zielonooka 06.07.2007 19:07 Zgłoś naruszenie Udostępnij Napisano 6 Lipca 2007 Postaram sie krótko - bo nie ma się co wywnętrzać.(i tak wyjdzie dlugi post ) Mam bardzo dobrą koleżankę (chodziłysmy razem do liceum i na studia ). Może nawet była bym w stanie powiedzieć o tej osobie "moja przyjaciólka"? Babeczka męzatka od ok. 3 lat , ma malutkie dziecko , ułozone zycie itepede. Ponad rok temu zaczeły sie jakieś problemy ze zdrowiem , nie mogłą się z tego wykaraskać, w końcu lekarze wzieli ja w obroty i niestety okazało się najgorsze. Nowotwór. Leczenie. Remisja. I niestety nawrót choroby. teraz jest to cholernie zaawansowane, są przerzuty, stan jest bardzo zły a właściwie tragiczny. Realnych szans na wyzdrowienie - praktycznie zero. Trudno to cholera pisac ale napisze - moja koleżanka... umrze. Po prostu. Lezy w szpitalu na tzw. "umieralni" a postep choroby jest taki że praktycznie sami lekarze są zdziwieni że jeszcze zyje (miesiąc temu dawali jej góra 2 moze 3 tygodnie). Min dlatego odwlekam swój wyjazd z Polski bo raz - chce z nia byc, a dwa za chwile bym wracała na pogrzeb. Nie chce sie rozpisywac jaka jest sytuacja jej męża , jej dziecka, jej rodzicow ktorych znam od wielu lat (bo tak naprawde to tylko moge sobie wyobrażać co czuja a i tak, tak naprawde, g... bym wiedzial o ich odczuciach i o tym jak moglabym im pomoc). Chcialabym egoistycznie napisac o sobie i poradzic sie jak sie z tym uporać Staram sie funkcjonowac normalnie. Staram sie nie myslec - smiac sie, isc do kina, wyglupiac sie - bo inaczej bym chyba wpadla w depreche. W miare sie to udaje . Ale... raz ze odwiedzam ja praktycznie codziennie i sama wizyta na oddziale jest potworna trauma. (Jak ktos mial ta watpliwa przyjemnosc byc na odzdziale terminalnym - to nie musze mu tlumaczyc czemu , jak ktos nigdy nie byl - nie zrozumie ale niech sie cholernie cieszy.... ) Przed i po wizycie jestem potwornie rozbita psychicznie. To moze wstrętne co napisze ale najchetniej bym tam po prostu nie chodzila. Z drugiej strony - wiem ze jakbym nie poszla to bym sie czula jeszcze gorzej. Troche trudno byc przy kims i starac sie mu jakkolwiek pomoc (swoja obecnoscia, rozmowa) majac dola, depreche i mysli typu "ja sie tu dusze" i marzac tylko o tym zeby cholera jak najszybciej wyjsc - na powietrze do zdrowych ludzi ... i zapomniec.... Jestem "chora" jak tam ide, jestem "chora" jak tam siedze jak jak ja widze, jak widze ze ona tez wie w jakim jest stanie , jak widze ze sie z tym nie godzi a jednoczesnie sama nie widzi nadzieji. Nie wiem cholera co robic ....,nie wiem za bardzo jak z nia rozmawiac i czy wogole rozmawiac... Natomiast wiem ze moja obecnosc u niej ma sens. Dla niej. Nie wiem czy jej pomaga ale wiem ze czeka na te wizyty i choc nigdy tego nie powiedziala za kazdym razem jak wychodze widze pytanie pomieszane z lękiem "przyjdziesz jutro?" No to przychodze. A potem probuje wrocic do rownowagi.... Nie wiem jak i czy wogole moge sobie jakos pomoc zeby to przetrwac. Nawet zlapalam sie na tym ze czasmi mysle ze bylo by lepiej zeby juz umarla - przynajmniej wszystko bylo by jasne i skonczone , nie bylo by takiego stanu zawieszenia , leku, czekania kiedy "to" sie zdarzy.... czy dzis , czy za dwa dni...