było dobrodziejstwem, bo nie skazywało na ciasnotę mieszkań spółdzielczych o wymiarach komórki

teraz wszyscy krzyczą - salon MUSI miec 30 m, jak ma mniej, to się nie nadaje, a wcale nie tak dawno temu, wiele rodzin w 3-4 osoby mieszkało w takim mieszkaniu. Mieszkania miały swoje M, moich rodziców 57m2 to było M5, teraz taką powierzchnię uznaje się za ciasne M2

 

trochę zgaduję, ale czy jedno z tych mieszkań, które zamieniłaś na dom nie było od rodziców albo dziadków?

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Banki przejęły niespłacone nieruchomości tylko że z powodu załamania ceny domów poszybowały w dół czyli ich realna wartość spadła kasy bank w 100% nie odzyska.

Ale co tam Bank federalny dodrukuje kilka miliardów zielonych. Iluminaci to zaplanowali pięknie. :yes:

 

http://www.youtube.com/watch?v=8r-ORZrizK0

to a temacie "strat" banków

trochę "poza tematem", choć nie do końca

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Oczywiście, że nie trzasnąłem drzwiami przed nosem. Siedziała kolejny dzień i na PROŚBĘ że od jutra chcę być z żoną i dzieckiem sam (spotkało nas spore nieszczęście), odparła, że się zastanowi a potem, że to ona chce być z córką a ja to jestem.. no i poszło.

W miejscu z którego się wywodzi układ jest jasny: dziecko ma się przy sobie do końca życia i to jest podstawowa więź rodzinna i gwarancja zaufania, ślub bierze się z obcym i wszystkiego można się po takim spodziewać. Czyli pod dachem są 2 rodziny - żony i męża, choć ten drugi, jak pisałem, raczej swoich krewnych w ten kołchoz nie wciągnie.

Fajnie sobie pisać o przodkach, więzach krwi itp, ale chodzi zwykle o znacznie bardziej przyziemną sprawę - nie rozstaną się z mamą z żadne skarby. Jeśli się mylę, mielibyśmy mnóstwo domów zamieszkałych przez 4 dziadków - z obu stron i wspólnie z "dziećmi" i wnukami pielęgnującymi rodowe tradycje. Takich domów nie ma!

Definicja rodziny oficjalna nie mówi o krewnych, ale małżeństwie i dzieciach do momentu wspólnego zamieszkania. Dziadkowie do rodziny nie należą - są krewnymi jednej lub drugiej strony, podobnie jak dorosłe rodzeństwo. Oczywiście używa się pojęcia "rodzinny obiad" i w skład takiej "rodziny" wchodzi nawet szwagier i kochanka brata. Jak pisałaś dziadkowie poprostu "są". Podobnie jak sąsiedzi, czy proboszcz. Należy się im szacunek (każdemu z wymienionych) ale też jasne wyznaczenie granic. Ani proboszcz, ani sąsiad, ani brat, ani babka nie mogą działać "dla mojego dobra", wbrew mojej woli. A tym ostatnim zdarza się to bodaj najczęściej.

Maciek, co innego rodzina w ujęciu socjologicznym, i co innego w ujęciu prawnym, a jeszcze co innego w ujęciu „sentymentalnym”.

W ujęciu socjologicznym, podstawowym (ta podstawowa „komórka społeczna”) – to małżonkowie i ich dzieci (jeśli dzieci nie maja też są rodziną, oczywiście).

W ujęciu prawnym członek rodziny to albo krewny , albo powinowaty. Członkowie najbliższej rodziny to osoby o różnym stopniu pokrewieństwa lub spowinowacenia. Bardzo wyraźnie widać to w prawie spadkowym.

Prawodawstwo UE w kwestii swobodnego przemieszczania się po terytorium Unii i pobytu na terytorium państw członkowskich obywateli Unii i członków ich rodzin, za członka rodziny przyjmuje:

współmałżonka,

partnera (warunek zawarcie związku partnerskiego równoważnego z małżeńskim),

bezpośrednich zstępnych obydwojga (warunek: nie ukończone 21 lat i pozostawanie na utrzymaniu),

bezpośrednich wstępnych obydwojga (warunek: pozostawanie na utrzymaniu)

Dlatego nie „buldocz” się tak.

 

Oczywiście, że ślub bierze się z obcym.

Ale to od osoby, wprowadzającej „obcego” do „stada”, zależy, jak ten „obcy” będzie traktowany i jak będzie sam się czuł.

 

Mój maż, swoich krewnych ma 6000 km stąd. A dla mojej mamy jest jak syn. Czasami lepiej się z nią dogaduje niż ja.

