Miesięcznik Murator ONLINE

Skocz do zawartości
  • wpisów
    134
  • komentarzy
    0
  • odsłon
    172

Entries in this blog

Ela_i_Maciek

I tu docieramy do bardzo ważnego momentu.

 

 


Pewnie nie jesteśmy odosobnionym przypadkiem... Oboje pracujemy (jeszcze) w korporacjach, co zasadniczo zjada nam po kilkanaście godzin dziennie. Ze względu na to, nie mamy czasu NA NIC (nawet tygodniowe zakupy jedzenia robimy o dzikich porach w weekendy tuż przed zamknięciem supermarketu). Niestety większość "normalnych" spraw musimy załatwiać w sobotę / niedzielę... Czasem uda się nam wyrwać na siłownię / aerobic lub do kina. Znajomi zostali w znakomitej większości zredukowani do wspisów w komórce... Jest ciężko...

 

 


No i takim dwum żuczkom urodził się pomysł budowy. Głównie dlatego, że nie chcemy mieszkać w bloku... jak kto czytał "http://forum.muratordom.pl/viewtopic.php?t=61157" rel="external nofollow">Dziennik domu, którego nie ma (Nefer)", to doskonale rozumie dlaczego (też zdarza nam się słyszeć najróżniejsze odgłosy dochodzące z mieszkań / łazienek sąsiadów).

 

 


Budowanie jest zajęciem bardzo praco- i czasochłonnym. To truizm, rzecz oczywista dla wszystkich; ale nas przeraziło to, jak wiele czasu potrzeba na przygotowanie i załatwienie wszystkiego!!

 

 


Nie będzie chyba dla nikogo zaskoczeniem, że bez pomocy nic nie udałoby się nam załatwić (kiedy urzędnicy kończą pracę, my właśnie zabieramy się na kolejne spotkanie / kolejny projekt / kolejną kawę i suniemy dalej do głębokiej nocy...). Kultura korporacji ma pewne pozytywne strony - wszystko do późnego wieczora można załatwić, bo wszyscy są w pracy. Wystarczy email lub telefon.

 

 


Spróbujcie załatwić coś z urzędem przez email lub telefon!!! Wolne żarty...

 

 


Największym sprzymierzeńcem są w "tej walce" nasi rodzice. Eli Tata pomógł nam z załatwieniem formalności w gazowni i elektrowni. Oprócz tego jest dla nas nieocenionym źródłem dobrych rad budowlanych i przy każdej nadarzającej okazji egzaminuje nas ze zdobytej dzięki lekturze "Muratora" wiedzy. Moja Mama załatwiła praktycznie wszystkie dokumenty i "wychodziła" nam drogę dojazdową. Z drogą to było tak, że pas ziemi pod drogę przypominał dziką knieję, którą trzeba było od zera ruszyć. Na szczęście urząd prowadził w okolicy remont dużej ulicy i miał pod ręką maszyny i nadmiar asfaltu. Udało się w połowie lipca przeorać knieję i rzucić na to trochę asfaltu. Prowizorka, ale działa.

 

 


Wdzięczni rodzicom za całą pomoc, jaką nam okazali, odebraliśmy pozwolenie na budowę w dniu 21.08.2006. Jakim gorzkim rozczarowaniem była dla nas informacja uzyskana w urzędzie, że otrzymana pozwolenie tak naprawdę nic nam nie umożliwia!!! Najpierw sąsiedzi mają czas na wyrażenie opinii... (ZAJĘŁO IM TO MIESIĄC!!!), potem trzeba uderzać na ul. Bagateli, co spowodowało utratę kolejnego tygodnia...

 

 


Takim sposobem ruszyliśmy 4 października 2006.

Ela_i_Maciek

Wizyta w Koronie spowodowała małą zawieruchę...

 

Nie dość, że pani architekt (dokonująca adaptacji projektu) musiała zamówić nowy projekt - dobrze, że z tego samego biura, więc nie obciążyła nas dodatkowo kosztami nowego projektu, oprócz "manipulacyjnych" 300 zł - to musiała wprowadzić na mapy zupełnie inny dom... Było trochę biadolenia, że napracowała się rysując te wszystkie zmiany do Korony, których sobie zażyczyliśmy. Koniec końców zapłaciliśmy za te zmiany, ale w cenie dostaliśmy też kilka zmian w Gemini (np. likwidację słupa, który nie wiedzieć czemu jest w samym centrum garażu w oryginalnym projekcie!!).

