Miesięcznik Murator ONLINE

Skocz do zawartości

Czy nasze wnuki będą chciały mieszkać w naszych domach? Czy raczej je zburzą?


Czy nasze wnuki będą chciały mieszkać w naszych domach? Czy raczej je zburzą?  

36 użytkowników zagłosowało

  1. 1. Czy nasze wnuki będą chciały mieszkać w naszych domach? Czy raczej je zburzą?

    • Będą miały wartość starych pięknych domów
      6
    • Zburzą, jak dziś burzymy domy-kostki
      11
    • Pół na pół
      19


Recommended Posts

Bajana, Marynata ma rację nawet z punktu widzenia jednostkowego, nie tylko statystyczną... Jestem tego przykładem. We właściwym momencie, czyli po skończeniu studiów zostałam zaszantażowana emocjonalnie przez mamę i teściową (one nie mówiły nic, one nas tylko odpowiednio wychowały!!!). Że muszę tu zostać, bo kto się kiedyś nimi zajmie. Bo one z Łodzi się nie ruszą, bo tu domy, tu majątek, tu mam gdzie mieszkać. I zostałam. . Radzę sobie, ale jakim olbrzymim kosztem! Zdrowia, czasu, tyrając na kilku etatach.. I słucham mądrzejszych, bardziej mobilnych koleżanek, jak żyją. Nie tylko słucham, czasem jadę zastąpić jedną w czasie jej urlopu.. I myślę sobie - gdyby nie ta idiotyczna presja na miejsce byłabym wolna, zdrowsza i żyła kilka lat dłużej zapewne. Nie winię rodziców, winię siebie, że zaufałam ich magii domu rodzinnego...

Moje dziecko dom dostanie - i może z nim zrobić co chce. Ma tylko przekazać coś swojemu dziecku. Ale gdzie - tam, gdzie jej będzie łatwiej w życiu.

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

  • Odpowiedzi 501
  • Utworzony
  • Ostatnia odpowiedź

Najaktywniejsi w wątku

(...) też o starości. bardzo poważnie o tym myslę, bo blisko mi do starości, córka kończy studia, choroby ciężkie w rodzinie. (...) Właśnie taka budowa domu na siłę na przyszłość, z wielkim wysiłkiem, poświęceniem - może zniszczyć wszelkie więzi. Bo to jest własnie gonitwa za "dorobkiem". Dom nie tworzy rodziny, raczej odwrotnie. Nasze dzieci nie docenią tego wysiłku - są inne. Jeżeli mamy budować z myslą o dzieciach - to tak, aby mogły to łatwo sprzedać.

 

Bajana, Marynata ma rację nawet z punktu widzenia jednostkowego, nie tylko statystyczną... Jestem tego przykładem. We właściwym momencie, czyli po skończeniu studiów zostałam zaszantażowana emocjonalnie przez mamę i teściową (one nie mówiły nic, one nas tylko odpowiednio wychowały!!!). Że muszę tu zostać, bo kto się kiedyś nimi zajmie. Bo one z Łodzi się nie ruszą, bo tu domy, tu majątek, tu mam gdzie mieszkać. I zostałam. . Radzę sobie, ale jakim olbrzymim kosztem! Zdrowia, czasu, tyrając na kilku etatach.. I słucham mądrzejszych, bardziej mobilnych koleżanek, jak żyją. Nie tylko słucham, czasem jadę zastąpić jedną w czasie jej urlopu.. I myślę sobie - gdyby nie ta idiotyczna presja na miejsce byłabym wolna, zdrowsza i żyła kilka lat dłużej zapewne. Nie winię rodziców, winię siebie, że zaufałam ich magii domu rodzinnego...

Moje dziecko dom dostanie - i może z nim zrobić co chce. Ma tylko przekazać coś swojemu dziecku. Ale gdzie - tam, gdzie jej będzie łatwiej w życiu.

 

 

Wiecie, o starości myślałam w sensie: podwórko, ogródek, gołąbeczek, króliki, kos... wnuki... wolność, przestrzeń, spokój...

