Dziennik Bartłomieja
13.12.2002
Minęło ponad 6 miesięcy, jak nie zaglądałem do mojego dziennika budowy. Niedobrze, a raczej wstyd. Postaram się teraz nadrobić moje wpisy bo działo się....... oj działo.
Ostatni wpis skończyłem na wylewaniu stropu. Tak - strop mi się udał, ani jednej ryski, ani jednego pęknięcia. Właściwie nie mam żadnych grubszych zastrzeżen do wykonanej pracy, po wylewaniu pozostały jedynie tylko jakieś nieliczne "nieobetonione" druty zbrojenia, które wymagały zabezpieczenia. I już.
Wymurowanie poddasza okazało się zadaniem wyjątkowo banalnym. Robota szła dobrze, sprawnie. Kłopoty zaczęły się, a własciwie "wyszły", przy stawianiu konstrukcji dachu.
I w tym miejscu musze się mocno uderzyć w piersi i przynać publicznie do popełnienia CIĘŻKIEGO GRZECHU inwestorskiego. Otóż wskutek przeróżnych napiętrzających się obowiązków służbowcyh (wyjazdy itp) niedopilnowałem budowy. Najciężej odbiło się to na kostrukcji dachu, która została wykonana przez cieśli na ich własny sposób. Nie przypilnowałem, aby trzymali się ściśle projektu a oni stwierdzili, iż doświadczenie upoważnia ich do nieuzgodnionych zmian w konstrukcji dachu.
Na budowie pojawiłem się za późno, aby wstrzymywać jakiekolwiek prace. Dodatkowo dołożyła się do tego moja nieznajomość tematu - wielokrotnie oglądałem kostrukję i nie widziałem niezgodności. Refleksja pojawiła się zbyt późno dach był już prawie całkowicie odeskowany. Miałem szczerą chęć kazać im rozbierać cały dach, ale już wtedy nie najlepiej układało mi się z wykonawcą, więc ryzykowałem zwyczajnie porzucenie budowy.
Po dokonoaniu inspekcji przez dwóch niezależnych od siebie fachowców (w tym mojego zaufanego projektanta) okazało się, że nie jest tak źle. Przegoniłem cieśli z budowy, wykonawcę też i zabrałem się do sporządzania listy poprawek. Najwięcej dotyczyło więźby, ale mam na tyle szczęścia, że żadne z nieprawidłowości wykonawców nie są nie do naprawienia. Projektant zaproponował zmiany (poprawki), poprzeliczał wszystko i okazało się, że po dorzuceniu kilku elementów, podparciu niektórych elementów "niekłopotliwych" estetycznie miejscach, dach zachowa swoją zdolność unoszenia ciężarów przewidzianych w projekcie.
Poprawki dachu zamierzam zrobić przy pomocy dekarzy. Znalazłem dwóch, którzy deklarują chęć pomocy i mam pewność, że solidnie wykonają swoją robotę. Jeden z nich jest polecony przez kolegę z pracy, który miał jeszcze większe "przygody" ze swoją więźbą.
Jestem dobrej myśli.
Aby uporządkować nieco mój dziennik, muszę trzymać się kalendarza. Dokładnie 10. lipca otrzymałem od mojego wykonawcy "sesemesa" z wiadomością, że budowa została zakończona. Oprócz zastrzeżeń do wykonania więźby, na mojej liście zastrzeżeń nie pojawiły się już jakieś bardziej znaczące pozycje - ot, kilka drobiazgów nie mających znaczenia dla konstrukcji budynku bądź jego właściwości.
I tak dobrnąłem do końca fazy pierwszej budowy mojego domu, czyli stanu określanego jako surowy otwarty. To na razie koniec prac na ten rok, reszta rusza na wiosnę.
Jak do tej pory zdobyłem bardzo istotną nauczkę na przyszłość. Za żadne skarby nie pozostawić budowy na dłużej niż jeden dzień w rękach wykonawców. Inspekcja inwestora musi być wykonywana codziennie, choćby miało to kosztować wiele czasu, energii czy paliwa. Nerwy, jakich w ten sposób można uniknąć są bezcenne.
Wiem, że pisze rzeczy oczywiste dla większości inwestorów z forum Muratora, ale może mój wpis ostrzeże kogoś przed pójściem w moje ślady.
Tak czy inaczej, w przyszłość patrzę z optymizmem. Przecież już za rok będę mieszkał w moim wymarzonym domu.......
cdn.
0 komentarzy
Rekomendowane komentarze
Brak komentarzy do wyświetlenia