Miesięcznik Murator ONLINE

Skocz do zawartości

Jazda konno - konie, jeździectwo, miłośnicy jazdy konnej


fijak9

Recommended Posts

Jazda konna jest super.

Zaczęłam się uczyć jakieś trzy lata temu i niestety, skończyłam w momencie, kiedy zaczęły się jazdy bez lonży. Nie żeby coś się stało. Po prostu zrobiła się zima, a ja zaszłam w ciążę. No i do tej pory trwa przerwa, bo przy budowie i dwójce dzieci to jakoś tak schodzi.

Mam nadzieję, że latem znowu ruszę na koń! Bo jakieś 500 metrów od moejgo budowanego domu są konie. :D

Powiedzcie (mówię do osób, które jeżdżą), czy tego się nie zapomina jak jazdy na rowerze, czy też muszę zacząć wszystko od początku. :-?

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

  • Odpowiedzi 1,1k
  • Utworzony
  • Ostatnia odpowiedź

Najaktywniejsi w wątku

Witam zapaleńców

Szykuję sie do pierwszej wizyty, tylko czekam na dłuzsze dni, bo mogę tylko popołudniami. Mam pytanie, czy jest ktoś z jeżdżących z okolic Rzeszowa, kto mógłby mi polecić stajnię? Mam co prawda jedną wybraną ale jestem ciekawa innych a te które znam są trochę dalej od miasta..

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Jazda konna jest super.

Zaczęłam się uczyć jakieś trzy lata temu i niestety, skończyłam w momencie, kiedy zaczęły się jazdy bez lonży. Nie żeby coś się stało. Po prostu zrobiła się zima, a ja zaszłam w ciążę. No i do tej pory trwa przerwa, bo przy budowie i dwójce dzieci to jakoś tak schodzi.

Mam nadzieję, że latem znowu ruszę na koń! Bo jakieś 500 metrów od moejgo budowanego domu są konie. :D

Powiedzcie (mówię do osób, które jeżdżą), czy tego się nie zapomina jak jazdy na rowerze, czy też muszę zacząć wszystko od początku. :-?

Nie zapomina się, chociaż wróżę zakwasy, takie jak na samym początku. No, chyba, ze masz teraz świetną kondycję, to zakwasy będą mniejsze.

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Też myślę że do końca sie nie zapomina, ale z jedną lonżę na poczatek powinnaś wziąć po tak długiej przerwie i małym zaawansowaniu nauki, tak przynajmniej u nas się robi.

W sobote miałam ognisko i "ulęgałki" stawiały wodkę. ja musiałam dwie :lol:.

Zabawa była przednia. Sami koniarze. Przedtem mielismy dwugodzinny teren po lesie.

Po raz pierwszy poczułam że podczas galopu stanowimy z koniem jedność. jakiś zew gnał nas doprzodu, świat uciekał przed oczami, stado saren przebiegło nam drogę, przyspieszony oddech moj konia w rytmie stawianych kopyt- coś fantastycznego. Pomyslałam sobie że dla takich chwil warto było się trudzić tyle godzin na ujeżdzalni.

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Też myślę że do końca sie nie zapomina, ale z jedną lonżę na poczatek powinnaś wziąć po tak długiej przerwie i małym zaawansowaniu nauki, tak przynajmniej u nas się robi.

W sobote miałam ognisko i "ulęgałki" stawiały wodkę. ja musiałam dwie :lol:.

Zabawa była przednia. Sami koniarze. Przedtem mielismy dwugodzinny teren po lesie.

Po raz pierwszy poczułam że podczas galopu stanowimy z koniem jedność. jakiś zew gnał nas doprzodu, świat uciekał przed oczami, stado saren przebiegło nam drogę, przyspieszony oddech moj konia w rytmie stawianych kopyt- coś fantastycznego. Pomyslałam sobie że dla takich chwil warto było się trudzić tyle godzin na ujeżdzalni.

Nie zapominaj, że najpierw było ognisko i wódeczka. To stara prawda, że po tym napoju jeździ się bajecznie (tylko z ilością trzeba trafić dobrze, bo nadmiar nie jest wskazany). To poczucie jedności z koniem, idealne zgranie z jego ruchem, rozluźnienie, brak lęku, choćby koń nie wiadomo co robił, szalony cwał po lesie... - bomba. Też to poznałam któregoś pięknego dnia! A potem kusiło, żeby powtarzać (zawsze działa). Na szczęście często prowadziłam jazdy, więc musiałam być trzeźwa i to mnie uratowało przed nałogiem. :wink:

Uważaj tylko, żebyś w alkoholizm nie popadła! :wink:

No i na kacu, jeździ się fatalnie!