Nie wyobrażam sobie starości, czy to mojej Mamy, czy własnej) w blokach, albo w jakimś zamkniętym "ośrodku" dla staruszków... czekania samotnie (bez najbliższych) na... nieuniknione. W mojej Rodzinie żyje się prawie "na kupie", "stadnie", choć nikt nikogo w żaden sposób nie szantażuje, ani nie przymusza do takiego gromadnego stylu życia. I mimo wszystko żyje się radośnie.

 

Na stare lata nasi rodzice stają się "naszymi dziećmi" - potrzebują nas. Taka kolej rzeczy. Przynajmniej dla mnie. Wieką radością dla mojej Mamy jest widzieć wnuki, opowiadać im o swoim dzieciństwie i dzieciństwie swoich dzieci. To bardzo wzbogaca najmłodszych w rodzinie,

Zanim urodziło się nam dziecko, mieszkałam kilka lat na tzw. zachodzie. Gdy zostałam matką, szukałam stabilizacji i bliskości z krewnymi. Bo wiem, że w środowisku rodzinnym (liczni krewni) dzieci lepiej "rosną", więcej się uczą, społecznie lepiej się rozwijają. Są silniejsze, odporniejsze... mają... te "plecy".

 

Budowa domu wcale nie musi być poświęceniem i wyrzekaniem się. Moje dziecko nigdy nie dostało od nas żadnego sygnału, żeby musiało (albo, że będzie musiało w przyszłości) mieć wobec nas jakikolwiek dług wdzięczności.

Po prostu: jest to w tym momencie najzwyklejsze właściwe działanie.

A dziecko widzi, i uczestniczy w tym budowaniu, bo rozumie jego cel. Pewnie, że nie jest łatwo. (Ale gdzie i przy czym łatwo jest? Co łatwo przyjdzie, bywa, że równie łatwo pójdzie.)

I moim zdaniem, jakakolwiek aktywność zbiorowa, prowadzi raczej do zacieśnienia więzi, niż do ich zniszczenia.

 

EZS, czasami taka "wolność", której nie masz, jest raczej niewolą. Zaufanie magii domu rodzinnego jest podstawą do wewnętrznego spokoju. Czemu (komu) zaufały osoby, którym zazdrościsz? I czy napewno są wolne? W pełni szczęśliwe?

"Ma przekazać coś swojemu dziecku" - widać w jakiś sposób też myślisz o "kontynuacji". Zupełnie jak Twoi Rodzice, dla których COŚ to... rodzinny dom.

 

 

(...) Bajanadjembe,sęk w tym że tłumów jeszcze nikt nie zatrzymał.To jest owczy pęd i tego nie da się zahamować.

 

Pewnie. Jednakże, jeśli tłumy, np. dewastują środowisko naturalne, to przecież my uczymy dzieci inaczej. I domyślam się, że przez własny przykład.

Pewnie, tłumu nie powstrzymamy. Nie jesteśmy jednak baranami, które zawsze za jednym, nawet w przepaść...

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

EZS, czasami taka "wolność", której nie masz, jest raczej niewolą. Zaufanie magii domu rodzinnego jest podstawą do wewnętrznego spokoju. Czemu (komu) zaufały osoby, którym zazdrościsz? I czy napewno są wolne? W pełni szczęśliwe?

"Ma przekazać coś swojemu dziecku" - widać w jakiś sposób też myślisz o "kontynuacji". Zupełnie jak Twoi Rodzice, dla których COŚ to... rodzinny dom.

..

Owszem, możliwość przyjazdu do rodzinnego domu, swiadomość, że on istnieje. To wystarczy. Ale nie KONIECZNOŚĆ bycia w tym domu. To, co jest błogosławieństwem dla 10-15 latka może stać się kulą u nogi dla 20 latka. Nie chcę na starość patrzeć na moje dziecko i widzieć tego samego, co przeżywała moja mama z babcią - mama mogła awansować, ale nie, bo opieka nad babcią, bo nie można wyjechać, bo rodzina. Potem za to musiała pracować po 12-14 godzin, żeby było co jeść. A po pracy - babcia. Jak dziecko zaciskałam zęby, jak widziałam tą kobietę, która wysysała siły z mojej matki. Nigdy nie zrobię tego mojemu dziecku, sama zadbam o swoją przyszłość, tak, zeby córka mogła mnie odwiedzać dla przyjemności a nie była uwiązana opieką.

