Miesięcznik Murator ONLINE

Skocz do zawartości

przeprowadzili?my si?!


Recommended Posts

G R A T U L A C J E !!!!!!! i ciesze się że jesteście w dobrej formie.

My "przeżylismy" przeprowadzkę 2 lata temu o tej samej i wrażenia zupełnie podobne, to małe opuszczone mieszkanko i ten NOWY DOMEK. Początkowo, po tym "szaleńczym" wykańczaniu domu byliśmy nieco wykończeni i nie mieliśmy się "siły" cieszyć ale dzisiaj z perspektywy "czasu" widzę że był to okres w zasadzie krótki i obecnie zapomniany.

Życze dużo dobrego w nowym domu i powodzenia w realizacji życiowych planów. Pozdrawiam .pwm

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

  • Odpowiedzi 131
  • Utworzony
  • Ostatnia odpowiedź

Najaktywniejsi w wątku

minął już tydzień, uczucie obcości zniknęło. Już od paru dni czujemy, że to jest nasz dom. Totalnie powala nas ilość luksusu, jaką wniósł do naszego życia. Już o siebie nie zawadzamy w kuchni, tak jak w mieszkaniu. Kuchnia w mieszkaniu była tak ciasna, jak kuchnia na jachcie. Czasem żeby wyjść trzeba było poczekać, aż druga osoba zamknie lodówkę itepe. Przez ten tydzień cały czas coś robiłem w domu. Zrobiłęm regał gigant do kotłowni na którym poustawiałem wszystkie resztki farb, fug i innych zajzajerów, które zostały z budowy. Powiesiłem szafki i okap w kuchni, żona powiesiła i wyprasowała zasłonki. W ogóle przez ten tydzień zrobiłem w domu więcej niż przez ostatnie 2 lata w mieszkaniu. Walnęło mnie zdrowo, oprócz megalitycznej konstrukcji regałowej w kotłowni porwałem się nawet na układanie kafelków. Kupiliśmy okap do kuchni, który wg. sprzedawcy miał mieć 120 cm wysokości max. Nam potrzebny był 102 cm. Po odpakowaniu okapu w domu okazało się, że ma on 90 cm wysokości. Strasznie się wkurzyłem. Najpierw oczywiście chciałem go oddać, ale po chwili stwierdziłem że niewiele to zmieni, bo ten okap w sumie był jednym z tańszych, wybrany został w wielkich bólach i po wielu namysłąch i kilku wizytach w sklepie. A pozatym, po jego zwróceniu mogło sę okazać, że inne też mają po 90 cm. Te nasze 102 cm to był wymiar od górnej krawędzi kafelków do sufitu. Olśniło mnie, że możemy zatrzymać ten okap, jeśli wezwiemy kafelkarza, który dołoży nam brakujące 12 cm mozaiki. Po namyśle stwierdziłem jednak, że kafelkarzowi nie będzie się wcale chciało przyjeżdżać żeby ułożyć taki paseczek. Ponieważ wszystkie materiały były pod ręką, stwierdziliśmy z teściami, że sami to zrobimy. Skuliśmy tynk (bo kafelki są na równo z tynkiem), rozrobiliśmy klej, ułożyliśmy kafelki i zafugowaliśmy i gotowe. Zaczęliśmy dzieło o 20-tej, a nastęnego dnia w południe wszystko było gotowe i już wieszaliśmy okap.

Salono-jadalnio-kuchnia jest już o krok od zakończenia wykańczania. W kadym razie to najmilsze miejsce w domu i spędzamy w nim najwięcej czasu. Od piątku mamy już parkiet w salonie. Teraz czekamy tylko na drzwi. Ale i tak dom funkcjonuje 'pełną parą'. Dopiero osatnią noc spędziliśmy w domu sami. Wcześniej mieszkała z nami najpierw moja mama, potem rodzice Ani, a potem wpadli znajomi na wieczór z noclegiem. Więc wprowdziliśmy się w piątek, a dopiero tydzień później w sobotę zostaliśmy w domu sam na sam. Może to i dobrze, bo do tego czasu dobrze się już do domu przyzwyczailiśmy.

