Ella na Bezdrożu
Rozdział 3.
Don't cry for me, Argentina...
Mój ułamek Arkadii na Bezdrożu miał być z założenia azylem weekendowym - kocyk, koszyk z prowiantem i orkiestra słowików...
W tym celu został zagospodarowany kawałek trawnika otoczony brzózkami. A na reszcie królowała, jak do tej pory, pszenica dotychczasowego dzierżawcy.
I tak miało być przez czas nieokreślony, raczej długoletni... W mglistej perspektywie przyszłości rysowała się jakaś altanka, może domek letniskowy....
W końcu miałam wygodne mieszkanie, otrzymane w prezencie od rodziców... Mówiliśmy sobie z Qbkiem, że poczniemy i odchowamy w nim spadkobierców, a za lat kilkanaście pomyślimy o przeprowadzce poza miasto...
.... Aż pewnego dnia nasz błogi spokój został naruszony przez spółdzielnię mieszkaniową. Po dziesięciu latach od podpisania umowy i opłacenia mieszkania wg ceny jego wybudowania, spółdzielnia urządziła "ostateczne rozliczenie" i zażądała od nas dopłaty.... 84 tysięcy PLN !
Jak to możliwe? Otóż przy podpisywaniu umowy został przemilczany przez spółdzielnię pewien istotny szczegół - osiedle powstało wedle zasad systemu argentyńskiego .
Oznaczało to w praktyce, iż po wybudowaniu całego osiedla (w ciągu 10 lat), cena metra kwadratowego zostanie dla wszystkich uśredniona. W efekcie mój blok zbudowany jako pierwszy za 800zł/m2 miał być zrównany z najnowszym za 2500/m2. Stąd dopłata...
Pierwsza nasza reakcja - to niemożliwe ...
Okazało się jednak możliwe...
Mieliśmy w tym momencie przed sobą trzy możliwości:
a/ dopłacić i mieszkać dalej z nieustającą świadomością bycia wykorzystanym przez oszustów i złodziei;
b/ walczyć do upadłego w sądach, trwoniąc w tym celu zdrowie oraz najbliższe 10-20 lat (według oceny prawników);
c/ sprzedać mieszkanie ze stratą tych 84 tys. , przeboleć, wynieść się daleko, odizolować od problemu.
Trudna decyzja...
Po wielu wewnętrznych bojach wybraliśmy trzecią opcję...
0 komentarzy
Rekomendowane komentarze
Brak komentarzy do wyświetlenia