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

A dla mnie, widzisz, sama świadomość, że coś (lub Ktoś) istnieje, to za mało.. Mam potrzebę bycia blisko... wpływania na szczęście tych osób. A i oni chcą mnie widzieć i wspólnie się cieszyć zwykłymi drobiazgami.

Kiedy robię coś dla bliskich, nigdy nie mam poczucia straty... czy to czasu, czy zdrowia, dobrego humoru, czy czegokowiek. Mam wewnętrzny spokój, że jestem na właściwym miejscu, we właściwym czasie.

Mam wiele szacunku do ludzi starszych i świadomość, jak bardzo my młodsi, jesteśmy im potrzebmi.

Żadna babcia, ani dziadek, wcale nie marzą, żeby być "ciężarem" dla rodziny. A w rodzinie, w której wiąże nie tylko biologiczne pokrewieństwo, i w domu, który funkcjonuje nie na zasadzie gniotących obowiązków, albo rywalizacji i udowadnianiu sobie, kto rządzi, - wszyscy czują się ze sobą szczęśliwi i sobie potrzebni.

Bardzo często zapominamy, że nasza starość może być... gorsza, trudniejsza, bardziej absorbujaca innych. I co wtedy?

 

Wiem, że pozostawanie w domu rodzinnym zbyt długo, odbiera dzieciom pewne możiwości. Robią się wygodnickie, wręcz nie mają szans na dojrzałość, gdy zbyt długo je utrzymujemy, rezygnują z odpowiedzialności, z dorosłości na swój "rachunek". Niektórzy rodzice swoje dzieci powinni wręcz wyganiać z domu, jeśli te nie wykazuja woli "odpępowienia się". Bo dzieci muszą przeżyć wiele doświadczeń same, popełnić wiele błędów, i je poprawić... czasami wiele łez wylać, może serc złamać, niepowodzeń zasmakować, upaść i się dźwignąć. Dla ich dobra.

 

Jednak dom rodzinny, taki prawdziwy, taki ciepły... zawsze będzie... ostoją. I właśnie dlatego należy zadbać o to, by dzieci (wnuki) miały ochotę na wspomnienia i wracały do niego chętnie, bez poczucia ciężaru zajmowania się starymi rodzicami, czy dziadkami (który to... "obowiązek", i tak nakłada samo prawo)

Poza tym, prawdopodobnie, jeśli nie pokażemy swoim dzieciom szacunku, miłości i zrozumienia i troski względem własnych rodziców, to nie nauczymy ich szacunku, miłości i troski w ogóle. Mogą ich nie mieć nawet wobec nas samych, i to nie z ich winy.

(Być może jest inaczej, w "rodzinach z problemami", z których dzieci zrywają kontakty z "nieprzykładnymi' rodzicami i żyją bez nich, i w zupełnie inny sposób w swoich związkach, bez zamiaru kiedykowiek się z nimi spotkania, co jednak pozbawia ich własne dzieci tzw. "poczucia korzeni", które to jednak pozostają zawsze te same. Bo od dziedzictwa się nie ucieknie. Zawsze będziemy cząstką tych ludzi, którzy przed nami byli.. Choć nie wiem jak bardzo byśmy się starali o tym zapomnieć lub się ich wyprzeć, czy wyrzec i jak przykre wspomnienia byśmy wciąż przeżuwali.)

 

Na koniec:: musimy uważać na to co mówimy. Podświadomość nie rozumie słowa "nie".

Bardzo często doświadczani bywamy właśnie tym, o czym wciąż mówimy, że byśmy nie chcieli, a czym, może nieświadomie, obsiewamy poletko naszych myśli.

A "co człowiek sieje, to i ..."

