Miesięcznik Murator ONLINE

Skocz do zawartości

Agduś

Użytkownicy
  • Liczba zawartości

    19 272
  • Rejestracja

  • Wygrane w rankingu

    1

Zawartość dodana przez Agduś

  1. Sądy się zatkają sprawami. Na pewno wielu ludzi jest świadomych bezpodstawoności tych zakazów i nie przyjmują mandatów. Sądy będą musiały to wszystko rozpatrzyć, a przecież właśnie teraz odkładają im się sprawy, które miały być załatwione w tym czasie. Oczywiście sądy pisowskie będą hurtem orzekały winę i wyższe kary. Ludzie się odwołają, więc i sądy apelacyjne się zakorkują. Ciekawe, za ile lat skończy się ostatnia sprawa mandatu z czasów kwarantanny. A może od razu założą, że poczekają aż się te sprawy przedawnią?
  2. Jak filozoficznie się tu zrobiło!!! To i ja dołożę swoje: Bez zdziwienia widzę, że właściwie nic się nie zmieniło w naszych rodzinnych układach. Nie kłócimy się (bardziej niż zwykle, bo niech zaśpiewa głośno przed domem ten, kto się nigdy nie pokłócił z dzieckiem-nastolatkiem), ba nawet chyba mniej niż zwykle się kłócimy, bo dzieci z nadmiaru czasu udało się zmusić do odgarnięcia choćby ścieżek w pokojach, więc główny punkt zapalny zniknął albo prawie zniknął. Z jednej strony wkruwia mnie fakt, że dla odmiany jestem w pracy 12/24 albo i więcej, z drugiej wiem, że wiele osób mi zazdrości, że mam tę pracę i raczej jej nie stracę, chyba, że sama tak zdecyduję. Bardziej jeszcze wkruwia mnie zakaz wychodzenia z domu. Mam las 200 metrów od domu i nie mogę tam iść na spacer z psem. Za to w ogrodzie się mogę wyżywać, kiedy sobie zrobię przerwę od pracy zawodowej. A to akurat mi się udaje, bom tak dziwnie skonstruowana, że lepiej pracuje mi się w nocy (znaczy nadupiesiedząc, a nie w ogródku). Zwierzyniec przeszczęśliwy, bo ma bez przerwy jakieś kolana do wyboru, na których się uwalić można, albo jakieś ręce, które pomiąchają za kłapciatym uchem. No i skoro długie spacery ograniczone do chwil, kiedy w pani się anarchistka wojująca budzi, to dla odmiany są treningi agility w wersji ogródkowej prowadzone przez początkująca behawiorystkę. I jakoś leci. A co będzie potem? To mnie niezmiernie zajmuje. Wiadomo, że nie wiadomo, jak długo "to" potrwa. Nie wiadomo, ile osób naprawdę choruje, nie wiadomo, kiedy poluzują nam smycze, nie wiadomo, komu poluzują i jak bardzo. Kiedyś jednak pozwolą iść do lasu, jechać na wycieczkę w przyrodę, otworzą sklepy, kina, baseny, muzea, teatry, zakłady kosmetyczne, fryzjerskie, kawiarnie, puby, kluby itd. Nie wiadomo, czym się skończy luzowanie smyczy, czy ludzie zaczną bardziej chorować, czy epidemia powoli wygaśnie. Nie wiadomo, ile firm nie przetrwa, ilu ludzi straci pracę bezpowrotnie, ile kolejnych firm padnie, bo klienci straciwszy pracę, przestaną być klientami. Co się wtedy stanie? Czy ludzie nadal się będą bali? Czy będziemy jak ślimaki powoli wychylali czułki ze skorupek, badając ostrożnie otoczenie? Czy wyrwiemy się jak wypuszczeni z klatki? Czy dowiedziawszy się, że możemy żyć bez wielu rzeczy, które do niedawna wydawały się oczywiste i konieczne, nadal się bez nich obędziemy? Na pewno do nich wrócimy,ale chciałabym wierzyć, że z jakąś refleksją, dzięki której i Ziemia trochę odetchnie. To takie marzenia. Tak naprawdę spodziewam się, że wręcz przeciwnie - rzucimy się na konsumpcję, którą wielu ludzi utożsamia z "życiem", "wolnością", "szczęściem", jak dzicy. Szybko nadrobimy zaległości. Już wyobrażam sobie, jak ludzie zacierają ręce, marząc o zakupach ciuchowych, kiedy czytają zapowiedzi sieci, które ubolewają, że będą wyprzedawać towar zalegający w sklepach za pół albo i ćwierć ceny. Co ja zrobię? Jeśli mnie praca nie przytłoczy, będę chodziła na normalne spacery do lasu. Pojedziemy w weekend gdzieś w pobliskie górki. Pójdziemy do kina. Wiele razy, bo mamy wiele zaległych filmów. Umówię się na ploty w kawiarni. Zapłacę voucherem, który wykupiłam, żeby pomóc Kociej Kawiarni. Czego nie zrobię? Nie pojadę na zakupy do galerii. Bo nie potrzebuję. A może do lasu nadal nie będzie wolno wchodzić, tym razem z powodu zagrożenia pożarowego? Jest koszmarnie sucho. Nie przypominam sobie, żeby w kwietniu trzeba było podlewać grządki. Trawa na łąkach nie kiełkuje. Zapowiadali na dzisiaj opady. Jest pochmurno i sucho.