Więc nie zawsze jest „nie rozstanę się z moja mamą…”. On się rozstał ze swoją. A i ja od swojej przez kilkanaście lat byłam daleko.

 

Oczywiście, że nie ma takich domów, żeby czterej dziadkowie, pod jednym dachem... Ale dwoje (a przeważnie jeden) zdarza się często.

 

Że „są”, pisałam nie w sensie że są obojętni. Ale w tym sensie, że nie należy ich… „używać”. Bo oni nie są do…

Chociaż sami często tak o sobie myślą, i w dobrej wierze lecą z „pomocą”. Trzeba być troszeczke bardziej wyrozumiałym. Nie każdy pojmuje, że jego zainteresowanie i „pomoc” jest nam nie potrzebna, nawet nie na miejscu. Ale warto docenić, okazać wdzięczność za dobre chęci. I podziękować, nie urażając.

 

I zgodzę się z Tobą, że nikt nie powinien się wtrącać w życie małżeństwa, w życie tej ”najmniejszej” rodziny. Wsparciem dla żony powinien być mąż, a dla męża żona.

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Bajana, niektórzy mężczyźni mają podejście, typu "w moim domu ja rządzę" Niektóre kobiety również. Niektórzy ostentacyjne a inni po cichutku, ale efekt jest ten sam.

I nie pisz mi o wspólnym podejmowaniu decyzji i kompromisach, bo kompromis to ja mogę zawierać z moim mężem (w końcu go sobie wybrałam) ale jeżeli mam z jego mamą (której już nie wybierałam) i z całą jego rodziną, to już nie jest kompromis a spolegliwość. Poza tym kompromisy z moją teściową (którą bardzo lubiłam) kończyły się robieniem tego, co ona chciała.

 

Nie przyszło by mi nigdy do głowy, żebym "układała się", czy "kompromisowała się" z krewnymi, albo przyjaciółmi, znajomymi męża, albo żeby on z moimi.

Najpierw rozmawiamy ze sobą i decydujemy co dalej. Małżeństwo to jedność.

Pisałam o asertywności. Nie wiem skąd ta spolegliwość ci wyskoczyłała.

 

Co do rządzenia... Oczywiście, że rządzi facet. Wszystko na jego głowie. A na jej... kapelusze. http://manu.dogomania.pl/emot/paznokcie.gif

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

trochę zgaduję, ale czy jedno z tych mieszkań, które zamieniłaś na dom nie było od rodziców albo dziadków?

 

jasne, że tak :)

I jestem im za to ogromnie wdzięczna.

Tylko teraz z perespektywy widzę, że ich decyzja ogólna była wspaniała (budowa) ale szczegóły do bani. Po co im - a wiedzieli, ze budują tylko dla siebie - salon 40 m2, który trzeba ogrzać? Po co dom 200 m2??? Po co garaż, jeżeli samochód lata całe stoi na dworzu a w garazu mieszkały okresowo kozy lub pies? Realizowali swoje marzenia, niestety, kosztem rodziny. Dom połowę mniejszy byłby połowę łatwiejszy do ogrzania, utrzymania i posprzatania.

I o tym jest cały temat - czy będą mieszkać wnuki w domach dziadków.... Jak nie będą miały wyboru, to będą. Jeżeli będą miały wybór - to nie będą. Choćby dlatego, że sam dom nie jest zwykle budowany dla przyszłych pokoleń, lecz jest realizacją marzenia budujących.

Wolno realizować marzenia, ale trzeba mieć tego świadomość.

Szczególnie przy kredycie na 30 lat. trzeba sobie umieć powiedzieć - buduję tak, bo mi się tak podoba, bo chcę, płacę i buduję. Jeżeli rodzina nie cierpi, to OK. Jeżeli jednak kasy brak, jeżeli dom buduje się metodą wyrzeczeń, to ja uważam, że należy się ograniczyć do minimum, bo nasze dzieci i tak w tych 200 m2 mieszkać nie będą chciały i wmawianie komuś, że budujemy dla przyszłych pokoleń jest zwykłym mydleniem oczu.

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Nie przyszło by mi nigdy do głowy, żebym "układała się", czy "kompromisowała się" z krewnymi, albo przyjaciółmi, znajomymi męża, albo żeby on z moimi.

Najpierw rozmawiamy ze sobą i decydujemy co dalej. Małżeństwo to jedność.

Pisałam o asertywności. Nie wiem skąd ta spolegliwość ci wyskoczyłała.

