zielonooka 29.03.2006 10:35 Zgłoś naruszenie Udostępnij Napisano 29 Marca 2006 Zielono mi w głowie i fiołki w niej kwitną… jak śpiewała pewna Pani (czy tez Pan?) dawno temu w optymistycznej piosence, której w całości nie pomne już, bo działo się to w okresie szczęśliwego dzieciństwa, które to niestety już jakiś czas temu odeszło. Nie szczęście, na szczęście, odeszło, ale dzieciństwo niewątpliwie. Ja tez zacznę śpiewać tę piosenkę, ponieważ sytuacjach stresujących i mrożących krew w żyłach śpiewam sobie pełna piersią , czego zaznaczę uczciwie robić nie powinnam. Mam wiele talentów, – ale wokalny do nich, umówmy się, nie należy - jak śpiewam to, co poniektórzy dziękują za swoja głuchotę. A ci nie dotknięci głuchota uciekają z zasięgu mojego głosu na bezpieczna odległość. Ale nic to! To nie dziennik muzyczny a dziennik budowlany… Wiec trzeba ładnie zacząć i opisać jak to się zaczęło… TEZEUSZ szuka domu! http://images1.fotosik.pl/43/ow0gp6g7h3xhtf7l.jpg Cytuj Odnośnik do komentarza Udostępnij na innych stronach Więcej opcji udostępniania
zielonooka 29.03.2006 10:36 Autor Zgłoś naruszenie Udostępnij Napisano 29 Marca 2006 ......tak mniej więcej zaczynał się mój dziennik pisany jakoś tak na początku grudnia zeszłego roku. Urwał się on brutalnie, bo pewne okoliczności mnie do tego zmusiły. Dobrze, że dziennik się urwał a nie, dajmy na to sznurek na budowie z czymś ciężkim na końcu – taka mała dygresja. Tym, co się coś na budowie urwało przyznają mi rację. Ale wracając do wyjaśnień….. Jakiś czas minął i nic się nie dzieje, a pewni „sympatyczni inaczej” Łysi Panowie zaprzestali nachodzenia mnie i proponowania swoich usług… nie Kochani, nie ma tak dobrze … Łysi Panowie nie proponowali bynajmniej pomocy przy budowie np. przy wykopkach, czy pracach porządkowych , proponowali za to zatrudnienie ich skromnych osób w roli ochroniarzy mojej posiadłości. Ponieważ nie odniosłam się do tego pomysłu z entuzjazmem jakiego by po mnie oczekiwali, zaczęli być coraz bardziej upierdliwi i namolni, co zaowocowało nawiązaniu przeze mnie bliższej przyjaźni z władza wykonawcza w postaci Panów Policjantów (zwanych w skrócie PP) PP co pocieszające nie wyśmiali zaistniałej sytuacji i potraktowali rzecz poważnie, ale stanowczo nakazali usuniecie jakichkolwiek danych, zdjęć tudziez informacji z publicznego forum, jakim niewątpliwe Murator jest i pogrozili palcem, że trochę na własne życzenie mam tak wesoło jak mam. No to usunęłam, cóż było robić …. Ale trochę czasu minęło, jest cisza, nikt na wakatujące stanowisko ochrony się nie zgłasza… . więc się rozbestwiłam i zaczynam pisać na nowo Pierwsze dwa czy trzy wpisy wcięło wiec spróbuje je odtworzyć z pamięci . Reszta zapisana gdzieś, wiec będzie identyczna (chyba ze ja zmienię ubarwiając tu i tam, a co…! ) Jedna mała prośba, jeśli ktoś rozpozna mój dom, to niech tego nie pisze! Bo mnie PP chyba zastrzelą ze swoich służbowych broni za niesubordynację … Tezeusz szuka domu! http://images1.fotosik.pl/43/ow0gp6g7h3xhtf7l.jpg Cytuj Odnośnik do komentarza Udostępnij na innych stronach Więcej opcji udostępniania
zielonooka 29.03.2006 12:40 Autor Zgłoś naruszenie Udostępnij Napisano 29 Marca 2006 A wcale ze nie… nie od piosenki się zaczęło (nakłamałam jak zwykle ) tylko od mojego okrzyku, od którego posypał się tynk z sufitu w wynajmowanym mieszkaniu na warszawskim Ursynowie, taki był głośny A okrzyk brzmiał mniej więcej: JA CHCE MIEĆ DOM!!! Nie mieszkanie a dom – swój własny bez sąsiadów za ścianą, i z własnym ogrodem!!!!! Okrzyk ten oprócz tego ze był głośny i poczynił spustoszenia w sufitowym tynku charakteryzował się tym ze miał, jak się później okazało duuuże konsekwencje i wywrócił wszystko do góry nogami….. Ale tu na chwilkę cofniemy się pare(nascie) lat wstecz… Błogie dzieciństwo spędziłam w podwarszawskiej Wesołej – właśnie w takim małym uroczym domku z zielonym ogródkiem, 2 psami i pszczołami, które przylatywały nie wiadomo skąd i żądliły skubane…. Ale ze życie to nie bajka to domek miał swój mankament – mianowicie stal troszkę na uboczu i od czasu do czasu niezidentyfikowane jednostki ludzkie włamywały się do niego doprowadzając moja matkę do stanów nerwicy i histerii, bo wracając ze mną do domu po pracy nigdy nie wiedziała, co zastanie. Ponieważ zdrowie psychiczne mojej mamy było ważniejsze niż uroki życia na odludziu -zapadła decyzja – i uroczy domek został sprzedany a my cala rodzina (już bez pszczół) przenieśliśmy się do Warszawy do ślicznych i nowo wybudowanych bloków z wielkiej płyty (Alternatywy 4 się kłaniają ). Bloki jak to bloki, – kto mieszkał ten wie…...jak uroczo brzmią poranne ablucje sąsiada z góry rano i jak równie milo długie kąpiele sąsiadki z dołu wieczorem. Po pewnym czasie rodzinne gniazdko opuściłam, ale nie wyniosłam się daleko, bo zaledwie pare bloków dalej. Na początku była euforia – własny dom (co z tego ze wynajmowany) po jakimś czasie rzeczywistość dala o sobie znać. Co prawda już od dawna od szarej rzeczywistości nie oczekiwałam niczego oprócz skrzeku (cyt. Sapkowski) ale mimo wszystko zaczynałam mieć powoli dość. Głownie sąsiadów. Z boku mieszkali jacyś przygłusi melomanie, na dole miłośnicy psów zostawiających je po parenascie godzin sam na sam w mieszkaniu skutkiem czego psiny wyły jak opętane na górze osobnik o ewidentnie zaburzonym cyklu dobowym. Zaburzony cykl dobowy charakteryzował się tym ze ów człowiek zaczynał życie około godz. 22 i np. przeprowadzał remont swego domostwa o pierwszej w nocy. Na moje wizyty nocna pora – rozczochranej zaspanej i z pretensjami ze chce do jasnej cholery się wyspać reagował autentycznym zdziwieniem. cdn Cytuj Odnośnik do komentarza Udostępnij na innych stronach Więcej opcji udostępniania
