zaległy dziennik łowcy krokodyli
Żal puścić w niepamięć przygodę związaną z budową. To wyzwanie dostarczyło mi wiele emocji. Z jednej strony chciałem jak najszybciej zrealizować swój cel, z drugiej trochę szkoda, że to już finał. Tak jak z życiem. Dorastamy, dojrzewamy w pośpiechu, a później zdziwienie, że tak szybko się skończyło.
Rok 2002
1. Korzenie
Rodzice pochodzili z małej wioski w okolicach Jarocina. Mimo, że po wojnie założyli sobie gniazdko we Wrocławiu, spędzali tam każdy urlop pomagając w żniwach. Przymusowe wakacje na wsi stały się więc również moim udziałem. Wioska składała się z kilku zagród dość odległych od siebie i pewnie to było powodem, że zdobycze cywilizacji docierały tam mocno spóźnione. Elektryczność w 1975, wodociąg 15 lat później, a za kolejne dziesięć lat telefon. Któregoś lata wujek Franek wrócił z zebrania gminnego z nowinką, że na przepływającej nieopodal rzeczce powstanie zapora, a w miejscu gdzie zwykliśmy pasać krowy - zbiornik wodny. Nie ukrywałem swojej radości z tego powodu, bo pływanie zawsze było moją pasją. Niestety przez kolejne 35 lat nic w tym kierunku nie zrobiono. Z czasem wioskę odwiedzałem coraz rzadziej - wybierając na wakacje miejsca, gdzie było dużo wody, a o planach budowy zapory nikt już chyba poza mną nie pamiętał.
W maju 2002 kuzyn Janek syn wujka Franka zaprosił mnie na komunię swojego kolejnego syna i ... .
0 komentarzy
Rekomendowane komentarze
Brak komentarzy do wyświetlenia