  3. Zawsze głosowałam właśnie dlatego, że chciałam mieć czyste sumienie. Tym razem jednak mam poczucie, że głosując legitymizuję tę farsę, którą oni urządzają. Obawiam się, że zarówno wynik, jak i frekwencja, już sa ustalone i w najmniejszym stopniu nie zależą od tego, co ja zrobię. Jeśli frekwencja ma być np. 87%, to będzie 87%, jeżeli PAD ma wygrać w pierwszej turze zdobywając 70% głosów, to dokładnie tyle głosów zdobędzie. No i właśnie wysyłając głos wezmę w tym udział, jakby wierzyła w uczciwość. A ja nie wierzę. Ni ch.a nie wierzę!
  4. Poczekaj, na razie nic nie wiadomo. Już dzisiaj czytałam, że chcą majstrować przy terminie. Wybory mają być 17 maja. Za tydzień okaże się, że jednak 24 maja i nie korespondencyjnie, a zwyczajnie. Przestałam się zastanawiać - szkoda czasu. Podejmę jakąś decyzję na 10 maja i wybory korespodencyjne, a oni za chwilę coś innego wymyślą i będę musiała nad nową decyzją pracować. Póki co, strasznie mnie kręci jedna scena z Hair. Bodajże pierwsza.
  5. Teraz też się z tego śmieję, ale kiedy po powrocie do domu zobaczyłam drzwi łazienkowe wbite w drzwi mojego pokoju, to się nie śmiałam. Na szczęście psica sobie krzywdy nie zrobiła, bo szkło wpadło do pokoju, a ona tam nie weszła. Emi bez żadnej nauki skakała przez płoty. Gałgan na szczęście ogranicza się do przeszkód w ogrodzie. Kufa, pierdolca dostaję! Niby wychodzę na łąki i o las zahaczam, niby wiem, że kiedy wystawią mi mandat, to w jakimś sądzie powinnam wygrać, ale nie zawsze mam ochotę na konfrontację. Jeżeli codziennie nie przejdę przynajmniej dwóch kilometrów, następnego dnia kolano mi nie smaruje, skrzypi jak stare drzwi. A poza tym wali mi w dekiel.