Żona zadowolona, bo do pracy jedzie tyle samo czasu, co wcześniej - na piechotę + metrem. Teraz jedzie samochodem. Pokonanie dodatkowych 15 km zajmuje jej tyle, co wcześniej dojście do i z metra i czekanie na pociąg. Do pracy jedzie 25 minut i wraca coś około pół godziny. Na szczęście do pracy chodzi na 14.30, więc korki jej nie dotyczą. Ja pracuję w domu. Odebrałem już od tapicera swój ulubiony super-wygodny-fotel-przedkomputerowy i po tygodniu przerwy adaptacyjnej, mogę otworzyć kantorek.

Drzwi mają być pod koniec przyszłego tygodnia, a napewno przed świętami. Jak się pojawią, to będę wreszcie mógł zamówić listwy przypodłogowe (mają być w kolorze drzwi), poustawiać ostatecznei regały i ropzakować pudła i wyłożyć wszystkie klamoty na półki. Na razie pudła zagracają nam przyszłą garderobę i parę miejsc w domu.

Dom jest bardzo ciepły, bardzo szybko się nagrzewa i przy zamkniętych oknach przez noc prawie nie stygnie (ponieważ piec grzeje od 7-mej do 22-giej, to w nocy temperatura nie zdąża spaść - muszę coś pozmieniać w ustawieniach, żeby w nocy było faktycznie chłodniej).

Spadło zużycie benzyny, bo już nie kursuję codziennie z Warszawy na wieś i spowrotem. Żona do pracy jeździ 2 razy w tygodniu. Więc nawet, pomimo licznych wycieczek do okolicznych centrów handlowych znowu bak benzyny starcza na tyle co przed budową.

Na razie siedzimy głównie w domu, bo pogoda brzydka i nie zachęca do spacerów. Spacery ze Stasiem polegają na tym, że wyjeżdża się wóżkiem na drogę, robi małą rundkę aż Staszek zaśnie, a potem się wraca i zostawia go w wózku na tarasie, a samemu siedzi się po drugiej stronie wielkiego okna w ciepełku popijając herbatkę patrząc kiedy się mały obudzi. W domu jest tyle miejsca, że bez względu na to ile aktualnie w nim przebywa osób (na razie było to maksymalnie 5) nie ma poczucia ciasnoty i opuszczania go. Pozatym jest tyle rzeczy do zrobienia, że człowiek się nie nudzi i nie ma tak, jak w mieszkaniu, że nie było już co zrobić, bo wszystko było zrobione i nie wiadomo było gdzie by się tu ruszyć. W domu przez cały czas jest jakieś zajęcie. Cały czas jest jakiś zakątek do uporządkowania albo do posprzątania. Nie to, żeby był jakiś bałagan. Co prawda jakiś tam bałagan jest, nie powiem, ale jest on rozciągnięty na bardzo dużej powierzchni i jest bardzo rozcieńczony. Jego stężenie nie przekracza więc w żadnym punkcie upierdliwych rozmiarów.

Fajnie jest, że nie ma pożeracza czasu - telewizora. Postanowiłem, że telewizję zrobię, jak już w domu poprzykręcam wszystkie wieszaczki, pozawieszam wszystkie obrazki i naprawdę nie będę miał co robić. Na razie dużo słuchamy radia (w Warszawie jest jeden bardzo fajny kanał - Radio PIN), przy którym, nie tak jak w przypadku telewizora, można pracować, albo się socjalizować. Zamiast telewizji mamy DVD i parę filmów, których nie obejrzeliśmy. Pozatym zawsze można kupić jakąś gazetkę z filmem i sobie spokojnie wieczorem łobejrzeć. Do media marktu też mamy niedaleko, a tam czasem coś taniego można trafić.

Generalnie jest fajnie, a wszystko wskazuje na to, że będzie jeszcze fajniej, co - o czym pragnę tu przypomnieć - wszystkich was drodzy budujący-własne-domy-forumowicze prędzej czy później czeka i dlaczego warto przez te wszystko przejść, przez co teraz przechodzicie i przez co przyjdziewe-wam-jeszcze-przejść. Amen

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

aha - bo w trakcie budowania tego domu miałem różne fazy, między innymi miałem też dość całęj tej budowy i dom mnie drażnił i nie chciałem o nim myśleć, pozatym nie wiedziałem czy będzie mi w nim dobrze i czy nie zapragniemy się z niego wynieść spowrotem do mieszkania.