- to obrzydliwe, wiem :( Kurcze... pomozcie mi jakos.... Aha - jedna kwestia - gdyby cokolwiek sie zdarzyło co by ja uratowało - byłby to medyczny "cud". Jako że jestem osoba dosyc realnie myslaca i co prawda nie negujaca z gory "cudów" ale tez nie wierzaca ze przytrafiaja się one nam lub naszym bliskim - chcialbym bym bardzo prosic o nie udzielanie rad typu "bedzie dobrze" "wyjdzie z tego". Ani tym bardziej podawaniu "cudownych srodkow" ktore na pewno pomoga. Wiem ze to akurat w niczym ani jej ani mnie nie pomoze. Dziekuje. Odnośnik do komentarza Udostępnij na innych stronach Więcej opcji udostępniania
kuleczka 06.07.2007 19:30 Zgłoś naruszenie Udostępnij Napisano 6 Lipca 2007 Wiem co czujesz Zielona. Odprowadzałam niedawno na tamten świat ciocię. Też leżała w szpitalu czekając na śmierć z przerzutami w każdej niemal części ciała. Znam dokładnie to uczucie, kiedy chce się uciekać ze szpitala do świata ludzi zdrowych, do normalności. Surrealistyczne uczucie, kiedy jest się tam w środku, patrzy na umieranie, a za oknem świeci słońce i życie toczy się dalej....... U nas sytuacja była dodatkowo taka, że ona nie wiedziała, że umiera. Cały czas były gatki szmatki, że to tylko żyła pękła, nie krwawiący guz, że poleży, nabierze sił i wyjdzie. I ona żyła tą nadzieją, odliczała dni, chwaliła się do mnie, że już jest lepiej, że dziś zjadła odrobinę, że rana się nie sączy, że dają jej morfinę, ale nie dlatego że ma przerzuty, ale dlatego że to osusza organizm i powoduje szybkie gojenie. Takie były jej słowa na kilka godzin przed śmiercią, trzymała mnie za rękę i tak się cieszyła, pokazywała że lepiej się goi, nie chciała puścić mojej dłoni, nie chciała żeby szła, a ja musiałam odebrać dziecko z przedszkola. Parę godzin później nie żyła Cóż mogę powiedzieć więcej............ Odnośnik do komentarza Udostępnij na innych stronach Więcej opcji udostępniania
zielonooka 06.07.2007 19:44 Autor Zgłoś naruszenie Udostępnij Napisano 6 Lipca 2007 Kuleczko dziekuje za odzew... tak sobie pomyslalam w kwesti lekko pobocznej - lepiej wiedziec czy nie wiedziec...? Do niedawna byla 100% zwolenniczka opcji "chcialabym wiedzieć", od niedawna ... nie wiem... moze niewiedza jest blogoslawienstwem? Moja przyjaciolka wie, dokladnie wie co,jak, akie sa szanse (a wlasciwe wie to ze ich praktycznie nie ma). Zstanawiam sie czy kwestia "pgodzenia sie" nie ma dobrego wplywu na psychike chorej osoby. Ona sie nie godzi - walczy, przy jenoczesnej swiadomosci jakie ma realne szanse. I to jest chyba najgorsze.... Nie wiem tez za bardzo o czym z nia rozmawiac O tym co u mnie ?- wydaje mi sie to niestosowne (a moze sie myle? moze ona wlasnie chce wiedziec co u "normalnych " ludzi sie dzieje?) O duperelach? - mam poczucie wtedy marnotrawienia czasu... O waznych sprawach? - nie wiem czy chce o tym rozmawiac , nie wiem czy umialabym poprowadzic taka rozmowe ( i wogole jakie to nadete i patetyczne) O tym co bedzie dalej z jej mezem , z dzieckiem - tu zupelnie wymiekam... i nie wiem co mogłabym.... Zawsze swietnie sie dogadywalysmy, zawsze nasze rozmowy byly szczere i bez zadnego "tabu" - teraz jest ogromna bariera - i jej i mojego leku, zeby szczerze porozmawiac. (a to by moze duzo ulatwilo) Ale to ona musi dac sygnal ze takiej rozmowy chce - ja nie moge przeciez z buciorami.... Odnośnik do komentarza Udostępnij na innych stronach Więcej opcji udostępniania