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Też myślę że do końca sie nie zapomina, ale z jedną lonżę na poczatek powinnaś wziąć po tak długiej przerwie i małym zaawansowaniu nauki, tak przynajmniej u nas się robi.

W sobote miałam ognisko i "ulęgałki" stawiały wodkę. ja musiałam dwie :lol:.

Zabawa była przednia. Sami koniarze. Przedtem mielismy dwugodzinny teren po lesie.

Po raz pierwszy poczułam że podczas galopu stanowimy z koniem jedność. jakiś zew gnał nas doprzodu, świat uciekał przed oczami, stado saren przebiegło nam drogę, przyspieszony oddech moj konia w rytmie stawianych kopyt- coś fantastycznego. Pomyslałam sobie że dla takich chwil warto było się trudzić tyle godzin na ujeżdzalni.

Nie zapominaj, że najpierw było ognisko i wódeczka. To stara prawda, że po tym napoju jeździ się bajecznie (tylko z ilością trzeba trafić dobrze, bo nadmiar nie jest wskazany). To poczucie jedności z koniem, idealne zgranie z jego ruchem, rozluźnienie, brak lęku, choćby koń nie wiadomo co robił, szalony cwał po lesie... - bomba. Też to poznałam któregoś pięknego dnia! A potem kusiło, żeby powtarzać (zawsze działa). Na szczęście często prowadziłam jazdy, więc musiałam być trzeźwa i to mnie uratowało przed nałogiem. :wink:

Uważaj tylko, żebyś w alkoholizm nie popadła! :wink:

No i na kacu, jeździ się fatalnie!

Agdus,najpierw była jazda, a potem wodeczka, wyraźnie to napisałam powyżej. Aż taka nierozsądna to ja nie jestem :lol:

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Myślę, ze rzeczywiście z jedną lonżę trzeba będzie zrobić. A co do kondycji Agduś, to obawiam się, że jest gorzej niż żle. Trzeba będzie potrenować. :wink:

Zerową kondycję to i ja ze smutkiem u siebie obserwuję. Cóż, może lepiej na początek tak max pół godziny, bo rzeczywiście po godzince to byś spłynęła z siodła. Ja po najstarszym dziecku miałam znacznie lepszą kondycję niż teraz, a i tak po pierwszej jeździe musiałam nogę na nogę rękami zakładać. :lol:

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Agdus,najpierw była jazda, a potem wodeczka, wyraźnie to napisałam powyżej. Aż taka nierozsądna to ja nie jestem :lol:

A, rzeczywiście :oops: . Nie doczytałam i zastosowałam od razu własną interpretację odwołując się do znanych mi zwyczajów. Tzn. ogniska bywały po jazdach, ale strzemienny przy większych okazjach musiał być.

Pamiętam dzień, w którym dowiedziałam się, po co piją strzemiennego.

Kiedy byłam na pierwszym roku studiów, AKJ obchodził w środku zimy jakąś okrągłą rocznicę powstania.

Zaczęło się, oczywiście, od jazdy. Połowa z nas jechała konno, połowa wozem. Mieliśmy się spotkać na polance i zamienić.

Ja jechałam konno w pierwszej grupie. Oczywiście przed odjazdem ruszyły w obieg piersiówki. Odmówiłam strzemiennego, bo nigdy wcześniej nie piłam wódki (naprawdę) i nie wiedziałam, jak na nią zareaguję. W dodatku trafił mi się konik, który właśnie zaczął chodzić po przerwie spowodowanej kastrowaniem. Nie muszę chyba tłumaczyć koniarzom, że taki osobnik ma dużo siły, zapału i ciekawych pomysłów.

Jako osobie (nie chwaląc się) nieźle jeżdżącej, przypadał mi zazwyczaj w udziale zaszczyt bycia kontrmastrem. Tym razem zresztą uzasadniony i faktem, że mój wierzchowiec w tym czasie nie tolerował niczego za sobą.