 

Stąd, że- wspólnie mieszkając trudno odciąć pępowinę. Jeżeli mama kierowała córką czy synem przez lat 20, to naogół nie ma ochoty łatwo oddać pola. Z przyzwyczajenia. Również córka czy syn z przyzwyczajenia słucha. Jeżeli to nie przeszkadza połowie przychodzącej, to znaczy, że coś jest nie tak. Albo tej połowy nic nie obchodzi poza świętym spokojem i własną pracą, albo ogranicza się, swoje przyzwyczajenia itd dla nowej rodziny i kiedyś skończy z nerwicą, albo wybucha. Albo ucieka po 20 latach zgodnego małżeństwa i wszycy pytają - o co mu chodzi??? (to mój kolega, stwierdził, że dzieci odchował i może wreszcie powiedzieć, że ma dość teściowej. Nie wziął rozwodu, kupił sobie kawalerkę i odszedł, po prostu). Bajana, rodziny wielopokoleniowe były dobre w przy ścisłej hierarchii. Nikt nie podskoczył głowie rodziny, zdanie kobiety się nie liczyło a władzę miał ten, kto roporządzał majątkiem. Ja pochodzę z takiej rodziny, znam to z opowiadań babci. I wtedy zwykle to kobieta przychodziła do domu męża, on miał majątek a ona posag. teraz się pokręciło wszystko, kobiety są samodzielne, mężczyźni się gubią w swych rolach, jeżeli do tego dojdzie silna teściowa to rzadko kończy się dobrze. Choć oczywiście można się dowiedzieć, że było źle, dopiero po 20 latach, jak było z żoną kolegi :)

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Święte słowa i wyrażone celniej od moich :bye:

 

A co do definicji rodziny - oczywiście, że tu mówimy o ujęciu socjologicznym, co ma do naszej rozmowy prawo migracyjne Unii? Dom dwurodzinny oznacza, że zmieścimy się w nim z małżonkiem i dziećmi a a obok może mieszkać brat ze swoimi a nie, że upchniemy tam wszystkich krewnych naszych i sąsiada ;). Oczywiście nie przeszkód, by mieszkać sobie z kimś jeszcze i powinowactwo wcale nie jest jakimś warunkiem. Często jest to ktoś wymagający opieki, lub pełniący funkcje pomocy.

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

http://www.youtube.com/watch?v=8r-ORZrizK0

to a temacie "strat" banków

trochę "poza tematem", choć nie do końca

 

Ten jeden (centralny) nigdy nie traci. Co innego komercyjne i to miałem na myśli. Przecież tzw. kryzys został sztucznie wywołany i ktoś na tym zarabia grubą kasę.

 

"Jak doszło do kryzysu o takiej skali? Utrzymywane przez lata niskie stopy procentowe w USA doprowadziły tam do powstania bańki spekulacyjnej na rynku nieruchomości: ceny domów szły w górę w szybkim tempie - ponad 10 proc. w skali roku. Boom był napędzany nie tylko kredytami dla solidnych kredytobiorców, ale również dla osób, które miały niewielkie szanse na ich spłatę (tzw. NINJA - No Income, No Job, No Assets - bez dochodów, bez pracy i bez majątku).

 

Amerykanów ogarnął szał nieruchomościowy, bo byli przekonani, że ceny domów będą tylko rosły. Gdy stopy procentowe poszły w górę, NINJA przestali spłacać długi. Domy setek tysięcy rodzin zostały zlicytowane przez banki lub sprzedane poniżej ceny zakupu przez zadłużonych właścicieli. Choroba z rynku nieruchomości szybko zaraziła branżę finansową. ...

 

Gdy inwestorzy zrozumieli, że mają w portfelach papiery z kiepskimi zabezpieczeniami, przestali je rolować, czyli nie chcieli kupować nowych w miejsce starych, tylko żądali zwrotu kapitału. Instytucjom finansowym, np. bankom, zaczęła z tego powodu grozić niewypłacalność. Fundusze inwestycyjne przestały klientom wypłacać pieniądze, bo nie potrafiły wycenić majątku opartego na wątpliwych hipotekach.

 

Na początku sierpnia wszystkim tak bardzo brakowało żywej gotówki, że na odsiecz musiały ruszyć banki centralne, nie tylko amerykański Fed i Europejski Bank Centralny, ale także banki Kanady, Japonii, Australii, Szwajcarii. W sumie wpompowały interwencyjnie na rynki finansowe z grubsza 400 mld dolarów pożyczek. Po raz ostatni największe światowe banki centralne zdecydowały się na taką skoordynowaną pomoc pożyczkową dla banków komercyjnych po atakach z 11 września 2001 r. ...

