Miesięcznik Murator ONLINE

Skocz do zawartości
  • wpisów
    160
  • komentarzy
    0
  • odsłon
    326

Entries in this blog

Renia

Dziennik budowy RENI

Kb wszedł na budowę w trakcie robienia fundamentów, okazało sie, że znają sie z wykonawcą, kiedyś już spotkali sie na innej budowie.

 


Obaj mieli o sobie jak najlepsze zdanie, co mnie podniosło na duchu.

 


Kb zobaczywszy z kim umówiłam sie na wykonawstwo poprosił o kosztorys przedstawiony przez wykonawcę. Przestudiował go dokładnie i stwierdził, że ja to chyba mam naprawdę za dużo pieniędzy, skoro wyraziłam zgodę na takie ceny. Następnie stwierdził, że skoro mamy oszczędzać, to należy zrezygnować z tego wykonawcy, a poszukać tańszego na dalszy etap. Dotąd wiercił mi dziurę w brzuchu (ja miałam skrupuły, bo otrzymałam budę i wc na budowę - miały być na kilka miesięcy, a tu nagle stop po trzech tygodniach ?), aż zaczęłam się łamać.

 


Zapytałam czy zna jakiegoś dobrego i taniego wykonawcę (podobno jedno wyklucza drugie). Odpowiedział, że tak i już nawet jest po rozmowach wstępnych, tamten (pan D.) zdążył oglądnąć projekt i wycenił mi robociznę za parter na 3.000 zł, a poddasze i kominy na 1.500 zł (bez rachunków oczywiście).

 


Wszystko było napisane na kartce papieru.

 


Zdziwiło mnie to okrutnie, ale kb powiedział, że pan D. zatrudnia tanich ludzi, których to on zna, bo pracują na trzech innych budowach, które on nadzoruje, widział ich robotę, odbierał ją, jest wszystko o key i trzeba sie szybko decydować, bo ktoś następny pyta sie o nich i jak sie nie zdecyduję, to pójdą gdzie indziej.

 


Jakoś tak przypilił mnie do muru, że sie zdecydowałam. Pokusa zaoszczędzenia kilku tysięcy zł wzięła górę. Poza tym po kilku spotkaniach z kb zaczęłam mu ufać.

 


Spotkałam sie z panem D. na budowie, on oglądnął moje nie zasypane jeszcze fundamenty i powiedział, że jak zasypię, to wejdzie pod koniec czerwca. Niezbyt dobrze mi sie rozmawiało z gościem, podejrzewałam, że przyzwyczajony był takowe sprawy omawiać i umawiać sie z facetami, a tu nagle kobitka dzwoni, umawia się, pyta, uzgadnia, pewnie będzie też płacić ? Wzięłam to na karb "mniejszego" wykształcenia i tyle.

 

 


Pora była zakomunikować rozstanie mojemu inżynierowi - wykonawcy.

 


Już wcześniej zaczęłam lekko sugerować, że nie wiem czy podołam finansowo, poza tym kb bez pardonu okazywał mu, że w kalkulacji widnieje za duża kwota. On znając kb z oszczędzania na kosztach, domyślał się, jaki może być finał.

 


Rozstaliśmy sie w dobrym nastroju, on rozumiał moją decyzję, a że zleceń miał wiele, nie miał do mnie pretensji, wszystko zakończyło sie dobrze, a nawet lepiej niż dobrze, bo jak go poprosiłam o "pożyczenie" budy do końca sezonu, to sie zgodził od razu. Powiedział też, że w przyszłości mnie odwiedzi itd. itp.

 


Ot, człowiek na poziomie !

 


Wypiliśmy przy konsultacjach sporo kaw w biurze.

Renia

Dziennik budowy RENI

Muszę wócić do momentu rozpoczęcia budowy. Potrzebny był kierownik budowy (kb). Szukałam przez znajomych, dzwoniłam, pytałam. Stawka od 1.500 -2000 zł za nadzór do momentu stanu surowego otwartego Około 4 wizyty na budowie w tym czasie). To był dla mnie za duży koszt i za mały nadzór. Dzięki koledze z forum poznałam pewnego starszego pana na emeryturze, cena całkiem przyzwoita, fachowiec z dużym doświadczeniem, podobno solidny. Umówiłam sie na spotkanie, przywiozłam projekty i rozpoczęlismy współpracę. Kb najpierw totalnie skrytykował mój projekt, a raczej rozwiązania techniczne. Nastepnie skrytykował to, że buduję z maxa 29 (wg niego lepszy beton komórkowy, bo ściana jednorodna, ocieplac nie trzeba i tani). Nastepnie skrytykował moje niedawno (przed Vatem) zakupione kominy Schiedla, bo bardzo drogie i nie wiadomo co to jest w ogóle (najlepsze są tradycyjne z cegły).