zielonooka 29.03.2006 13:07 Autor Zgłoś naruszenie Udostępnij Napisano 29 Marca 2006 Mając na względzie nie tyle dobro zaburzonego sąsiada a własną wolność, która stanęłaby pod znakiem zapytania gdybym tego dziada zabiła, zaczelam się przymierzać do własnego domu. I tu nastąpił pierwszy zgrzyt. Mianowicie na mój okrzyk odpowiedz ówczesnego mężczyzny życia, brzmiała mniej więcej w klimacie: dom to głupi pomysł i totalny bezsens. Otóż okazało się, że plany i ambicje ówczesnego mężczyzny życia kształtowały się na zakupie gustownego mieszkanka na Kabatach. W cegle. Mieszkanko na Kabatach być może jest marzeniem wielu osób, ale tak się składa ze akurat nie moim. Co gorsza nie było żadnej dyskusji, pan absolutnie nie dopuszczał możliwości zamieszkania nigdzie indziej (nawet w dalekiej przyszłości) jak na siódmym piętrzę z winda i 10 mieszkaniami na klatce. I to była ta przysłowiową kropla, która sprawiła, że szklanka się przelewa, czy tez mucha siadająca na objuczonym wielbłądzie sprawia, że wielbłąd pada na pysk w piach. Tez padłam, a raczej moja psychika padła. Nie będę opisywać, co się działo bo oprócz wielbłada i mojej psychiki padły tez pewne słowa i wzajemne pretensje, których przytaczac nie ma sensu Skończyło się tak ze trzasnęłam drzwiami (jak w filmie! ) i wyniosłam się chwilowo do przyjaciółki ktora była tak miła ze wynajęła mi mały pokoik w swoim mieszkaniu. Na załamywanie rak nielubianej ciotki, która w związku z zerwaniem zaprorokowała mi staropanieństwo postanowiłam wzgardliwie nie zwracać uwagi . Cytuj Odnośnik do komentarza Udostępnij na innych stronach Więcej opcji udostępniania
zielonooka 30.03.2006 08:42 Autor Zgłoś naruszenie Udostępnij Napisano 30 Marca 2006 Kupiłem sobie dziny, buty, czapkę i pas…wracam z ameryki byłem tam pięć lat…. Co prawda nie w Ameryce rzecz się będzie działa, ale Stany Zjednoczona zaraz się objawia i to w formie księcia z bajki… To ostatni taki rozdział wspominkowy zanim przejdziemy do konkretów, (co brzmi groźnie ) Koniec roku to moja bezsenna noc w wynajmowanym mieszkaniu i twarde niepodlegające dyskusji stwierdzenie ze dom MUSI być, nawet, jeśli tymi ręcami miałabym go wznieść. Które to stwierdzenie nie wymawiając wstrząsnęło moim pożyciem „niemałżeńskim” i obróciło to pożycie w gruz…. Pamiętam ze wiele osób wówczas pukało się mniej lub bardziej dyskretnie w głowę, no, bo wzgardziłam ustatkowanym życiem u boku jakby nie było dobrego, robotnego i przystojnego faceta. Tylko ze to był ostatni moment żeby zaryzykować, no, bo kiedy? Później coraz trudniej, dzieci, stale obowiązki, ciepła posadka, z której strach zrezygnować itd.…. Duży wpływ miała tez nieukrywam pewna rozmowa w pociągu relacji Warszawa – Kraków przeprowadzona z 65 letnim Australijczykiem, który pomimo różnicy wieku zachował taka energie, błysk w oku i radość z życia ze przez 2 godziny i 50 minut, czyli tyle ile trwała podroż, bez ustanku gadaliśmy i zarykiwaliśmy się śmiechem w Warsie przy wspólnej puszce piwa bodajże Tyskie za skandaliczna cenę 7,50 ( ) zakupionej tamże oraz pełnych wyrzutu spojrzeń spodełba zgorszonych współpasażerów. Wtedy właśnie ów facet powiedział mi bardzo mądre zdanie: ze zazdrości mi jednego – tego ze mogę wszystko zacząć od początku, nie jestem za nikogo oprócz siebie odpowiedzialna i właściwie niczym nie ryzykuje No faktycznie, niczym… Cytuj Odnośnik do komentarza Udostępnij na innych stronach Więcej opcji udostępniania
zielonooka 30.03.2006 08:49 Autor Zgłoś naruszenie Udostępnij Napisano 30 Marca 2006 Drugie mądre zdanie napisał pan Andrzej Sapkowski w swojej książce „Narreturm” a brzmiało w przybliżeniu „ co jak co, ale na kumpli ze studiów zawsze liczyć można” Nie wiem czy sie wcześniej pochwaliłam ze zarabiałam w owym czasie oszałamiającą sumę ok. 1000 zł do ręki, która po opłaceniu czynszu malała do sumy znacznie mniejszej w zwiazku z czym żaden bank nie widział we mnie osoby „zdolnej kredytowo”. Nie chwaliłam sie? , no... niemozliwe ..... To sie teraz chwale To ze dorabiałam zleceniami, czyli np. malowaniem erotycznych grafik, które błyskawicznie się rozchodziły i za całkiem sympatyczna sumę, tez nie było istotne, no bo to praca na czarno… Swoja droga… zawsze zastanawiała mnie jedna rzecz, jak np. kupie dom na kredyt to dopóki nie spłacę kredytu należy on do banku. Czyli – przestaje spłacać kredyt, bank zabiera dom, proste nie? Czyli, idąc dalej, jeśli deklaruje się ze dam rade udźwignąć taka a taka kwotę kredytu, powinien mi ja przyznać, w końcu po pierwsze to moja sprawa skąd zdobędę pieniądze (mogę, jak to brutalnie określił mój znajomy np. stać pod latarnią i nic nikomu do tego) a po drugie zawsze maja zabezpieczenie w postaci hipoteki. Ale nie takie to proste. Wracając do tematu, po przeanalizowaniu swojej zdolności kredytowej a właściwie jej skandalicznym braku wykonałam telefon do mojego genialnego kumpla Andrzejka który od pól roku radośnie przebywał w Irlandii , krainie mlekiem i piwem płynącym i z tego co wiem chwalił sobie i tamtejsze warunki pracy jaki i całkiem seksowne rudowłose, delikatnoskore i dość mocno wyzwolone Irlandki. Do Irlandek mnie nie ciągnęło, ale do dobrych zarobków i owszem. Żeby się nie rozpisywać, wyjechałam na prawie rok i pracowałam sobie jako architekt krajobrazu (mój drugi zawód wyuczony). Powiem tyle, po niecałych 12 miesiącach, wynajmując tam (znowu) mieszkanie z pewna sympatyczna Czeszka i totalnie się jakoś nie skubiąc i nie ciułając do skarpetki, wróciłam do naszego pięknego kraju z całkiem sympatyczna ilością pieniedzy wymieniona pospiesznie na nowe polskie złote i radosna perspektywa ze jakby cos nie było ok. to zawsze wrócić mogę. Cala Irlandia to osobna epopeja ale nie to forum i nie ten czas, może kiedyś napisze bloga w Internecie. Zaraz potem objawił się....... Ale o tym bedzie będzie w kolejnym odcinku Cytuj Odnośnik do komentarza Udostępnij na innych stronach Więcej opcji udostępniania