ullerowa 06.07.2007 19:51 Zgłoś naruszenie Udostępnij Napisano 6 Lipca 2007 Powiem ci jedno Zielona wytrzymaj i w miarę mozliwości staraj się do niej chodzić. Ja nawet dziecko 4 letnie prowadzałam do dziadka żeby mogli chociaz chwilke ze soba pobyc i w miare godnie się pozegnać. Mały nawet śpiewał dziadkowi w szpitalu. Bardzo trudne to były chwile i dziś kiedy je wspominam to łza się kręci w oku. Dla nas to tez było straszne a najgorsza ta bezsilnośc i patrzenie jak resztki życia z człowieka uchodzą w bardzo krótkim czasie, nagle. Całe leczenie (a własciwie jego brak tylko środki przeciwbólowe i morfina) od wykrycia trwało ok 3 miesięcy. Staralismy się przebywać jak najwięcej w szpitalu, a nawet modlic się razem o lekką śmierc, na cud jakoś niemoglismy juz liczyć chociaż w środku kazdy z nas o tym marzył. Teraz minał juz rok od śmierci ale przynajmniej bylismy praktycznie do końca i mogliśmy się pozegnać.Trzymaj się jakos. Twoja obecność w szpitalu naprawde ma ogromne znaczenie dla koleżanki.Bardzo ciężko pisać o tym co się czuje ale jeszcze raz trzymaj się ciepło a jak nie dajesz rady to może porozmawiaj z jakimś dobrym psychologiem a może księdzem. Może taka rozmowa ulzy trochę tobie. Odnośnik do komentarza Udostępnij na innych stronach Więcej opcji udostępniania
bryta 06.07.2007 19:52 Zgłoś naruszenie Udostępnij Napisano 6 Lipca 2007 Ja to przeszlam majac 10 lat moja najukochansza babcia meczyla sie 10 miesiecy . Po tym wszystkim czlowiek jest inny uraz zostaje do konca i ten lek o swoich najblizszych . Kiedys bedziesz dumna ze starczylo ci odwagi byc z kolezanka w tym strasznym okresie . Odnośnik do komentarza Udostępnij na innych stronach Więcej opcji udostępniania
kuleczka 06.07.2007 19:56 Zgłoś naruszenie Udostępnij Napisano 6 Lipca 2007 Po ostatnich przeżyciach, myślę, że czasem lepiej nie wiedzieć...Tak patrząc na ciocię, to ona sama raczej nie chciała wiedzieć, bo będąc po chorobie nowotworowej, po chemii, nie zapytać się ani raz lekarza- "doktorze, czy to nie są aby przerzuty"..... Myśle, że jeśli Twoja przyjaciółka będzie chciała pogadać tak na poważnie, to sama Ci da znać. Jeśli będzie chciała wiedzieć co u Ciebie, zapyta, ale właśnie, czy to nie będzie takie kurtuazyjne pytanie i co wówczas mówić, "dzięki, świetnie", czy zagłębiać się w szczegóły....... Mnie ciocia powiedziała parę takich mądrych rzeczy przed śmiercią, aż nie wierzyłam, że to Jej słowa. To jednak zachowam dla siebie. Odnośnik do komentarza Udostępnij na innych stronach Więcej opcji udostępniania