  6. komicznie poważną minę doświadczonej matrony. W innej sytuacji rozśmieszyłoby to Joannę i musiałaby ukrywać ironiczny uśmiech, ale tym razem nie musiała się powstrzymywać, by koleżanka nie zauważyła, co o niej myśli. Po tym pierwszym truizmie gładko popłynęły kolejne. Joanna z ulgą udawała, że jej słucha, szczęśliwa, bo nie musiała mówić nic poza potakiwaniem. Basia płynnie przeszła od wygłaszania mądrości żywcem ściągniętych z lekcji i kazań do obgadywania koleżanek i ich sytuacji rodzinnej. Wyjawiała ich tajemnice belferskim tonem, z pełnym przekonaniem, że ma do tego prawo, ponieważ używa tych przykładów dla zilustrowania wykładanych teorii. Przez chaos panujący w myślach Joanny przebiła się refleksja, że Basia będzie wspaniałą nauczycielką, bez trudu przykuje uwagę uczennic podając przykłady z życia, a następnie uśpi je długimi nudnymi wywodami. Błądziła wzrokiem po ścianie, usiłując znaleźć jakiś punkt, na którym mogłaby zatrzymać wzrok. Ściana była pomalowana na biało, pewnie dla optycznego powiększenia klitki. Jedyną ozdobą był obrazek, pamiątka pierwszej komunii, oprawiony w pozłacaną ramkę. Znała go doskonale, taki sam wisiał w jej pokoju. Nagle w słowotoku gospodyni pojawiło się coś, co natychmiast obudziło ją z odrętwienia - imię Adelajdy. - Słyszałam, że Adelajda zrobiła coś okropnego i została odesłana. - Co to znaczy „odesłana”? Dokąd odesłana? Co zrobiła? – na szczęście Basia zachwycona, że udało się jej zaskoczyć koleżankę nie zwróciła uwagi na jej podejrzanie żywą reakcję. - Nie wiem, co zrobiła. To tajemnica. Wiesz, że mój ojciec pracuje w Wydziale do Spraw Nieobyczajności Nieletnich. On na pewno wszystko wie, ale nie może nikomu z nas zdradzać tajemnic zawodowych – powiedziała surowym tonem, jakby upajając się powagą własnych słów. – Słyszałam tylko jak z kimś rozmawiał przez telefon, że Adelajdę trzeba znaleźć i odesłać. Brzmiał bardzo surowo, a wiesz, jaki on jest – w tym zdaniu zabrzmiało pobłażanie – gdyby to nie było coś bardzo poważnego, to by nie mówił takim surowym tonem. Adelajda na pewno… - Basiu, czas na nas. Pomóż mi ubrać dziewczynki. O, Joanna, nie zauważyłam kiedy weszłaś – matka Basi zaglądała do pokoju stojąc w drzwiach. Jej uśmiechnięta, pucułowata twarz promieniała dobrocią i spokojem. Joanna nawet nie zauważyła, że chichoty i piski już umilkły. Dziewczynki ubierały się cichutko w przedpokoju. - Dzień dobry pani. Przyszłam już dobrą godzinę temu – odpowiedziała zrywając się z krzesła. Basia nie sprostowała. - Basiu, trzeba było poczęstować koleżankę herbatką, właśnie zaparzyłam świeżą esencję. Teraz za późno, idziemy na różaniec. Joanna pomogła ubrać Jasię i Krzysię, razem wyszły z mieszkania i dołączyły do grupki kobiet zgromadzonych już na parterze. Zobaczyła swoją matkę i Marysię, a one zauważyły ją, więc nie przedzierała się do nich pomiędzy sąsiadkami stłoczonymi na schodach. Po chwili drzwi się otworzyły i Strażnik pokazał gestem, że mogą iść. Michał powiedział kiedyś, że Strażnicy nie lubią października, bo mają dodatkową robotę przy prowadzeniu kobiet na różaniec. Ojciec wtedy strasznie się wściekł na niego i wywrzeszczał długie kazanie na temat braku szacunku dla wiary i modlitwy. Groził synowi nawet doniesieniem na niego przełożonemu, co oznaczałoby poważne problemy a może nawet koniec ledwie rozpoczętej kariery w Straży Sumienia. Michał położył uszy po sobie i słuchał pokornie, Joanna widziała jednak buzującą w nim nienawiść do ojca. Kobiety w milczeniu człapały w stronę kaplicy osiedlowej, dostosowując tempo marszu do możliwości najwolniejszych. Zatrzymywały się przy kolejnych klatkach schodowych, z których wychodziły i dołączały do nich kolejne sąsiadki wezwane przez Strażników. W całym bloku mieszkało aż jedenaście staruszek. Rzadko się zdarzało, żeby KE zostawały w domach swych synów mieszkających w blokach, by sprawować władzę nad synowymi. Na tym osiedlu mieszkania były zbyt małe na to, żeby