Nastepnie skrytykował schody zabiegowe (lepsze ze spocznikiem). Nastepnie skrytykował, że między garażem a domem nie ma przejścia (lepiej jest jak jest przejście, bo zakupów z bagażnika nie trzeba nosić przez główne wejscie). Nastepnie skrytykował mój pomysł zrobienia betonowego poddasza (inaczej: wylewane skosy i sufity na poddaszu z betonu), bo drogo. Nastepnie zaproponował zamiane stropu teriva na kanałowy (typu żerań), bo dużo tańszy. Nastepnie skrytykował cały pomysł budowania przeze mnie domu w pojedynkę (kto to widział żeby taka osóbka sama bez męża budowała), nie wiadomo czy sobie poradzę z różnymi sprawami, z którymi to raczej radzą sobie zwyczajowo mężczyźni no i w ogóle to on taki pierwszy przypadek spotyka (tylko brwi co chwila unosił).

Nastepnie powiedział, że bedziemy budować, ale dokonamy przeróbek.

 

I tak:

1. Schody przeprojektował na ze spocznikiem w wyniku czego nie bedzie wejściowych drzwi z korytarza do pokoju obok salonu, natomiast wejście będzie przez salon.

I tak miałam robić drugie dodatkowe podwójne drzwi rozsuwane łączące ten pokój z salonem, więc przyjęłam to rozwiązanie. Jak sie je rozsunie, to salon z 24 m zwiększy sie do 39 m (ten pokój to niby gabinet-biblioteka).

2. Poddasze nie bedzie z betonu, tylko będą płyty gipsowo-kartonowe, tak jak w projekcie, będzie taniej.

3. Skłaniałam sie ku stropowi kanałowemu po obejrzeniu rysunków i zdjęć i zrobieniu kalkulacji w porównaniu z kalkulacją terivy - rzeczywiście sporo taniej, a mnie zależy na kazdej złotówce.

4. Niestety nie mogłam zmienic maxa na beton komórkowy, bo był już kupiony, poza tym chciałam mieć dom z ceramiki z ociepleniem.

5. Nie mogłam również budować tradycyjnych kominów, bo Schiedle też były zapłacone i miałam ochotę dostać te 30 lat gwarancji i mieć święty spokój (a to, że drogie to fakt).

6. Zaakceptowałam przejście do garażu - faktycznie będzie wygodniej z samochodu wyjść prosto do domu (tylko dla złodzieja jeszcze jedna dodatkowa okazja).

&. Niestety nie wybił mi z głowy samej budowy.

 

Nie zaakceptowałam paru innych propozycji, które nijak mi nie pasowały ze względów estetycznych bądź funkcjonalnych.

 

Na końcu stwierdził, że będziemy oszczędzać ile sie da i na czym sie da.

A jak usłyszał, że będę brała kredyt, to się zadziwił, bo cytuję "wygląda pani, jakby pani miała kuferek pieniędzy". Myślę, że raczej nie miał na myśli mojego wyglądu zewnętrznego, ale w takim razie co ? Nieważne.

Ważne, że mam kierownika budowy !

Renia

Dziennik budowy RENI

Równolegle z rozpoczęciem prac budowlanych zaczynam starac sie o kredyt w banku. Obdzwaniam wszystkie po kolei, wszędzie podobne warunki, trzeba skończyc budowę w ciagu 24 miesięcy i zamieszkać. Ja na pewno nie zdążę. Dwa ostatnie kredyty brałam w BGŻ, w tym ten na działkę. Znają mnie tam z dobrej strony, spłacam bez jednego dnia opóźnienia, regularnie. Idę, próbuję coś negocjować, ale nie udaje się, przepisów się nie da zminić.