zielonooka 30.03.2006 13:19 Autor Zgłoś naruszenie Udostępnij Napisano 30 Marca 2006 …objawił się osobnik płci niewątpliwie męskiej, prawie, ze w postaci Księcia z bajki ( bajki dla dorosłych chyba ) To poważny dziennik (będę to wielokrotnie powtarzać )… a nie bajkowy, z drugiej strony Książe jest jak najbardziej prawdziwy i bez niego było by zupełnie inaczej niż jest… Jednym słowem – zjawił się, jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki jakiejś bardzo wyrozumiałej wróżki, która z niesmakiem malującym się na twarzy zlitowała się nad kretynka, która rzuca się na głębokie wody z paroma groszami i teoretyczna wiedza o budowie domu na piątkę, a praktyczna na dwóje z minusem… Na szczęście facet z bajki nie zjawił się prosto ze „Shreka”, czyli czytaj: metr czterdzieści w kapeluszu i wrednym charakterze , a w postaci 197 cm chłopa prosto ze słonecznej Florydy. Amerykanina bym nie zniosła chyba, bo mnie denerwuje ich „keep smiling” i wieczny dolar w oczach, oraz gardłowy bełkot mający być ponoć mową potoczną, na szczęście wróżka była łaskawa i rzeczony innostraniec okazał się jak najbardziej Polakiem urodzonym w naszym pięknym kraju, tyle, że od 10 lat przebywającym za wielka woda… Nie wiem czy powinnam pisać szczegóły poznania, bo w sumie zależy mi trochę na nie rozpoznaniu, ale co mi tam. Najwyżej znajomi się zorientują ze ja to ja…. Jednym słowem, żeby to się watek randkowy nie zrobił, jeśli macie Drogie Panie jakąś koleżankę, która lubi siedzieć i czatować na portalach rankowych, nie zdziwcie się, jeśli któregoś dnia owa koleżanka, w ramach dobrego humoru, popartego pewna ilością napojów wysokoprocentowych, wyśle wspólne z Wami zdjęcia swojemu internetowemu kumplowi,a on z kolei (byc moze tez pod jakims wpływem swojemu najlepszemu kumplowi) Bo najlepszego kumpla może trzepnąć i np. przyjedzie dajmy na to z Kędzierzyna Koźla, Elbląga, Nysy, Berlina lub też bardziej egzotycznie Tampy leżącej w pięknym i słonecznym stanie Floryda. I namówi koleżankę na mały spisek jak do Was dotrzeć. Z mojej strony wyglądało to tak, że w naiwnym przekonaniu sądziłam, że spotykam się z Inwestorem, który ma zamiar wybudować dom. Inwestor okazał się przesympatycznym facetem z błyskiem w oku, na widok którego ma się wrażenie ze dachówka spadla na głowę i który oznajmił ze on to nie ma czasu, ani wiedzy i prosi o zaprojektowanie domu takiego żeby się Architektowi podobał. No to Architekt lekko oszołomiony projektuje … Zanim szanowny Pan, nazwijmy go Y, ( bo X to zbyt banalnie ) się pojawił marzył mi się maluteńki domek, taki… do 100 m2, na maluteńkiej działeczce, z takim ogródkiem jak chustka do nosa….I żeby wokół rosły rododendrony żeby na ścianie pięło się dzikie wino i bluszcz…. Ehhh… znów się rozmarzyłam… I nawet to otoczenie było ważniejsze niż sam dom, uznałam ze warto poszukać dobrej działki, a domek…domek może być malutki, w końcu sama w nim będę O! Mam dygresje: zauważyliście ze samotne osoby rzadko budują dom? Nawet jak je na to stać? Taki typowy model to rodzina z dziećmi… Ja zuważyłam dziwne spojrzenia ludzików w banku jak ponownie starałam się o kredyt, i podawałam ze staram się sama, nie mam męża, dzieci….I chce dom budować … Przyprawiłam paru pracowników banku o lekką traumę (za co serdecznie i fałszywie ich przepraszam ) i szok - jakże to tak?! Bez męża stawiać dom?! No nic, wracając do tzw. „clou”, maluteńki domek zielonookiej się kształtuje coraz realniej, domek Y którego nie podejrzewam o żadne niecne zamiary również tyle ze wolniej, bo 2,5 x większą powierzchnia a pozatym nadal źle się czuje ze to ja mam decydować o wszystkim…. Pracownicy banku wychodzą powoli z szoku i zaczynają myśleć nad moim kredytem, a ja szukam działki… Cytuj Odnośnik do komentarza Udostępnij na innych stronach Więcej opcji udostępniania
zielonooka 30.03.2006 13:24 Autor Zgłoś naruszenie Udostępnij Napisano 30 Marca 2006 I oczywiście tak jak myślałam … drogo… No tak, wiedziałam ze drogo będzie, no ale za aż tak Ehhh jak działeczka niedaleko miasta to masakra… jak 50 km to jeszcze ujdzie ale z trudem…., jak niedaleko cywilizacji i media są to znów liczę z przerażeniem zera mając idiotyczna nadzieje, ze ktoś się rąbnął i za dużo ich wypisał. Boże, nie mogę dojeżdzać 2 godzin do pracy….. Z drugiej strony nie wezmę nieuzbrojonej działki z 10 właścicielami, których polowa nie żyje i postępowanie spadkowe trwa. A na inna tak mnie średnio stać… Zwątpiłam w momencie gdy trafiłam na świetna okazje dzięki firmie w której ponownie zaczęłam pracować – babeczka kupiła kawał ziemi po śmiesznej cenie rozparcelowała i zaczęła sprzedawać całkiem sympatycznie cenowo, gmina o zacięciu ekologicznym , trochę daleko od miasta no ale cos za cos, w dodatku 2 kumpli z pracy udało mi się zarazić moim szałem na temat budowania domu i tez postanowili kupić w tym miejscu , wiec już mam sąsiedztwo!!! Cieszę się jak głupia tym bardziej ze jeden z kumpli chce działkę ciut większa niż wytyczone a ja z kolei ciut mniejsza ( no cóż: „money money moneyyy”) i już wiemy, co kto komu odda. No i co? No i…. i tu zamilknę bo brzydki wyraz się ciśnie na usta. (ale podpowiem że się rymuje ze słowem „co” ) Wiecie co będzie obok naszych działek w gminie która chlubi się tym ze postawiła na ekologie? Nie zgadniecie …. PRYWATNE LOTNISKO Takie ponoć calkem spore, przemilczmy litościwie kto, co, komu i ile… Ponieważ opatrzność nad wariatami czuwa dowiedziałam się o tym przed wpłata zaliczki, ale najgorszemu wrogowi nie życzę tego uczucia, jakie się ma, że cos już jest na wyciągniecie ręki i umyka….