 

Niestety najpoważniejszym problemem okazało się wynikające ze zmiany opóźnienie rozpoczęcia budowy.

 

Po pierwsze, trzeba było zmienić decyzję o warunkach zabudowy. Głównie dlatego, że wniosek na oryginalną decyzję, wypełnialiśmy z myślą o Koronie (dom parterowy z poddaszem użytkowym...). Zajęło to chyba 2-3 tygodnie.

 

Potem trzeba było przygotować wszystkie dokumenty do złożenia w urzędzie z wnioskiem o wydanie pozwolenia na budowę...

 

W sumie wszelkie tego typu prace zakończyliśmy pod koniec czerwca, składając wreszczcie pełny (jak myśleliśmy) komplet dokumentów w urzędzie...

 

Oczywiście okazało się, że nasz wniosek kompletny jednak nie jest - pewnie, jak to ma miejsce w przypadku znakomitej większości budujących dom indiwidualnie. Otóż, okazało się, że my poprosiliśmy o zgodę na budowę domu.... Ale co z odpadami? Trzeba jeszcze poprosić o zgodę na budowę ŚMIETNIKA i SZAMBA (a nam, naiwnym, wydawało się to tak oczywiste, że jedno i drugie idzie w parze z domem, że nie wpisaliśmy...). Pani w urzędzie czekała TYLKO 3 tygodnie, żeby nas o tym poinformować... a w zasadzie nie poinformowałaby nas o tym wcale (i czekałaby swoje ustawowe 60 dni, aby uwalić wniosek), gdyby nie moja mama.

Ela_i_Maciek

Wróciliśmy do domu (z wizytą byliśmy we dwoje i towarzyszyła nam Ciotka).

 

Wszyscy pytają o wrażenia i ja już w tym pytaniu (i spojrzeniu mojej mamy) wyczułem, że widać po nas, że coś było bardzo nie tak. Opisaliśmy, co zobaczyliśmy i podzieliliśmy się wątpliwościami. Stanęło na tym, że projekt należy zmienić!

 

 

W zasadzie bez większego namysłu wybraliśmy następcę. Projekt Gemini, którego w zasadzie celowo nie wymieniłem kilka postów wyżej wśród faworytów z biura "Domowe Klimaty", podobał się nam "od zawsze". Między Bogiem, a prawdą, był w ogóle pierwszym projektem, który zwrócił naszą uwagę i zawsze w późniejszych rozmowach o innych projektach stanowił punkt odniesienia.

 

Przez dłuższy czas doszukiwaliśmy się wielu wad tego projektu:

 

* a to do łazienki na dole wchodzi się prosto z salonu, co może być krępujące dla osób w salonie i dla osoby korzystającej z łazienki

 

* a to nie ma tarasu

 

* a to okna w kuchni nie wychodzą na front domu (Ela bardzo tak chciała)

 

* a to, że dom ogólnie jest "taki ogroooomny" (z zewnątrz) i wysoooooooki

 

* a to, że wygląda jak ambasada i nie nadaje się dla młodego małżeństwa (że niby strasznie się będziemy "NAPUSZAĆ" i "WYRASTAĆ ponad okolicę")...

 

itd., itp. Dużo było takich - nieraz bardzo wydumanych i kuriozalnych - negatywów. Niemal programowo ustawiliśmy się "na nie" i szukaliśmy dalej innych projektów.

 

Dla jasności - naszym zamiarem jest zbudowanie domu wygodnego, a taki z definicji musi być więszky niż średni (bo praktyczny układ wnętrz, naszym zdaniem, daje wygodę dopiero w połączeniu z przyjemną przestrzenia). Postanowiliśmy, że zatrzymamy się na ok. 200 mkw powierzchni użytkowej. Zarówno Korona, jak i Gemini, ten warunek spełniają (no może z małym nagięciem dla Gemini, które jest nieco większe...)

Ela_i_Maciek

No to przyszła ta Wielkanoc, którą spędziliśmy rodzinnie u mojej ciotki.