 

Następny to Lukas Bank, tam również były dwa małe kredyty regularnie spłacane, obiecują wydłużenie terminu do 36 miesięcy. Piszę prośbę, wędruje do innego miasta, a ja tymczasem wypełniam dziesiątki formularzy, sprawa ciągnie sie długo, trzeba coś donosić, poprawiać, wreszcie odpowiedź jest negatywna. W dodatku pani prosi o wypełnienie nowego wniosku, bo zmieniły sie formularze, są zupełnie inne i dużo więcej czasu potrzeba, aby je wypełnić. Zdenerwowana wybieram dokumenty, które przeleżały miesiąc.

 

Biegne do Kredyt Banku, tam znowu obiecanki, wypełnianie formularzy, po kilku dniach odpowiedź, że jednak nie, bo to...bo tamto...

 

Dzwonię zdesperowana do kolejnych banków. Jest ! Bank Gospodarstwa Krajowego nie stawia żadnych terminów co do skończenia budowy, mogę dostać 50 % kwoty, którą dotychczas wydałam (czyli tzw. zrefinansowanie budowy), trzeba tylko zrobić wycenę. Oprocentowanie też jest w normie. Planuję wybudować parter i złożyć wniosek. Liczymy wszystko do kupy i wychodzi, że razem z działką będzie taka kwota, że połowa z tego wystarczy mi na przykrycie dachem w tym roku.

 

Odzyskuję humor i uspokajam się trochę. Podejmuję decyzję o przyspieszonej spłacie reszty kredytu na działkę, 6 lub 7 rat, żeby hipoteka była czysta, trzeba będzie założyć nową - na nowy kredyt.

Spłacam wszystko, to poważnie uszczupla moje oszczędności.

Renia

Dziennik budowy RENI

W związku z tym, iż nie chciałam zrezygnować ze swoich marzeń (z wielu innych już zrezygnowałam w życiu, teraz żałuję), przystępuję do działania.

Pewnego pieknego dnia na początku maja przyjeżdża koparka i robi wykopy pod ławy. Geodeta wytycza dom i postawione zostają paliki. Jestem obecna przy pracach, poprawiam obliczenia wykonawcy co do głębokości posadowienia fundamentów o 15 cm. Gdyby mnie nie było zrobiłby płycej !

Wchodzą ludzie wykonawcy, kopią ostatnie kilka cm ręcznie. Na dół pójdzie chudy beton. W jesieni zrobiłam badanie geologiczne gruntu - są gliny i pyły - trzeba zrobić szerokie ławy (80 cm z brzegu i 1 m przez środek domu), pójdzie dużo betonu, ale będzie bezpiecznie.

Na chudziak kładą zbrojenie, potem przyjeżdża 4 gruszki B-15 z pompą. Po 2 godzinach jest po wszystkim. Na drugi dzień o 7 rano jestem już na budowie, oglądam beton - są drobne pęknięcia, ale w sumie równo i dobrze. Malują ławy dysperbitem 2 razy i zaczynają zwozić płyty akrow. Caaaaały olbrzymi samochód. Ustawiają, skręcają, znowu przyjeżdża 5 gruszek B-15 z pompą. Sprawnie i szybko. Rano przed pracą jadę autobusem zobaczyć moje fundamenty. O key, tylko drobne rysy na górze. To skurcze betonu.

Poszło razem 45 m3 betonu, to ponad 9.000 zł. Już wiem, że nie uda mi sie zejść z kosztów na tym etapie.

Wykonawca zajmuje sie wszystkim, zamawia, organizuje, pilnuje. Konsultujemy wszystko na bieżąco. Dobrze nam sie współpracuje.

 

Chciałabym zrobić zdjęcia, fundamenty w płytach akrow wyglądają tak bojowo ! Proszę o przejażdżkę na działkę, jedziemy... syn wchodzi na górę i biega po ścianach fundamentowych, jest zdziwiony, że takie wysokie i rozległe (1,30 wys. 14,40 x 9,30 - bo garaż z boku doprojektowany). Nie ma za wiele komentarzy.

 

Zdejmują płyty, uprzątają teren i malują wewnątrz i zewnątrz dysperbitem.