żal straszny, zniechęcenie i gorzki smak w ustach…przypominający jakieś niedobre lekarstwo aplikowane w czasach beztroskiego dzieciństwa przez rodziców… Jednym słowem trzeba szukać dalej… ale późny styczniowy wieczór spędzany samotnie jest świetną okazja żeby rozryczeć się w poduszkę… A wierzycie w szczęśliwe zakończenia? I w telefony jak z romantyczngo filmu? Nie? To się nie zdarza? Ehhhh cynicy niepoprawni…nie macie racji….Bo telefon zadzwonił… a najpieknieszy męski ciepły glos pana Y zaproponował swoje ramie żeby się wypłakać…. No a potem żyli długo i szczesliwe… eeee, nie, nie tak… banalne to, to raz, a dwa wcale to nie jest koniec. Po pewnych burzliwych wyjaśnieniach zmieniło się jedno – szukamy działki dla NAS. I dziwne uczucie… nie martwic się tak bardzo cena. Ustaliliśmy tak, ze na razie szukamy razem, jak się okaże ze nie możemy w swoim towarzystwie przebywać, bo się zabijemy to trudno działka będzie Y i dom tez, jeśli to jednak grom z jasnego nieba to dom wspólny. Pod koniec paskudnie mroźnego stycznia ludzie się na mnie dziwnie patrzą…. Nie mogę się powstrzymać żeby się nie uśmiechać do każdego, kogo mijam na ulicy cdn... Cytuj Odnośnik do komentarza Udostępnij na innych stronach Więcej opcji udostępniania
zielonooka 30.03.2006 20:58 Autor Zgłoś naruszenie Udostępnij Napisano 30 Marca 2006 „szczęśliwej drogi już czas…” A dróg w poszukiwaniu działek, które nie będą w przyszłości stanowić bezpośredniego sąsiedztwa lotniska, spalarni czy trasy szybkiego ruchu trzeba zjeździć oj… trzeba….. Wcale nie jest łatwo znaleźć działkę, oczywiście nie można nie docenić, ze trafiło mi się jak przysłowiowej kurze, ale jak można poszaleć to też nie za dobrze jest bo człowiek się rozbestwia i za dużo się podoba. Po wielu godzinach spędzonych na bezdrożach, kocich łbach i rozjazdach…rozmowach z przesympatycznymi ludźmi, z bardzo niesympatycznymi ludźmi, oraz ze stworzeniami które niby wyglądały jak człowiek ale nijak się nie dało dogadać metodą głosowania za pomocą podniesionej ręki, ciągnięcia zapałek , plucia przez lewe ramie i innych profesjonalnych metodach , casting na działki został zakończony. Do ścisłego finału przeszły dwie, obie piękne z tym ze jedna bardziej. Oczywiście jak łatwo się domyśleć ta ładniejsza większa i ogólnie bardziej urocza, to sobie była dalej. Ta druga bliżej, tez nic jej nie brakuje, ale jak zobaczyliśmy te druga i spojrzeliśmy na siebie – było wiadomo… walka będzie trudna. Y chce tę bliżej, ale się nie upiera, ja chce tę, w której się zakochałam, ale wiem ze będę przeklinać czas spędzony na dojazdach … Pozatym pustkowie…. A mi w głowie gdzieś tam siedzi te wczesne dzieciństwo i widok wywalonych drzwi w domku rodziców… a jak przyjdzie jakiś psychopata z siekiera? I wszystkich wyrżnie? Łącznie z psem obronnym którego jeszcze nie mamy? Na horyzoncie jakieś chałupki się majaczą… fakt, nie chciałam mieć sąsiadów, ale… na bogów !, za ściana ich nie chciałam, a nie że w zasięgu wzroku … i głosu którym będę rozpaczliwie wzywać pomocy gdy psychopata z siekierą nadejdzie … .No i pat… I nie śmiejcie mi się tu bo co z tego, ze będzie alarm i pies wielkości niedźwiedzia, jak ja i tak się będę bać? Dodatkowo minusem jest to, że Y jest nie będzie siedział w domu na tyłku, tylko będzie łatał w te i nazad na ta cholerna Florydę z tymi cholernymi palmami i skrzyneczkami pocztowymi jak z amerykańskiego filmu ustawionymi schludnie wzdłuż ulicy . Czyli często go nie będzie… Fajnie, zostanę z psychopatą z siekierą sam na sam … Jak to leciało to przysłowie… gdzie dwóch się bije tam trzeci (trzecia) korzysta? Szukamy dalej…. Jest styczeń wiec ruchu dużego nie ma i na razie nikt na te nasze działki nie czyha, w razie czego Y pociesza ze jakby się amator znalazł to ew zaproponuje się wyższa cenę. To tez nie dobry pomysł, bo on tam banków nie okrada i nie podpala studolarówkami ognia pod czajnikiem…….tylko ciężko haruje. No i tak jeździmy jak te, nie przymierzając sieroty po obrzeżach Warszawy, szybko się robi ciemno, ja pracuje wiec zostają praktycznie tylko soboty i niedziele. Ale okazało się ze znowu opatrzność nad wariatami się ulitowała i trafiliśmy w końcu na działkę…. NASZA działkę. Cytuj Odnośnik do komentarza Udostępnij na innych stronach Więcej opcji udostępniania
zielonooka 02.04.2006 19:36 Autor Zgłoś naruszenie Udostępnij Napisano 2 Kwietnia 2006 Historia długa i skomplikowana, ale ogólnie wyszło na to ze trzeba lubić zwierzęta. A zwierzęta jak lubią nas to będzie dobrze. Trafiliśmy do pewnego człowieka który miał dwie działki , ale takie ze... oko bieleje, ze starodrzewem, nie daleko obrzeży miasta z dobrym dojazdem, ale na uboczu, cena dosyć spora ale jak na te warunki to wogole nie ma o czym mówić. Cynk dala mi koleżanka ze studiów (mówiłam ze co jak co ale na kumpli ze studiów liczyć można? ) w wielkiej tajemnicy żebyśmy pojechali i pogadali. Szkopuł był jeden, mianowicie okazało się właściciel(nazwijmy go A.) właśnie się rozmyslił i działki sprzedawać nie chciał…. Może tez nie lubił i nie chciał mieć sąsiadów…. Na początku nie było rozmowy, nie i koniec nie ma o czym mówić. Ja siedziałam z opadnieta szczeka na widok działki i warunkow jakie dawała, Y się zawziął ambicjonalnie, odezwały się atawistyczne instynkta samca co w czasach jaskiniowców polował na mamuty, tylko ze w tym wypadku role mamuta stanowił kawał ziemi i winduje powoli cenę. Ja już nawet nie słucham ile, bo czuje ze zaraz kogoś zabije… . Ale A. był