Jazda była wspaniała! Śnieg pod kopytami, las zimą, słońce, lekki mróz. W stępie "zastęp śpiewa", potrem kłus i galop po lesie, jakaś przeszkódka terenowa... Od czasu do czasu musiałam przeprowadzać poważną dyskusję z moim wierzchowcem, gdy następowała różnica zdań co do tego, czy powinnam znajdować się na jego grzbiecie, czy nie byłoby zabawnie ugryźć poprzednika w zad albo wyprzedzić go i zainicjować wyścigi.. Na szczęście udawało mi się wyperswadować mu pomysły, których zaakceptowac nie mogłam.

Wreszcie dotarliśmy na polankę (ja nie bez żalu, bo zdecydowania wolałam siodlo od wozu). Czekamy, czekamy, zimno się robi, więc piersiówki znów ruszyły w obieg. tym razem nie odmówiłam, bo w końcu na wozie łatwiej się utrzymać niż na koniu. Po dłuższym czasie, kiedy juz dla rozgrzewki naszej i koni zaczęłiśmy się bawić w ganianego po polance, pojawił się kolega, który powinien był nadjechać wozem. Dziwne było to, że szedł niosąc w dodatku kawałek wozu w ręce. Okazało się, że koń poniósł i rozbił wóz. Nikt nie ucierpiał, więc wzięli wóz po kawałku i wracali piechotą do stajni. Oznaczało to, że my wrócimy konno. A ja się napiłam!

Droga powrotna była rewelacyjna! teraz dopiero poczułam, że tworzymy z koniem jedność. Potrafiłam przewidzieć każdy jego ruch i zamiar! Żadnego stresu! Sama rozkosz jazdy!

I tak, mimo rozsądku, którym się wykazałam na początku jazdy oraz tolerancyjności reszty towarzystwa (nikt mnie nie namawiał), poznałam przyjemność jazdy na lekkim rauszu.

Potem jeszcze raz to przeżyłam w zupełnie innym miejscu i okolicznościach. Żeby się nie rozpisywać już zbytnio powiem tylko, że w trzy osoby około godziny pierwszej w nocy zorganizowaliśmy sobie wspaniałą jazdę!

Jazd przerywanych postojem na piwko nie liczę, bo to zupełnie inna sprawa.

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Agdus,najpierw była jazda, a potem wodeczka, wyraźnie to napisałam powyżej. Aż taka nierozsądna to ja nie jestem :lol:

A, rzeczywiście :oops: . Nie doczytałam i zastosowałam od razu własną interpretację odwołując się do znanych mi zwyczajów. Tzn. ogniska bywały po jazdach, ale strzemienny przy większych okazjach musiał być.

Pamiętam dzień, w którym dowiedziałam się, po co piją strzemiennego.

Kiedy byłam na pierwszym roku studiów, AKJ obchodził w środku zimy jakąś okrągłą rocznicę powstania.

Zaczęło się, oczywiście, od jazdy. Połowa z nas jechała konno, połowa wozem. Mieliśmy się spotkać na polance i zamienić.

Ja jechałam konno w pierwszej grupie. Oczywiście przed odjazdem ruszyły w obieg piersiówki. Odmówiłam strzemiennego, bo nigdy wcześniej nie piłam wódki (naprawdę) i nie wiedziałam, jak na nią zareaguję. W dodatku trafił mi się konik, który właśnie zaczął chodzić po przerwie spowodowanej kastrowaniem. Nie muszę chyba tłumaczyć koniarzom, że taki osobnik ma dużo siły, zapału i ciekawych pomysłów.

Jako osobie (nie chwaląc się) nieźle jeżdżącej, przypadał mi zazwyczaj w udziale zaszczyt bycia kontrmastrem. Tym razem zresztą uzasadniony i faktem, że mój wierzchowiec w tym czasie nie tolerował niczego za sobą.

Jazda była wspaniała! Śnieg pod kopytami, las zimą, słońce, lekki mróz. W stępie "zastęp śpiewa", potrem kłus i galop po lesie, jakaś przeszkódka terenowa... Od czasu do czasu musiałam przeprowadzać poważną dyskusję z moim wierzchowcem, gdy następowała różnica zdań co do tego, czy powinnam znajdować się na jego grzbiecie, czy nie byłoby zabawnie ugryźć poprzednika w zad albo wyprzedzić go i zainicjować wyścigi.. Na szczęście udawało mi się wyperswadować mu pomysły, których zaakceptowac nie mogłam.