Pora rozliczyc sie z wykonawcą. Koryguję trochę rozliczenia w dół i...pozbywam sie 1/2 swoich oszczędności. Kwota jest horendalna, ale tak bylo w kosztorysie, który zaakceptowałam. Zbrojenie ław, dodatkowe zbrojenie ścian fundamentowych dołem i górą, stal kosztuje majatek !!!

 

Jeden etap mam za sobą, wykonawca prosi o decyzje co dalej ?

Renia

Dziennik budowy RENI

A co w domu ? Szaro, buro, smutno...

Mieszkanie mnie przygnębia, od dawna nie remontuję i nie robię nic, bo chcę wyjść z tej klatki. Jeśli zacznę "poprawiać" mieszkanie, to nigdy nie zbuduję domu.

Sypialnia przekształciła się w mały "składzik" pościeli z trzech łóżek (mąż śpi w dużym pokoju, bo u mnie na 6 m2 brakuje powietrza dla dwóch osób). Oprócz tego jest deska do prasowania, duży odkurzacz, komplet mebelków i krzesło bez przerwy obłożone ciuchami.

W pokoju syna jest odrobinę więcej miejsca, ale nieciekawie, meble zniszczone. Jedynie duży pokój jako tako, ale bez rewelacji. Metraż za mały. Kuchnia pożal się Boże. Łazienka nie do pokazu. Wszystko mnie dołuje. Wieczorem przychodzę zmęczona, ledwo czołgam sie do wanny, potem do łóżka.

W weekend dopiero robię 3 prania, w niedzielę gotuję na 3 dni do przodu:

9 kotletów, albo gar bigosu, albo 120 pierogów...wystarcza do środy, w czwartek nie mam siły gotować, czasem coś gotowego kupię, czasem jednak coś upichcę. Byle do soboty i...znów zapasy na parę dni.

 

Już wiem, że mąż nie zmieni zdania. Ma do tego prawo, nie mogę go na siłę przekonywać, on też mnie nie przekonuje. Szanujemy i akceptujemy swoje decyzje, aczkolwiek nie zawsze postrzegamy je pozytywnie.

Wiem o tym, bo już w życiu podjęłam kilka decyzji samodzielnie, bez konsultacji. Po latach wiem, że były to słuszne decyzje i zaprocentowały wielokrotnie.

Będę musiała sama wystąpić o kredyt do banku, bez tego się nie obejdzie.

No i sama wszystko finansować, podejmuję więc kolejną decyzję, że chcę budować "na swoje konto", potrzebna jest wizyta u notariusza. Znowu pozbywam się kilkuset złotych opłaty. Zostaję sama na placu boju.

Nigdy jeszcze nie mierzyłam sie z tak olbrzymim przedsięwzięciem, tak kosztownym.

Dopadają mnie watpliwości czy podołam, odpędzam skwapliwie niepokoje i prę do przodu. Najwyżej sprzedam jak nie dam rady. Albo będzie stał w stanie surowym przez jakiś czas, może syn kiedys dokończy ?

Renia

Dziennik budowy RENI

W styczniu 2004 r. zaczynam umawiac sie z wykonawcami na rozmowy. Pierwszy, inżynier, robi kosztorys na 136.000 zł netto za stan surowy otwarty. Jesli z fakturą, to dojdzie 22 % Vat. Jestem w szoku. Musiałabym brać kilkadziesiąt tysięcy kredytu. Wieczorem gotując obiad na nastepny dzień, biore kalkulator i licze niektóre pozycje: materiały zawyżone o 50 - 100 %. Dobrze, że potrafię liczyc i już sporo orientuje sie w temacie dzieki lekturze "Twoich Domów" i "Muratora" oraz naszego forum. Rezygnuję.

 

Następny jest "wolny strzelec", tani. Pytam go o różne rzeczy, a on przeświadczony, że kobiecie można co bądź powiedzieć, bo i tak przecież nie zna sie na budowlance, zdradza się ze swą niewiedzą. Plecie takie herezje, że włos jeży mi sie na głowie. Nie powierzę budowy w ręce takiego "fachowca".

 

Następne trio: murarz, betoniarz-zbrojarz i dacharz rozmawiaja ze mną osobno. Murarz wiezie mnie na poprzednia budowę, jestem zachwycona, nigdzie nie widziałam tak wygłaskanych murów. Ale chce za parter i poddasze 9.000 zł, sama robocizna oczywiście. Robi mi zestawienie pustaków, w/g którego przedpłacam poprzez pobliską hurtownię materiał, żeby zdążyc przed 22 % Vatem.