ullerowa 06.07.2007 19:58 Zgłoś naruszenie Udostępnij Napisano 6 Lipca 2007 Kuleczko dziekuje za odzew... tak sobie pomyslalam w kwesti lekko pobocznej - lepiej wiedziec czy nie wiedziec...? Do niedawna byla 100% zwolenniczka opcji "chcialabym wiedzieć", od niedawna ... nie wiem... moze niewiedza jest blogoslawienstwem? Moja przyjaciolka wie, dokladnie wie co,jak, akie sa szanse (a wlasciwe wie to ze ich praktycznie nie ma). Zstanawiam sie czy kwestia "pgodzenia sie" nie ma dobrego wplywu na psychike chorej osoby. Ona sie nie godzi - walczy, przy jenoczesnej swiadomosci jakie ma realne szanse. I to jest chyba najgorsze.... Nie wiem tez za bardzo o czym z nia rozmawiac O tym co u mnie ?- wydaje mi sie to niestosowne (a moze sie myle? moze ona wlasnie chce wiedziec co u "normalnych " ludzi sie dzieje?) O duperelach? - mam poczucie wtedy marnotrawienia czasu... O waznych sprawach? - nie wiem czy chce o tym rozmawiac , nie wiem czy umialabym poprowadzic taka rozmowe ( i wogole jakie to nadete i patetyczne) O tym co bedzie dalej z jej mezem , z dzieckiem - tu zupelnie wymiekam... i nie wiem co mogłabym.... Zawsze swietnie sie dogadywalysmy, zawsze nasze rozmowy byly szczere i bez zadnego "tabu" - teraz jest ogromna bariera - i jej i mojego leku, zeby szczerze porozmawiac. (a to by moze duzo ulatwilo) Ale to ona musi dac sygnal ze takiej rozmowy chce - ja nie moge przeciez z buciorami.... Myśmy róznie kombinowali. Powiedzieć? a może lepiej nie. Długo nie mówilismy ale jak przyszło najgorsze to powiedzieliśmy prawde. I wiesz co było. Na poczatku wielki krzyk, dlaczego ja a potem wyciszenie i podejście a może zrobie na złość i nie umre. Niestety nie udało się ale przynajmniej pewne sprawy moglismy na koniec ustalić. Odnośnik do komentarza Udostępnij na innych stronach Więcej opcji udostępniania
ullerowa 06.07.2007 20:06 Zgłoś naruszenie Udostępnij Napisano 6 Lipca 2007 Popłakałam się......Różne wspomnienia wróciły......Niestety nie z wszystkimi mogłam się pożegnać....A nawet po latach niektórych "dziur" nie da się wypełnic i zostaje pustka.... Odnośnik do komentarza Udostępnij na innych stronach Więcej opcji udostępniania
maksiu 06.07.2007 20:10 Zgłoś naruszenie Udostępnij Napisano 6 Lipca 2007 Zielonooka: odniosę się do dwóch spraw które poruszyłaś najpierw jednak kilka słów wstępu, kilka lat temu moja babcia miała bardzo poważny wylew krwi do mózgu, pogotowie zabrało ją z domu w ostatniej chwili, lekarz w szpitalu po badaniu stwierdził że nie ma nadziei, że to kwestia godzin zanim odejdzie. Kiedy się o tym dowiedziałem, przyjąłem to za 'pewnik' to kwestia godzin i babcia umrze, po prostu przyjąłem do wiadomości że babcia może w każdej chwili umrzeć, jak to mówi się, postawiłem już na niej krzyżyk. Minęła noc, potem dzień, potem znowu noc i nic... babcia nadal żyła. Była to trudna sytuacja dla całej rodziny która od prawie dwóch dni nie odchodziła od łóżka babci w szpitalu. Wtedy właśnie przyszły mi na myśl takie sformułowania 'może by było lepiej aby już umarła, wszystko by było jasne. Dziś ogromnie się wstydzę tych myśli, i za każdym razem kiedy o tym pomyślę, przepraszam w myślach babcię za to. Tak po prostu nie można myśleć