  7. Czy Wam się też wyświetla reklama firmy Trans-ziem? Boszszsz, kto im nazwę wymyślił??? Naprawdę wystarczy wziąć pierwsze sylaby dwóch wyrazów określających firmę i już jest zarąbista nazwa? No to jak? Co robicie z wy-prez? Odsyłacie kar-do-głos? Mam mieszane uczucia. Z jednej strony zawsze głosowałam, odruch taki mam. Z drugiej, nie chcę brać udziału w tej farsie. Z trzeciej mój protest polegający na nieodsyłaniu karty nie ma żadnego znaczenia. Przy tak przeprowadzanych wyborach wyniki i frekwencja będą takie, jakie mają być. Z czwartej jakkolwiek bym nie głosowała, wynik będzie taki, jaki ma być. Z piątej, skoro i tak czegokolwiek bym nie zrobiła, nie wpłynie to w żaden sposób na wynik, może lepiej nie robić niczego. Z szóstej, nie robiąc niczego być może narażę się na coś. Z siódmej, nie boję się, ale mam dwie pełnoletnie córki, czy one też się maja kopać z koniem? Moją pierwszą sucz - Sabę - nauczyliśmy otwierać drzwi. Takie zabawne nam się to wydawało. Szybko przestało. Saba była destruktorem - niszczyła wszystko, co dopadła, więc wychodząc z domu zamykaliśmy ją w przedpokoju. Kiedy nauczyliśmy ją skakać na klamkę, przez pewien czas wiązaliśmy drzwi linami, tworząc pajęczynę w przedpokoju Pewnego razu Saba jakim cudem zdjęła z zawiasów drzwi łazienki (nie pytajcie, jak, sama nie wiem) i wybiła nimi szybę w drzwiach pokoju. Wtedy ojciec wymienił klamki na gałki. Gałgan skacze już małe parkury, dzisiaj trenował na takim z czterech przeszkód. Zastanawiamy się nad zrobieniem równoważni.
  8. Z Władcy pierścieni, rzekło dziecko, autorka filmiku.
  9. Zapukała niezbyt głośno, licząc na to, że usłyszy to tylko Basia, której pokój mieścił się tuż przy drzwiach. Jej oczekiwania spełniły się, po chwili zobaczyła poważną, zatroskaną twarz koleżanki. Basia wyraźnie odetchnęła z ulgą widząc Joannę. Chwyciła ją za łokieć i szybko wciągnęła do swojego pokoju. Miała to szczęście, że pomiędzy nią, a kolejną w rodzinie dziewczynką, rodzili się sami chłopcy. Jako że różnica wieku między siostrami wynosiła aż 15 lat, Basia dostała maleńki samodzielny pokoik przy drzwiach. Nawet fakt, że ledwie mieściły się w nim łóżko, mała szafka pełniąca zarazem funkcję stolika oraz krzesło ani to, że nader często psuło się w nim światło, nie zmniejszał jej radości z posiadania własnego kawałka podłogi. Teraz siedziały na łóżku w półmroku, co cieszyło Joannę. Basia z konieczności zasiadła na łóżku, podłożywszy pod plecy kilka poduszek. Łóżko zaskrzypiało głośno i metalicznie. Łóżka dzieci powinny skrzypieć, to chroniło je przed nieczystością. Uczyły się o tym w szkole. Joanna wsunęła się wężowym ruchem pomiędzy jedyne krzesło a szafkę. - Cześć – odruchowo powiedziała to szeptem. - Co tak szepczesz? U nas jest tak głośno, że wszyscy z przyzwyczajenia krzyczą – uśmiechnęła się Basia. - A, to też z przyzwyczajenia, ojciec wrócił w złym humorze i wszyscy siedzieliśmy cicho – Joanna wykorzystała okazję, żeby usprawiedliwić swój dziwny wygląd, gdyby Basia coś podejrzanego zauważyła. - Aaa, - westchnęła ze zrozumieniem. Wprawdzie sama nie miała takich doświadczeń, ale nieraz słyszała o tym od koleżanek. - Możesz mi pokazać notatki z tej lekcji, na którą się spóźniłam? Muszę je przepisać. - Jasne. – Basia bez wahania sięgnęła ręką na półkę i nie patrząc wyciągnęła właściwy zeszyt. Joanna zawsze podziwiała porządek panujący w tym pokoiku. Inna sprawa, że najmniejszy bałagan na tak małej powierzchni uniemożliwiłby funkcjonowanie. – Sprawdź, ile ci brakuje. Pewnie niewiele, bo siostra Gabriela rozgadała się na początku lekcji o dyscyplinie. Upiekło ci się piętnaście minut kazania. Joanna przekartkowała oba zeszyty i szybko zorientowała się, że rzeczywiście nie ma zbyt wiele do przepisywania. Chwyciła pióro i zaczęła szybko kaligrafować definicję koedukacji. Basia siedziała cicho patrząc, jak zmniejsza się luka w