Miesięcznik Murator ONLINE

Skocz do zawartości

jk69

Użytkownicy
  • Liczba zawartości

    1 061
  • Rejestracja

Zawartość dodana przez jk69

  1. jk69

    KOMENTARZE

    same dobre wiadomości Powtórzę, za poprzednim wpisem - bez odbioru ? jestem baaaaaardzo zainteresowana tematem - muszę się gdzieś zameldować - chodzi przede wszystkim o prowadzenie działalności gospodarczej, dotąd zamocowanej w domu wynajmowanym. Proszę, napisz (tu lub na priva) jakie wymagania miały Twoje miłe Panie urzędniczki co do papierologii?
  2. Hej, hej! Dawno mnie tu nie było, i dlatego dopiero teraz ślę wyrazy podziwu dla zdolności zdobniczych. Pokoje dziewczynek coraz ładniejsze! Mam nadzieję, że się niebawem zobaczymy - najpierw w Niepołomicach (u sąsiadki spod Puszczy), a potem do siebie zapraszam! POzdrawiam serdecznie!j.[/i]
  3. Hej, gratuluję postępów - byliśmy w ubiegłym roku na podobnym etapie! No ale u nas to się jesienią okropnie przeciągnęło - a jakie Ty masz plany przeprowadzkowe? Jesień/ zima - przed świętami? Co do tynków - zgadzam się z Malmulc - najlepsze nawet tynki gipsowe wymagają drobnej korekty. W pokojach dzieci ściany są pomalowane na tynku bez gładzi i widać całą masę nierówności, dziureczek, ubyteczków itd. A tam gdzie gładź jest gładziutko. Wprawdzie po przeprowadzce, po jakiś 3 dniach przestaje się zauważać jakiekolwiek niedoskonałości, bo trzeba żyć, a to, jak wiadomo bywa trudne !!! Pozdrawia, i trzymam kciuki za wykończeniówkę, która jaka jest, każdy wie ... PS: koparkowy z ADHD niezły koszmar!!!
  4. jk69

    KOMENTARZE

    Hej, jakaś tępa jestem czy co, ale nie mogę się doczytać czy to jeszcze przed czy już po? Ja również jestem w klubie stołowników Ikei - a jakże, Bjursta brzozowa największa. Super! Oprócz tego, że się lekko uszkodziła w transporcie chyba, ale zauważyliśmy już po montażu i wyrzuceniu opakowania. No trudno. Czy ktoś wie, dlaczego tylko szwedzi potrafią sklecić prostokątny stół z 4 prostymi nogami? Co w tym takiego trudnego? W polskich sklepach tańszych są same potworne wygibasy, ludwiki naste i rokokoka, a w droższych, to nawet bywają ładne, tylko, ze kosztują fortunę .... I tak, daję zarabiać szwedom "na maksa" - nie wszystko mi się u nich podoba (jakość bywa różna) ale te ceny! Na pewnym etapie budowy, dla inwestorów, tylko jedno ma znaczenie. I wcale nie chodzi tu o sex. Niestety. Pozdrawiam, i czekam na wieści z przeprowadzki!!!!!!!
  5. Sylwka, no braki są w dzienniczku! Więcej fotek, choć mam nadzieję zobaczyć te cuda w realu POzdr,
  6. Wszystkim Paniom uprzejmie dziękuję za wizyty oraz za słowa wsparcia. Co do mojej kariery literackiej - mamy w kraju dużo pań piszących nie zawsze z pożytkiem dla literatury - lepiej nie powiększać tego grona , no nie? Miło, że czytacie! A teraz gnam do innych domów - już zamieszkałych pewnie! Po miesiącu prawie-postu forumowego czuję głód! Pozdrawiam zamieszkałych i oczekujących!