Wreszcie dotarliśmy na polankę (ja nie bez żalu, bo zdecydowania wolałam siodlo od wozu). Czekamy, czekamy, zimno się robi, więc piersiówki znów ruszyły w obieg. tym razem nie odmówiłam, bo w końcu na wozie łatwiej się utrzymać niż na koniu. Po dłuższym czasie, kiedy juz dla rozgrzewki naszej i koni zaczęłiśmy się bawić w ganianego po polance, pojawił się kolega, który powinien był nadjechać wozem. Dziwne było to, że szedł niosąc w dodatku kawałek wozu w ręce. Okazało się, że koń poniósł i rozbił wóz. Nikt nie ucierpiał, więc wzięli wóz po kawałku i wracali piechotą do stajni. Oznaczało to, że my wrócimy konno. A ja się napiłam!

Droga powrotna była rewelacyjna! teraz dopiero poczułam, że tworzymy z koniem jedność. Potrafiłam przewidzieć każdy jego ruch i zamiar! Żadnego stresu! Sama rozkosz jazdy!

I tak, mimo rozsądku, którym się wykazałam na początku jazdy oraz tolerancyjności reszty towarzystwa (nikt mnie nie namawiał), poznałam przyjemność jazdy na lekkim rauszu.

Potem jeszcze raz to przeżyłam w zupełnie innym miejscu i okolicznościach. Żeby się nie rozpisywać już zbytnio powiem tylko, że w trzy osoby około godziny pierwszej w nocy zorganizowaliśmy sobie wspaniałą jazdę! Tyle tylko, ze to już nie był "lekki rausz". Za to następnego dnia zrozumiałam, ze jazda na kacu to juz nie jest to.

Jazd przerywanych postojem na piwko nie liczę, bo to zupełnie inna sprawa.

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

  • 3 weeks później...

Ja wsiadlam po raz pierwszy na takiego konia, ktory przyjechal u moich rodzicow ziemie zaorac :lol: I tak mi sie spodobalo, ze jak tylko moglam to korzystalam z okazji: kolezanki tata mial koniki polskie, potem dowiedzialam sie, ze jakis moj wujek (5-ta woda po kisielu) ma dwa konie, wiec jezdzilam 9 km w jedna strone rowerem, zeby przez dwie-trzy godzinki pojezdzic konno na....polu cebuli (do dzis pamietam przymusowy galop w tej cebuli :o ). Bylam tez na koloniach jako wychowawca i udalo nam sie zalatwic darmowe przejazdzki dla dzieciakow u wlasciciela slicznych konikow polskich-robilam wtedy za "trzymacza lonzy" i nauczyciela wsiadania i zsiadania :lol:

 

A teraz jakos odpuscilam, chociaz z tego co sie orintuje do najblizszej stajni mam jakies 15-20 minut samochodem i od jakiegos czasu intensywnie mysle, zeby sie WRESZCIE PORZADNIE nauczyc jezdzic. Tak od podstaw. Jedyne czego nie zapomne to to, ze zawsze po kontakcie z konmi (po czyszczeniu, siodlaniu, jezdzie i "rozpakowaniu" konia po jezdzie oraz nakarmieniu) wszystkie problemy dnia codziennego szly precz. Bardzo mnie to uspakajalo. Chociaz teraz przyznam, ze troche obawiam sie wszelkich kontuzji: widzialam moja chrzestna w tydzien po upadku z konia-siniak na cale udo (na szczescie tylko tyle)

 

Ach-konisie....

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Co do kontuzji, to, owszem, bywają, ale na pocieszenie opowiem historię prawdziwą. Pewnego razu moja koleżanka dostała na jazdę kobyłkę, której się potwornie bała. Fakt, że jej głównym hobby było zrzucanie jeźdźców i podczas jednej godzinnej jazdy można było zaliczyć i kilkanaście gleb. Koleżanka pożegnała się z nami przed jazdą, wydała dyspozycje co do podziału jej majątku ruchomego i... tego dnia kobyłka miała dzień dobroci dla ludzi - nie zrzuciła jej ani raz! Szczęśliwa kumpela po jeździe przebierała się w szatni pod trybunami. Pechowo uderzyła głową w powałę i... doznała wstrząśnienia mózgu. Jaki z tego morał? Ano taki, że niejeżdżenie na koniu nie gwarantuje jeszcze braku kontuzji! Takoż na koń!