 

 


Jakoś akurat w tym samym czasie kupiliśmy projekt domu - KORONA - i umówiliśmy się z panią architekt, która nam go sprzedała, na wprowadzenie do projektu pewnych zmian oraz na wykonanie pozostałych czynności związanych z przygotowaniem projektu do złożenia w urzędzie dzielnicy z prośbą o wydanie zgody na budowę.

 

 


Radość z wyboru projektu była ogólna - rozeszła się na całą rodzinę. Każdy prześcigał się w szukaniu już zbudowanych Koron - aż dziw bierze, jak człowiek się zorientuje, ile tego stoi... To naprawdę bardzo popularny projekt. Wszystkich prześcignęła ciotka, która znalazła Koronę.... za swoim płotem Byliśmy u niej przecież wiele razy, ale jakoś nikt nie zwrócił uwagi na jej najbliższe sąsiedztwo i nie wyszukał tam projektów szczególnie godnych naśladowania... (my z założenia nie zdecydowaliśmy się na projekt indywidualny - bo nie chciałoby się nam spędzać tyle czasu z architektem, pewnie pokłócilibyśmy się ze 2 miliony razy i koniec końców i tak skończylibyśmy z katalogiem projektów gotowych...).

 

 


No i proszę, taka niespodzianka... A wszystko okazało się w czasie poobiedniego "spaceru ze psem", gdy tak sobie z Elą beztrosko snuliśmy plany, jaką to dachówką obłożyć naszą Koronę, Ciotka zwróciła naszą uwagę "na ten piękny dach wyłożony karpiówką w naturalnym, ceglanym kolorze"... Jakby nas kto obuchem walnął, bo wszyscy stanęli jak wryci. Przed nami piękna Korona, z fantastycznie zrobionym wolim okiem (o co, jak powszechnie wiadomo, niełatwo!), pokryta piękną karpióweczką w koronkę. Inwestor wprowadził kilka zmian do projektu, które wydały się nam bardzo udane.

 

 


Ku naszemu zaskoczeniu i uciesze, po namowie Ciotki, udało nam się ową Koronę zwiedzić również w środku.

 

 


...

 

 


I TO BYŁO NAJLEPSZE, CO NAS MOGŁO SPOTKAĆ!!!

 

 


Po wejściu do domu ogarnęło nas ogromne rozczarowanie. Nie wystrojem wnętrza, lecz samym projektem. To, co na rysunkach architektonicznych w katalogu wygląda na ogromny salon, w którym człowiek chciałby odetchnąć pełną piersią i "poczuć przestrzeń", jest tak naprawdę malutkie (w sensie względnym naturalnie, bo salon ma jakby nie patrzeć 30 mkw). Już więcej przestrzeni czuje się w hallu i otwartej na hall kuchni!!!

 

 


Nic to, ogólnie można to przyjąć i ładnie grając kolorami i materiałami użytymi do wykończenia jakoś tę przestrzeń "zbudować". Niezrażeni jeszcze jakoś strasznie podążyliśmy na górę. Oczom naszym ukazał się spory (ok 15 mkw; po zmianach, które zaplanowali właściciele domu), zachęcający hall z wysokim sufitem. Z hallu są wejścia do 3 sypialni, ogólnodostępnej dużej łazienki i do sauny. Sauna i łazienka - SUPER! Nic dodać, nic ująć. Ale te sypialnie.... W projekcie każda z nich ma mieć garderobę... Ale co to za garderoba, skoro z dwóch ścian trzeba zrezygnować, bo idą tam skosy połaci dachu kopertowego?? W oglądanej przez nas Koronie garderób nie było. Sypialenki (każda w projekcie ma po ok. 16 mkw) wydały się małe i niepraktyczne - przede wszystkim ze względu na skosy, które zasadniczo ograniczały pole manewru w zakresie zaprojektowania i użytkowania tych pokoi. Dodam, że ścianki kolankowe są w tym domu dość niskie i mają ok. 90-110 cm (w zależności od miejsca).

