Miesięcznik Murator ONLINE

Skocz do zawartości

KULINARIA


Recommended Posts

  • Odpowiedzi 5,1k
  • Utworzony
  • Ostatnia odpowiedź

Najaktywniejsi w wątku

Fermesz z drobiem, który na bank się nie zwarzy przez kulki kulki

 

Fermesz jest zupą podawaną na kaca. Prawdziwy ma sto milionów kalorii, po zjedzeniu miski tegoż należy udać się na tygodniowy urlop bo nie da się przez niego ruszać. Nie pamiętam dokładnie przepisu na ten oryginalny ale idzie tam smażony boczek, kiełbasa, mięso mielone i paski wołowiny. Wszystko to utaplane w smalcu zaciągnięte jest kwaśnym a w zupie stoi łyżka.

 

Mój Fermesz jest wersją light no ale bez przesady. Jednak wybierając Fermesz na danie pierwsze, zrezygnujmy albo z dania drugiego, albo z przystawek. Zaopatrzmy też gości w wino pomocne trawieniu. Mnie osobiście smakuje Merlot ale jako, że to wino nie jest akurat najdroższe na półce, nikomu nie rekomenduję i niech każdy dobiera trunek tak jak mu sumienie i jęzor dyktują.

 

Przygotowując Fermesz warto nabyć:

 

- włoszczyznę surową i suszoną w wersji tradycyjnej a więc marchew, pietruszka, por i seler

- czerwoną cebulę. Jak mamy w domu białą to się nie wygłupiajmy. Kolor nie jest aż tak istotny

- kiszone ogórki

- włoszczyznę świeżą

- kurzą ćwierć przy czym chodzi mi o tę ćwierć z nogą

- koncentrat pomidorowy (myślę, że pomidory w zalewie czy tam pasta di pomodoro nie będą tak dobre). Koncentrat ma odpowiednią gęstość kwaśność tak więc na chwilkę odstawmy swoją kulinarną ortodoksyjność. Wszak do bulionetek nie namawiam.

- woda, przyprawy, ząbek czosnku, i różne takie tam

 

 

Wymoczywszy najpierw kurczaka (podzielonego na części bo wygodniej) w wodzie, wwalamy delikwenta do zasadniczego garnka, dajemy mu liść laurowy, ze trzy bubki ziela angielskiego i dwie łychy wegety sporządzonej samodzielnie (sucha włoszczyzna potraktowana młynkiem do kawy) albo, wola boska, dwie kostki rosołowe. Sypiemy też łyżkę włoszczyzny suchej, niezmielonej i niech się to cudo warzy aż się uporamy z resztą zamieszania.

 

Marchew(3 duże), pietruszkę (2 małe) i selera (ćwiartka słusznej kulki – cholera, wszędzie kulki) ścieramy na tarce o dużych oczkach i wwalamy do gotującego się już bulionu. Pora (białą część ale warto się trochę zagalopować i wskoczyć nożem na tę zieloną byle nie za dużo) kroimy na pół wzdłuż i potem na tak cienkie piórka jakie uda nam się uzyskać. Do gara. Trzy uczciwej wielkości ogórki kiszone ścieramy na tejże samej tarce. Jak ktoś chce obierać – można, zasadniczo nie rzutuje to na walor smakowy potrawy tylko po co? Każdy kto tarł ogórka kiszonego na tarce wie, że i tak ściera się sam środek a skórka zostaje w łapie. Tenże ogórek (NIE ODCIŚNIĘTY Z SOKU!!!) odkładamy do miseczki. W międzyczasie na patelni topimy wolniuuuuuuuuuuutko kawał masła jednocześnie krojąc dwie małe cebulki w mini kostkę. Kiedy masło się rozpuści ale nie będzie jakoś straszliwie gorące, wrzucamy na nie ogórka i cebulkę i mieszając smażymy aż odparuje sok ogórkowy. Nie ma być to zupełnie suche ale tez nie zupełnie mokre. Zastawszy taki stan na patelni, dajemy stanowi dwie duże łychy koncentratu i wszystko pięknie mieszamy. Będzie gęste, pod patelnią ogień – trochę niebezpiecznie. Wlejmy mu zatem ze dwie maleńkie chochelki bulionu, który przecież pyrka nam wesoło pod ręką. Połączywszy wszystko o czym wyżej pisałem, wlewamy to do zupy. Wyciągamy jednocześnie kawałki kurczaka. Kurczak ma być ugotowany ale nie rozgotowany. Odchodzić od kości ma dość grzecznie ale nie tak jak na ten przykład kurczak na pasztet, czy dewolaje do dziabania łyżką. Kurczak niech sobie stygnie, my zaś wymieszajmy masę ogórkowo pomidorową z zupą i sprawdźmy czego jej brakuje. Ma to być kwaśne dość mocno, kwaśność tę mamy czuć prawie na zawiasach żuchwy. Dodatkowo ma mieć bogaty smak wszystkich warzyw i lekko wyczuwalnego pomidora (ważne – to nie jest zupa ani pomidorowa ani ogórkowa więc żadne z powyższych nie może dominować – mają się uzupełniać). Jeśli jest głupio słodkawe bo przesadziliśmy z marchwią, wwalmy zupie łyżkę chrzanu ze śmietaną, zaostrzy smak i trochę stępi słodkość. W takiej postaci zupa powinna podgotować się na małym ogniu jeszcze jakieś 1,5 h. Warzywa w między czasie opadną, zrobią się idealnie miękkie i wszystko przejdzie wszystkim w należyty sposób.