Acha, pamiętaj, że z wysokiego konia bezpieczniej spadać niż z niskiego! Nigdy nie zrobiłam sobie krzywdy spadając z wysokich koni, a poważniejsze urazy miałam po upadkach z arabofiordingów. I ma to naukowe uzasadnienie!

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Acha, pamiętaj, że z wysokiego konia bezpieczniej spadać niż z niskiego! Nigdy nie zrobiłam sobie krzywdy spadając z wysokich koni, a poważniejsze urazy miałam po upadkach z arabofiordingów. I ma to naukowe uzasadnienie!

 

No zawsze ma sie ciut wiecej czasu/odleglosci zeby sie obrocic i przemyslec co ewentualnie mozna sobie stluc a czego absolutnie nie :lol: :lol: :lol:

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Pozdrawiam wszystkich koniarzy, tych zaawansowanych i tych początkujących, zachęcam wszystkich, jazda konna to naprawdę niesamowita sprawa...

zdarzyło mi się spać, nieprzewidziany galop też mam już za sobą :D :D

Wciąż jeżdżę kiedy mam wolny weekend, polecam i dołączam się do opnii Agduś

Sylwia

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

  • 1 month później...

Witam, Tata (Tukaj) powiedział mi o tym temacie dzisiaj więc od razu się zarejestrowałam widząc znajome twarze ( znam Zytkę :) ).

Nazywam się Agnieszka i jeżdżę konno trochę ponad 12 lat.

Złapałam bakcyla od Taty :) wyjechałam z nim z końmi z Zatrasia (już nie istniejącego) do Popwa. I codziennie na padoku, a raczej w takim torze, jeździłam na rumakach. I się zaczęło. Opowiem pare historii związanych z tymi oto przepięknymi zwierzakami. Bo to będzie ciekawsze od wywodów jakie są one piękne.

 

Zacznę od najpoważniejszej i stosunkowo niedawno odbytej historii (prawie rok temu- w sierpniu).

 

Otóż miałam piękną historię z koniem o imieniu Berdysz - czyli topór wojenny ze stajni Agmaja w Warszawie (szczerze nie polecam). Jeździłam na Berdyszu a że to była moja pierwsza jazda na tym koniu to podchodziłam do niego z pewnym dystansem (miałam indywidualną jazdę w pełnym 27 stopniowym słońcu). Po pierwszym galopie stwierdziłam że można mu zaufać i już zrelaksowana jeździłam w lewo w galopie. Zagalopowałam, a moja wina była taka, że wyszłam za szybko do pół siadu, po 2 fulach nie dodając łydki, no i koń w tym momencie się zatrzymał. Nie dość tego, że się zatrzymał to jeszcze mnie walnął w brodę swoją potylicą - bo jego głowa momentalnie podniosła się. No i tym sposobem mam 3 szwy na brodzie - prawda że pięknie? (ale oczywiście to całkowicie moja wina). Koni się nie karci za swoje błędy toteż od następnego dnia jeździłam na nim prawie codziennie :)

Oto Berdysz:

http://img145.imageshack.us/my.php?image=dscn06667xd.jpg

 

Inn historie dość stare bo sprzed 2-7 lat, od najstarszych, (obozy konne w 0xerze - tam gdzie stoi Zycia - niegdyś postrach wszystkich ludków zafascynowanych konną jazdą ;) )

Według kolejności instruktorów ;)

 

Na obóz przyjechał instruktor, Tomek - przyjechał razem z 3 końmi (Ametyst - prywatny oraz Obwolutą i Kubusiem - moimi podopiecznymi - super konie naprawdę) lubił się popisywać, mało uczył (chyba że kowalstwa, była to jego pasja) tak naprawdę, ale był złośliwy. To był mój pierwszy obóz w oxerze - spóźniłam się jeden dzień i sprawdzali moje umiejętności osobno wiec nie wiedziałam jak inni jeżdżą jakie są konie - inni byli już zorientowani. Po wywieszeniu listy z przydziałem koni miałam 0bwolutę. Każdy reagował na to imię jakby coś ich spłoszyło. A moje pierwsze spotkanie z klaczą wyglądało tak że gdy podchodziłam do niej (a była w stanowisku) strzeliła mi przed oczami z zadu. Jak już udało mi się do niej wejść i zaczęłam ją czyścić to ugryzła mnie w plecy. Po tygodniu dostałam jeszcze pod opiekę Kubusia (połbrata Obwoluty). Był to całkiem ciekawy obóz. Pod koniec obozu 0bwoluta nawet za mną po pastwisku chodziła, jak pies :D

