Dziennik Marty i Arka
Nastał nowy 2003 rok. Biorę sprawy w swoje ręce. Jadę do Aleksandrowa i rozpytuję się okolicznych mieszkańców czy nie wiedzą, przypadkiem, kto ma działkę do sprzedania. Łażę od jednego do drugiego. W koncu udaje mi się uzyskać jakieś sensowne informację. Znalazłem właściciela ładnej działki i mam do niego telefon. Jesteśmy podekscytowani.
Wieczorem dzwonię do właściciela. Rozmawiamy i uzgadniamy szczegóły. Cena wydaje się atrakcyjna - 25zł/m2. Jest jeden szkopuł, jest jeszcze jeden chętny na tę działeczkę. Pani właścicielka każe nam się wstrzymać 3 dni. Czekamy na telefon z niecierpliwością.
Telefon dzwoni po trzech dniach - możemy kupować. W domu radość. Dzwonimy do rodziców i jedziemy oglądać działeczkę. Pada śnieg, jest zimno. samochody grzęzną w błocie, ale my jesteśmy w siódmym niebie.
Rodzice wysiadają z samochodu. Patrzą. Na działce 20cm śniegu. Nic nie widać. Jest bardzo zimno więc po wypaleni papierosów wsiadamy do samochodu i jedziemy do naszego M-3.
Trudno szukać jakiś zachwytu na twarzach naszych rodziców. Decyzję pozostawiają nam, a my o niczym nie mamy pojęcia. Zjadają z nami obiad i odjeżdżają do domu.
0 komentarzy
Rekomendowane komentarze
Brak komentarzy do wyświetlenia