 

W międzyczasie zajmijmy się kurczakiem – obierzmy go z kości i chrząstek (zakładam, że skórę wyrzuciliśmy już dawno – zanim włożyliśmy kurę do cieczy) a mięso podzielmy w palcach na maleńkie piórka. Pod koniec gotowania wsypmy kurze wiórki do zupy, pogotujmy jeszcze chwilkę na wolnym ogniu i podajmy gościom z kleksem kwaśnej śmietany.

 

Fermesz jest dobry bo zanim goście zgłodnieją, upływa dużo czasu. Można zatem wyjść na spacer i pooddychać wiosennym powietrzem bo dzięki obrazkowi z mego podpisu zima poszła sobie precz a zatem pozbywam się go do za rok.

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Zosiu moja kochana :D

Takie ciepł dni nastały wiosenne, na jesieni się pled zarzuci i po kłopocie :p

 

Dandi3, Twój fermesz mnie zaintrygował, trochę przypomina wschodni rosolnik.

W najbliższych dniach nie przewiduję kaca, ale danie ląduje w ulubionych. Nigdy nie wiadomo co to na człowieka czyha :)

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

...

Fermesz jest zupą podawaną na kaca. Prawdziwy ma sto milionów kalorii, po zjedzeniu miski tegoż należy udać się na tygodniowy urlop bo nie da się przez niego ruszać. Nie pamiętam dokładnie przepisu na ten oryginalny ale idzie tam smażony boczek, kiełbasa, mięso mielone i paski wołowiny. Wszystko to utaplane w smalcu zaciągnięte jest kwaśnym a w zupie stoi łyżka.

...

... no i sam widzisz Dandi ... NS był tu ganiany za takie "specjały" a może i sam nie wiedział, jak bardzo Fermesz ukochał :)

 

... coś dla "liściojadów" ... co by nie myśleli, że są dyskryminowani :roll:

 

http://www.chefpaul.net/food/salataJK01.jpg

 

pozdrówka smakowite

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

W najbliższych dniach nie przewiduję kaca

 

ja też nie, a i wczoraj go nie miałem. Post mamy a ja w Poście poszczę. Jednak na święta na pewno go ugotuję. Nie na wielkanocne śniadanie bo:

 

a) żurek to żurek i koniec

b) śniadanie jem nie pod własnym dachem tylko u teściów. Niech się zatem teściowa nalata - nie będę jej przecież życia ułatwiał własnym fermeszem bo i po co? Z dobrego serca? Teściowej?

 

Podam go jak przyjdą goście. Podany w białych glinianych miskach będzie wybornym towarzystwem dla kilomerów kiełbas, które w tym roku uwędzę z pomocą Szefa.

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Paweł, weź Ty mi odpisz na posta o wędzeniu kiełbas łopatczanych a nie jajkami się rzucasz

... no dopiero teraz Twe "wątpliwości" znalazłem :)

 

...

o tę saletrę w peklosoli chcę zapytać. W moim domu nigdy się jej nie uzywało. Do gotowej masy mięsnej dodawało się cukru. Konserwował on wyśmienicie kolor mięs. No chyba, że saletra potrzebna jest też w innym celu oprócz nadania czerwieni dziełu???

... domieszka saletry jest już w peklosoli (około 2% pozostałe 98% to sół), saletra między innymi uniecestwia bakterie (utrwala również naturalny kolor mięsa, na samej soli mięso "szarzeje") :) ... cukier dodaję tylko w bardzo małych ilościach i tylko zimą (przyspiesza on rozwój flory bakteryjnej)

 

... Ty chyba tej kiełbaski robisz tylko kilka kilogramów (żeby WSZYSTKO siekać) ... łopatka (szczególnie jej dolna część) tak jak golonki mają sporą ilość "kleju", w wołowinie najwięcej w giczach

 

pozdróweczka

 

ps - saletra w naturalnej postaci (tak jak sól) występuje w przyrodzie :) ... jeżeli chodzi Tobie o przedstawienie reakcji chemicznych zachodzących podczas peklowania i co to jest miglobina i azototlenki to może jak wrócę z pracy :)

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Tak, nie robię jej wiele. W tym roku 15 m jelit kupiłem. Ale wiesz, nawet gdyby ich było jak z Podlasia na Florydę i tak bym pokroił. Prababcia z niebios zezuje czy by komuś w łeb pierunem nie łupnąć. A ona potrafiła za życia to i pewnie po śmierci umie.
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Gość Pepeg z Gumy
Fermesz z drobiem, który na bank się nie zwarzy przez kulki kulki

 

.