  7. jk69

    Dziennik budowy jk69

    Naprawdę, nie mogę sobie odmówić napisania tego postu. Coś na sen czyli sprawy łóżkowe. (okolica 14 kwietnia 2008) Przeprowadzkę rozpoczęliśmy od zakupu łóżek dla całej rodziny. Z mężem mym, spaliśmy dotąd na wynajmowanym. Syn wymówił zajmowaną miejscówkę (będzie służyć babciom po wymianie materaca). Maluchy zaś okupowały głównie naszą sypialnię (a my wtedy grzecznie na kanapie w salonie) bo w ich pokoju było zimno. I straszno. I źle. Zmianę tego stanu rzeczy odkładaliśmy na „po przeprowadzce” – i słusznie, jak się okazało. Maluszki dostały więc po łóżeczku (po odrzuceniu wersji z łóżkiem piętrowym, jako konfliktogennej, oraz nieco niebezpiecznej) drewnianym od lokalnego producenta w cenie ok.160 zł z dnem. Do tego po materacu (ca 200 zł) zakupionym, a jakże, w supermarkecie carrefour! Do sypialni małżeńskiej trafił czarno/brązowy ikeowski Malm. Starszy zakupił w Ikei również łoże dwuosobowe, w celu, jak twierdzi, rozwalania się na nim! Po tym sennym wstępie przystąpiliśmy do przeprowadzki właściwej. Toy story III czyli skąd dzieci mają TOy wszystko. Niedziela upłynęła nam na pakowaniu i przewożeniu samochodami osobowymi majątku zgromadzonego przez naszych młodszych synów. To zupełnie zatrważające, że kupiliśmy im to wszystko. Przy niewielkiej pomocy dziadków, cioć, wujków i znajomych. Już po jednym dniu przeprowadzki, miałam serdecznie dość. Powróciła moja słynna (w gronie najbliższych) tęsknota do zaśnięcia na jakiś czas, i obudzenia się „day after”.... Rozkręcanie nierozkręcalnych. Szaf oczywiście. Nadjechali wynajęci znajomkowie (siódma woda po kisielu znajomych raczej). Ich kuzyn wiózł mnie z dobytkiem z Warszawy 11 lat temu. No łza się w oku kręci, ale nie ma czasu na wzruszenia, bo trzeba nosić, pakować, wpychać, zaklejać, wnosić, przenosić, podnosić, upuszczać, wkładać, wyjmować itd. I tak, upłynął nam dzień, zwany poniedziałkiem. Wieczorem, kompletnie zmordowani dowlekliśmy się do naszego nowego posłania zza morza, by nań paść i stracić przytomność. Prorocze sny może się i nam przyśniły, ale przepadły w odmętach zmęczenia, więc jak się spełnią, to raczej niezauważalnie... Skręcanie nieskręcalnych. Szaf oczywiście. Mąż przyrósł do wkrętarki za 30 zł zakupionej, i tak umocowany próbował sklecić coś jakby na nowo z całkiem starych elementów. Ja zaś, z moją mamą, nadal pakowałyśmy i woziłyśmy, i rozpakowywałyśmy co się gdzie dało. A nie dało się wiele, bo mąż + jedna wkrętarka = mało szaf. Wtorek umknął, pozostawiając mnie z wrażeniem, że to się nigdy nie skończy. A już na pewno nie za mojego życia!!! Powrót dzieci. Priorytetem był pokój dziecinny. Albowiem w środę dotarł transport dzieci. I świeżych dziadków. Bo moja mama wykazywała już oznaki zużycia. Jak zresztą my wszyscy. Z powodu nie możności znalezienia CZEGOKOLWIEK nie wyglądaliśmy najlepiej, my i nasze przybrudzone ubrania.... Dzieci wyraziły spodziewany zachwyt na widok nowego pokoju, który był zresztą jedynym zdatnym do użycia pomieszczeniem w domu. Najmłodszy wykazywał przez kilka dni oznaki lekkiej dezorientacji, domagając się od czasu do czasu powrotu do domu i wyrażając niechęć do „jechania na budowę”. Ale minęło mu szybko. Ja przyzwyczajam się znacznie dłużej. Układanie się. Kolejne dni mijały na próbie „układania się”. Układania przedmiotów. I układania siebie w nowej przestrzeni. W nieoswojonej rzeczywistości domu „w którym brakuje właściwie wszystkiego”. Od szczotki do WC począwszy. Nadal opróżnialiśmy stary dom zapełniając kolejne pudła nie wiadomo czym – bo przecież stary dom był już prawie pusty ... i tak zakończyliśmy ten znój w ostatnią niedzielę, czyli po miesiącu!!! I jeszcze znalazła się łopata do odśnieżania, 2 wycieraczki, pudełko z żarówkami zużytymi (mam fioła na punkcie segregacji odpadów!!! W przeciwieństwie do służb miejskich powołanych do ich ode mnie odbioru. W tym wypadku powołanie okazuje się dość słabe, jak u pewnego, słynnego winotwórcy z Gdańska.) itd. – w sumie 2 samochody ostatków. Nie wspominam nawet o ilości śmieci jaką wygenerowaliśmy w czasie przeprowadzki! A stary dom „bez życia” wygląda jak rudera. I już pojawiły się myszy. I zapach starości. Klucz oddany. Dom zamknięty. Zakopane instrumenty ( akurat tylko tak mi się zrymowało). A na nowym. Ruch jednostronny czyli wnosimy i wnosimy. Dzięki Bogu, że pracownia pusta bo tam trafiły wszystkie worki i pudła „bez przydziału” czyli rzeczy takie, na które nie ma jeszcze miejsca w domu, albo nie są absolutnie konieczne do życia. Czyli mówiąc wprost : są niepotrzebne, tylko nikt nie ma odwagi tego przyznać. A w moim „domu-poczuciu” nastąpił przełom, gdy wreszcie udało mi się urządzić jakoś (szafa i biurko po dzieciach, hłe, hłe + wieszak na ubrania) garderobę i dogrzebać do naszych ciuchów i innych „prywatności”. I tak powoli oswoiłam kawałek domu – sypialnię, garderobę i naszą łazienkę, reprezentowaną – ale za to jak godnie –przez wannę! Wcześniej, najlepiej czułam się u dzieci, bo tam od razu było jakoś tak domowo. Potem przyszła kolej na kuchnię i na salon, z kanapą jedną i telewizorem. Po drodze kupiłam w Ikei stół do jadalni, kierując się przy wyborze głównie (niską) ceną... Stół jest baardzo duży i jest nam przy nim tak wygodnie, jakby kosztował przynajmniej ze 2000 zł!!! Siedzimy na starych, wyszperanych na strychu mojego domu rodzinnego, krzesłach. Chcemy uszyć z mamą pokrowce, i tak przezimować na nich, aż do zakupu czegoś nowego. Jak pies z kotem. Nasz pies zwany Małym, syn dzielnej Ateny (która zgodnie z naturą swej rasy znowu nam zwiała, tym razem skutecznie), nie podobny do niej jak 2 płatki śniegu, znosił nieźle kilkunastodniowe rozstanie – postanowiliśmy bowiem, że zwierzaki przeniesiemy do nowego domu nieco później, po tym, jak „urządzimy”. Ponieważ bywaliśmy w starym domu po kilka razy dziennie, nie czuły się może porzucone, ale na pewno były zaniepokojone – ich ulubione sprzęty znikały, w domu było coraz bardziej chłodno i pusto! I tak pierwsze „na nowe” przybyły koty. Zgodnie z przewidywaniem, starsza kotka Fizia, która więcej ma w sobie z psa niż z kota, od razu poczuła się świetnie, z ciekawością zwiedzając nowy świat. Jej córka, Lucyna, odmówiła za to współpracy zaszywając się w najciemniejszych kątach. Powiało grozą, gdy pierwszego ranka, koty znikły! Okazało się, że wlazły w otwór w glazurze (który czeka na zalepienie i czeka i czeka ....) i schowały się pod wanną. Lucyna wyszła w końcu przykurzona z ukrycia, i powolutku zaczęła oswajać się z nową przestrzenią, nieco przestraszona jej rozmiarem. Nie minął tydzień, a koty zawładnęły domem. Mam wrażenie, że bardzo są zadowolone z nowego lokum. Teraz nadszedł czas na ostrożny podbój ogrodu. Pies przyjechał w drugiej turze. Szybko zorientował się o co chodzi. Gdzie jest dom, gdzie są „bezpieczne” granice działki. Dotąd spał w prowizorycznej budzie – dziś mąż skończył budowę nowej, pięknej i przestronnej, która będzie mu służyła za letnie mieszkanie. Nasz pies jest niestety dość trudny – ma kłopoty z utrzymaniem czystości w domu ( i nie chodzi tu o piasek sypiący się z sierści) – zobaczymy, jak poradzi sobie latem z byciem psem podwórkowym. Zresztą i tak w czasie kiedy my jesteśmy w pracy, i nie ma nikogo w domu, musi być na zewnątrz. Od jesieni chciałabym by spał w domu – mam nadzieję, że jakoś się to ułoży. O reakcjach rybek na zmianę otoczenia nie będę pisać zbyt wiele ze zrozumiałych względów. Wydaje mi się, że są trochę bardziej ożywione, co wnoszę z ruchu płetw, albowiem wyraz pyszczków