 

 


Naprawdę fajna jest sypialnia "państwa domu" - duża, przestronna i widna. Z wewnętrzną łazienką. Ale co to za pociecha. Druzgocącą klęskę projekt poniósł jednak w związku z małym wydarzeniem, którego byliśmy świadkami... Otóż syn właścicieli (na oko 6-7 lat mu było) wsiadł na swój rowerek i zaczął zasuwać po pokoju (sypialnia na górze). A w pokoju tym jest lukarna. Nigdy wcześniej nie widzieliśmy lukarny od wewnątrz domu i dopiero przy okazji "wizytacji" rzuciło nam się w oczy, jak ta konstrukcja wygląda od środka. Strasznie niebezpieczna jest krawędź styku bocznej ściany lukarny ze skośną połacią dachu... Do dzisiaj mam przed oczami tego szkraba na rowerze, który w pełnym pędzie mijał ją o kilka centymetrów (od głowy), jeżdżąc po pokoju na rowerze. Już miałem wizję wielkiego *ŁUP*, głośnego *AŁ!* i zdezorientowanego towarzystwa, które nie wie, co się właściwie stało i dlaczego brzdąc wije się tak po podłodze...

 

 


Pomijając krwiożerczość tej krawędzi ścian, widzę też jej niepraktyczność... Biurka się tam nie wstawi. Jak dzieci podrosną to będą się o nią uderzać głową przechodząc pod ścianą w głąb pokoju. Albo uderzą w nią zabawkami, plecakiem z książkami... Non stop będzie to łapane paluchami. Czyli brudne, a może i podrapane i ciągle do odnowienia.

Ela_i_Maciek

Teraz wrócę na chwilę do opowieści o zakupie działki.

 

 


Kupienie ziemi w Rembertowie to nielada sztuka (tak było 2 lata temu, teraz to zupełny horror). Niby widać puste place, jak człowiek pojeździ tymi uliczkami... Ale sąsiedzi nic nie wiedzą. A jak wiedzą, to nie powiedzą, bo po co dać komuś zarobić!

 

 


Szczególnie ciekawe były obserwacje zachowania członków tej samej rodziny. Tu wtrącę dla jasności: większość terenów, na których obecnie buduje się domy w R-towie, była przed wojną polami uprawnymi. Należało to wszystko do kilkudziesięciu rodzin, które teraz dzielą te swoje hektary na działeczki przechodzące z dziadków na dzieci i wnuki... i sprzedają.

 

 


Zatem nie trudno trafić na siostrę, kuzynkę, szwagra, których rodzina miała / ma działki do sprzedania. Ale nikt nic nie powie, bo A) sami już swoje sprzedali i nie dadzą rodzeństwu/kuzynostwu zarobić, albo B) im w spadku nic z nieba nie spadło i tym bardziej nie dadzą zarobić. Świństwo straszne. Takie to tanie i wredne, że aż przykre. A ty tułaj się człowieku, jak cyganka z wróżbami, od domu do domu. Pukaj. Pytaj. Odchodź z kwitkiem (w najlepszym razie, bo w gorszym to i obelga się trafi).

 

 


Większość z tych 8 miesięcy, które zajęło nam kupienie działki, spędziliśmy na takich wędrówkach. W sumie już nie pamiętam (może Ela pamięta i, jeżeli mi powie, to tu napiszę), jak trafiliśmy na właścicielkę naszej ziemi. W każym razie była to miła pani po 50-tce, która w spadku otrzymała 2 działki. I obie miała jeszcze na sprzedaż. My wybraliśmy jedną z nich i kupiliśmy.

 

 


Kilka miesięcy później (na późna wiosna 2005) spotkałem, przy okazji odwiedzin na włościach (bo wiadomo - pańskie oko konia tuczy... choć tu raczej pewnie tuczyło te ch...ne akacje), spotkałem jakiegoś sympatycznego pana, który śmiało (za śmiało, jak na mój gust, bo wtedy jeszcze nie wiedziałem, kim był) wycinał w pień akacje na sąsiedniej działce. Nieśmiało pytam, co robi. A on na to, że teren pod dom czyści. Ucieszyłem się co nie miara, bo myślę sobie - sąsiad jakiś taki zaradny. Fajny będzie do grilla (w sensie: węgiel podrzuci i po piwo pójdzie.. ).