 

Fermesz powiadasz. Że ja też Cię wcześniej nie znałem.

 

Kiedyś wraz z kumplem z kapeli wynajmowałem mieszkanie. Zgodnie z maksymą sex, drugs and rock'n roll życie toczyło się nam beztrosko według wymienionych trzech reguł .

Na szczęście pozycję drugs zastępowaliśmy pozycją alcohol ale i to ,wbrew temu co pisałeś wcześniej, nie dostarczało odpowiedniej ilości wapnia i mikroelementów a i mimo wielkiej kaloryczności wcale nie gasiło łaknienia ,zwłaszcza rano , oraz wypłukiwało magnez powodując permanentny ból w okolicy ciemienia i czoła.

Niestety mimo pewnych zdolności manualnych, potrzebnych nam do wykonywania zawodu, po wejściu do kuchni, okazywało się ,że mamy tak zrytą motorykę, że przygotowanie głupiej kanapki z ogórkiem , ocierało się o natychmiastową interwencję chirurgiczną .

Na szczęście dla naszej egzystencji, mieliśmy zaznajomioną fankę naszych talentów, która nawiedzała nas i oprócz rozlicznych swoich zalet , co jakiś czas uzupełniała nam monotonny jadłospis płynny paszą treściwą.

 

Nauczyła nas robić bułczane knedliki, które pozwoliłem sobie lekko zmodyfikować.

Produkty:

2 bułki (te z dupką nie kajzerki)

Szklanka mąki

Szklanka mleka

5 dag drożdży ( dla leni łyżeczka proszku do pieczenia)

1 jajko

Sól, cukier, masło, czosnek suszony ( nie musi ), bułka tarta.

 

Bułkę kroimy w drobną kostkę, przekładamy na zimną patelnię, włączamy ogień , skrapiamy olejem i powolu zaczynamy robić grzanki. Chodzi o to żeby nie tylko zrobić grzanki ale żeby były również suche i bardzo chrupiące. Na koniec dodajemy masło ew. dodatkowo posypujemy do smaku czosnkiem i czekamy aż się dobrze zrumienia i będą smaczne.

Drożdże rozrabiamy z mlekiem, łyżeczką cukru, Zalewamy grzanki, dodajemy mąkę,jajko, łyżeczkę soli, mieszamy, dodajemy mąkę i wyrabiamy łyżką ciasto.

Nie za długo , składniki muszą się tylko wymieszać a bułka nie rozciamkać,

Lenie zamiast rozrabiać drożdże wsypują łyżeczkę proszku do pieczenia.

Smarujemy masłem kubki, przesypujemy bułką tartą i napełniamy ciastem do 3/4. Takie kubeczki wstawiamy do garnka z gotującą się wodą. Wody ma być tyle, żeby sięgała do wysokości ciasta w kubku. Kąpiel trwa tak długo aż ciasto wyrośnie i nie klei się do patyczka.

 

Można jeść z różnego rodzaju sosiwem i mięsem, można ( najlepiej nawet) przesmażyć chwilę na maśle, nawet na drugi dzień.

Danie bardzo kawalerskie ale z pewnością zastąpi pyry, kluski czy ryż.

No i nieźle trzyma.

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Na szczęście pozycję drugs zastępowaliśmy pozycją alcohol

 

Bo Polska jako kraj zaniedbany gospodarczo zachłystywał się makówkami jak już reszta świata wychodziła z odwyków. Wielkiie mi co :)

 

mimo pewnych zdolności manualnych, potrzebnych nam do wykonywania zawodu

 

zgaduję, że w kapeli byłeś harfistką...?

 

 

 

taaaak, każdy z nas ma za sobą burzliwą młodość. Oprócz mojej zony. Kiedyś wzięło nas towarzysko na wspominki i kiedy doszło do mojej Złociutkiej, wyjawiła, że Ona miała w szkole same piątki.

 

Tyle tylko, że ja nie grałem w młodości w kapeli - ja byłem zwykłym pijakiem a nie pijakiem z bohemy. Są szanse że znam nazwę zespołu?

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Dołącz do dyskusji

Możesz dodać zawartość już teraz a zarejestrować się później. Jeśli posiadasz już konto, zaloguj się aby dodać zawartość za jego pomocą.

Gość
Odpowiedz w tym wątku

×   Wklejono zawartość z formatowaniem.   Usuń formatowanie

  Dozwolonych jest tylko 75 emoji.

×   Odnośnik został automatycznie osadzony.   Przywróć wyświetlanie jako odnośnik

×   Przywrócono poprzednią zawartość.   Wyczyść edytor

×   Nie możesz bezpośrednio wkleić grafiki. Dodaj lub załącz grafiki z adresu URL.




×
×
  • Dodaj nową pozycję...