Betoniarz też krzyczy sporą sumę, dacharz chyba w normie. Jestem prawie zdecydowana na to trio. Podobno uzupełniaja sie świetnie, jeden wchodzi po drugim, dogrywają terminy miedzy sobą.

Ogólnie też troche drogo.

 

Jadę do "mojej" hurtowni przedpłacić inne materiały. Bardzo uprzejmi właściciele pytają z ciekawości czy mam już ekipę. Mówię, że tak, ale....

Podają mi namiar na wykonawcę, którego znają i klienci go chwalą.

Dzwonię do niego zaraz wieczorem i umawiam sie na następny dzień u mnie w biurze. Na szczęście mam warunki, bo w domu nie byłoby gdzie. Duży pokój to niby "biuro" męża (pracuje w domu).

Przychodzi, pijemy kawę i omawiamy budowę. Dobrze mi sie z nim rozmawia, traktuje mnie jak partnera. Szybko robi wycenę. Znowu jest to duża kwota, ale mniejsza od tej pierwszej. Pytam czy da sie coś "uszczknąć", mówi, że tak. No i na materiały po 1 maja da mi 7 % Vat, bo sam je kupi i policzy razem z usługą. Jest elastyczny.

Spotykamy sie regularnie przez miesiąc, dogrywamy wszystko po kolei: sposób zbrojenia fundamentów, wysokość, kondygnacje, dach... Mówi, że załatwi dobre drewno na więźbę z gór. Da swoją budę dla pracowników i zrobi wygódkę. Jestem zdecydowana na niego.

Obiecuje rozpocząć tuż po Świętach Wielkanocnych, potem przesuwa sie to na początek maja.

W miedzyczasie idę poogladac jego ostatni domek, stoi 5 min. od mojego bloku i jest pięknie wykończony, blachodachówka ma ładny kolor i jest wzorowo położona. Rozmawiam z właścicielką, jest starsza dużo ode mnie, chwali wykonawcę. Budował od podstaw i wykańczał wnetrza.

Nie mam już żadnych watpliwości, może będzie drożej, ale pewnie.

Renia

Dziennik budowy RENI

Nic się nie dzieje przez kilka miesięcy, pewnej niedzieli na wiosnę proponuję zaglądnąć na działkę. Jedziemy. Wysiadamy...a tam na naszej działce krowa sąsiadki się pasie, a w górze działki kilka szarych kaczuszek się kołysze . Jak tam przyjemnie, cicho, zielono, kojąco... Ale tylko ja to odczuwam, oni ciągną do domu, do bloku, do klatki na papugi.

 


Mijają kolejne wakacje i znowu w jesieni dużo pracy, do wieczora. Kredyt spłacony w 1/3, rata odrobinę zmalała. Oddycham już głębiej. Postanawiam zacząć odkładać małe kwoty. To na opłaty dla projektantów przyłączy i garażu. Bo trzeba będzie doprojektować z boku garaż z pomieszczeniem gospodarczym.

 

 


Umawiam sie na pierwsze rozmowy z projektantami. Potrzebna zgoda sąsiada na pociągnięcie prądu. Przez telefon zgadza sie, żebym ciagnęła od jego domu. Robimy projeky. Wszystko gotowe, potrzeba tylko pisemną zgodę sąsiada. Idę do niego, wystawia wielkie oczy i mówi, że nie podpisze. "Nie bedzie mi pani kopała przez środek działki", tłumaczę, że przecież się zgodził, żeby od domu ciagnąć. Śmieje mi sie w twarz.

 


Grzecznie pytam więc którędy, odpowiada, że sie musi zastanowić. Dzwonie za jakis czas, kręci coś, niegrzecznie odpowiada, przeciąga sprawę...

 


Czas biegnie, przerwane wszystkie prace. Przez chwilę tracę ochotę do działania, mija parę miesięcy. Płacę sąsiadce odstępne za wpięcie się do kanału i wody, mam jej pisemną zgodę ! Wraca mi humor.