 

Inna instruktorka, Zyta (nie koń) - powinna zdobyć medal za złośliwość, opiekowała się Zytą gdy ta nie pozwalała do siebie dojść. Specjalizacja Zyty - west. Pamiętam jak weszła na Zytę przed terenem i stoczyła z nią bój tak że koń dostał aż rozwolnienia . Okazało się że pierwszy raz odczuła na swojej skórze ostrogi. Kolejne zdarzenie z instruktorką było straszne. Powiedziałam, że jestem zmęczona i że chce występować konia, ta chciała bym galopowała dalej - nie dawała odpocząć. W pewnym momencie się zbuntowałam i stwierdziłam że dalej nie będę jeździć - zaczęłam kłusować a zaraz stępować. Oczywiście kara mnie za to spotkała. Wymycie wszystkich poideł oraz wysmarowanie wszystkich kopyt dziekciem. Czyszczenie Zyty również. Dwa pozytywy - wymagająca instruktorka = bdb. instruktorka nauka jazdy (wiele wyniosłam z jej jazd) oraz zapoznanie się bliższe z Zytką (niestety nie dane było mi jej wtedy dosiąść-złośliwość instruktorów - wiedzieli jak tego pragnę =[) P. Zyta również cofała wszystkich do stajni przed jazdą, którzy przychodzili z końmi praktycznie wyczyszczonymi ale np.: przejechała białą chusteczką między uszami i chusteczka wykazała ze tam jest kurz było to bardzo stresujące.

 

Inna instruktorka, młoda, sympatyczna, wymagająca i złośliwa - p. Agnieszka. Pamiętam jak na jednej z ostatnich jazd w skwarze były tylko 2 osoby w grupie - reszta zrezygnowała. Jeździłam wtedy albo na Dadze albo Brendzie(dwa zimnokrwiste, konie - Ślązaki). Agnieszka kazała mi odpiąć strzemiona i jeździć po kole galopem - bardzo długo to trwało. Potem 8 w galopie i galop w 2 stronę. Pamiętam że jedna zmiana nogi mi nie wychodziła. Byłam zmęczona, skwar mnie męczył. P. Agnieszka stwierdziła ze będzie koniec aż dobrze wykonam cale ćwiczenie tj. koła w galopie - 8 - Koła w galopie - 8 - 1 koło w galopie. Udało się za 2 razem zadowolić instruktorkę i mogłam już odpoczywać :) - uwielbiam takich instruktorów !

 

W trakcie jazd na Legii miałam też sporo przygód.

 

Np. 'mercedes' stajni uwielbiał nieprzewidywane galopy.

Ale najsilniejszym przeżyciem wtedy była jazda 2-godzinna na 3 koniach :)

zaczęłam wtedy jazdę na koniku pony - Dorze. P kilkudziesięciu minutach moja koleżanka spadła mocno z najwyższego konia w stajni - Proma. Instruktor Pan Modliński kazał mi się przesiąść na ów wielkoluda - miał około 190 w kłębie. Kiedy wsiadłam naturalnym było poprawienie strzemion. Gdy tę czynność wykonywałam (była to zima toteż jeździliśmy na hali) przejeżdżałam koło drzwi które ktoś akurat otworzył i w nich stanął dodatkowo gołębie zaczęły latać. można sobie wyobrazić jak koń zareagował - zaczął pędzić galopem. Gdy go próbowałam uspokajać zaczął mnie ściągać na swoją grzywę. W rezultacie zrobiłam fikołka w powietrzu, upadłam przed koniem na plecy a ten mi przegalopował po ręku. Następnie z pulsującą ręką wsiadłam na ogiera - Bataliona i resztę jazdy na jego grzbiecie spędziłam próbując dojść do siebie. :)

Niestety Proma szybko sprzedali - bo zrzucał instruktorów - -'' głupie wytłumaczenie (najprawdopodobniej na rzeź).