 

Decydujące uderzenie kryzysowe przyszło dopiero w 2008 r. Kłopoty z wypłacalnością dotknęły największe banki inwestycyjne z Wall Street: JP Morgan z pomocą federalną uratował bankrutujący bank Bear Stearns. Symbolem kryzysu stała się spektakularna plajta banku Lehman Brothers w połowie września 2008 r. Bank był zaangażowany w warte setki miliardy dolarów operacje finansowe na całym świecie i jego upadek wywołał w sektorze finansowym reakcję łańcuchową. Banki przestały sobie ufać i znowu zostały zdane na pożyczki z banków centralnych. Tym razem okazało się, że to za mało....

" http://wyborcza.biz

Edytowane przez fenix2
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

No właśnie,czy wybierając sobie towarzysza życia musimy go brać z całym kramem rodzinnym?Wychodzi na to że tak.

A co w sytuacji kiedy partner nie chce zamieszkać z nami w naszym rodzinnym domu i uczestniczyć gorąco w życiu naszej rodziny?Nie chce mieszkać z naszą matka,babką itp?Rzucamy go i szukamy tego spolegliwego?

Podejmowanie wspólnych decyzji-czego mogą dotyczyć wspólne decyzje podejmowane w trzypokoleniowej rodzinie?Tego kto płaci za gaz w tym miesiącu czy tego do jakiej szkoły zapisujemy nasze dziecko?

 

I jeszcze jedna rzecz-znam kilka rodzin które zamieszkują ze swoimi rodzicami.

Żadna z nich nie ustrzegła się od sytuacji,w której strona która "zaprosiła"partnera do mieszkania w rodzinnym domu nie wykorzystała tego w nieprzyjemny sposób wobec tegoż partnera,który tak naprawdę nigdy nie będzie miał tam nic istotnego do powiedzenia,ani nigdy nie poczuje się do końca jak u siebie.

A może jest taka osoba która w domu teściów czuje się doskonale?Prosimy o wypowiedz :p

 

No niestety bierzemy go z tym kramem. Z chorobami dziedzicznymi, z nawykami, z "modelem rodziny", ze wszystkim, co ma wpojone, co "wyssał z mlekiem matki", z wadami i zaletami...

Warto wiedzieć jaki ten kram... przed "wzięciem". (Chociaż wszystko i tak może sie zmienić).

 

Jak nie chce, to nie chce. Niech zaproponuje inne lokum. Mieszkać gdzieś trzeba.

Nie warto rzucać, jak kram dobrze wygląda. Jaki kram, taki pan.(Czy jakoś tak).

I nigdy w życiu spolegliwego (takiego bez własnego zdania i siły przebicia) . Życie z takim towarzyszem musi być nudne i męczące.

 

Nie zrozumcie mnie żle. Nie uważam, że mieszkać na kupie jest lepiej niż u siebie, na swoim. Bo nie jest.

Jeśli jednak tak nam w życiu wyjdzie, to lepiej dostrzegać zalety takiej sytuacji, niż biadolić, albo się denerwować.

Wszystko jest kwestią myślenia.

To tak jak ze sprzedawcami butów: jeden zrobi biznes tam gdzie nikt nie nosi butów; a drugi nie, bo jest przekonany, że tam nikt nie nosi butów.

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Jeśli jednak tak nam w życiu wyjdzie, to lepiej dostrzegać zalety takiej sytuacji, niż biadolić, albo się denerwować.
W tym momencie masz rację.Jak się nie ma co się lubi....

W innych krajach nie do pomyślenia jest,żeby człowiek zakładając rodzinę,a przynajmniej planując dzieci nie miał gdzie mieszkać.

U nas to normalna sytuacja jak małżeństwo zamieszka z rodzicami w dwóch pokojach w bloku i po drodze "dorobi się"jeszcze potomstwa.

W pewnym momencie robi się gorąco i młodzi,a czasem już wcale nie tacy młodzi,zaczynają nerwowo rozglądać się za własnym lokum rzucając się na maksymalny kredyt,chłonąc bez opamiętania nowe metry.A przez 10-15 lat palcem w bucie nie ruszyli żeby coś zrobić w kierunku samodzielności,więc nie dziwota że nagle robi się ciężko.

Wiem,wiem-zarobki,poziom życia,nie możemy się porównywać z obywatelami innych państw nawet w kwestii wynajmu.Trudno być od razu na swoim.

Ale ja np zaczynałam od maleńkiego pokoju(17m ) z wnęką kuchenną,ale własnego.Pomalutku dorabiałam się kolejnych metrów i zamykałam oczy jak widziałam bank.Nie mogę powiedzieć że z tego powodu cierpiałam,byłam szczęśliwa że jestem zawsze u siebie.