 

 


Pracuję, pracuję, wieczorem o 21.00 leżę już w łóżku, nie wytrzymuję kondycyjnie tempa życia. Ciągle jestem zmęczona, w soboty i niedziele idę czasem na dyżur do pracy. Pociesza mnie myśl, że dzięki temu zarabiam. W niedzielę oni czasem jadą na wycieczkę ze znajomymi, ja zostaję zawsze w domu, śpię, odpoczywam w samotności. Mogłabym spać bez przerwy dzień i noc.

 


Boże, co to za życie ?

 


Mija kolejny rok. Widać światełko w tunelu.

 


Sprężam sie i wracam do projektów przyłączy i garażu. W międzyczasie mapa zasadnicza sie przeterminowała, trzeba zrobic aktualną - 500 zł bagatela !

 


Znowu prośba do sąsiada o prąd. Odmowa ! "Proszę sobie ciągnąć ze słupa dwie działki dalej". Biegam do dwóch włascicieli działek po zgodę, otrzymuję bez problemu. A "mój" sąsiad nadal marudzi, przypieram go do muru terminem, proszę. Krzyczy na mnie, wścieka się, daje taki popis "władzy", że opada mi szczęka. Żona mu pomaga. Już wiem z kim mam do czynienia.

 


Jest mi przykro, smutno. Włącza sie pani projektantka energii, interweniuje grzecznie, do niej też sie stawia, jej też opada szczęka ze zdziwienia. To kobieta po pięćdziesiątce, na poziomie, szczerze mi współczuje. Wreszcie pod jej presją sąsiad podpisuje zgodę na przekopanie działki samym brzeżkiem, pod siatką, z tyłu.

 


EUREKA !

 

 


Zanoszę dokumenty do Urzedu Miasta. Dostaje za jakiś czas pismo: 13 punktów do poprawy, to źle, tamto źle, znowu biegam do projektantów, oni poprawiają. Boże dlaczego nie wiedzieli, że to ma być tak, a nie inaczej ???

 


Znowu do Urzędu Miasta...jest pozwolenie na budowę. Teraz tylko uprawomocnienie i ... koniec gehenny.

Renia

Dziennik budowy RENI

Na drugi dzień troche myslałam o tej działce, wieczorem zajęłam sie sprawami domowymi, rano do pracy....nagle w środku dnia tknęła mnie myśl, że TO JEST TO, a ja nie dzwonię, nie umawiam sie na negocjacje, nie proszę o zaniechanie dalszych ogłoszeń w prasie ! A jak już ktoś inny zainteresował sie tą działką ? Trudno mi bedzie zbić cenę.

 


Szybko za telefon i prośba o spotkanie. Okazało się, że decyzje podejmuje żona, mąż nie ma nic do powiedzenia, twardy człowiek z tej niepozornej, szczupłej kobiety, nie chce opuścić ani tysiąca. Wreszcie zapada decyzja, że opuszczą tyle ile wynosi odstępne za wodę i kanał dla własciciela (4.000 zł). Dla mnie działka nadal jest za droga. Mam odłożone tylko 40 % żądanej kwoty. Proszę o kilka dni na sprawdzenie działki przez radiestetę, od tego ostatecznie uzależniam decyzję zakupu.

 


Jesli są żyły wodne, to nie kupię nawet za pół ceny.

 


Radiesteta przychodzi na drugi dzień, robi badania, rysuje mapkę. Żyły są w trzech miejscach, ale dom można postawić między żyłami, w dobrym miejscu !

 


Umawiam sie jeszcze raz i negocjuję znowu, po godzinie dyskusji opuszczają mi znowu 2.500 zł. Są na granicy wycofania się z negocjacji, żal im sprzedawać za taką kwotę.

 


Wtedy ja podejmuję decyzję - KUPUJĘ.

 

 


Umawiamy się na umowę przedwstępną i zaliczkę. Biegnę do banku po kredyt, formalności dwa tygodnie, bank jest gotowy do wypłaty kredytu.

 


Wizyta u notariusza...we czworo. Do tej pory sama wszystko pilotowałam, teraz mąż jest potrzebny do podpisania aktu notarialnego. Pani notariusz żartuje, że chyba jest niezadowolony z zakupu działki, on niewiele mówi, ona znowu żartuje, że chyba lepiej, że kupuję działkę niżbym miała sobie futra kupować.