Otóż po tygodniu mogę stwierdzić, że zupełnie nie wyobrażam sobie powrotu do mieszkania. To jakiś absurd! Jak mogłem w ogóle tak myśleć?! No chyba, że byłoby to 200 metrowe mieszkanie z kawałkiem ogrodu. he he he (może gdzieś koło parku łazienekowskiego?)

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Ja już odliczam - pewnie bym się wprowadzał w tym tygodniu, ale wyszło że mam spie...... 4 futryny - wszystkie do pokoi i łazienki. Pianka je wycisła i nie wchodzą drzwi. (Były zrobione na oko zgodnie ze sztuką) Goście co je wkładali (przy okazji tynkowania) nie kwapią się do poprawiania. Wnerwiłem się i dzisiaj wydłubię piankę, wytnę trochę tynku i zrobię je sam.

Salon puki co pomalowany oprócz ścian z felernymi drzwiami.

Aha jeszcze kuchnie muszą wstawić - termin jest do 23.12 - może uda się prędzej.

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Mieczu kochany!

 

Ogromne gratulacje!!!

 

I wielkie dzięki za dokładną relację o Waszej przeprowadzce - nareszcie nie od TECHNICZNEJ a od PSYCHOLOGICZNEJ strony. To mi było potrzebne. Bo to nieprawda, że skoro faceci są twardzi jak kamień to odczuwają też tyle co kamień - i Ty, i ja też mamy swoje obawy co do "nowego", które Ciebie już spotkało, a mnie jeszcze czeka, i bardzo jestem rad, że część z moich obaw Twoja relacja rozwiała.

 

No i życzymy Wam niezapomnianych świąt w Waszym nowym - a właściwie już teraz po prostu: w Waszym - domu.

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Gratuluję z całego serca!!!! Jak tak czytam te Twoje opisy, to wyobrażam sobie mój dom i swoją przeprowadzkę, chociaż to dopiero jak się uda to za trzy miesiące najwcześniej. Tak , jakbym bajkę czytała. Cieszę się, że tak Wam dobrze w domu, bo ja też cały czas mam obawy czy będziemy szczęśliwi jak już spełni się to marzenie? Czy to nie będzie tak jak w krzywym zwierciadle? A Ty piszesz, że jednak jest dobrze i to tak, że człowiek tym bardziej już doczekać się może. Dzieki za to :D !
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Gratuluje!

Ja tez mialem koszmarne sny w noc po przeprowadzce do nowego domu:

snilo mi sie, ze podlogi byly nie w poziomie. Plaskie ale pod katem ok. 5-6 stopni. Wyobraz sobie jakakolwiek czynnosc w takim pokoju. ;-)

Jak sprawuje sie ogrzewanie podlogowe z parkietem?

Masz porownanie miedzy parkietem i gresem w tym samym pokoju, wiec prosze podziel sie obserwacjami.

 

loop

Poszukaj pianki montazowej rozpreznej w mniejszym stopniu.

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

aha - bo w trakcie budowania tego domu miałem różne fazy, między innymi miałem też dość całęj tej budowy i dom mnie drażnił i nie chciałem o nim myśleć, pozatym nie wiedziałem czy będzie mi w nim dobrze i czy nie zapragniemy się z niego wynieść spowrotem do mieszkania.

Otóż po tygodniu mogę stwierdzić, że zupełnie nie wyobrażam sobie powrotu do mieszkania. To jakiś absurd! Jak mogłem w ogóle tak myśleć?! No chyba, że byłoby to 200 metrowe mieszkanie z kawałkiem ogrodu. he he he (może gdzieś koło parku łazienekowskiego?)

Nawet tak nie żartuj że do bloku z powrotem haaa haaa haaa a to dobre do bloku. Jak się przeprowadzałem taki jeden ludek z tych co nosili moje meble powiedział że kompletnie nie rozumie ludzi co w blokach mieszkają. Ja go wtedy też nie rozumiałem bo całe życie mieszkałem w bloku. Teraz jak już mieszkam od ładnych kilku miesięcy to już doskonale go rozumiem i przestaję rozumieć siebie jak mogłem do tej pory wytrzymać w bloku ??? To chyba była tylko konieczność bo nie było innego wyjścia. A w trakcie budowy też były rózne czarne myśli i rozterki złość i wściekłości. Teraz pomimo tego że pewne drobiazgi są nie dokończone to olewam to wszystko i całą gębą kożystam z nowego domu a co mi tam kurcze. Jak przyjdzie wiosna to może coś pomyślę aby pokończyć te drobiazgi Teraz pełny relax samozachwyt samouwielbienie i podziwianie jacy to zdolni byliśmy że takie cacko udało się wybudować 8)

Pozdrawiam

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Mieczu - pozytywne zazdroszczenie w kazdym , nie powiem , we mnie tez sie odezwało :lol:

Cieszę sie ,że Wy sie cieszycie , że inni sie cieszą , ze Wy sie cieszycie :wink:

Bardzo Wam gratuluję i życzę ,aby śniły Ci sie same dobre rzeczy , bajkowe przygody i ciepłe klimaty .....