 

Na Legii była jeszcze świetna klacz - Chandra. Padła - miała skręt jelit, po operacji zostawiono ją w boksie zamiast spacerować z nią dla odpoczynku i dojścia do siebie. Po odpoczynku wcześniejszym.

 

Kiedyś spadłam - na jednym z pierwszych galopów w Zatrasiu i nie mogłam sie z szoku ruszać :) ale i to mnie nie wystraszyło :)

 

A na Bródnie na jednej jeździe 3 razy z koniem upadłam bo jak zaczynałam i byłam nieduza nie umieli mi wytłumaczyć ze muszę przy zakręcie wyhamować ;/

 

Innym razem około 6 miesięcy temu jeździłam na Jaserze w Agmaji i nie zmieściłam się z kołem w galopie i przeskoczyłam niechcący w miarę wysoką przeszkodę - śmiesznie wyszło, bo dawno nie skakałam a praktycznie pionowo nam to wyszło i bez zrzutki :)

 

Dużo czytania, z resztą bardzo chaotycznie to napisałam przepraszam za to. Jednak opisywanie przygód nawet w takiej formie przywraca emocje im towarzyszące. POzdrawiam

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Odradzam:

- toczki za 60 zło i te bez atestów można przez nie mieć niezłe problemy - koleżanka miała krwiaka mózgu... uderzyła głową o ścianę metalowej hali co to by było gdyby był to beton lub cegła lepiej nie myśleć...

- derki z bawełny/wełny i siatkowe (tez z tego materiału) przy praniu sie rozciągają i często puszcza kolor oprócz tego nie są wytrzymałe.

- sztylpy/czapsy (zależy kto jak to nazywa moim zdaniem 1 nazwa najbardziej prawidłowa) - na rzepy - szybko sie niszczą, najlepsze na klamerki - sama takich nie mogę dostać wiec mam na suwak.

- szczotki do czyszczenia ale takie z niegęstym włosiem - są do bani nie zbierają całego kurzu (chodzi o włosie miękkie)

- rękawiczki Roeckl light&grip (niby takie wspaniale - -') a po 3 miesiącach (w tym 3 tygodnie obozu) zaczeły sie przecierać miedzy palcami gdzie trzyma sie wodze...

 

Zalecam:

- szczotki z drewnianym włosiem - bardzo dobrze czyści się tym np zaklejki a konia to nie drapie (czasem nawet lepsze od zgrzebła)

- kaski z atestem bardzo dobre robi tattini (czy jak to sie pisze 0.o) sama mam od 2 lat i sie dobrze sprawuje a wypadków nie mało miałam ;)

- rękawiczki kenig - z siatką oraz częściowo skórzane są wytrzymałe i bardzo wygodne :)

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Jeszcze przypomniałam sobie o jednej dość śmiesznej przygodzie. A mianowicie Mój Tata (Tukaj) wyjechał ze mną w teren, a że nie jeździł wcześniej ze mną to chciał się popisać. Gdy krzyknięto na pierwszej długiej prostej 'galop' (jechaliśmy w 3 - My + instruktorka Pani Ewa Szadyn) śnieg nam spod kopyt leciał we wszystkie strony i było bardzo przyjemnie - ale do czasu. Tata miał ze sobą komórkę no i podczas galopu ktoś zadzwonił. Taty koń się spłoszył i jeździec został w rowie pełnym śniegu, a koń uciekł :) Pani Ewa szybko złapała klacz i pojechaliśmy dalej w drogę. Ale cała sytuacja mnie rozbawiła bo Tata nie jeździł pare lat i nagle wsiadł na konia mówiąc, że sobie poradzi i możliwe, że będzie lepszy ode mnie ;)
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

 

obozy konne w 0xerze - tam gdzie stoi Zycia - niegdyś postrach wszystkich ludków zafascynowanych konną jazdą ;) )

He, he, etykieta strasznego konia przylgnęła do Zyty na zawsze. To fakt ze koń nie ufa obcym ale teraz jak juz ma własciciela bardzo sie uspokoiła, kwiczy tylko przy czyszczeniu pod brzuchem. A gdy ma ruję to jest to najsłodsza i najbardziej przymilna klacz w stajni :lol: Zyta wie co robi że trzyma obcych ludzi na dystans. Kazdy chce ja obłaskawić i podsuwa jej jabłko lub marchewkę :lol: .