nieugięty. No cóż pomimo słodkiej wizji wzięcia A na tortury i wymuszenia na nim zgody łykając gorycz porażki wychodzimy. Nawet się nie odzywamy do siebie w drodze powrotnej…ja mam łzy w oczach i żałuję że to cudo widziałam, bo teraz to już żadna działka mi się nie spodoba , a Y zaciśniętą szczękę, latającą grdykę i rządzę mordu w oczach. Następnego dnia Y każe mi wcześnie wstawać (jest niedziela u licha!!! ) i zbierać się. A dokąd? A do tego gościa od działki. Ok, facet każe, widać że się "zapiął" w tym temacie, więc zadne dyskusje nie pomogą pozostało tylko się słuchac.. Katem oka widze jak Y pakuje 2 litrowego Jim Bima. A… czyli czas na argumenty inne. Na miejscu okazuje się, że równie dobrze moglibyśmy A zaprawić ta flacha w łeb i tyle samo byśmy zyskali bo potwór ze złośliwym chichotem odmawia przyjęcia łapówki i dalej się upiera przy swoim . Zaczynam odnosić wrażenie ze się świetnie przy tym bawi. Ja mniej , Y jest wściekły coraz bardziej…. Wychodząc od A. prawie potykamy się o śmiesznego kundelka który dzielnie nas obszczekuje… Ja lubię zwierzęta. Y również, a kundelek jest przezabawny, nie jego wina ze należy do tego potwora A. co nie ma serca. Zaczynamy psiaka głaskać jest uroczy…. A. stoi z boku i się dziwnie cieszy…. Po czym mówi … „wie Pan co…” ( to do Y bo do rozmowy ze mną się nie zniżył ani razu - widac kobiety mu służą do siadania na kolanach a nie do dyskusji ) „ zwierzęta to się na człowiekach znają, Pan wróci to pogadamy”… Półgodziny później panowie przybijają sobie piątkę… ok. 2 tygodni później jesteśmy właścicielami najpiękniejszej działki pod słońcem Cytuj Odnośnik do komentarza Udostępnij na innych stronach Więcej opcji udostępniania
zielonooka 03.04.2006 09:41 Autor Zgłoś naruszenie Udostępnij Napisano 3 Kwietnia 2006 A tu nowiutcy własciciele wychodzą od notariusza W reku Y na pamiatke uwieczniona flacha z burbonem Rozpita do polowy (nie musze chyba dodawac ze nastepnego dnia nie doczekała) http://images3.fotosik.pl/45/oe9atp70ep9s A tu Ciapek czy Kajtek juz nie pamietam jak sie faktycznie nazywal bo kazdy i tak wolal po swojemu http://images1.fotosik.pl/45/zcylg76tor3qaw1wm.jpg Cytuj Odnośnik do komentarza Udostępnij na innych stronach Więcej opcji udostępniania
zielonooka 03.04.2006 12:23 Autor Zgłoś naruszenie Udostępnij Napisano 3 Kwietnia 2006 Działka jest – wymarzona , cudniejsza niż sądziłam i jak dla mnie to ogromna, rododendronów mi nie starczy żeby ja obsadzić, a ponieważ mam fioła na punkcie ogrodów już wiem jak to będzie wyglądało, część przy domu „zrobiona”, część ta dalej puszczona na żywioł tak naturalistycznie, na pewno jakiś element wodny połączony z całkiem spora altana….najbardziej cieszą mnie naprawdę duże drzewa – w tym potężne świerki i jedna sosna bodajże czarna na widok której o mało nie padam na kolana. Projekt – właściwie też jest – w formie dość zaawansowanej koncepcji, która teraz się lekko zmienia, bo trzeba uwzględnić usytuowanie względem stron świata, elementów już istniejących na działce itd. Y pęka z dumy ze swojego architekta, (to ja!!! ja!!! ) jaka to on miał intuicje, bo głownie lekko zmieniamy usytuowanie okien coby złapać zza nich lepsze widoki i jakieś tam drobiazgi. Ciut o projekcie – ponieważ miałam wg swoich preferencji tworzyć – najważniejszy jest salon – obszerny, z tak zwanym „oddechem”, kominek nie przy ścianie wetknięty w rogu a prawie na środku oddzielający umownie jadalnie od pokoju dziennego. To co ważne to, to ze wejście do domu otwiera się na dosyc duzy hall i salon oraz okna w tymże salonie , czyli uniknęłam tego czego nie lubię – sytuacji, że otwieramy drzwi od chałupki i widzimy np. ścianę lub schody. Powiem szczerze - zastanawiałam się dość poważnie nad domem parterowym – miejsce jest ze hej, żeby taki dom postawić, ale jednak uznałam ze zrobimy inaczej – właściwie cały program mieści się na dole, na górze tylko sypiania, łazienka i garderoba, plus mały pokój należący do mnie - ja się jednak bezpieczniej i lepiej z tym czuje. Poza tym, mam makabryczna wizje sypialni na parterze, ze np. będę sobie słodko leżeć w łóżku, a nagle za oknem zobaczę przyciśniętą do szyby czyjaś mordę… To już wtedy na pewno zamieniłabym mój wymarzony dom na gustowna, dźwiękoszczelną cele w Tworkach obitą materacem ….. W rezultacie stanęło na „domu parterowym z poddaszem użytkowym i częściowym podpiwniczeniem”. W „częściowym podpiwniczeniu” upchnęliśmy kotłownie i pralnie, i jedno pomieszczenie z którym na razie nie wiadomo co zrobić – mi się marzy sauna , taka malutka, nie wiem jeszcze jak to będzie ale na pewno nie zrobię tam siłowni bo za dobrze znam siebie…chyba w życiu moja noga by tam nie stanęła…. Jedna rzecz tez mnie lekko denerwowała – Y. kompletnie nie uczestniczył w tym projektowaniu – nawet troszeczkę, powiedział ze on daje pieniądze i nie ma głowy żeby się zastanawiać ile m2 ma mieć kuchnia albo z której strony umieścić gabinet. No ok… nie to nie, ale spróbuj potem dziadzie marudzić ze cos by mogło być inaczej…. . Jedyne co wymyślił to, to ze chce mieć od sypialni duży taras, … ok. chcesz to masz, co ja ci będę żałować. Taras ten pełni też funkcje daszku nad wejściem i oprawy wejścia do domu – jednym się to podoba innym mniej. (czytaj : Y się podoba, mi średnio ) A i jeszcze jedno – Y odmówił kategorycznie garażu w bryle domu – wiec garaż jest oddzielnie. Ostatecznie żeby się nie rozwodzić projekt zrobiony, podpisany i sprawdzony przez mojego szefa , który tym samym wziął odpowiedzialność za cale ustrojstwo, i dawaj do Urzędu Gminy, zwanym w skrócie od tego momentu UG. Cytuj Odnośnik do komentarza Udostępnij na innych stronach Więcej opcji udostępniania