i przed tym Cię przestrzegam, bo wiem jakie mam do dziś wyrzuty sumienia z tego powodu. To była ta pierwsza sprawa do której chciałem się odnieść. Druga sprawa dotyczy 'cudu'. Lekarze którzy zajmowali się moją babcią (ponad 70letnią) nie mogli wyjść ze zdumienia kiedy po trzech dniach sytuacja zaczęła się poprawiać, ale i tak byli zdania, że jeśli babcia z tego wyjdzie to już nigdy nie będzie w stanie samodzielnie egzystować. Paraliż i leżenie w łóżku. I co się stało minął miesiąc i babcia o własnych siłach wyszła ze szpitala, na własnych nogach. Po kolejnych dwóch miesiącach doszła do takiej formy, że nikt by nie powiedział że miała taki poważny wylew. Cuda się czasami zdarzają. Po tamtym zdarzeniu babcia przeżyła jeszcze prawie cztery lata i umarła na coś zupełnie innego. Po tym nieco długim wywodzie, konkluzja, nigdy nie można kimś stawiać już krzyżyka, żeby nie wiem jak źle było, i druga rzecz, trzeba wierzyć bo cuda się czasami zdarzają, zwykłym ludziom, ale nie my o nich decydujemy. Nikt nie jest w stanie zagwarantować Ci, że tak się stanie w przypadku Twojej koleżanki, ale trzeba wierzyć.Wykorzystaj czas jaki pozostał, bo potem może zabraknąć Ci tego czasu na powiedzenie przyjaciółce wielu ważnych rzeczy, no i na wysłuchanie tego co ona ma Ci do powiedzenia.to tyle ode mnie.maksiu Odnośnik do komentarza Udostępnij na innych stronach Więcej opcji udostępniania
Anisia3 06.07.2007 20:25 Zgłoś naruszenie Udostępnij Napisano 6 Lipca 2007 Mój ojciec żył dwa lata po operacji po której zaczął umierać. PO powrocie ze szpitala nie miał ochoty żyć. Położył się do łóżka, przestał jeść, nie wstawał. Przychodziła lekarka i pielęgniarka z hospicjum...Nagle, nie wiadomo JAKIM CUDEM podniósl się z tego. Zaczął wstawać, jeść. Przyjechał do mnie, do innego miasta na chrzciny swojego wnuka. Odszedł pół roku temu, na ulicy.Podtrzymuj przyjaciółkę, nie zabieraj jej nadziei, nawet jeśli ona już sama przestaje wierzyć. Odnośnik do komentarza Udostępnij na innych stronach Więcej opcji udostępniania
zielonooka 06.07.2007 20:31 Autor Zgłoś naruszenie Udostępnij Napisano 6 Lipca 2007 Max - ja tez sie niefajnie czuje z takim mysleniem... ale ono siedzi w glowie. Pewnie bardziej "siedzi" i jest wynikiem psychicznego zmeczenia niz prawdziwa checi "zeby juz sie skonczylo". Tak czy siak - dzieki, bo pomimo ze mi nie jest dobrze ze takie mysli miewam - uswiadamiasz mi ze sa one czyms ludzkim i nie ja jedna... Co do "cud" - tak wiem ze nigdy nie mow nigdy ale... no coz... Eh - bardzo ale to bardzo niefajne uczucie jest kiedy sie naprawde nie wierzy w zadne "cudy". Z drugiej strony jak sobie pomysle ze jej nie bedzie - ... totalna abstrakcja i coś nierzeczywistego. Odnośnik do komentarza Udostępnij na innych stronach Więcej opcji udostępniania
