Pomimo, że codziennie tu zaglądam, to nie pisywałam bo aż tyle czasu nie było. Oczywiście śledzę postępy w pracach nad ukończonym dachem nurniego, koszyczkiem rydzów, pani zielonej... eee nie dam rady wymienić wszystkich, jak pisałam wcześniej, nie komentuję z wiadomych przyczyn ale to już niedługo, zbieram wiedzę
Wracając na moją ziemię opiszę po krótce postęp prac, bo przyznam że już mam się czym pochwalić, a i wpisów w realnym Dzienniku Budowy przybyło :)
Ostateczne uzgodnienia z Wykonawcą poczyniłam 24 października 2004 niedziela, biegałam za panem Mieczysławem* , który zobrazował mi wygląd piwnicy i możliwości jej powiększenia, będzie większa o ponad 30 metrów. Faktem jest, że na otwartej przestrzeni, jaką jest działka, każde pomieszczenie wydaje się niebywale maleńkie, brałam na to poprzeczkę, wszak w ręku dzierżyłam miarkę, której zaufać musiałam. Jak napisane, że to jest 10 metrów, to muszę wierzyć choćby wyglądało na 5.
Prace ziemne, tj kopanie rowów pod fundament garażu rozpoczęły się we wtorek 26 października 2004, następnego dnia zaś wjechała koparka i dokonała nieodwracalnych spustoszeń czyli wydobyła ogromne ilości ziemi pod piwnicę domku, to był szok, przyznaję, że miałam na działce nadmorskie wydmy i wojskowe okopy. Zniszczono znów jedno drzewo... nie będę się nakręcać ale aż dziwne że ludzie któzy mieszkają na wsi od urodzenia nie szanują zieleni. Właściciel koparki to zwykły rolnik, przecież wie ile czasu rośnie drzewo i że należy zachować odległości? Nie, nie będę się nakręcać, chciałam ubić dziada
Później każdego dnia przyjeżdżały betoniarki jak nie do garażu to do domku, raz B 20 innym razem chudziak i tak doczekałam się stanu "0" garażu i zalanych fundamentów domku w ciągu około tygodnia!
W projekcie domku architekt nie uwzględnił zbrojenia, ale oczywiście dałam za namową Wykonawcy i aprobatą Kierownika budowy.
Muszę się otwarcie przyznać, że zupełnie źle sypiam, jeżdżę na budowę codziennie i wciąż łapię się nad tym, że pomimo mojej fizycznej obecności w pracy lub w mieszkaniu, niestety jestem na budowie... Jeżdżę tam z aparatem fotograficznym, utrwalam wszystko, nawet raz nocą zrobiłam fotki zbrojeniom :) Pewnie nie wyjdą ale podjęłam chociaż próbę, rano tj przed samym zalaniem nie mogłam tam być.
5 listopada 2004
Dzień wypłaty, jak to nazywa Pan Mieczysław :) Płacę za kolejne ukończone etapy, tym razem byly to fundamenty domu więc leciałam jak na skrzydłach. Nie udało się szybko bo ludzie na widok pierwszego większego deszczu zwyczajnie zgłupieli i tak z jazdy 130km/h Traktem Brzeskim zrobiło się 30! Zgroza, to samo będzie jak spadnie śnieg... Dojechałam jak już było zupełnie ciemno. Ale nie poddając się obskoczyłam budowę i ku mej ogromnej radości ujrzałam pierwsze dwie ściany garażu! Boże, co za radość, to naprawdę zaczyna być realne. Pijana swym szczęściem wróciłam do domu i już nic nie wyprowadziło mnie z równowagi :) Dziś tam nie jadę, jutro po pracy pewnie znów się ucieszę :) Ach, to pierwszy listopad od lat, który przeżywam szczęśliwie nie poddając się nostalgii. Nawet w Święto Zmarłych zabrałam rodzinkę na działkę, na symboliczny kwadransik ale musiałam. To święto mnie zawsze przybija, tym razem widok postępu w pracach zadziałał na mnie nadzwyczaj kojąco i 1 listopada nie wydawał mi się tak ponury.
Jeszcze ze dwa zdjęcia i klisza pójdzie do wywołania, a wówczas pochwalę się pracami na fotkach.
*poprzedni pan "Wykonawca" okazało się, że pomylił się w wycenie, bagatela o 15.000 ale w związku z tą pomyłką był skłonny zejść do 10.000 "i tak pracowałby po kosztach" jak powiedział, lecz nie chciałam żeby aż tak się poświęcał. Obecny Pan jest znacznie tańszy i do tego posiada uprawnienia budowlane, fakt - nie ma własnej koparki ale bez przesady, to jest jeden dzień pracy, który wyniósł 900 złotych... i jedno moje drzewko hehe no cóż bywa i tak.