zielonooka 03.04.2006 12:29 Autor Zgłoś naruszenie Udostępnij Napisano 3 Kwietnia 2006 A dziś bez piosenki przewodniej bo nie mam pomysłu A pozatym opisywane tu rzeczy będą mrożące krew w żyłach, depresyjne i mroczne… tak wiec wesoła piosenka na ustach wydaje się ciut niestosowna, za to jakiś mroczny temat instrumentalny z kiepskiego horroru i owszem. No to każdy teraz sobie nuci w głowie odpowiednio wybrany podkład muzyczny a ja zaczynam…… UG w pierwszej chwili zaskoczyli mnie pozytywnie, bo był ładny – to znaczy wyremontowany, ładne kafelki kibelki, czyste ściany i zapach nowości unoszący się w powietrzu. Nie znaczy to ze nie wkraczałam w jego wnętrza bez zdenerwowania…o co to to nie…. Nie wiem jak Wy, ale ja zawsze jak idę do jakiegoś urzędu załatwiać cokolwiek czuje delikatny skurcz w brzuchu, objaw niewątpliwego stresu i niepewności, co to będzie, nawet, jeśli sprawa, która załatwiam jest banalna a ja mam wszystkie potrzebne do tego dokumenty. Pocieszam się ze u mnie to jeszcze łagodna forma, moja koleżanka ma gorzej – u niej wizyta w jakimkolwiek urzędzie wywołuje takie napady paniki ze od 2 lat wszystko załatwia za nią mąż, człowiek na szczęście o złotym sercu i stalowych nerwach. Ale wracając – lekko zdenerwowana, ale dzielnie uśmiechnięta, ściskając w łapkach 4 egzemplarze projektu i inne papierzyska niezbędne do uzyskania pozwolenia na budowę rozglądam się za odpowiednim pokojem. Ponieważ go nie widzę, ani nie widzę żadnej stosownej informacji gdzie takowy mogłiby się znajdować delikatnie zagaduje przechodzącą szybkim krokiem urzędniczkę..... Urzędniczka reaguje w sposób jakbym zaproponowała jej udział co najmniej najmniej sesji rozbieranej do Playboya i to bez wynagrodzenia… , czyli świętym oburzeniem jak ja mogę jej o takie rzeczy pytać i toć ona nie informacja! Wreszcie zniecierpliwiona macha łapą o krwistoczerwonych krogulczych pazurach w bliżej nieokreślonym kierunku wypadającym gdzieś miedzy toaleta a komórką przy schodach. Złożywszy potulnie uszy po sobie idę we wskazanym kierunku próbując w dobroci serca urzędniczkę wytłumaczyć , bo w sumie takich gap jak ja może być więcej i jak tak ona lata w kolko po tym korytarzu to faktycznie jeśli każdy się jej pyta o to samo, to się kobieta zdenerwować mogła. … Okazało się, ze stosowny pokój nie sieci się ani w kibelku ani w komórce na szczotki, tylko należy się udać na pierwsze piętro, na którym to oddycham z ulga bo widzę tabliczkę na drzwiach informującą iż trafiłam właciwie. Ponieważ nikt pod drzwiami nie stoi a zza drzwi nie odbywają się żadne niepokojące odgłosy, pukam i wchodzę……… (mroczna muzyka powinna w tym momencie wzrastać... ) Cdn.… Cytuj Odnośnik do komentarza Udostępnij na innych stronach Więcej opcji udostępniania
zielonooka 03.04.2006 13:56 Autor Zgłoś naruszenie Udostępnij Napisano 3 Kwietnia 2006 No to weszłam w paszcze smoka…..(zapomniałam napisać wcześniej ze uprzedzano mnie ze UG w tej gminie jest „trudny”) Weszłam, spojrzałam i….. i zamarłam…… W środku siedziały trzy panie – jedna z zaciętym wzrokiem przeglądała jakieś papiery, druga rozmawiała przez telefon a trzecia… trzymała przed sobą lusterko i przysięgam ze próbowała językiem wydłubać jakaś treść pokarmową ze szczelin międzyzębowych….już to sprawiło ze poczułam się ciut nieswojo, no bo było, nie było zdaje się że wkroczyłam na obce terytorium w najmniej odpowiednim momencie… ale gdzieś mi cos w mózgu natrętnie brzęczy…taka myśl… ja to skądś znam, gdzieś już to widziałam, kurcze…gdzie to było i kiedy…?!?!?! Nagle łapie że na moje dość głośne i dziarskie ”dzień dobry” jakie powiedziałam nie raczono mi odpowiedzieć, a jedynie pani od jęzora i zęba łypnęła na mnie okiem. Dwie pozostałe nawet głowy nie podniosły… i już wiem!!! Wy tez już wiecie? >: Rany Boskie … cofnęłam się w czasie i już wiem gdzie jestem!!! W DZIEKANACIE!!!! Jakimś niewytłumaczalnym siłom należy przypisać fakt ze moje kochane panie z dziekanatu pod których tyranistycznymi rządami przez piec lat ja i towarzysze niedoli czyli koledzy i koleżanki piszczeliśmy , zmaterializowały się w UG!!! Oczywiście nie były to te same panie…cuda się nie zdarzają ….ale naprawdę różnice były minimalne, uwierzcie mi. W każdej sytuacji należy znaleźć dobre strony…...przełykając ślinę w zaschniętym gardle.... , starając się opanować zawroty głowy .....spowodowane szokiem,...... ide chwiejnie w stronę biurka i znajduje jedyną jasną myśl w tym wszystkim.... „ O Kochane…. Nie poradzicie sobie ze mną tak łatwo….Mam jedna przewagę nad Wami…znam Was i wasze metody, piec lat tresury nie pójdzie na marne!!!” Był jakiś cel w tym ze za moich czasów „panie z dziekanatu” były wyjątkowo potworne, nawet sam dziekan się ich bał… miałam o to duży żal do opatrzności, ale teraz w genialnym przebłysku, wiem już czemu ktoś wymyślił Panie z Dziekanatu! Kochane Moje! Byłyście potworami w ludzkiej skórze, dlatego żebym sobie w późniejszym życiu poradziła w z najgorszymi urzędnikami na świecie! I wiecie co? Będziecie ze mnie teraz DUMNE! Cytuj Odnośnik do komentarza Udostępnij na innych stronach Więcej opcji udostępniania