 

napisz jeszcze o swoich doświadczeniach z urządzaniem domu , co przeoczyłeś albo zaniechałeś a mogłoby sie przydać , i z czego rzeczywiście nie powinno sie rezygnować i Ty to przewidziałes :lol: i sie sprawdza .....

 

:wink:

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

...Teraz pomimo tego że pewne drobiazgi są nie dokończone to olewam to wszystko i całą gębą kożystam z nowego domu a co mi tam kurcze.

Mam to samo :) - teraz z rocznym synkiem gramy w piłkę w salonie :D

... Teraz pełny relax samozachwyt samouwielbienie i podziwianie jacy to zdolni byliśmy że takie cacko udało się wybudować 8)

Dokładnie tak! :D

 

Pozdrawiam,

Maciek Jot

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

żona nie chciała zsypu do bielizny, a teraz żałuje że się nie zdecydowała jak jej proponowałem.

Nie zrobiłbym ścianek działowych z bloczków gipsowych, tylko z pustaków ceramicznych - teraz mi pękają tynki na wszystkich ściankach działowych z siporexu. Na ścianach z ceramiki jest tip top.

Pozatym nie dali siatki pod tynki na łączeniu ścianek działowych z siporexu ze ścianami nośnymi z pustaków i na łączeniu tynk pęka (tylko na piętrze).

Jak dotąd jestem bardzo zadowolony z wszystkiego, jedynie te spękania tynku na siporeksie mnie drażnią. Bardzo sprawdza się dom piętrowy. Raz, że piętro jest pełne i jest na nim bardzo jasno (bardzo dużo normalnych okien, przez które można wyglądać) no i pokoje są bardzo ustawne. Pozatym taki dom jest bardzo łatwo ogarnąć. Dokładnie po środku parteru i piętra są miejsca "ciągłego przebywania" - z których można mieć "na oku" całą kondygnację. Np. jak siedzę na parterze w salonie, to dokładnie wiem co się dzieje w całym domu. Domu parterowego o tym samym metrażu nie dałoby się ogarnąć. Nie wiedziałbym czy ktoś nie chodzi po "zachodnim skrzydle", podczas gdy ja jestem na 2-gim końcu domu.

Parkiet na podłogówce leży od piątku i na razie z parkietem nic się nie dzieje. To jest specjalny panel 2-warstwowy , zalecana dla ogrzewanai podłogowego. No i ten kawałek podłogi jest trochę cieplejszy, niż parkiet, który leży na piętrze (bez podłogówki), ale też nie nagrzewa się aż tak wyraźnie, jak terakota.

Zastanawiam się jeszcze, czy nie wstawię w przyszłości drzwi do salonu. Na razie jest on otwarty na hall i klatkę schodową i słychać w bawialni na górze co się dzieje na odwrót i vice versa. Dźwięki z salonu docierają też do sypialni na piętrze (głośną rozmowę można podsłuchać), ale to się zmieni jak będą drzwi (zawisną na początku przyszłego tygodnia). Na razie bardzo mało jest rzeczy, które chcę poprawić czy chciałbym zrobić inaczej (ten siporex), czy rzeczy które by mi jakoś specjalnie doskwierały. Za to generalna większość to rzeczy, z których jestem zadowolony (piętrowość, 3 łazienki, spiżarnia, kotłownio-narzędziownia, gabinet w zadupiastym końcu domu, bawialnio-telewizornio-babysittingownia na górze, strych, ogrzewanie podłogowe, kominek, zmywarka, okap z wyciągiem do komina wentlacyjnego, alarm zbycha, 'Mózg", czylu miejsce w którym spotykają się wszytkie kable do telefonu, komputerów i antenowe, garderoba duża i garderoba mała-przysypialniowa, no i jasna klatka schodowa. Dom jest niezwykle komfortowy i na razie leży nam jak rękawiczka.