zeszycie Joanny zapisywana drobnymi, równiutkimi literkami. Pisała zupełnie mechanicznie, nie rozumiejąc ani słowa. Myślami była wciąż w łazience Adelajdy. Nie zauważyła, że przepisuje już fragment, który zdążyła zanotować podczas lekcji. Basia zwróciła jej na to uwagę. Nie mogła się doczekać chwili, kiedy będą mogły porozmawiać, a właściwie kiedy będzie mogła zacząć mówić. - Oj, zagapiłam się. Ile nam zostało do różańca? – Joanna zamknęła zeszyt i wsunęła go do kieszeni płaszcza zawieszonego na klamce. Ze zdumieniem zauważyła, że udawanie normalności przychodzi jej tak łatwo, jakby była dwiema osobami. Na zewnątrz jest tą dawną Joanną, zwykłą dziewczyną, przeciętną uczennicą i praktykantką, na ogół grzeczną, niesprawiającą problemów, dobrze ukształtowaną przez matkę i szkołę. Wewnątrz była kimś, kogo nie znała, kogo nie rozumiała, kto sam siebie nie rozumiał. Zupełnie nową osobą. - Jeszcze co najmniej kwadrans do wyjścia. Moja mama mnie zawoła. - Jak ten czas szybko leci. - Przecież dopiero co przyszłaś. - No tak, ojciec pozwolił mi przyjść na dłużej, ale tak się zdenerwowałam jego złym nastrojem, że przepłakałam połowę tego czasu w swoim pokoju, a później wymknęłam się po cichu, żeby nie zauważył jak długo po rozmowie z nim wychodzę. - Cóż, – wzruszyła ramionami Basia – mężczyźni już tacy są, a naszym zadaniem jest uciszanie rodzinnych burz. – Zabrzmiało to jak zdanie z lekcji kształcenia do życia w rodzinie. Nastolatka zrobiła
  10. Jakby co, to nie przyjmujcie mandatów. To jest bezprawny zakaz i w którymś z kolei sądzie się wygra. Mój osobisty prawnik się poleca.
  11. Fuczki brzmią dobrze. Mamy kapustę, mąkę, olej - się zrobi.
  12. A nie, jeszcze wpadłam na moment. Coby się pochwalić, jakie dobre pierogi zrobiłyśmy. Przepis z knajpy w Gdańsku, ale nasze ulepszone, bo tam mieli z białej czekolady, a ja białej nie lubię. Się bierze herbatniki (bez oleju palmowego, oczywiście) i się bierze czekoladę (też bez oleju palmowego, ale może być tania, na ten przykład z Lidla). Się bierze maszynkę do mięsa i się miele czekoladę i herbatniki na zmianę. Paczka herbatników, taka duża i trzy czekolady poszły - dwie duże, jedna mała. Dwie ciemne, jedna mleczna. Ciasto się robi zwyczajne, ale dodałyśmy 2 jajka na kilogram mąki, coby było twardsze. I się lepi zwykłe pierogi z farszem z tych zmielonych herbatników z czekoladą. Dziecka dodały odrobinę słodkiej śmietanki, ale i tak było to raczej kruche i trza było ugniatać kuleczki. I się gotuje zwyczajnie. I się je ze słodką śmietanką na przykład. Pycha! Skończę tę kwarantannę 10 kg grubsza, bo do lasu nie wolno, a pierogi z czekoladą wolno. A to jest Gałgan.
  13. U nas na jednym szlabanie widziałam zalaminowaną kartkę z zakazem. Żeby było śmieszniej, do tego szlabanu idzie się przez las drogą, która kiedyś była przelotowa do miejscowości. Teraz już nią nikt nie jeździ, bo zrobili lepszą a ta się zepsuła, ale chyba formalnie nadal jest drogą do miejscowości. Wychodzi, że można nią spacerować. Dzisiaj znowu tam szłam i znowu wuj stał i paczał na mnie, ale on jest odważny z daleka. Wtedy też zaczął ziabotać dopiero, kiedy widział moje plecy z odległości kilkunastu metrów. Dzisiaj postałam chwilę i popatrzyłam mu w oczy. Nie odezwał się. Wali mi w dekiel. Dzieci ućpały mi kota kocimiętką. Zazdraszczam. O 22.30 kolejka przy Lidlu ciągnęła się przez całą długość parkingu. Czyli była w cholerę długa. Od godziny siedzimy, Magda brzdąka na gitarze, kominek w tv płonie, one opowiadają szarknado, film o piaskowych rekinach i o rekinie z pięcioma głowami. Chyba wszystkim wali w dekiel. A my pierwsze piwo na trzy osoby sączymy, czyli to nie jest to. O, kominek zgasł. Weronika zapaliła go od nowa. Powinnam sprawdzić wypracowania i zadania domowe, ale w tej sytuacji może lepiej nie. Andrzej śpiewa weselne przyśpiewki. Gałgan miał dosyć i poszedł na miejsce. Może lepiej już przestanę pisać...
