Dziennik Marty i Arka
Marcie działeczka się podoba. Jest nią wręcz zachwycona. Na górce, nawt ładna okolica i dość blisko do centrum.
Dzwonimy do właścicielki i mówimy jej, że decydujemy się na zakup. Staram się jeszcze coś wytargować. Jest dobrze cena spada do 23zł/m2.
Poniważ poczytałem trochę Muratora wiem mniej więcej co mam sprawdzić i uzgadniam z panią termin, że transakcję dobijemy za dwa tygodnie.
Po trzech dniach otrzymujemy od niej telefon, że ma kupca i musimy się decydować. Jesteśmy w lekkiej panice. Dzwonię do rodziców i teściów i pytam się czy nie pożyczą nam kasy na zaliczkę. Pożyczą. Hurra!
Oddzwaniam do kobiety i umawiamy się z nią na godz. 15 następnego dnia.
Kasa jest. Jedziemy.
W trakcie rozmowy z właścicielką okazuje się, że tym drugim potencjalnym kupcem jesteśmy my (odezwało się biuro obrotu nieruchomościami). Teraz atuty są w naszych rękach. Zbijamy cenę do 20 zł/m2. Jest super. Umowy przedwstępnej nie sporządzamy. Mam tydzień na sprawdzenie działki. Mówię, że muszę sprowadzić geotechnika.
Po dwóch dniach babsko dzwoni i mówi, że działki nam nie sprzeda. Jesteśmy załamani. Marta jest zła, że nie spisaliśmy umowy.
Później okazało się, że mieliśmy szczęście! (Działka była usytuowana w miejscu starej żwirowni, która 20 lat temu została wypełniona śmieciami.)
0 komentarzy
Rekomendowane komentarze
Brak komentarzy do wyświetlenia