Żelka 06.07.2007 20:34 Zgłoś naruszenie Udostępnij Napisano 6 Lipca 2007 Nie łatwa sytuacja. W naszej kulturze boimy się śmierci i wszystkiego co związane z umieraniem. Stad takie uczucia w Tobie, ze chcesz uciekać. Każdy by pewnie chciał. Nie jest to ani mile ani łatwe. Jednak myślę, ze bardzo dobrze robisz, ze odwiedzasz koleżankę w szpitalu. Myślę, ze dodaje jej to siły i nadziei. Bo pomimo tego, ze człowiek wie, to zawsze jest ta nadzieja. Jak to mówią, nadzieja umiera ostatnia. Wiem, ze nie jest Ci łatwo. Moim zdaniem Ty sama nie powinnaś zaczynać jakieś poważnej rozmowy o tym co będzie kiedy....To ona jeśli będzie chciała, sama Cię zapyta o cos.... Jeśli mogę cos poradzić, to abyś robiła z nią to co ona zawsze lubiła. Rozmawiała o ulubionych tematach, czytała jej jakąś ulubiona książkę, przecież ona jeszcze żyje.., nie umarła.... Nadal jest ta sama osoba co kiedyś.... zapytaj ja, może sama Ci powie, czy chciałaby abyś jej czytała cos i co....Mi się wydaje, ze nie powinno się rezygnować i czekać aż człowiek umrze..., no chyba, ze jest taka słaba, to wtedy nie należy męczyć a raczej dać spokój.... Posiedzieć przy niej, potrzymać za rękę... Jak będziesz tam w szpitalu, to nie myśl o tym, ze tam ludzie umierają, a raczej, ze przygotują się na bardzo ważną drogę w ich życiu.... Tak w życiu, bo śmierć to część naszego życia. Myśl o tym jako o przejściu, nie jako o końcu... A Ty pomagasz jej do tego przejścia przystąpić.... Pewnie, ze nie chciałabyś tego, ze lepiej było by aby było inaczej..., ale nie my o tym decydujemy... Ale nie jesteśmy bezradny, możemy pomoc, tak jak to robisz, aby to przejście było bardziej znośne.... To chyba najtrudniejsza cześć naszego życia. Większość ludzi nie chce wtedy być sama. Strach przed nieznanym sprawia, ze czujemy się lepiej w towarzystwie znanych nam osób, rodziny, przyjaciół... Dlatego, rób dalej to co robiłaś dotychczas. Kto powiedział, ze łatwo jest być przyjacielem? Czasami dużo łatwiej jest nim nie być.., ale o ile wtedy jest mniejsza miara która mierzymy wielkość człowieka, wielkość człowieczeństwa... To właśnie ten Człowiek w Tobie popycha Cię abyś szła tam, nawet jeśli nie wiesz jak się zachować i co powiedzieć..., bo to nawet nie jest ważne...., bo nikt z nas wtedy nie wie...., bo to nie czas na to aby działać ale czas na to aby być.... Wiec Zielonooka, kochana nasza Ty jedyna..., nie martw się.., tylko bądź dla niej teraz w tych ciężkich chwilach..., bo tylko to się liczy.... Nie musisz gadać, nie musisz nawet czuć się dobrze, bo jak byś i mogła..., ale musisz być.... Tylko tyle, albo aż tyle wystarczy.... Dobrze robisz, jesteś dobrym człowiekiem. Czasami nie jest łatwe uczucie nim być, ale jest jedyne słuszne... Takie jest moje zdanie.., choć wiadomo, każdy człowiek jest inny.... Poradzisz sobie, jestes mądrą i silną kobietą. Odnośnik do komentarza Udostępnij na innych stronach Więcej opcji udostępniania
zielonooka 06.07.2007 20:36 Autor Zgłoś naruszenie Udostępnij Napisano 6 Lipca 2007 Podtrzymuj przyjaciółkę, nie zabieraj jej nadziei, nawet jeśli ona już sama przestaje wierzyć. Podtrzymuje... czy zabieram nadzieje ? - nie wiem , trudno mowic o czyms z przekonaniem jesli samemu sie nie wierzy (a nie pstrykne palcami i nie uwierze przeciez) Ona - ... cóż mysle ze nie wierzy ale walczy... szarpie sie , czepia ze wszystkich sil. Mysle ( o ile w ogole moge sie wypowiadac o niej w tej kwesti ) ze już nie chodzi jej o nia sama ale o rodzicow , meza i dziecko. Mysle ze oprocz normalnego lęku przed smiercia dochodza ogromne obawy przed tym jak sobie poradza jej bliscy. Strasznie to trudne.... Odnośnik do komentarza Udostępnij na innych stronach Więcej opcji udostępniania