 


Ufff...po wszystkim, hipoteka założona, mam własną ziemię, całe 8,89 ara !

 

 


Teraz przychodzi zwątpienie, raty kredytowe dość wysokie, będę spłacać sama, przez 3 lata. Sama podjęłam decyzję, sama muszę dac sobie radę ze wszystkim. Jesli przestanę zarabiać, będzie kłopot nie lada. Pracuję w prywatnej firmie, dopóki są klienci, jest firma i ja zarabiam, jesli nie wytrzymamy konkurencji, trzeba się będzie likwidować.

 


Jest początek października 2001 r., zabieram się do pracy ze zdwojoną energią, koleżanka mobilizuje mnie do pracy w nadgodzinach, firma prosperuje...cieszymy się, bo ona też ma działkę i plany...

 


Przychodzę zmęczona wieczorami (od 8.00 do 18.00, 19.00- nielimitowany czas pracy, niestety), raczej nie rozmawiamy na temat działki. W ogóle zawsze mało rozmawialiśmy.

 

 


W wolnych chwilach zaglądam do oddziału "Twoich Domów", dostaję gratis najpierw jeden rocznik prenumeraty, potem drugi i trzeci. Targam te ciężary do domu. Wieczorem w łóżku zatapiam sie w treści, oglądam kolorowe domy i plany, wszystko jest dla mnie nowe, obce, trudne. Rysunki więźby, rysunki szalunków, tysiące szczegółów nie do pojęcia. Czytam i jestem przerażona, jak ja to wszystko pojmę ? Nie jestem techniczna. A będę pewnie musiała, mąż ani drgnie, ma swoje pasje...czyta książki, słucha muzyki, ogląda filmy, ogląda mecze, interesuje sie polityką, sztuką, historią....wszystkim zgoła. Dla niego to jest ważne, zawsze tak było, więc dlaczego teraz miałoby być inaczej ?

 

 


A ja całkiem zachorowałam na dom...już wybrałam 10 najciekawszych projektów, potem odrzuciłam 5, potem 3, zostaje 2.

 


Mam niewielkie wymagania. Ma mieć około 130 m2, dwa pokoje na dole, trzy na górze, po jednej łazience na kondygnacji i pralnio-suszarnię. Prosta bryła, żadnych lukarn, żadnych wykuszy, nie będzie mnie stać na drogie rozwiązania.

 


Nieśmiało pokazuję co wybrałam, oglądają niechętnie, "jednym okiem".

 


Dla syna to abstrakcja, pyta się "a kiedy ty go zbudujesz?" Odpowiadam: jak spłacę działkę za 3 lata, to wezmę następny kredyt i może zacznę...

 


Aaaaa...a ja myslałem, że już chcesz budować, a tu tyle trzeba czekać ? Ano chyba tyle. Mąż od niechcenia rzuca uwagę, że salon musi byc taki, żeby kino domowe i kolumny po kątach można było rozstawić, więc może H-136 ? No i jest decyzja. Zamawiam projekt, przychodzi pocztą, oglądam, oglądam...

 

 


Niestety nie zdążyłam załapać się na ulgę budowlaną. Końcem roku nikt nie chciał zrobić potrzebnych projektów do pozwolenia na budowę.

 


Planuję rozpocząć działania po Nowym Roku.

Renia

Dziennik budowy RENI

Minęła zima, a z wiosną powrócił temat działki. Znowu biura nieruchomości, ogłoszenia w prasie...postanowiłam, że nie będę płacic prowizji za posrednictwo, tylko sama znajde działkę. Kupiłam plan miasta, wykresliłam dzielnice w/g mnie nieciekawe, skupiłam sie na tych najbliżej nas położonych i zaczęłam wydzwaniać.

Przyjęłam nastepujące kryteria:

1. ma byc średniej wielkości 8-12 arów

2. ma miec najważniejsze media na działce

3. ma byc blisko przystanku autobusowego

4. ma byc szeroka około 25 m

5. ma miec wjazd od północy

6. ma byc w spokojnym i przyjemnym miejscu

7. może być droższa, tylko żeby była taka jak chcę.

 

Pewnego dnia w drugiej połowie sierpnia w słuchawce odzywa sie głos mężczyzny i informuje, że jest taka działka do sprzedania, tylko cena zawrotna. Ogłoszenie jedno z wielu w tej gazecie, pomyslałam, że sie umówię i zobaczę. Wyciagnęłam niechetnego męża i podjechalismy, 5 minut jazdy od naszego bloku.