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

  • 4 weeks później...

No piszę, piszę. Tak jakoś przez ostatni miesiąc niewiele pisałem, bo nagle znalazłem się po drugiej stronie barierki. Teraz jestem już tym „mądralą” co mieszka w swoim domu, - starszym druchem, co zdobył wszystkie sprawności, jakie były do zdobycia w trakcie tego żmudnego procesu i może zacząć się wymądrzać, drażniąc przy tym czytelników ohydną liczbą pod swoim ohydnym, pełnym cynicznego samozadowolenia, spoglądającego z politowaniem na dopiero-co-zaczynających swoje grobowce Tutenhamona śmiertelników. Powiem wam, że życie się zmienia. Człek w luksusie jurnieje, durnieje, tapla się nieustannie w próżności i samozadowoleniu no i w zbytku. Co weekend podjeżdża kilka wagnoników gości, których trzeba ostentacyjnie oprowadzić po komnatach i pokazać gdzie komtur jada, albo zamienić się w babcię-stołeczkową przykucając na rogu łóżka w sypialni i obserwując podrośnięte pociechy gości, które tylko czekają żeby wytrzeć gluta w nową ścianę pokrytą matowym duluksem (którego hostesty za darmo w Geancie nie dają). Gości na dodatek sam zapraszam, żeby ich potem tym przepychem maltretować i epatować. Oczywiście koloryzuję trochę, ale boję się, żebym nie zaczął być tak postrzegany przez odwiedzających nas znajomych. Pokazywanie tych samych pokoi po raz n-ty sprawia, że wpada się w rutynę zmieszaną z apatią zawodowego przewodnika. Sycę się teraz tym, że dzieło do końca dowiedzione zostało (jakkolwiek do prawdziwego końca jeszcze mu daleko). Duma mnie ogromna rozpiera, jak kroczę po swojej kostce, do swojej bramy, żeby wpuścić na swoją posesję, swoich znajomych, w moim samochodzie, których dowozi moja żona... ufff. Buddystą niecierpiącym materializmu to raczej nie zostanę, ale trudno, przynajmniej nie na razie. Co jeszcze...

Ja siedzę prawie kołkiem w domu, bo i w domu pracuję. Żona jeździ 2 razy w tygodniu do pracy na 14-tą i wraca o 20-tej. Dzięki temu omija wszystkie korki. Nie mówiąc już o mnie. Żona się cieszy, że wracając z pracy sunie teraz w sznurze samochodów wraz z innymi wybrańcami, którzy brną z mozołem do swoich domów pod miastem. Ja się cieszę, jak podaję adres firmie transportowej i na pytanie „mieszkania ?” odpowiadam – nie ma mieszkania. Naprawdę satysfakcja jest wielka. Cały czas nie mieści mi się w głowie, że się nam udało w tym wcieleniu, ale jednak się udało. Mamy swój wielki super wyjechany dom i w nim mieszkamy. Jeszcze jest trochę bałaganu poprzeprowadzkowego tu i tam i jeszcze cały czas coś czeka na zrobienie. Nie mogę powiesić obrazów (mojej siostry), bo nie mogę ustawić szaf i regałów. Nie mogę ustawić szaf i regałów, bo nie mam listew przypodłogowych. Nie mam listew przypodłogowych, bo nie mogą dobrać koloru bejcy pod kolor drzwi, itp.

Dom jest baardzo przestrzenny. Nawet, gdy jest w nim kupa ludzi, nikomu nie brakuje miejsca, a Stanisławek ma odrębny kąt w którym może swobodnie kruszyć chrupki, rozcierać je o podłogę, mieszać z igiełkami z choinki, piaskiem (i pewnie zjadać tą pastę). Znajomi też „domowicze” mówią, że teraz to najgorsza roku i pełnię uroków mieszkania w domu pod miastem poczujemy dopiero wiosną i latem, jak się wszystko zazieleni. Kurcze! Teraz już jest fajnie (nawet mimo iż prawie wcale nie otwieramy okien), to co dopiero będzie latem!