zielonooka 06.07.2007 20:49 Autor Zgłoś naruszenie Udostępnij Napisano 6 Lipca 2007 Zeljka : Nie łatwa sytuacja. W naszej kulturze boimy się śmierci i wszystkiego co związane z umieraniem. Stad takie uczucia w Tobie, ze chcesz uciekać. Każdy by pewnie chciał. Wiesz - jest "smierć" i "śmierć" ... Smierc to nie zawsze kwestia ktos zamknie oczy i odejdzie...moze być godna i w jakiś sposób piekna, moze przyjąc łagodnie a moze byc obrzydliwie bolesna, odbierajaca godnośc i taka "niesprawiedliwa" I to tej drugiej sie boje i mam problemy zeby patrzec i niejako w niej uczestniczyc - moja przyjacioka nie lezy i "sobie umiera"- tylko potwornie cierpi - i psychicznie i niestety tez fizycznie (morfina nie zawsze dziala w 100%) Moim zdaniem Ty sama nie powinnaś zaczynać jakieś poważnej rozmowy o tym co będzie kiedy....To ona jeśli będzie chciała, sama Cię zapyta o cos.... No wlasnie tego sie boje ... wydaje mi sie ze ona wie ale "nie przyjmuje tego do wiadomosci" - no i nie wiem , tak sobie przyjde , usiade na krzeselku obok łóżka i zaczne wywody o tym co to bedzie ? (juz pomijam ze nie ma tam w szpitalu zadnych warunkow do takiej rozmowy i zero intymnosci.... a taka rozmowa wymaga skupienia i ododobnienia - jak mi pol metra dalej ktos lezy tez w stanie terminalnym i charczy... sorry za brutalizm ale tak jest....) Jeśli mogę cos poradzić, to abyś robiła z nią to co ona zawsze lubiła. Rozmawiała o ulubionych tematach, czytała jej jakąś ulubiona książkę, przecież ona jeszcze żyje.., nie umarła.... Nadal jest ta sama osoba co kiedyś.... A to jest bardzo madre Zeljko - ja faktycznie wchodze w schemat postzregania jej jako osoby "zmarłej" Myśl o tym jako o przejściu, nie jako o końcu... A Ty pomagasz jej do tego przejścia przystąpić.... Ok - ja moge sobie to tak wytlumaczyc - gorzej zeby ona tak myslala (bo chyba niestety tak nie jest... Co do reszty - oczywiscie ze nie bedzie tak ze przestane przychodzic... no bo bym sobie nie mogla w oczy spojrzec i wiem doskonale ze nigdy bym sobie nie wybaczyla - tylko ze naprawde te wizyty sa dolujace - czlowiek zaczyna myslec o smierci, zaczyna bac sie o swoich bliskich , a nawet wpada w lekka hipochondrie - jakies glupie powiekszone migdalki tydzien temu doprowadzily mnie do paro minutowej histerii zmeczona jestem.... Odnośnik do komentarza Udostępnij na innych stronach Więcej opcji udostępniania
Żelka 06.07.2007 21:10 Zgłoś naruszenie Udostępnij Napisano 6 Lipca 2007 Nie masz teraz latwo. Byc moze, ze przyjdzie tez moment, kiedy bedzie rozpoczeta z jej strony jakas powazna rozmowa, to dopiero bedzie ciezko.., ale sprobuj sie na to jakos przygotowac abys nie byla zaskoczona.... Ciezko Ci cokolwiek radzic, bo kazdy jest inny i kazdy inaczej przezywa.... No masz teraz bardzo ciezko, ona jeszcze bardziej.... Trzeba przez to przejsc, nie ma na to dobrej rady... Odnośnik do komentarza Udostępnij na innych stronach Więcej opcji udostępniania