  14. zaczęła się bać, że ktoś doniesie na nią. Na razie ukrywam się tu, ale w końcu będę musiała iść do lekarza, a on mnie wyśle do ośrodka. - Kiedy? - To jest szósty miesiąc. Jeszcze ze dwa posiedzę w domu, jeśli mnie nie znajdą – umilkła na chwilę. Ciszę zakłócały tylko odgłosy dobiegające zza ściany, bulgotanie w rurach i prawie bezgłośny płacz Joanny. – Teraz się ogarnij, bo będziesz musiała iść. Nikt się nie dziwi, że cię tak długo nie ma? - Nie, szłam do Basi odpisać notatkę. Ojciec pozwolił mi posiedzieć u niej godzinkę. Poproszę ją, żeby powiedziała, że tyle u niej byłam. – Joanna ze zdumieniem stwierdziła, że mimo szoku zaczęła już układać całkiem zgrabną historyjkę. Bujna wyobraźnia przydawała się, kiedy trzeba było kłamać. - Dobra, wymyśl coś, żeby nie podejrzewali niczego. I wpadnij jeszcze kiedyś. Ja nie wychodzę z domu – w jej szepcie znów zabrzmiał sarkazm. - Muszę umyć twarz. - Tylko nie chlap głośno. – Adelajda położyła ręcznik na dnie wanny i odkręciła delikatny strumień wody. Łazienka była tak mała, że nie mieściła się w niej umywalka. Po chwili ochlapywania twarzy zimną wodą Joanna uznała, że już pewnie może się pokazać ludziom. Adelajda, oświetliwszy twarz Joanny słabym światłem latarki, kiwnęła głową z aprobatą. Wstała, chwyciła klamkę i gestem nakazała jej ciszę. Zupełnie niepotrzebnie, bo Joanna nagle znów uwierzyła w dwukierunkowe działanie głośników, a przynajmniej tego owiniętego kocem głośnika w mieszkaniu Adelajdy. Teraz wcale nie wydawało jej się to śmieszne, naiwne ani dziecinne. W przedpokoju objęły się jeszcze raz i Joanna sprawdziła wyglądając przez wizjer, czy na korytarzu jest ciemno. Położyła dłoń na klamce. Nagle zatrzymała się tknięta jakąś myślą. - Jak mam do ciebie przyjść? Przecież nie mogę zapukać do drzwi! - Zapomniałam zupełnie! Wymyśliłam coś. Zobaczysz nitkę leżącą na wycieraczce. Pociągnij za nią. Będę ją miała przywiązaną do ręki. I tak nie mogę szybko się poruszać, żeby nie hałasować, więc mi nie będzie przeszkadzała. Przyjdź po południu, kiedy mama będzie w pracy. - Dobrze. – Joanna była pełna podziwu dla pomysłowości Adelajdy. - Idź już! - Do zobaczenia. – Jeszcze raz wyjrzała przez wizjer. Nacisnęła klamkę. Zawahała się. – Ada, to był mój brat – nie zapytała, stwierdziła. Adelajda powoli skinęła głową. Joanna wysunęła się na korytarz. Kiedy drzwi bezszelestnie zamknęły się za nią, zaczęła szukać dotykiem włącznika światła na ścianie. Wzdrygnęła się, kiedy trafiła na szorstki plastik, który najwyraźniej ktoś dawno temu potraktował płomieniem z zapalniczki. Powoli schodziła po schodach, starając się na tyle uspokoić myśli, żeby Basia nie zauważyła niczego dziwnego w jej zachowaniu. Obserwowała odrapane ściany, nędzne kwiatki mające w założeniu zdobić parapety okien na półpiętrach, popękane lastriko schodów, i butelkowozieloną okładzinę poręczy. Tylko drzwi do zsypów starannie omijała wzrokiem. Stojąc na wycieraczce owiniętej przez mamę Basi mokrą, świeżo wypłukaną szmatą, usłyszała wesołe głosy dzieci dobiegające z mieszkania. Liczne młodsze rodzeństwo Basi bawiło się pewnie w salonie z jej ojcem. On był trochę dziwny, często szalał z dziećmi i pozwalał na takie zabawy nawet dziewczynkom. Basia była trochę zgorszona i zawstydzona, gdy widziały to jej koleżanki, więc nie zapraszała nikogo poza Joanną i Adelajdą, które i tak wiedziały o wszystkim. Sama z zażenowaniem musiała przyznać przed sobą, że miło wspomina te zabawy z ojcem, ale teraz, jako prawie dorosła osoba, uważała, że tak nie wypada, więc starała się odciągać od nich młodsze siostry. Najwyraźniej bezskutecznie, o czym świadczyły głośne wybuchy śmiechu, bez wątpienia dziewczęcego.