Przyjechał rowerem, pokazał działkę: 8,89 ara, 25 x 50 m, troche skośna w jednym rogu, w górze 8-9 m szeroka. Wjazd od północy, woda i kanał oraz telefon na działce, do podciągnięcia prąd i gaz. Trzeba dac odstępne sąsiadce, bo woda i kanał przez nią ciagniete i nie przekazane jeszcze miastu.

Komary cięły niemiłosiernie, więc mąż się zdenerwował i zaczął mnie poganiać do domu. Nie był w ogóle zachwycony ta propozycją, a raczej znudzony. Zdążyłam tylko powiedziec facetowi, że przemyslę sprawę i ewentualnie odezwe sie w najbliższym czasie.

Renia

Dziennik budowy RENI

Zapragnęłam opisać swoją historię budowy, w miarę wolnego czasu będę sobie przypominać i dzielić się swoimi wspomnieniami i przeżyciami.

Jesteśmy 3-osobową rodziną, syn w tym roku skończy 18 lat i mam nadzieję zda pomyślnie maturę. Mieszkamy w bloku w dwupokojowym mieszkaniu, gdzie duży pokój podzielony został na dwa mniejsze, więc jest niby 3 pokoje, żaden nie jest wygodny. Nasze mieszkanie nazywam klatką na papugi. No i od trzynastu lat mieszka z nami czarna kotka, którą wszyscy bardzo kochamy.

Każde z nas ma swoje zainteresowania i pasje, ja mam na nie najmniej czasu bo najwięcej pracuję.

 

Kilka lat temu, w 2000 roku zaczęła mi świtać myśl, że może dobrze byłoby kupić działkę i zbudowac mały ale wygodny domek z ogródkiem.

Zaczęłam przeglądac katalogi z domami, wnetrzami, ogrodami i......zachorowałam okrutnie !!! Ja też chcę miec taki dom, większą kuchnię, salon z kominkiem, pralnię i suszarnię, sypialnie na poddaszu ze skosami !!! No i garaz na samochód i pomieszczenie gospodarcze na meble i akcesoria ogrodowe. Zamarzyły mi sie kolorowe rabaty, krzaki bzu, jasminu, ładne iglaki...może drzewka owocowe ???

 

No więc do dzieła, nieśmiało zaczęłam zagadywac do męża, ale on postawił wielkie oczy: dom???a skąd weźmiemy tyle pieniędzy na budowę, a kto go będzie utrzymywał, kto bedzie pielęgnował ogród ??? No i ile lat my to będziemy budować ??? Nie, nie, nie chciał o tym słyszeć, w bloku jest wygodnie, ciepło, nie trzeba sprzatac podjazdu w zimie i zgarniac lisci w jesieni i kosić trawy w lecie... itp. Jest po prostu super, a to, że ciasnota i nie ma czym oddychac, to mniej ważne.

 

Ale ja co wieczór zamykając oczy w łóżku widziałam swój dom, troche mgliście, ale tak wrył sie w moje mysli, że za nic nie mogłam go stamtąd wyrzucić.

 

Któregoś dnia poprosiłam o przejażdzke po okolicy, żeby pooglądac obrzeżne dzielnice. Pojechaliśmy, poogladaliśmy i...nic. Za tydzień wizyta w małej miejscowości kilka km od miasta i...nieciekawa propozycja, dojazd ruchliwą trasą. Znowu kolejna wizyta z dugiej strony miasta, pierwsza działka daleko od przystanku, daleko od cywilizacji (Boże co ja bym w zimie zrobiła ?). Nastepna działka wymiarowa, równa, w środku "wsi" z wiejskimi zapachami (obornik), najpierw mąż potem syn zgodnie stwierdzili, że na wsi to oni mieszkac nie chcą.

 

Przestałam umawiać sie w biurach nieruchomości, odpuściłam temat działki, skończyły sie wakacje, wróciłam do morderczej pracy na kilka miesięcy. Może to i dobrze, bo gotówki nie miałam odłożonej sporej, trzeba byłoby brać duży kredyt.



×
×
  • Dodaj nową pozycję...