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Bajanadjembe, jesteście wśród rodzin chwalebnym wyjątkiem i chwała wam za to. wracając do tematu wątku - jak w sondzie. niewielka część wnuków zamieszka po nas (raczej ci, którzy nie maja wyboru), a cała reszta ucieknie, sprzeda, przebuduje. chyba każde dziecko będzie szczęśliwsze patrząc na rodziców korzystających z życia zamiast na zapracowanych i udręczonych spłacaniem kredytu na wielopokoleniowy dom. nikt nie lubi wyrzutów sumienia....że ktos cos dla nas poświęcił
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Tak. Dlatego, że staramy się żyć ze świadomością, że cokowiek dzieje się w rodzinie , to jest właśnie świetna pora właśnie na to. Czas akurat. Patrzymy na to podobnie jak na porę na posiłek, na sen, na zabawę ...

Idzie nam to powoli. Ale jesteśmy szczęśliwi, raczej. Staramy się widzieć we wszystkim tę lepszą stronę. I wiemy, że innym jest znacznie trudniej.

Absolutnie nie chcę powiedzieć, że to pociesza. Ale, coś zauważyłam: im więcej myślimy o innych, tym łatwiej radzimy sobie z własmymi problemami.

A co do wdzięczności. Naprawdę mamy za co dziękować.

A gdy już przyjdzie czas się przeprowadzić, na pewno będzie... rzewnie.

(I napewno, nie jesteśmy wyjątkem)

 

Ciekawe, czy nasi dziadkowie zastanawiali się, czy ich wnuki będą burzyć, co oni zbudowali...

Ciekawe dlaczego tyle starych piosenek o domu, o chlebie, o matce..., których gdy słuchają ludzie, którzy opuścili swój dom rodzinny, wzruszają się do łez...

 

"Green, Green Gras of Home" Toma Jones'a (po naszemu).

http://www.youtube.com/watch?v=b0mYbO3n4vM

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Moi dziadkowie też. Wojnę przeżyli. Ich dzieci podczas tej wojny się rodziły. Dom spłonął. Potem drugi budowali... samo życie. Myśleli jak wiązać koniec z końcem i na pewno nie myśleli tylko o sobie, ale o dzieciach, o rodzicach, o swoim rodzeństwie i ich dzieciach.

Z tym uszczęśliwianiem, to podobnie jak z obdarowywaniem jest: raczej staramy się trafić w potrzeby osoby, dla której prezent wybieramy, by była zadowolona właśnie. Skromność nie ma tu nic do rzeczy. Może być skromniej, bogaciej, jak kogo stać.

O skromności pisałaś zapewne w sencie by nie być pewnym, tak bardzo przekonanym. Tak. Zgadzam się. Nie można być pewnym niczego. Robienie jednak czegokolwiek bez prześwidczenia, że to będzie dobre - nie ma sensu. Prawda?

A to, że to, co dobre dzisiaj, za parę lat moze być już niewystarczająco dobre, raczej nie zwalnia nikogo od, jednak, starania się, by cokowiek robimy było na miare naszych możliwości najlepsze. (Pisałam o tym wcześniej).

Mój komputer np., ma kilka lat. Czy mam być nieszczęśliwa, bo ktoś mi go kiedyś podarował jako jemu niepotrzebny? (bo kupił sobie jakiś super nowoczesny) /Przykad może nie niezupełnie trafiony, ale tak dla ogólnego zobrazowania)

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Spokój, schronienie, bezpieczeństwo, ten tzw. "dach nad głową" to potrzeby każdego bez wyjątku. Wnukom można je zapewnić, zanim wnuki przyjdą do nas. Trudno oczekiwać, żeby dziecko budowało sobie dom, żeby w nim "urosnać".

 

Ciekawe dlaczego niektórzy inwestują w nieruchomości. Albo ciekawe dlaczego niektórzy mają kilka domów, i to w różnych miejscach na świecie.

Bo dom może mieć wartość.

Dom, jak jest dobrze przemyślany, ma wartość. Więc może tych przemyślanych nie trzeba będzie burzyć. A jeśli będą miały wartość, to dobrze sprzedać będzie też można.

Co dom rodzinny, to dom rodzinny. Jednak.

.

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Ciekawe dlaczego niektórzy inwestują w nieruchomości.Albo ciekawe dlaczego niektórzy mają kilka domów, i to w różnych miejscach na świecie.

Bo dom może mieć wartość.