zielonooka 03.04.2006 13:59 Autor Zgłoś naruszenie Udostępnij Napisano 3 Kwietnia 2006 Na stres ludzie reagują różnie – jedni sie rozklejają, inni mobilizują. Rozklejenie sie jest łatrwe , mobilizacja wymaga zas opanowania nerwów, drżenia głosu i wymyślenia błyskawicznie taktyki która przyniesie zwycięstwo. Idąc tu miałam w domyśle być milą i grzeczna trochę zagubiona osoba, która anioł w postaci urzędnika z UG weźmie za rękę i przeprowadzi przez trudy uzyskania pozwolenia. A teraz to należy zmienić… , myślę ze najlepsza będzie taktyka zimnej wyniosłości połączonej z wredną babą. O kochane panie z UG wiem jak udawać wredne babsko. Zasad jest parę(nascie ) ale te podstawowe to: mrowimy głośno i bardzo wyraźnie (nie piszczymy cienko pod nosem) , mrowimy wolno, mamy dużo czasu przecież, (nie spieszymy się z wybełkotaniem o co nam chodzi), patrzymy bezczelnie prosto w oczy (bron boże nie uciekać wzrokiem bo to jak u zwierząt oznaka podporządkowania), absolutnie się nie denerwujemy (krzyki czy nawet podniesiony w zdenerwowaniu i trzęsący się glos zabronione!) przybieramy lekko wzgardliwy i znudzony wyraz twarzy, ewentualnie pełne zdziwienia niemiłe zaskoczenie połączone z niesmakiem, nie boimy się zadawać krępujących pytań typu „a kiedy to będzie”,” „a kto jest za to odpowiedzialny” az do uzyskania wyczerpującej odpowiedzi, wykazujemy postawę typu ze to oczywiste ze każdy się nami zajmie. W przypadkach ekstremalnych przypominamy szanownym paniom ze godziny pracy urzędu są godzinami ich pracy dla Klienta, itd.… oczywiście nie musze dodawać ze taka postawa wzbudza sporo niechęci u Pan z UG i można ja stosować jedynie jeśli mamy całkowite czyste sumienie i żadnych grzeszków. Uprzedzam też, że co wrażliwsze panie z UG mogą być w lekkim szoku co moze sie objawiac skolei u nich brakiem opanowania nerwów . W kwestii wyjaśnienia- metoda ta nie jest dobra do normalnych ludzkich urzędników, którzy właściwie wykonują swoja prace i których serdecznie pozdrawiam. A! …na koniec można stwierdzić ze ma się np. dużo wolnego czasu w związku z czym będzie się często przybytek UG odwiedzać coby zorientować się nad postępem prac…, na koniec wychodząc mówimy trochę łagodniej i milej „do widzenia” po czym delikatnie zamykamy drzwi, i osuwamy się bezgłośnie na podłogę…. Cytuj Odnośnik do komentarza Udostępnij na innych stronach Więcej opcji udostępniania
zielonooka 03.04.2006 16:29 Autor Zgłoś naruszenie Udostępnij Napisano 3 Kwietnia 2006 No to najgorsze za nami A tak dla rozluznienia i relaksu mozna posmiac sie z mojej tworczosci nt domu http://images3.fotosik.pl/45/i4zpg0nfcc61z0sc.jpg (w odpowiedzi na pewne pytania - tak...to ja malowałam ) Cytuj Odnośnik do komentarza Udostępnij na innych stronach Więcej opcji udostępniania
zielonooka 04.04.2006 12:56 Autor Zgłoś naruszenie Udostępnij Napisano 4 Kwietnia 2006 Nie płacz kiedy odjadę…... Jak tu nie płakać kiedy stoi się na lotnisku Okęcie trzyma za łapkę Y który z dwoma wielkimi walizami wraca do domu i to prawdopodobnie na co najmniej 3 miesiące? (jak nie dłużej) To, że zostawia mnie z całym bałaganem , pal licho umawialiśmy się tak od początku – on pieniądze (ale sobie cwanie wymyśliłam nie? ) ja wszystko inne, (ups. tu już mniej cwanie ), no ale nawet sobie pomarzyć nie można że się go wyśle np. na żer pań z UG … Zresztą teraz będzie spokojnie – projekt leży co by zyskać pozwolenie, podejrzewam że jest codziennie minimum trzykrotnie opluwany przez UG , przyłącza i takie tam duperele są ok. (tu nie było żadnych kłopotów) i już całkiem niedługo lecę sobie na wakacje no Hameryki (miałam w międzyczasie trochę nerwówki z wizą, ale się udało tym bardziej mnie to śmieszy bo Stany Zjednoczone Ameryki Północnej są jednym z ostatnich miejsc w jakim chciałabym żyć, więc naprawdę nie grozi im że się tam nielegalnie osiedlę….. ) Wcześniej przed wyjazdem Y został oficjalnie pokazany rodzince, co z niósł z duża dzielnością, a rodzinka z dużą wyrozumiałością. Komentarz nielubianej ciotki, (tej samej od wywróżenia mi staropanieństwa) że na pewno coś z nim nie tak skoro mnie chce i że wygląda jak jakiś gangster i na pewno mnie z tym domem i całą resztą wykiwa i żebym nie płakała, jak okaże się że w stanach przehandluje mnie na organy do przeszczepu ….znów wzgardliwie pominęłam. Ale wracając - stoję na lotnisku , siąkam nosem, (wówczas jeszcze nie wiem co z wizą ale jestem dobrej myśli) głupio trochę bo właśnie tego dnia jest 14 lutego …ehhh cudowne Walentynki, nie ma co… Potem się okazało ze pozwolenie na budowę jest , wiza turystyczna jest (bardzo mili urzędnicy w ambasadzie – szok spowodowany przejściami z gminą ) i poleciałam na 3 tygodnie na zasłużone wakacje. Nie będę się rozpisywać, bo Ameryka mnie i zachwyciła i przeraziła jednocześnie, jedno powiem – podziwiam osoby tam mieszkające na stałe. I bonusik mały w postaci pewnego lokatora w bajorku obok domu – na Florydzie to podobno już plaga – ludzie osiedlają się coraz bardziej i zabierają tym sympatycznym zwierzątkom terytorium, przez co musza one wkraczać niejako do siedzib ludzkich. W przypadku zauważenia takiego zjawiska należy powiadomić odpowiednie służby, które krokodylka wyłowią i wywiozą w bardziej odpowiednie dla niego miejsce. Na własne oczy widziałam ze nikt nie zadzwonił a sąsiad zza płotu karmił skubańca surowymi kurczakami na zmianę z Y. Zdaje się, że nazwali go Maniek. W końcu ktoś ich podkablował i oddział policji dla zwierząt (zupełnie jak na Animal Planet ) przyjechał i odłowił ku mojej niewypowiedzianej uldze. Y nie mógł odżałować – ponoć miło się z nim gadało…… http://images2.fotosik.pl/46/u4a9wqa73pfb6enj.jpg http://images3.fotosik.pl/46/fut3cpgxi2lfq2qz.jpg Cytuj Odnośnik do komentarza Udostępnij na innych stronach Więcej opcji udostępniania