mają niezmiennie, głupawo-zdziwiony. Sądzę, że się mniej nudzą gdyż teraz akwarium stoi w salonie (w miejscu, gdzie kiedyś kominek będzie) i więcej się wokół nich dzieje! Lista, cholera. Lubię sporządzać listy. Jak każdy osobnik z niespójną osobowością, potrzebuję namacalnych dowodów porządku rzeczy. A lista jest najprostszym z dowodów : oto w ponumerowanym ładzie, ujarzmione kolejnością czekają sobie wszystkie sprawy do załatwienia! Lista „poprzeprowadzkowa” ma jednak jedną wadę - składa się mianowicie z 3 równiutko zapisanych kartek formatu A4. Kiedy kończy się czytać ostatnie, 30-któreś tam, nie znoszące zwłoki zadanie do wykonania, człowiek ma poczucie, że znowu przegrywa. Oto bowiem wynika z Listy, że większość swego dorosłego życia spędzi na wyszukiwaniu w marketach, sklepach i dyskontach, różnej maści przedmiotów, których Lista się domaga, które znaleźć gdzieś trzeba, wybrać, kupić a potem zamontować jeszcze! I pewnie w niedługiej przyszłości naprawić. Albo zastąpić czymś, o czym NA RAZIE Lista milczy. Po miesiącu mieszkania w nowym domu wykreśliłam z Listy kilka żałosnych punktów typu: przenieść biurko. No, może troszeczkę dramatyzuję, bo w końcu udało się nam np.skompletować łazienkę. Szkoda, że nie w jednym pomieszczeniu. Bo wannę mam u siebie przy sypialni, a WC w łazience dziecięcej, tu również myję zęby, gdyż zjawiła się wyczekiwana umywalka z szafką a prysznic biorę w łazience na parterze! Gdzie jest już także gościnny kibelek, więc poranne i wieczorne korki zostały rozładowane! Reasumując: mamy 2 wanny, 2 WC-ty, 1 prysznic i 1 umywalkę. Mąż troszkę narzeka, że nie może się połapać w tych zawiłościach, i ciągle mu gdzieś ginie ręcznik, zostawiany to tu, to tam... Zamontowaliśmy też anteny – do internetu i TV, dzięki czemu znów mogę radośnie zasypiać na kanapie zwiedziona obietnicą świetnego kina o godz. 24.30. Oświetlamy się na razie gołymi żarówkami, choć zakupiłam już pierwsze oprawki, ale czekają na swoją kolej. Mąż z wkrętarką jest reglamentowany pomiędzy pracę, sen oraz Listę. Osobą pożądaną bywa również hydraulik, na którego czekamy my oraz bateria z umywalką do łazienki na parterze. Są i szafki – przepięknie oskrobane części toaletki z pocz. XX w. Brakuje tylko blatu. Blat jest na Liście. I mam nadzieję, że nie pozostanie na niej zbyt długo. Mogłabym bowiem, po zamontowaniu lustra poszczycić się jedną kompletną łazienką. Tym razem bez biegania po piętrach. Blaski, blaski, blaski i cień. Moja aklimatyzacja trwała miesiąc. Teraz czuję się już naprawdę u siebie. Choć to trochę złudne, zważywszy na milczącą obecność Banku w tym dramacie. No nic, spuśćmy jakąś zasłonę i porozkoszujmy się. Oto bowiem, mimo licznych niedogodności i braków, zaczynamy odczuwać niekłamaną przyjemność z mieszkania w nowym domu. Bo jest tu tyyyyyyyyyyyle światła. Bo wszyscy wstają wcześnie rano. Bo świetnie się śpi. Bo jest dużo miejsca dla wszystkich. Bo w pralni mieści się i deska do prasowania i pojemniki na brudy – osobne dla białych, czarnych i kolorowych – jak nie przymierzając autobusy w Alabamie w 1953. Bo ściany mają ładne kolory. Bo dzieci śpią w swoich ślicznych łóżeczkach i ani im w głowach dręczenie rodziców po nocy. Bo w kuchni można gotować w dwójkę albo i w trójkę, i rozkładać się oraz garnki i deski i talerze. Bo nad zlewem jest okno z zielonym widokiem. Bo mam szafki do segregacji śmieci. I mogłabym tak wymieniać i wymieniać. A cień? Cieniem jest to wszystko co na Liście oraz to, co już się na niej nie zmieściło. Chciałabym już skończyć z tym budowaniem. A tu tyle przed nami. Więc nie żegnam się tak zupełnie, bo jeszcze będzie mnie tu nieco od czasu do czasu. Ale jedno jest pewne. JA SIĘ NAPRAWDĘ PRZEPROWADZIŁAM !!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!