  15. Jakby co, to załaduję do plecaka dwie paczki makaronu i już mogę się szlajać po mieście. Flaszka była przy okazji.
  16. U nas też jest takie miejsce w lesie, gdzie się tłumy przewalają. Puszcza w cholerę wielka, a oni stadnie po kilometrowej asfaltowej ścieżce w te i we wte - taki rytualny spacerek co niedzielę. Trza przejechać dwadzieścia kilometrów z Krakowa, znaleźć miejsce na dowalonym parkingu, rytualnie wytoczyć się z samochodu, wyjąć wózki dziecięce, rowerki, hulajnogi i przejść dostojnie od szlabanu do szlabanu i z powrotem. Sportowcy ruszają, takoż stadnie, na pętlę ścieżką rowerową. Oczywiście całą szerokością tejże ścieżki, więc rowerzyści tam już nie mają czego szukać. I ja rozumiem, że w takim tłumie wirus się cieszy, ale skoro ktoś jest inteligentny inaczej i musowo na rytualny spacer ciągnie mimo sytuacji, to przecież takiego indywiduum zamknięcie lasu nie uratuje. Te tłumy spotkają się gdzie indziej, urządzą grilla na balkonie czy cokolwiek. A ludzie, którzy normalnie szukali okolic oddalonych od tłumów, nadal by tylko po takich chodzili. Nie mam tych łąk wokół domu zbyt dużo, zabudowali je blokami. Jeśli nie pójdę na spacer z psem do lasu, to muszę między bloki. W dodatku są to oczywiście modne "osiedla grodzone", więc mogę tylko ogrodzoną z obu stron wąską uliczką osiedlową pomykać. Na szczęście tego lasu w okolicy wystarczająco dużo, żeby w kupy nie wdeptywać. Pewnie załajnią ten kawałeczek lasu najbliżej osiedla, ale dalej to już prędzej w sarnią kupę wlezę niż w psią. Wczoraj przemknęłam skrajem lasu wzdłuż płotów osiedlowych. Niby byłam w lesie, ale jakby się kto czepiał, to bym usiłowała do rozsądku przemówić, że chyba mniej groźna jestem w tym lesie niż po drugiej stronie rzędu domków na uliczce osiedlowej. A i tak jakiś wuj darł się za mną, że lasy zamknięte i on będzie dzwonił. Strasznie mnie palec świerzbił, żeby sobie pod okiem podłubać, ale nie zniżyłam się do tego poziomu. Żeby nie było: tam jest piaszczysta droga wzdłuż lasu. Auta po niej jeżdżą. Pięć metrów drzewek i równoległa do niej leśna droga. Nawet nie wiem, czy formalnie to pod las podlega. Wuj stał z wujową (mniej niż dwa metry od siebie stali) na tej piaszczystej i gapili się na traktor z koparką. Musi budowę zaczynali. Stali w takim miejscu, że gdybym chciała wyjść na tę legalną drogę, musiałbym tuż obok nich przejść. I to by było lepsze niż kiedy szłam tą równoległą leśną drogą... Ciekawe, swoją drogą, kiedy ostatnio w sklepie byli. Bo ja we wtorek tydzień temu.