Ale tylko niektórzy.Ludzie inwestują w różne rzeczy -jedni zarabiają,inni tracą.Inwestując nikt stracić nie chciał.

 

Sytuacja wszędzie na świecie się zmienia,cały czas jest bardzo płynna.I na gruntach inwestycyjnych i tych rodzinnych(wielu ludzi straciło na świecie na nieruchomościach w ostatnim czasie) .

Nie przytaczajmy przykładów naszych dziadków,którzy żyli w zupełnie innej rzeczywistości i co ważne innej świadomości.

Bohaterstwo,wojna,poświęcanie się dla dzieci,rodziny itd,coś wielkiego owszem,ale w dzisiejszych czasach i przy dzisiejszej świadomości gdyby wybuchła wojna ludzie zachowywaliby się zupełnie inaczej.Część by dała nogę za granicę,a dzietność wyniosłaby zero,ponieważ nikt z pełną świadomością jaką maja ludzie w "posuniętej"cywilizacji nie będzie wydawał na świat świadomie dzieci które będą narażone na biedę,strach i głód.

Jest pewien trend zmiany tej świadomości- spadek populacji,co wpływa na na wszystko-na rynek nieruchomości tym bardziej,co zmienia też spojrzenie na budownictwo w ogóle.

Nie da się pogodzić starego z nowym.

W końcu po to się rozwijamy żeby żyć lepiej,wygodniej,żeby było w naszym życiu mniej harówy i cierpienia.

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Od zawsze, od zarania młodzi dążyli do czegoś innego, nowego, co miałoby ułatwić życie, usprawnić czynności, być lepsze, od tego co zachwalali starzy. To napędzało tzw. machinę postępu. (Choć też w niektórych dziedzinach: niestety upadku.) To wciąż trwa i jest jak najbardziej normalne. (Bo gdyby nie to, może nadal mielibyśmy pługi z zaprzęgiem wołów i sierpy.)

 

Świadomość różnych pokoleń jest inna. Są jednak wartości od lat te same. To rzeczy, których nie można kupić, a które można "wypracować", i których starzy młodych powinni uczyć.

Jeśli dziecko od najmłodszych lat będzie miało w domu wciąż wzmacnianą tę prawdę, że w świecie "nic nie jest trwałe", albo, że "jak ma liczyć, to tylko na siebie" , a co gorsze: już jako dziecko zacznie tego doświadczać, to prawdopodobnie, jako już człowiek dorosły będzie miał problemy ze zdrowiem emocjonalnym, i ze zwiazkiem, który zawrze (o ie w ogóle zawrze). Bo człowiek potrzebuje człowieka, by sam mógł na niego liczyć i by tamten mógł liczyć na niego. Najpierw w rodzinie. Potem w trwałym związku. W rodzinie. I tak w następnych pokoleniach.

 

Wartością są ludzie i więzi oraz wszystkie te , nazwijmy je cnoty, które gdy je uzewnętrzniamy, czynią świat lepszym.

Moim zdaniem więc, świat lepszym nie jest datego, że jeżdzimy limuzynami, czy samochodami, zamiast powozami, czy furmankami.

Po prostu zmieniły się środki lokomocji. Bardzo wpłynęło to na jakość środowiska. A czy żyje się nam lepiej? Czy naprawde żyje się nam lepiej?

 

W każdej epoce ludzie żyli na miarę tamtych czasów. Staś z "Pustyni i w puszczy" ... jest uznawany za postać pozytywną. Jednak czy jest dzisiaj ktokolwiek, kto pochwala zabijanie ludzi (dla jakichkolwiek idei)... przez nastolaków?

Pod tym względem na pewno żyje się ludziom lepiej.

A "harówa"? Zawsze była i będzie. Tak samo i cierpienia. ("W pocie czoła swego...." było powiedziane.)

Zmieniło się tylko tępo.

 

Co do kwestii posiadania dzieci w "posuniętej" cywilizacji:

Skoro nie znajdujemy w niej warunków do (brzydko powiem) rozmnażania się, to nasuwa się pytanie: czy aby napewno ona taka "posunięta"?