  8. Naprawdę, nie mogę sobie odmówić napisania tego postu. Coś na sen czyli sprawy łóżkowe. (okolica 14 kwietnia 2008) Przeprowadzkę rozpoczęliśmy od zakupu łóżek dla całej rodziny. Z mężem mym, spaliśmy dotąd na wynajmowanym. Syn wymówił zajmowaną miejscówkę (będzie służyć babciom po wymianie materaca). Maluchy zaś okupowały głównie naszą sypialnię (a my wtedy grzecznie na kanapie w salonie) bo w ich pokoju było zimno. I straszno. I źle. Zmianę tego stanu rzeczy odkładaliśmy na „po przeprowadzce” – i słusznie, jak się okazało. Maluszki dostały więc po łóżeczku (po odrzuceniu wersji z łóżkiem piętrowym, jako konfliktogennej, oraz nieco niebezpiecznej) drewnianym od lokalnego producenta w cenie ok.160 zł z dnem. Do tego po materacu (ca 200 zł) zakupionym, a jakże, w supermarkecie carrefour! Do sypialni małżeńskiej trafił czarno/brązowy ikeowski Malm. Starszy zakupił w Ikei również łoże dwuosobowe, w celu, jak twierdzi, rozwalania się na nim! Po tym sennym wstępie przystąpiliśmy do przeprowadzki właściwej. Toy story III czyli skąd dzieci mają TOy wszystko. Niedziela upłynęła nam na pakowaniu i przewożeniu samochodami osobowymi majątku zgromadzonego przez naszych młodszych synów. To zupełnie zatrważające, że kupiliśmy im to wszystko. Przy niewielkiej pomocy dziadków, cioć, wujków i znajomych. Już po jednym dniu przeprowadzki, miałam serdecznie dość. Powróciła moja słynna (w gronie najbliższych) tęsknota do zaśnięcia na jakiś czas, i obudzenia się „day after”.... Rozkręcanie nierozkręcalnych. Szaf oczywiście. Nadjechali wynajęci znajomkowie (siódma woda po kisielu znajomych raczej). Ich kuzyn wiózł mnie z dobytkiem z Warszawy 11 lat temu. No łza się w oku kręci, ale nie ma czasu na wzruszenia, bo trzeba nosić, pakować, wpychać, zaklejać, wnosić, przenosić, podnosić, upuszczać, wkładać, wyjmować itd. I tak, upłynął nam dzień, zwany poniedziałkiem. Wieczorem, kompletnie zmordowani dowlekliśmy się do naszego nowego posłania zza morza, by nań paść i stracić przytomność. Prorocze sny może się i nam przyśniły, ale przepadły w odmętach zmęczenia, więc jak się spełnią, to raczej niezauważalnie... Skręcanie nieskręcalnych. Szaf oczywiście. Mąż przyrósł do wkrętarki za 30 zł zakupionej, i tak umocowany próbował sklecić coś jakby na nowo z całkiem starych elementów. Ja zaś, z moją mamą, nadal pakowałyśmy i woziłyśmy, i rozpakowywałyśmy co się gdzie dało. A nie dało się wiele, bo mąż + jedna wkrętarka = mało szaf. Wtorek umknął, pozostawiając mnie z wrażeniem, że to się nigdy nie skończy. A już na pewno nie za mojego życia!!! Powrót dzieci. Priorytetem był pokój dziecinny. Albowiem w środę dotarł transport dzieci. I świeżych dziadków. Bo moja mama wykazywała już oznaki zużycia. Jak zresztą my wszyscy. Z powodu nie możności znalezienia CZEGOKOLWIEK nie wyglądaliśmy najlepiej, my i nasze przybrudzone ubrania.... Dzieci wyraziły spodziewany zachwyt na widok nowego pokoju, który był zresztą jedynym zdatnym do użycia pomieszczeniem w domu. Najmłodszy wykazywał przez kilka dni oznaki lekkiej dezorientacji, domagając się od czasu do czasu powrotu do domu i wyrażając niechęć do „jechania na budowę”. Ale minęło mu szybko. Ja przyzwyczajam się znacznie dłużej. Układanie się. Kolejne dni mijały na próbie „układania się”. Układania przedmiotów. I układania siebie w nowej przestrzeni. W nieoswojonej rzeczywistości domu „w którym brakuje właściwie wszystkiego”. Od szczotki do WC począwszy. Nadal opróżnialiśmy stary dom zapełniając kolejne pudła nie wiadomo czym – bo przecież stary dom był już prawie pusty ... i tak zakończyliśmy ten znój w ostatnią niedzielę, czyli po miesiącu!!! I jeszcze znalazła się łopata do odśnieżania, 2 wycieraczki, pudełko z żarówkami zużytymi (mam fioła na punkcie