  17. Dżizas, q, ja... Jeżeli pójdę na spacer z Gałganem do lasu, to stworzę zagrożenie epidemiologiczne dla siebie, swojej rodziny, znajomych i nieznajomych. Byłoby to zachowanie nielegalne, niemoralne i godne najwyższego potępienia. Jeżeli pójdę na spacer po łąkach, to już mniejsze, ale też. Powinnam wyjść tylko na chwilę, poczekać aż pies się odłajni i zasuwać kurcgalopkiem do domu, rozglądając się trwożnie, czy jakiś koronawirus się na mnie nie rzuci zza krzaka. Podobnie w wypadku spaceru z psem ulicami miasta. Przeczytałam też pełen potępienia komentarz, że jestem nieodpowiedzialną zdzirą, bo wolę psa niż zdrowie, a później będę płakać i nie szanuję pracy lekarzy oraz pielęgniarek (proszę o tłumaczenie, bo nie pojęłam zależności). Mogę natomiast zupełnie legalnie zrobić rundkę po wszystkich sklepach w poszukiwaniu dwulitrowej butelki toniku. Wywiało go jak drożdże, co chyba znaczy, że wszyscy się dezynfekują dżinem z tonikiem (dżin bez toniku jest paskudny). Jest to istotna potrzeba życiowa, bo, jak mawiają Rosjanie, biez wodki nie razbieriosz, a ja bardzo chcę pojąć, dlaczego nie wolno mi do lasu. Dlaczego wszyscy w komentarzach potępiają ludzi pragnących samotnego spaceru w odludnych miejscach, a nie wylewają hejtu na tych, którzy ganiają codziennie na zakupy? My staramy się bywać w sklepach raz na tydzień. Robimy długą listę, wyjeżdżamy z pełnym wózkiem. Za każdym razem widziałam tam osoby, które wykładały na taśmę pięć produktów. No nie ma cudów - ganiają do sklepów codziennie. I ci ludzie są w porządku, nie łamią prawa, nie "przedkładają psa ponad swoje zdrowie" (nadal nie mam toniku, więc nie rozumiem), nie wyrażają braku szacunku dla lekarzy, pielęgniarek (ja bym dodała jeszcze personel sklepów), nie budzą oburzenia i nie ściągają piorunów komentarzy w necie. Natomiast ja, samotna (znaczy z psem) na łące dwa kilometry od domu jestem godna najwyższego potępienia.
  18. Jak ja zazdroszczę leniwego dnia... Miałam mieć luźniejszy tydzień. No i niby jest lepiej niż w zeszłym, ale... była dzisiaj Rada Gogiczna online. Nawet sensowna. Tylko że znowu zmiany, które trzeba było wprowadzić. A mnie się w domu jakoś kiepsko pracuje w dzień, no skupić się nie mogę. Zatem właśnie skończyłam. Znaczy to, co na już, bo zaległości trochę mam, które jutro spróbuję ogarnąć. Za to po jakim pięknym lesie dzisiaj się szlajaliśmy w ramach spacerowania psa!
  19. Na orangutany i goryle to szanse jednak mam niewielkie. Wiewiórka prędzej.
  20. Mój osobisty prawnik przesiewa te zakazy przez sito - tego mogą zakazać, tamtego nie. Tak pół na pół wychodzi. Wprowadzają zakazy jak w stanie wyjątkowym, którego ogłosić nie chcą.
  21. Jeśli wybory będą w maju, to PAD wygra w pierwszej turze. Mądrzy ludzie zostaną w domach, a... ci inni zagłosują na niego. Uważam, że lepiej, żeby miał nawet 90% poparcia przy frekwencji 20%, niż żeby wygrał 51% przy frekwencji 50%. Ja wiem, że oni się nie przejmą, styl nie jest ważny, byle wygrać, ale to będzie lepiej wyglądało. Po co mam iść, skoro obsadzą komisje swoimi ludźmi, powołają WOT, wojsko i księży, żeby w ogóle ktoś siedział za tymi stołami? A wiecie, jak to jest: nieważne, jak głosują, ważne, kto głosy liczy. To po cholerę ja mam iść, narażać się i legitymizować tę farsę swoją obecnością?
  22. Cholera, a u nas wszystko porąbane. Ciężko sobie coś wyobrażać pisząc lekcje dla dzieciaczków...
  23. W najbliższe wakacje, oczywiście. Do wyborów mam tym razem równie seksualne podejście, jak Ty, Braza.
  24. Ja się tylko zastanawiam, co jest bardziej kłopotliwe od łabędzia. Bo to w tym kierunku idzie.
×
×
  • Dodaj nową pozycję...