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Kiedyś, pracując w wakacje przy koniach, trafiłam na wielką potwornie spasioną kasztankę imieniem Fina. Zaraz na początku przestrzeżono nas, że Finie nie czyści się kopyt. Jak to "nie czyści się kopyt???" - załkało moje sumienie. Przeciez zgniją, kobyła okuleje! Nie może tak być! Faktycznie Fina do najmilszych podczas obsługi na stanowisku nie należała, ale znalazłam po kilku dniach inna pasjonatkę (nie pracowała tam, pracownicy natychmiast pogodzili sie z tym "nieczyszczeniem"), która podobnie jak ja nie mogła znieść tej zasady. Przystąpiłyśmy razem do operacji. Ja zabrałam sie za przednie kopyto, koleżanka, stojąc przy łbie Finy, ubezpieczała pewną wypiętą i bezbronną w tym momencie część mojego ciała. Fina całym potwornym ciężarem swojego spasionego cielska stała uparcie na tym akurat kopycie, które usiłowałam podnieść. I tak siłowałyśmy się czas dłuższy, podczas gdy koleżanka usiłowała przekupić kobyłę jabłkami i marchewką. W końcu, w chwili nieuwagi udało mi się podnieść kopyto Finy i szybciutko je jako- tako oczyścić. Zmachana jakbym stado koni wyczyściła oddałam kopystke koleżance i sama zajęłam jej miejsce. Zabrała się za tylne kopyto. Nawet nie zdążyłam się odwrócić, gdy dziewczyna leżała w boksie konia stojącego naprzeciwko Finy. Na szczęście ten był spokojny, więc nic się jej nie stało. Przygotowana na najgorsze przystąpiłam do kolejnej próby. Wiedziałam, co mnie czeka, więc nie wpadłam do tamtego boksu, tylko wyhamowałam na środku stajni. Po kilku podobnie zakończonych próbach poddałyśmy się przyjmujac za pewnik nieco zmodyfikowane twierdzenie: "tylnych kopyt Finie się nie czyści". Porażka.

Co ciekawe, poza stajnią Fina była zupełnie bezpieczna dla otoczenia.

Dzięki Finie zostałam uznana kiedyś za bohaterkę. Otóż pewnego dnia przerwaliśmy jazdy na padku uciekając przed nadciagającą szybko burzą. Właśnie czyściłam, jakże by inaczej - Finę, kiedy piorun trafił w topolę rosnącą niedaleko stajni. Śmiesznie wyglądało, kiedy żarówki pod sufitem przepalały się po kolei jedna za drugą od strony wejścia poczynając. Oczywiście Fina, jak i inne konie, wpadła w panikę. Na szczęście była już porządnie przypięta, bo uwiesiła się na kantarze i przysiadła na zadzie ciągnąc ze wszystkich sił do tyłu. Oczywiście powinnam była w tym momencie wskoczyć do żłobu, żeby uratowac się przez zdeptaniem przez spanikowanego konia, ale ja tez byłam lekko spanikowana, więc nie wpadłam na ten pomysł. Potem zostało to zinterpretowane w ten sposób, że ja ryzykowałam całość kończyn dolnych, żeby nie wpędzić konia w jeszcze większą panikę gwałtownymi ruchami. Przez skromność nie zaprzeczyłam.

A właściwie, dlaczegopiszę akurat o Finie? Przecież to wcale nie była najciekawsza końska indywidualność, z jaką miałam przyjemność się zetknąć...

No ale skoro już napisałam, to zostawię. A o innych może jeszcze napiszę.

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Dołącz do dyskusji

Możesz dodać zawartość już teraz a zarejestrować się później. Jeśli posiadasz już konto, zaloguj się aby dodać zawartość za jego pomocą.

Gość
Odpowiedz w tym wątku

×   Wklejono zawartość z formatowaniem.   Usuń formatowanie

  Dozwolonych jest tylko 75 emoji.

×   Odnośnik został automatycznie osadzony.   Przywróć wyświetlanie jako odnośnik

×   Przywrócono poprzednią zawartość.   Wyczyść edytor

×   Nie możesz bezpośrednio wkleić grafiki. Dodaj lub załącz grafiki z adresu URL.




×
×
  • Dodaj nową pozycję...