zielonooka 04.04.2006 16:21 Autor Zgłoś naruszenie Udostępnij Napisano 4 Kwietnia 2006 Ok. wakacje, wakacjami ale wszystko ma swój koniec wrócić należy wrócić do obowiązków czyli pracy i szybkim krokiem zbliżającego się sezonu budowlanego. Sprawy urzędowe pomyślnie się zakończyły , nadszedł czas na sprawy budowlano – „fachowcowe”. Czyli w jaki sposób, czym, kim, jak i dlaczego tak drogo … Założenie jest ambitne, że dom ma być do zamieszkania najpóźniej na święta. Nie ma co się ślimaczyć z tym wszystkim trzeba szybko solidnie i w miarę bezproblemowo. Jest jeden szkopuł… najczęściej architekt to nie budowlaniec, (a budowlaniec to nie architekt ale to już pomińmy) i tu polecę sobie mała dygresją Pierwszy ma pomysł i koncepcje poparta jakaś większa lub mniejszą wiedzą teoretyczną, drugi wiedze praktyczną i często, choć nie zawsze, głębokie przekonanie że on wie wszystko najlepiej. Z trzeciej strony zwykle jest Inwestor – osoba, która najczęściej nie ma wiedzy ani teoretycznej ani praktycznej a jest w tym wszystkim NAJWAŻEJSZA! I często ten Inwestor miota się miedzy dwoma sprzecznymi siłami – Architektem i Budowlańcem czyli A i B. Całkiem nierzadko zdarza się, że A wymyśla wręcz koszmarne rzeczy, które podobają się chyba tylko i wyłącznie jemu, nie mając kompletnie na względzie tego ze nie on będzie w stworzonym przez siebie projekcie mieszkał żył i funkcjonował (oraz płacił za pomysły – wiwat budynki w kształcie pudelka do butów o ścianach zastąpionych wielkimi szybami usytuowane na działeczce wśród gęstej zabudowy – cóż za rozkosz dla elektrowni i dla ciekawskich sąsiadów). Z drugiej strony szczerzy zęby zły B., który z kolei przegina w druga stronę – wszystko ma być proste, funkcjonalne i najczęściej brzydkie do bólu bo wszelkie pomysły A (nawet te dobre i mało kosztowne) traktowane są jako fanaberie rozwydrzonego artysty. To była taka luźna myśl jaka mi przyszłą do głowy, od razu zaznaczam ze czasem A i B łączą siły i wtedy właśnie powstaje piękny i funkcjonalny DOM. W którym scześliwy Inwestor którego dokładnie wysłuchano i wzięto pod uwagę jego pomysły może w pełni się cieszyć. Chce być właśnie takim Inwestorem (z jedna osoba przynajmniej nie musze walczyć) zostało mi znalezienie dobrego dobrego B …..(pod pojęciem B mieści się zarówno kierownik budowy jak i cała ekipa wykonawcza). Sprawa o tyle dobra, że firma w której pracuje składa się jakby z dwóch firm – prężnego pionu architektonicznego i nie mniej prężnego pionu budowlanego. Jedno wiem na pewno – moim kierownikiem budowy będzie niejaki Pan D. – postać z goła upiorna, o wstrętnym charakterze i dziwacznym poczuciu humoru który doprowadza do szału wszystkich, oraz bardzo ale to bardzo niepolitycznym słownictwie. To są zalety pana D., a teraz wady…… A tak serio Pan D. jest strasznym człowiekiem w sensie obcowania z nim, ale jeśli dom ma powstać porządnie i być na czas- kierownikiem musi być D., osoba która w niepojęty dla mnie sposób umie zapanować nad wszystkim co się dzieje na budowie i krótko mówiąc trzymać wszystkich za tzw.„mordę”. Kierownik wybrany, geodeta zaciągnięty za uszy pewnego dnia na działkę gdzie klnąc pod nosem wytycza dom, a ja z drżeniem w sercu czekam na WIELKI DZIEŃ! W którym wszystko zacznie się realnie…. Małe wyjaśnienie w kwestii technologii ścian jaka wybraliśmy – jest to trochę powiązane z moja firma i też fakt ten miał znaczenie przy wyborze, tak więc nie będę uprawiać kryptoreklamy – łatwo będzie zauważyć co to jest i jak się je, ja zachwalać i pokazywać zalet tego systemu nie będę…. Cytuj Odnośnik do komentarza Udostępnij na innych stronach Więcej opcji udostępniania
zielonooka 04.04.2006 16:29 Autor Zgłoś naruszenie Udostępnij Napisano 4 Kwietnia 2006 Na razie dwie kiepskie fotki bo raz ze z obrzezy działki a dwa wczesnowiosenna pora ale jakie ładne drzewa rosna widac http://images2.fotosik.pl/46/q1tkwb0rd1ayk1js.jpg A tu widok na rozjazd o który była walka z zawiedziona lokalna ludnościa (bedzie o tym w nastepnym poście) http://images4.fotosik.pl/9/upbl8nsitqaoe8fn.jpg Cytuj Odnośnik do komentarza Udostępnij na innych stronach Więcej opcji udostępniania
zielonooka 04.04.2006 16:31 Autor Zgłoś naruszenie Udostępnij Napisano 4 Kwietnia 2006 No i nastał nam wieeelki dzień! Jest jakiś początek kwietnia, ptaszęta ćwierkają, takie zielone coś wyrasta na drzewach, a i tak najpiękniejszy jest zapach mokrej ziemi i wiosny w powietrzu…. Niektórych boli wtedy głowa…. Mnie nie boli, jestem szczęśliwa że wreszcie się coś zacznie dziać, a zapach ziemi świeżo wykopanej będę miała za chwilkę w dowolnej ilości, bo dzielna ekipa pod wodzą niezawodnego Pana D. wkracza raźnie na plac budowy…. Ja najbardziej cieszę się z zakupu takiej fajnej żółtej tablicy która wieszamy na naszym ogrodzeniu, ehhhhh….. A! z ogrodzeniem to było fajnie… bo plac budowy trzeba było ogrodzić. No i nie wiedzieliśmy co robić bo ogrodzenie działki docelowo ma być porządne, a z kolei teraz to najchętniej otoczyła bym to wszystko zwykłą siatką, tyle że równa się to wywaleniu kasy w błoto … A propos – błota raczej mieć nie będę bo grunty średnio piaszczyste i przepuszczalne A wracając do siatki to kradną… nie wiem kto ale podobno się tu zdarzały takie akcje, o czym poinformował szczegółowo Pan A. były właściciel kawałka raju na którym się budujemy. W ogóle A. ewoluował od tamtego czasu z nieczułej gadziny z kamieniem zamiast serca na najcudowniejszego człowieka na świecie. No może nie do końca cudownego ale któż z nas nie ma wad A. wady ma, owszem, min takie, ze kobiety służą mu chyba tylko i wyłącznie do siadania na kolanach i nie uważa je za godnego rozmówce w żadnej kwestii. Na szczeście to nie ja mu siadam na kolanach i nie musze się z nim kontaktować wiec mi to nie przeszkadza… Wiec decyzja zapada – robimy jednocześnie te nasze nieszczęsne częściowe podpiwniczenie, fundament i ogrodzenie. Cytuj Odnośnik do komentarza Udostępnij na innych stronach Więcej opcji udostępniania
Recommended Posts
Dołącz do dyskusji
Możesz dodać zawartość już teraz a zarejestrować się później. Jeśli posiadasz już konto, zaloguj się aby dodać zawartość za jego pomocą.