segregacji odpadów!!! W przeciwieństwie do służb miejskich powołanych do ich ode mnie odbioru. W tym wypadku powołanie okazuje się dość słabe, jak u pewnego, słynnego winotwórcy z Gdańska.) itd. – w sumie 2 samochody ostatków. Nie wspominam nawet o ilości śmieci jaką wygenerowaliśmy w czasie przeprowadzki! A stary dom „bez życia” wygląda jak rudera. I już pojawiły się myszy. I zapach starości. Klucz oddany. Dom zamknięty. Zakopane instrumenty ( akurat tylko tak mi się zrymowało). A na nowym. Ruch jednostronny czyli wnosimy i wnosimy. Dzięki Bogu, że pracownia pusta bo tam trafiły wszystkie worki i pudła „bez przydziału” czyli rzeczy takie, na które nie ma jeszcze miejsca w domu, albo nie są absolutnie konieczne do życia. Czyli mówiąc wprost : są niepotrzebne, tylko nikt nie ma odwagi tego przyznać. A w moim „domu-poczuciu” nastąpił przełom, gdy wreszcie udało mi się urządzić jakoś (szafa i biurko po dzieciach, hłe, hłe + wieszak na ubrania) garderobę i dogrzebać do naszych ciuchów i innych „prywatności”. I tak powoli oswoiłam kawałek domu – sypialnię, garderobę i naszą łazienkę, reprezentowaną – ale za to jak godnie –przez wannę! Wcześniej, najlepiej czułam się u dzieci, bo tam od razu było jakoś tak domowo. Potem przyszła kolej na kuchnię i na salon, z kanapą jedną i telewizorem. Po drodze kupiłam w Ikei stół do jadalni, kierując się przy wyborze głównie (niską) ceną... Stół jest baardzo duży i jest nam przy nim tak wygodnie, jakby kosztował przynajmniej ze 2000 zł!!! Siedzimy na starych, wyszperanych na strychu mojego domu rodzinnego, krzesłach. Chcemy uszyć z mamą pokrowce, i tak przezimować na nich, aż do zakupu czegoś nowego. Jak pies z kotem. Nasz pies zwany Małym, syn dzielnej Ateny (która zgodnie z naturą swej rasy znowu nam zwiała, tym razem skutecznie), nie podobny do niej jak 2 płatki śniegu, znosił nieźle kilkunastodniowe rozstanie – postanowiliśmy bowiem, że zwierzaki przeniesiemy do nowego domu nieco później, po tym, jak „urządzimy”. Ponieważ bywaliśmy w starym domu po kilka razy dziennie, nie czuły się może porzucone, ale na pewno były zaniepokojone – ich ulubione sprzęty znikały, w domu było coraz bardziej chłodno i pusto! I tak pierwsze „na nowe” przybyły koty. Zgodnie z przewidywaniem, starsza kotka Fizia, która więcej ma w sobie z psa niż z kota, od razu poczuła się świetnie, z ciekawością zwiedzając nowy świat. Jej córka, Lucyna, odmówiła za to współpracy zaszywając się w najciemniejszych kątach. Powiało grozą, gdy pierwszego ranka, koty znikły! Okazało się, że wlazły w otwór w glazurze (który czeka na zalepienie i czeka i czeka ....) i schowały się pod wanną. Lucyna wyszła w końcu przykurzona z ukrycia, i powolutku zaczęła oswajać się z nową przestrzenią, nieco przestraszona jej rozmiarem. Nie minął tydzień, a koty zawładnęły domem. Mam wrażenie, że bardzo są zadowolone z nowego lokum. Teraz nadszedł czas na ostrożny podbój ogrodu. Pies przyjechał w drugiej turze. Szybko zorientował się o co chodzi. Gdzie jest dom, gdzie są „bezpieczne” granice działki. Dotąd spał w prowizorycznej budzie – dziś mąż skończył budowę nowej, pięknej i przestronnej, która będzie mu służyła za letnie mieszkanie. Nasz pies jest niestety dość trudny – ma kłopoty z utrzymaniem czystości w domu ( i nie chodzi tu o piasek sypiący się z sierści) – zobaczymy, jak poradzi sobie latem z byciem psem podwórkowym. Zresztą i tak w czasie kiedy my jesteśmy w pracy, i nie ma nikogo w domu, musi być na zewnątrz. Od jesieni chciałabym by spał w domu – mam nadzieję, że jakoś się to ułoży. O reakcjach rybek na zmianę otoczenia nie będę pisać zbyt wiele ze zrozumiałych względów. Wydaje mi się, że są trochę bardziej ożywione, co wnoszę z ruchu płetw, albowiem wyraz pyszczków mają