 

 


Niestety przyszły wybory i wygrały Kaczuchy. Jakiś miesiąc, dwa po wyborach otrzymuję dziwny telefon: "Dobry wieczór. Jestem Pana nową sąsiadką!"... Myślę sobie, co co chodzi??? Jaką znowu sąsiadką...? "No działkę obok pana kupiłam!". Myślę sobie: SUPER. To już po obu stronach mam sąsiadów. Domy wyrosną jak na drożdżach, droga będzie, media będą!!.. Euforia.

 

 


Po nitce do kłębka... Okazało się, że po wyborach sąsiad (ten od akacji) powiedział, że z Kaczuchami w jednym kraju to on nie wytrzyma i wyniósł się do Niemiec, uprzednio sprzedając ziemię. Mojej nowej sąsiadce. Cóż, zmartwiłem się, bo nadal nie mam sąsiada po drugiej stronie (skrócę historię: działka obok nadal jest pusta - to znaczy porośnięta, jak prehistoryczna puszcza - ale ponoć sprzedana komuś, kto ma się budować... jeszcze nigdy człowieka na oczy nie widzieliśmy).

 

 


ALE!!! Ha! Sąsiadka ma męża, co samo w sobie zabronione i złe nie jest. W końcu ja mam żonę. Ale ten mąż to nie byle kto. To mój najlepszy kolega z klasy w szkole podstawowej!!! Ten świat to jednak mały jest. Niesłychanie! Mało tego - sąsiad już wybudował prawie cały dom na swoich 798 m kw i dawno nas prześcignął w zaawansowaniu inwestycji. Widać on obrał wobec Kaczuch strategię "na przeczekanie" i nie zamierza frunąć do Niemiec. Chwała mu za to, bo kolegę tak lubię, że sam pójdę dla niego po piwo do grilla!!

 

 


No to oni mają dom, a my mamy ziemię. I projekt! Bo wybraliśmy ... KORONĘ. I nastała Wielkanoc 2006.

Ela_i_Maciek

Nabyliśmy ziemię.

 

 


Krok 2 - projekt domu.

 

 


Uuuuu... co to się nie działo Cała rodzina zaangażowana. I głównodowodzący (ja) + ośrodek centralno-opiniodawczy (Ela). Przebrnęliśmy chyba przez publikacje wszystkich biur projektowych, które oferują projekty gotowe. Myślę, że będzie tego sporo ponad tysiąc projektów. Zaczęliśmy jeszcze przed sfinalizowaniem zakupu ziemi - póki co tak niezobowiązująco. Po zakupie działki pojawił się pierwszy problem - trzeba było ograniczyć zakres poszukiwań projektu do domów o określonych wymiarach zewnętrznych - bo te nasze hektary jakieś takie niewielkie... 24,5 x 32,5 metra. Uwzględniając wszelkie wymagania w zakresie umiejscowienia domu na działce w odpowiednich odległościach od granic, szamba, ujęcia wody i jeszcze innych tam rzeczy, okazało się, że wybór ograniczony mamy dość znacznie. Odpadły wszystkie parterówki, które z natury rzeczy są raczej działkożerne.

 

 


Wertowanie katalogów wspominam z łezką w oku... z każdym nowym katalogiem pojawiał się nowy faworyt. Najpierw, rzecz jasna, odrzuciliśmy wszelkie domy piętrowe na rzecz pięknych domów z poddaszem użytkowym. Głównie ze względu na ładne dachy.

 

 


Bardzo długo na topie były kwiatowe propozycje biura "Archon": http://www.archon.pl/index.php?act=32&lang=pl&all=1&sid=m3f01a0b85bb23" rel="external nofollow">Dom w orchideach i http://www.archon.pl/index.php?act=32&lang=pl&all=1&sid=m3ffac3a368ace" rel="external nofollow">Dom pod sekwoją.

 

 


Potem pojawiały się różne inne, aż wreszcie trafiliśmy na stronę biura "Domowe Klimaty" (wcześniej znanego jako "APA Domy"). Tutaj spodobało nam się kilka projektów, a szczególnie trzy: http://www.domoweklimaty.pl/index.php?id=4&hid=739" rel="external nofollow">Aura, http://www.domoweklimaty.pl/index.php?id=4&hid=763" rel="external nofollow">Korona, i http://www.domoweklimaty.pl/index.php?id=4&hid=770" rel="external nofollow">Kurant. Długo, długo na czele pozostawała Korona.