Tedii 06.07.2007 23:30 Zgłoś naruszenie Udostępnij Napisano 6 Lipca 2007 Smutne.Też "pochowałem" paru znajomych ,że o starszych osobach nie wspomnę.Mówi się trudno i pcha wózek dalej.... Odnośnik do komentarza Udostępnij na innych stronach Więcej opcji udostępniania
marzycielka74 07.07.2007 05:58 Zgłoś naruszenie Udostępnij Napisano 7 Lipca 2007 Witaj zielonooka! Po przeczytaniu Twego posta poryczałam się ,mam dwuletniego synka ....i to musi być straszne nie widzieć jak on dorasta itd. W zeszłym roku na raka umarła moja bratowa (39 l),brat ciągle nie moze pogodzić się z jej smiercią.W sobotę był na urodzinach mego synka ,pierwszy raz od jej smierci popił sobie ,gdy odchodził to rozpłakał się jak dziecko ,mówił jak strasznie za nią tęskni ,oni sie baardzo kochali-a szkoda gadac. Ból po stracie bliskiej osoby jest straszny ,niewyobrażalny,poprostu niechce się żyć,wali się cały świat Zal mi jest patrzeć na mojego brata jak ogromnie cierpi . Wogóle od śmierci bratowej jest we mnie taki lęk ,strach o zycie moich bliskich ,boję się aby mi ich Pan Bóg nie odebrał. Być może wyśmiejecie mnie -wielu jest niewierzących , Zielona od przeszło tygodnie kiedy to pierwszy raz wspomniałaś o chorobie koleżanki codziennie modlę się o cud dla niej ,....zwracam się do Matki Boskiej i proszę .... jak matka matkę o cud życia dla matki... Odnośnik do komentarza Udostępnij na innych stronach Więcej opcji udostępniania
selimm 07.07.2007 08:22 Zgłoś naruszenie Udostępnij Napisano 7 Lipca 2007 wyrazy współczucia.... Odnośnik do komentarza Udostępnij na innych stronach Więcej opcji udostępniania
Gość 07.07.2007 09:03 Zgłoś naruszenie Udostępnij Napisano 7 Lipca 2007 Bardzo współczuję. Nie wiem w jakiej ona jest kondycji fizycznej, ale ja bym chyba zrobiła jej jakiś mały prezent - bo ja wiem - płyta, książka, perfumy, coś nieszpitalnego i coś co lubi... Jakby chciała rozmawiać o śmierci i tym co po - pogadałabym, tak od serca. Ona też jest amatorem, nie ekspertem i się bardzo boi. Tutaj nie ma ekspertów tak naprawdę. Trzymajcie się, obie.Mam nadzieję, że mąż i dziecko mają wsparcie jakieś... Odnośnik do komentarza Udostępnij na innych stronach Więcej opcji udostępniania
Capricorn 07.07.2007 10:24 Zgłoś naruszenie Udostępnij Napisano 7 Lipca 2007 Ja bym na pewno chciała wiedziec o tym, jak bardzo poważny jest mój stan - bo jestem przekonana, że żeby sie zmierzyć z sytuacją, musiałabym ją znac. Z drugiej strony - nie dziwię się, ze Twoja przyjaciólka nie może pogodzić się z tym, że odchodzi, bo bardzo trudno jest zostawić dzieciątko po tej stronie. Twoja obecność, Twoje wsparcie na pewno dużo dla niej znaczą. Pewnie nie wszyscy mają tyle odwagi, żeby jej teraz towarzyszyć. Może spytaj ją, czy czegoś dla niej nie załatwić - może czeka na spotkanie z kims dla niej ważnym? cięzka sytuacja, wspólczuję... Odnośnik do komentarza Udostępnij na innych stronach Więcej opcji udostępniania
Recommended Posts