niezmiennie, głupawo-zdziwiony. Sądzę, że się mniej nudzą gdyż teraz akwarium stoi w salonie (w miejscu, gdzie kiedyś kominek będzie) i więcej się wokół nich dzieje! Lista, cholera. Lubię sporządzać listy. Jak każdy osobnik z niespójną osobowością, potrzebuję namacalnych dowodów porządku rzeczy. A lista jest najprostszym z dowodów : oto w ponumerowanym ładzie, ujarzmione kolejnością czekają sobie wszystkie sprawy do załatwienia! Lista „poprzeprowadzkowa” ma jednak jedną wadę - składa się mianowicie z 3 równiutko zapisanych kartek formatu A4. Kiedy kończy się czytać ostatnie, 30-któreś tam, nie znoszące zwłoki zadanie do wykonania, człowiek ma poczucie, że znowu przegrywa. Oto bowiem wynika z Listy, że większość swego dorosłego życia spędzi na wyszukiwaniu w marketach, sklepach i dyskontach, różnej maści przedmiotów, których Lista się domaga, które znaleźć gdzieś trzeba, wybrać, kupić a potem zamontować jeszcze! I pewnie w niedługiej przyszłości naprawić. Albo zastąpić czymś, o czym NA RAZIE Lista milczy. Po miesiącu mieszkania w nowym domu wykreśliłam z Listy kilka żałosnych punktów typu: przenieść biurko. No, może troszeczkę dramatyzuję, bo w końcu udało się nam np.skompletować łazienkę. Szkoda, że nie w jednym pomieszczeniu. Bo wannę mam u siebie przy sypialni, a WC w łazience dziecięcej, tu również myję zęby, gdyż zjawiła się wyczekiwana umywalka z szafką a prysznic biorę w łazience na parterze! Gdzie jest już także gościnny kibelek, więc poranne i wieczorne korki zostały rozładowane! Reasumując: mamy 2 wanny, 2 WC-ty, 1 prysznic i 1 umywalkę. Mąż troszkę narzeka, że nie może się połapać w tych zawiłościach, i ciągle mu gdzieś ginie ręcznik, zostawiany to tu, to tam... Zamontowaliśmy też anteny – do internetu i TV, dzięki czemu znów mogę radośnie zasypiać na kanapie zwiedziona obietnicą świetnego kina o godz. 24.30. Oświetlamy się na razie gołymi żarówkami, choć zakupiłam już pierwsze oprawki, ale czekają na swoją kolej. Mąż z wkrętarką jest reglamentowany pomiędzy pracę, sen oraz Listę. Osobą pożądaną bywa również hydraulik, na którego czekamy my oraz bateria z umywalką do łazienki na parterze. Są i szafki – przepięknie oskrobane części toaletki z pocz. XX w. Brakuje tylko blatu. Blat jest na Liście. I mam nadzieję, że nie pozostanie na niej zbyt długo. Mogłabym bowiem, po zamontowaniu lustra poszczycić się jedną kompletną łazienką. Tym razem bez biegania po piętrach. Blaski, blaski, blaski i cień. Moja aklimatyzacja trwała miesiąc. Teraz czuję się już naprawdę u siebie. Choć to trochę złudne, zważywszy na milczącą obecność Banku w tym dramacie. No nic, spuśćmy jakąś zasłonę i porozkoszujmy się. Oto bowiem, mimo licznych niedogodności i braków, zaczynamy odczuwać niekłamaną przyjemność z mieszkania w nowym domu. Bo jest tu tyyyyyyyyyyyle światła. Bo wszyscy wstają wcześnie rano. Bo świetnie się śpi. Bo jest dużo miejsca dla wszystkich. Bo w pralni mieści się i deska do prasowania i pojemniki na brudy – osobne dla białych, czarnych i kolorowych – jak nie przymierzając autobusy w Alabamie w 1953. Bo ściany mają ładne kolory. Bo dzieci śpią w swoich ślicznych łóżeczkach i ani im w głowach dręczenie rodziców po nocy. Bo w kuchni można gotować w dwójkę albo i w trójkę, i rozkładać się oraz garnki i deski i talerze. Bo nad zlewem jest okno z zielonym widokiem. Bo mam szafki do segregacji śmieci. I mogłabym tak wymieniać i wymieniać. A cień? Cieniem jest to wszystko co na Liście oraz to, co już się na niej nie zmieściło. Chciałabym już skończyć z tym budowaniem. A tu tyle przed nami. Więc nie żegnam się tak zupełnie, bo jeszcze będzie mnie tu nieco od czasu do czasu. Ale jedno jest pewne. JA SIĘ NAPRAWDĘ PRZEPROWADZIŁAM !!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!