Więc jaka ta cywiizacja naprawdę jest? Jaka powinna być, żebyśmy jednak chcieli mieć dzieci? Jakie perspektywy mają nasze społeczności bez dzieci? Po co staramy się żeby było lepiej? Dla kogo? I jaki skutek tych starań? - bardziej "posunięta" cywiizacja. ... ... Błędne koło.

 

Więc raczej wole cieszyć się, tym co mam, co do mnie przychodzi i przyjdzie, robić tyle ile mogę, i... za wszystko dziękować. Pomagać. Ludzi kochać. Żyć spokojnie, bez gonitwy, bez wyścigu na leb na szyję. Tak dla zdrowia też lepiej.

 

Czyż nie pięknie Andrzej śpiewa?:

"Dom,rodzinny dom,odchodzi już w niepamięć,

Czas z matczynych rąk,zabiera nas w nieznane.

Żal tych czterech ścian,gdzie tyle się przeżyło,

Lecz tam czeka świat i miłość woła nas.

Ze starej płyty wraca muzyka

Wibruje w smykach,jak w oczach łzy.

A świat się kręci,jak stara płyta,

Kreśli w pamięci obraz tych dni".... itd.

Edytowane przez bajanadjembe
cudzysłów
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Skoro nie znajdujemy w niej warunków do (brzydko powiem) rozmnażania się, to nasuwa się pytanie: czy aby napewno ona taka "posunięta"?
Na pewno jest posunięta,bo człowiek przestaje żyć bezmyślnie,czyli po pierwsze zastanawia się nad sensem życia i jak dobrze to życie wykorzystać i zagospodarować,żeby inne bliskie mu osoby także były szczęśliwe.

Czy tam w czasie wojny były warunki do rozmnażania?Nie było,ale była tez inna świadomość i inne powszechne podejście do życia(np Bóg dał tyle dzieci więc mamy ).

W cywilizowanych krajach na pewno mamy mniejsze problemy z biedą,przemocą w rodzinie,ludzie którzy mają szansę dokonywać swoich wyborów są szczęśliwsi.Chociaż to idzie równo z rozwojem świadomości,bo człowiek który jej nie ma,nie ma tez szansy nawet ocenić czy inna sytuacja może być dla niego lepsza,więc to też jest dyskusyjne.

W każdym razie świat się zmienia i raczej nic na to nie poradzimy.

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

"Posuwamy" tę rzeczywistość, bo myślimy... Hm...

A z jakim skutkiem myślimy i działamy?

Dlaczego więc ten "spadek populacji"?

(Bardzo szkoda, że nie odniosłaś się, marynata, do pozostałych zapytań z akapitu.)

 

Jeśli nie będziemy mieć dzieci, to przyjdą do nas z Chin. I na pewno oni znajdą tu raj dla swoich rodzin.

Powinniśmy naprawdę być szczęśliwi już dziś, i nie "pędzić za wiatrem", bo przepadniemy.

Budujmy więc domy takie, żeby nasze dzieci i wnuki chciały w nich mieszkać.

 

W kwestii oceniania sytuacji: często ludziom się tylko wydaje, że coś będzie lepsze.

Zbyt łatwo ludzie rezygnują. Porzucają, to co mają. Porzucają nawet tych, z którymi żyją. Zbyt łatwo. I bym powiedziała, że dlatego bo nie pomyśleli. Nie pomyśleli o nich, tylko o sobie. (Oczywiście, nie mówię tu o sytuacjach patologicznych, gdzie tak trzeba).

W biednych krajach ludzie żyją "po bożemu". Bóg dał, Bóg wziął. Oni widząc jak można żyć gdzie indziej, zamarzą o innym ("lepszym" w ich odczuciu) życiu. Wyjadą.

Czy naprawdę lepiej im w obcym kraju, gdzie mają świadomość, że większość patrzy na nich jak na intruzów, gdzie większość i tak traktuje ich jak "gorsze dzieci Boga", gdzie muszą wykonywać "mniej zaszczytne" prace? Gdzie tubylcy nie mają dzieci, a im zazdroszczą wysokich zasiłków socjalnych bo oni tych dzieci mają dużo?