Z nowych wrażeń sensorycznych: w domu jest w nocy totalnie cicho. Dopiero teraz zorientowałem się, że coś mi burczy w prawym uchu. Normalnie tego nie słyszę, ale jak się kładę spać i oplata mnie podwiejska cisza zaczynam słyszeć moje prywatne 50 Hz. Najpierw myślałem, że to burczy jakiś chory transformator gdzieś w domu. W nocy, gdy usłyszałem buczenie po raz pierwszy plątałem się nawet po ciemnym domu i szukałem, co to może burczeć. W końcu poddałem się i powziąłem podejrzenie, że może mi to burczy właśnie w głowie. Żeby to sprawdzić wyłączyłem korki. I bingo! Burczało dalej. Czyli - to w mojej głowie - pomyślałem włączając korki o godzinie 2.30 w nocy. I bingo! Włączył się odtwarzacz CD, wzmacniacz i cała wieża z płytą której słuchałem wcześniej (bo ten typ tak ma że jak nie ma prądu to się wyłącza, a jak prąd powróci, to i on się załącza na powrót) no i gruchnęło na cały dom o tej 2.30 jakimiś gitarami. Zdążyłem dobiec w t = 0.10 s i wyłączyć. Zdyszany położyłem się spać, ukoiło mnie burczenie – to tak jakbym spał z głową obok kotka, a nawet dwóch, bo w końcu śpi w naszym nowym łożu też żona – niby też kotek, ale nie burczy – na szczęście. Stasio, to nie kotek, i też nie burczy, choć śpi z nami, ale w swoim łóżeczku. Stasio to Piko (od Pikolino) inna kategoria zupełnie. Ma małe łóżeczko. My mamy łoże gigant 160 x 120 cm materaca. Wysypiam się jak mops, jeśli przetrwam wściekłe ataki gardłowe Staszka.

Kolejne wrażenie sensoryczno leptyczno plastyczne to woda z kranu. Nie wali jadem, jodem, chluorem i czym tam ją smarują w mieście. Myjesz zęby i zapach jest, jak na wczasach, na kwaterach. W łazience też inny smrodek, taki bardziej wiejski. Poza tym sąsiadka hoduje kury (i koguta w gratisie też pewnie dostała), co prawda jeszcze nie czułem, że śmierdzą, ale gdaczą i pieją wiejsko, jak okienko w sypialni jest uchylone, to słychać. To pianie koguta to mnie wzrusza normalnie, mimo iż stary jestem i zaskorupiały, bo mi przypomina jak byłem małym mieczotroniksiątkiem i jak jeździłem do babuni na wakacje na wieś. Tam też słyszałem koguta przez uchylone okno. Potem wsłuchiwałem się w odgłosy przemieszczających się setek kilogramów babć i cioć szykujących śniadanie w kuchni, a potem wstawałem na kakałko, świeże bułeczki i „wakacje z duchami” albo „podróż za jeden uśmiech”. Wszystko w pełnym słońcu oczywiście. Misiek szczekał, koń kląskał kopytami po asfaltowej szosie, przy której stał dom. Ach. Wtedy nie lubiłem tam jeździć, bo na podwórku było masę kurzych kup i trzeba było cały czas uważać, żeby nie wdepnąć. A teraz to takie miłe wspomnienia. Tu też mamy Miśka, który szczeka. To znaczy nie my, tylko sąsiad. Jest to misiek all-rounder mrozoodporny – leży przy budzie, łazi, włóczy się i szczeka – wiedzie życie takiego zluzowanego żula, ale sympatycznego. Przylegają do nas jeszcze sąsiedzi z dwoma psami, które mieszkają o rzut granatem od okna naszej sypialni ! Jeden pies to bardzo dumna, wiecznie uwiązana na łańcuchu wilczuro-podobna suka. Biedna siedzi ciągle na tym łańcuchu i w takiej wygródce. Ale jest piękna i dumna i się nie skarży. Ma takie cierpliwe, spokojne spojrzenie. Pomimo niezbyt dobrej karmy szczerze kocha swoich państwa i czasem nawet wyje, jak ich nie ma w domu (super, nie?). Do kompletu do tej pięknej suki jest jeszcze taki mały piesek-kulka. Teraz, gdy pola mają brązowo-bury kolor, piesek kulka potrafi znikać. Po prostu idzie na pole, siada i znika. Nie ma go i już!. Do czasu kiedy się nie poruszy, bo wtedy się na chwilę odkleja od tła i przemieszcza w nowe miejsce. W tym samym kolorze łodyrydku-moro widziałem w okolicy jeszcze kota. Z resztą pewnie całe pola roją się tu od zwierzyny, która siedzi na nich i się nie rusza. Kota oczywiście widziałem, dlatego że się poruszył. Stwierdziłem podówczas, że to wdzianko jest bardzo popularne w tej okolicy. Stało się modne drogą selekcji naturalnej - uzmysłowił mi to kot, który wyglądał na najedzonego. No i wracając do pieska kulki. Jest on wielkości dużego bochenka chleba, czyli coś ze 5 kg. Jest to też model wielosezonowy i zimą mieszka na dworze. Jak wkładam 5 kg bigosu do zamrażalnika, to po kilku godzinach zamarza na kość. Wydawałoby się, że takie małe pieski nie sprawdzają się w temperaturach przygruntowych, ale nie. Piesek kulka jest kulką, bo jest pokryty taką gęstą sierścią, która nadaje mu ten kształt i rozmywa kontury, przez co trudniej do niego trafić ze sznaucera. Niestety przez tą sierść biedaczysko nie wie co to znaczy być głaskanym. Nie wie, bo nic nie czuje. Raz go dotknąłem i wrażenia miałem takie jak z lądowania próbnikiem na Wenus – zagłębiasz się , zagłębiasz i nic – nie ma ‘twardego’. Miałem o tyle lepszą sytuację od czujników i komputerów z NASA, że mogłem spękać i się wycofać swoją rękę. Ale kto wie, może kilka sond z Planety Zurglut wchłonęła na wieczne czasy sierść pieska-kulki. Nigdy się nie dowiemy, pewnie Zurglutianie lecą cały czas w głąb pieska. Teraz przyszło mi do głowy, że kulka to też bardzo dobry kształt dla drapieżników. Zbliżasz się do takiego i nigdy nie wiesz w którą stronę się rzuci.