Ale większość tak żyła,zwyczajowo było zamieszkać z rodzicami po ślubie i nikt się nie zastanawiał nad zapobiegliwością,odpowiedzialnością itp.

Brakuje ludziom informacji jak żyć żeby nie przypalić sobie brwi w ewentualnym rodzinnym piekiełku,albo dla odmiany nie utonąć w długach.

Bo rodzice mówią-mieszkajcie,kiedyś to będzie wszystko wasze,to wszystko dla was.A atmosfera gęstnieje szybciej niż obietnice się spełniają i trzeba często na gwałt brać kredyt po czterdziestce :p

A przecież nawet jeżeli możemy otrzymać kiedyś dom do remontu po rodzicach i chętnie byśmy go przyjęli,to nie jest to zaraz parę lat po ślubie.Często sami już jesteśmy starzy i mamy swoje kąty.

Ja wiem na pewno,że jeżeli syn założy własną rodzinę to się wyprowadzę do czegoś na miarę moich potrzeb(oczywiście o ile on będzie chciał pozostać w naszym domu,inaczej dom pójdzie do sprzedaży).

Uważam że młodzi muszą przeżyć swoją młodość sami,sami się rządzić,sami docierać.Nie mam ochoty słuchać jak się kłócą z partnerką czy uprawiają seks.Po co się mają ograniczać?

A u nas jest tak że zazwyczaj ludzie są u siebie jak już kapustę trzeba na kolano przykładać,a nie seks uprawiać :p

Edytowane przez marynata
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Stąd, że- wspólnie mieszkając trudno odciąć pępowinę. Jeżeli mama kierowała córką czy synem przez lat 20, to naogół nie ma ochoty łatwo oddać pola. Z przyzwyczajenia. Również córka czy syn z przyzwyczajenia słucha. Jeżeli to nie przeszkadza połowie przychodzącej, to znaczy, że coś jest nie tak. Albo tej połowy nic nie obchodzi poza świętym spokojem i własną pracą, albo ogranicza się, swoje przyzwyczajenia itd dla nowej rodziny i kiedyś skończy z nerwicą, albo wybucha. Albo ucieka po 20 latach zgodnego małżeństwa i wszycy pytają - o co mu chodzi??? (to mój kolega, stwierdził, że dzieci odchował i może wreszcie powiedzieć, że ma dość teściowej. Nie wziął rozwodu, kupił sobie kawalerkę i odszedł, po prostu). Bajana, rodziny wielopokoleniowe były dobre w przy ścisłej hierarchii. Nikt nie podskoczył głowie rodziny, zdanie kobiety się nie liczyło a władzę miał ten, kto roporządzał majątkiem. Ja pochodzę z takiej rodziny, znam to z opowiadań babci. I wtedy zwykle to kobieta przychodziła do domu męża, on miał majątek a ona posag. teraz się pokręciło wszystko, kobiety są samodzielne, mężczyźni się gubią w swych rolach, jeżeli do tego dojdzie silna teściowa to rzadko kończy się dobrze. Choć oczywiście można się dowiedzieć, że było źle, dopiero po 20 latach, jak było z żoną kolegi :)

 

Oj, głupie te mamy, co pępowiny nie przecinają.

Oj, gupie te mamy, które nie mauczyły dzieci samodzielności i odpowiedzialności.

Dziecko (dorosłe) w pewnym czasie trzeba wygonić z domu, jak samo nie wyfruwa. By samodzielności i odpowiedzialności się nauczyło. By swój sposób na życie znalazło. A nie mamy słuchało.

 

Czy żona poszła za mężem do tej kawalerki?

 

Co dawniej, to dawniej.

Teraz pełne partnerstwo mamy.

Co to znaczy "się gubią w swoich rolach"? Równie dobrze można powiedzieć, że w swoich roach pogubiły się kobiety.

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Dołącz do dyskusji

Możesz dodać zawartość już teraz a zarejestrować się później. Jeśli posiadasz już konto, zaloguj się aby dodać zawartość za jego pomocą.

Gość
Odpowiedz w tym wątku

×   Wklejono zawartość z formatowaniem.   Usuń formatowanie

  Dozwolonych jest tylko 75 emoji.

×   Odnośnik został automatycznie osadzony.   Przywróć wyświetlanie jako odnośnik

×   Przywrócono poprzednią zawartość.   Wyczyść edytor

×   Nie możesz bezpośrednio wkleić grafiki. Dodaj lub załącz grafiki z adresu URL.




×
×
  • Dodaj nową pozycję...