Naprawdę, w naszym kraju nie jest tak żle, żebyśmy my nie chcieli mieć dzieci. Ten spadek populacji raczej wynika nie z oceny warunków jako niesprzyjających. Albo z odmiennego od dziadkowego podejścia: "Bóg tyle dzieci dał ,więc mamy". Bardziej z ucieczki przed odpowiedzialnością. Z choty na życie bez zobowiązań. Z postawy, jak mi państwo da środki, to się zastanowię.

 

A co do sensu życia. To proste: jesteśmy z nieba i powrócimy do nieba. Tu na ziemi mamy tylko przeżyć swoje życie najlepiej jak potrafimy w harmonii z całym stworzeniem i z myślą o tych, którzy przyjdą na ten świat po nas. Śmiać się i płakać, pracować i odpoczywać, służyć innym...

 

Świat się zmienia?

Nic nie dzieje się samo. To my - ludzie zmieniamy świat. Poprzez swoje działania i zaniechania.

Jest tak od zawsze. "A świat się kręci jak stara pyta... "

Edytowane przez bajanadjembe
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

A co do sensu życia. To proste: jesteśmy z nieba i powrócimy do nieba. Tu na ziemi mamy tylko przeżyć swoje życie najlepiej jak potrafimy w harmonii z całym stworzeniem i z myślą o tych, którzy przyjdą na ten świat po nas. Śmiać się i płakać, pracować i odpoczywać, służyć innym...

Wkraczamy tutaj na ścieżkę trochę religijno filozoficzną i to nie jest już rozmowa na argumenty(argumentem jest np fakt,że rzeczywiście jeżeli populacja"cywilizowanych" będzie się zmniejszać proporcjonalnie do wzrostu urodzeń "nie cywilizowanych",to za parę pokoleń cofniemy się do jaskiń).

Jednym z dóbr cywilizacji jest właśnie wolność myśli,przekonań,interpretacji sensu życia czy wiary,dlatego ja w dyskusji tej granicy nie przekroczę.

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Marynatka, wiesz dlaczego...

Nie dzieliłabym ludzi na cywilizowanych i niecywilizowanych, bo nawet i z tego co napisałaś, wywnioskować można, że może właśnie dzięki tym "niecywilizowanym", ludzkość przetrwa.

 

Ktoś, kto żyje biedniej (Afryka, Azja), z innym światopoglądem, też jest przedstawicielem jakiejś... jednak... cywilizacji. Po prostu swojej.

 

Nie wolno zapominać, że wtedy, kiedy u nas było mroczno i biednie, tam, gdzie jest biednie teraz, kwitły cywilizacje o bardzo wysokim stopniu rozwoju.

Gdyby nie różnice kulturowe, i w ogóle odmienne podejście do wszystkich dziedzin życia, a których żródłem były odmienne wierzenia (religia) - nie upadały by tak szybko, jak to się działo.

Niezgodności w tych kwestich zawsze były powodem konfliktów.

A podobno zwyciążał ten, z kim był Bóg. He,he.

(ale dosyć, dosyć o tym)

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Czy rodzina, która nie chce dzieci, bo wie, że byłaby złymi rodzicami też jest nieodpowiedzialna?

 

 

Trzeba się przekonać praktycznie jak jest naprawdę. Nie mamy tej wiedzy,

a wszelkie przesłanki można o kant d.... . Chociaż może mnie przekonasz,

jakie to sygnały mogą o tym świadczyć, że ktoś może być złym rodzicem?

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Dołącz do dyskusji

Możesz dodać zawartość już teraz a zarejestrować się później. Jeśli posiadasz już konto, zaloguj się aby dodać zawartość za jego pomocą.

Gość
Odpowiedz w tym wątku

×   Wklejono zawartość z formatowaniem.   Usuń formatowanie

  Dozwolonych jest tylko 75 emoji.

×   Odnośnik został automatycznie osadzony.   Przywróć wyświetlanie jako odnośnik

×   Przywrócono poprzednią zawartość.   Wyczyść edytor

×   Nie możesz bezpośrednio wkleić grafiki. Dodaj lub załącz grafiki z adresu URL.




×
×
  • Dodaj nową pozycję...