Z wrażeń dźwiękowych, to naprawdę duuuuużym wrażeniem jest ten wiatr znad Danii i Szwecji 160 KM turbo, smagający moją blachę z Finlandii. W te wichury, ponieważ strych jest wentylowany dość dobrze, w pokojach na piętrze są potężne efekty dźwiękowe. Na szczęście nic nie trzeszczy, nie stęka, tynk nie sypie się na głowę, więc można z jako takim spokojem zasnąć. Po dwóch dniach wiatr z resztą przestaje robić takie wrażenie. Ot wieje, i tyle. Patrzysz przez okno dookoła, wszystkie domy stoją, a tylko drzewa się gną. Dzikie dźwięki wydaje powietrze zasysane przez komin Schiedla fi 200 i przez otwory przy wkładzie kominkowym z wnętrza salonu. Jak się uchyli drzwiczki przy takim wietrze, to się popiół sam odkurza – unosi się do góry i wylatuje przez komin. Taki odkurzacz centralno-wojewódzki.

Jeszcze jedno wrażenie, tym razem z wizualnych, to towarzysząca kompletnej ciszy kompletna ciemność w nocy. To znaczy, nasza znajoma mieszkająca w mniej ucywilizowanych regionach, gdy ową ciemność zobaczyła, to powiedziała „ciemność, ciemność widzę to u siebie, a u was to nieeee noooo pełna kultuuuuurka. Patrzę i co? Widzę domy, każdy ma światło zapalone na ganku, łunę nad Warszawą widzę – lampy 100 m dalej nad szosą też widzę. Po prostu Paryż!” Paryż, nie Paryż raczej Las-Wygasł, bo jak raz poszedłem po zmroku na piechotę do lokalnego Geesu po kefir, to myślałem że se na naszych szanzelizach język skasuję, albo zęby wybiję. Makabra, jak nie jesteś samochodem i nie masz świateł z przodu, to nic nie widać. To znaczy dziur w gruntowej drodze nie widać. Idziesz, idziesz i sruu, noga wpada 10 cm w dół, a żuchwa leci i wali w szczenę górną. Dobrze, że nie śpiewałem, ani nie imitowałem głosów okolicznej fauny (ble-le-le). Poza tym, jak jest ładna pogoda, to ci od efektów włączają na niebie gwiazdy. Panie, tego! Znowu wczasy! Dopiero do człeka dociera, że w mieście nie ma kompletnie gwiazd! To znaczy są, ale jakieś takie stare, zużyte. Miejskie zakochane pary wzdychają sobie w sierpniowe noce – „Ach! Popatrz na te wszystkie gwiazdy! Musi być ich ze trzydzieści!”. A u nos no wsio - są syćkie, nóweci, odkurzone pędzelkiem każda.