Ela_i_Maciek

Od AD 2005 jesteśmy zatem obszarnikami. Mamy całe 798 m kw (choć moja mania wielkości każe mi myśleć, że mamy całe 800 m kw... jakoś lepiej brzmi niż siedemset dziewięćdziesiąt osiem ).

 

 


Teren piękny - nieprzebyte chaszcze akacji, jakieś brzozy, jakieś dęby. Dom stanie w ładnym zadrzewionym zakątku...

 

 


Ale - najpierw potrzebna nam... DROGA, potem media.

 

 


Z drogą to było tak, że na planach to ona - owszem - była. Ale w "realu" to ten pas ziemi na drogę był jeszcze bardziej zalesiony niż nasza działka. Skrócę nieco historię (w której - bez drogi!!! - pół domu zbudował na działce obok nasz sąsiad... nawet całkiem sprawnie mu to szło) i powiem, że od lipca 2006 droga już jest. Nawet taka trochę asfaltowa.

 

 


Mediów ciągle nie ma (10.2006), ale mają być. Podobno niedługo ma być prąd (do końca AD 2006). Gaz ma być na wiosnę 2007. Wodę już mamy - z własnego ujęcia głębokiego na 22 metry. Sąsiad zabrał próbkę tej wody (co prawda ze swojej studni, która jest taka sama jak nasza i oddalona od niej o ok. 10 m) do Sanepidu i kazał zbadać. W Sanepidzie nie wierzyli, że w Warszawie może być taka czysta woda. Więc my się cieszymy. Będzie można pić bez obaw o zdrowie.

Ela_i_Maciek

Kilka miesięcy przed ślubem (29/08/04) podjęliśmy decyzję. Budujemy się!

 

 


Zaczęło się od tego, że któregoś wieczora wpadł mi w oko link w internecie do strony z katalogiem projektów domów... I ruszyła lawina

 

 


Krok 1 - zakup działki.

 

 


Trzeba było zastanowić się nad masą kwestii związanych z wyborem miejsca, w którym przyjdzie nam (nadal taką mamy nadzieję) spędzić wiele lat wspólnego życia. Podstawowe kwestie dotyczyły trzech pytań pierwotnych:

 

 


1. GDZIE?

 

 


2. JAKA DUŻA?

 

 


3. ZA ILE?

 

 


Poszukiwania zaczęliśmy na wiosnę 2004. Najpierw bez ładu i składu objeździliśmy zupełnie przypadkowe miejsca na zachodzie Warszawy (od Starych Babic aż do Leszna). Nic nam nie przypadło do gustu. Ponieważ nic szczególnie nas nie urzekło - a nie chcieliśmy kupować kawałka ziemi, na której jeszcze rok temu rosły jakieś zboża - ruszyliśmy na Wschód.

 

 


Z tym Wschodem to jest tak, że jakoś oboje stamtąd jesteśmy. To znaczy Ela (z Białegostoku) nieco bardziej niż ja (z Pragi Południe.. ). No to ruszyliśmy... Najpierw Halinów, potem Sulejówek, potem Wesoła, potem (mój rodzinny) Rembertów... No i padło na Rembertów (Ela cały czas twierdzi, że całe to "szukanie" było jedną wielką ściemą, bo i tak mieliśmy skończyć w Rembertowie...). Szukanie trwało dobre 8 miesięcy i zakończyło się szczęśliwym (mamy nadzieję) finałem na przełomie roku 2004 i 2005.

Ela_i_Maciek

No to zaczęliśmy. Trochę to trwało i dużo będzie tego pisania. Pewnie, jak będziemy to czytać za 5, 10, 15 (??? czy wtedy będzie jeszcze internet???) lat, to się zaśmiejemy i powspominamy czasy pionierskiej budowy.

 

Per aspera ad astra... mama zawsze mi to powtarzała i święcie w to wierzę. Cóż, pomęczymy się i będzie dobrze... no bo jak ma być??

 

A zaczęło się to wszystko w roku 2004...



×
×
  • Dodaj nową pozycję...