Z efektów świetlnych mamy jeszcze samoloty – pik pik migają im nocą lampki. Na szczęście ich ścieżka zejścia jest daleko od nas i kompletnie ich nie słychać.

No i Pewnie będę walił w gacie, jak przyjdzie pierwsza burza w lecie. Bo dom pierwszy na skraju pola. Obok słup z trafo. Pytałem sąsiadki, czy podczas burzy nic się temu słupu nie działo. A ona – Nie panie, jak dziesięć lat tu mieszkam, to nic. No to kurde pięknie! W moim rejonie wg. Internetu pierun trzaska raz na 25 lat, więc zostało tylko co najwyżej 15. Odczuwam niepewność, bo nie mam pierunochrona. Według wiedzy ludu „Panie jak masz Pan dach z blachy i rynny tyż, to się Pan nie martw”. No to się nie martwię, ale pewnie do czasu... pierwszej burzy.

Co by tu jeszcze... Jak mówiłem, siedzę głównie w domu, a jak wychodzę to najdalej idę do bramy i do śmietnika obok. Wszędzie dalej już raczej jadę samochodem. No nie, parę, ale to dosłownie parę razy byliśmy na spacerze rodzinnym. A potem pogoda jakoś nie zachęcała. Okolica jest raczej niezbyt europejska. W lasach kupy śmieci, tu i tam ładne domy. Zagony nowych i ładnych domów oraz sekcje lasu z mieszaniną starych ruder, zwykłych kostek i nowszych willi. Drogi wszystkie gruntowe, czyli błotko- błotko Panie. Ale jest co zwiedzać. Póki co odkryliśmy w okolicy maksymalnie wyjechaną w kosmos szkołę prywatną, o której najpierw myślałem, że to jakiś obiekt rządowy. Ogromny teren, ogromny budynek z architekturą jak ambasada. Drugi raz, jak byliśmy od drugiej strony, przeczytaliśmy wreszcie tabliczkę i nas zamurowało. Że to nie ambasada, tylko podstawówka. Dla niedowiarków załączam zdjęcie rzeczonego obiektu poniżej:

http://www.szkolamarzen.pl/szkola01.jpg

Z ciekawostek jeszcze, to znaleźliśmy lokalną fermę strusi. Widziałem tabliczki przy szosie już jakiś czas temu, ale niedawno poszliśmy i przez szparę w płocie (nie wiem po co ten płot taki szczelny dali – chyba strusie są złośliwe) widziałem je. Mają ich kilkanaście. Jeden stał tuż przy szparze i też się patrzył, ale na mnie. Nie było to miłe spojrzenie. To spojrzenie mówiło – „Wiesz, że ja wiem, że ty wiesz, że ja wiem. Ale cię nie skubnę, przez ten cholerny płot – [i w tym czasie sapanie przez 2 dziurki w dziobie]). Była też tabliczka, że zapraszają na zwiedzanie, ale po rozmowie z tym „strusiem co wiedział” mi się odechciało. Jak przyjdzie wiosna to ściągnę wreszcie z piwnicy rodziców jowej i pojeżdżę po okolicy, pewnie jeszcze nie jedno dziwo tu znajdę.

Teraz jak wszystkie grzeczne dzieci pójdę spać, bo mi trolle zaraz łeb na pół rozwalą tymi kilofami, którymi tak rąbią już 2-gi dzień. Zaraziłem się jakąś francą od Staśka, który też prowadzi hodowlę glutów.

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Dołącz do dyskusji

Możesz dodać zawartość już teraz a zarejestrować się później. Jeśli posiadasz już konto, zaloguj się aby dodać zawartość za jego pomocą.

Gość
Odpowiedz w tym wątku

×   Wklejono zawartość z formatowaniem.   Usuń formatowanie

  Dozwolonych jest tylko 75 emoji.

×   Odnośnik został automatycznie osadzony.   Przywróć wyświetlanie jako odnośnik

×   Przywrócono poprzednią zawartość.   Wyczyść edytor

×   Nie możesz bezpośrednio wkleić grafiki. Dodaj lub załącz grafiki z adresu URL.




×
×
  • Dodaj nową pozycję...