  9. KOCHANI, ja to dopiero jestem osobą okropną i w złym tonie, bo nie dostając powiadomień, nie pierwszy zresztą raz, nie zaglądałam tu, a tu tyle napisane. 1) dziękuję za wszystkie życzenia świąteczne!!!!!! 2) dziękuję za miłe słowa wyrażone tu i tam 3) elewacja niestety jest częścią projektu zatwierdzonego przez Urzędy, i mój kierownik budowy absolutnie upiera się, że musi być zrobiona, bo bez niej nie można "oddać" Urzędowi domu, czyli zakończyć budowy formalnie. A to formalne zakończenie potwierdzone pismem jest potrzebne do zameldowania. 4) deski na piętrze są ze zwykłej sosny 5) wycieraczkę (dużą i grubą gumową do obcierania błota) położyłam jakieś 2 miesiące temu, kiedy skończyli kłaść ocieplenie zewnętrzne - było zimno i mokro a oni w kółko biegali i tak nie korzystaliby z wycieraczki. Jak już napisałam w dzienniku, PRZEPROWADZAMY SIĘ, i dlatego tak szybko i po łebkach. Trzymajcie za nas kciuki, albowiem, tak samo jak w pierwszym poście mojego dziennika, jesteśmy bez kasków i bez śniadania. Niezmiennie. Pozdrawiam wszystkich serdecznie!!!!!!!!!!!!!!
  10. jk69

    Dziennik budowy jk69

    PRZEPROWADZAMY SIĘ Nie mogę uwierzyć, że powyższy tytuł zgodny jest z prawdą. A za zgodność z prawdą świadczą: - puste (prawie) wnętrza domu, z którego obecnie nadaję, a który służył nam przez ostatnie 10 lat! - bolące członki me, kręgosłup i inne, wykręcony niemiłosiernie - pobudka dokonana w nowej sypialni - zęby umyte w nowej łazience - kawa wypita w nowej kuchni - absolutny stan nerwicowo/kryzysowy u piszącej te słowa Jest strasznie. Od dwóch "na maxa" dni pakujemy i nosimy. Wczoraj przy pomocy wynajętego samochodu, którego kierowca, o wdzięcznej nazwie Poziomka, wraz z kolegą wtargali do nowego domu co większe i co cięższe przedmioty oraz kufry czyli pudła. W starym domu pozostały jeszcze całe stosy ubrań, książek, naczyń, ale to będziemy przewozić sukcesywnie (lubie to słowo, bo tak optymistycznie brzmi z tym sukcesem na początku). W nowym domu mamy już całe stosy ubrań, książek i innych, które upchane są w worki, woreczki, kartony, kartoniki, dzięki czemu nic nie możemy znaleźć. Nikt też nie pamięta, co już jest w nowym a co jeszcze w starym domu. Do tego dochodzi absolutny brak wszystkiego, co normalnie jest, i służy - np. wieszak na ręcznki, półka na cokolwiek, kosz na śmieci. itp. Ostatnie dwa tygodnie spędziliśmy na "wykańczaniu" wyżej już opisywanym. Mój mąż jest naprawdę bardzo dzielny, zważywszy, że wcześniej nic nigdy nie remontował ani budował. I tak, dzięki cudownym zbiegom okoliczności i pechowi do fachowców nauczył się; - podstaw stolarki drzwiowej - montażu klamek, zamków, okuć itp. - montażu paneli - rżnięcia desek przyklejonych do podłogi - montażu listew z mdf oraz drewnianych - układania i przycinania wykładziny pdf - skręciania, dokręcania, rozkręcania (no, trochę już umiał wczęśniej) Przed nim lepienie kafelków (mamy 2 dziury zostawione dla hydraulika, który na czas nie zamontował wannowych, stojących baterii - w tym jedna nie działa do dziś ) silikonowanie szpar itp. Nie będę tu opisywać wszystkich naszych przygód z ostatnich tygodni, bo nie mam czasu. Ale było trochę tak (i jest nadal) jakbyśmy zgłosili się na turniej tańca towarzyskiego w klasie międzynarodowej, w nadziei, że w garderobie przed występem nauczymy się tych wszytskich wygibasów, nie mając o nich zielonego pojęcia oraz talentu do ich wykonania. Taak, jest naprawdę strasznie. Jeśli możecie, nie przeprowadzajcie się nigdy. Podważam prawdziwość większości forumowych optymistycznych relacji "z tych dni". Jestem przerażona i zgubiona - wydaję mi się, że wszystko jest nie tak wymyślone i zbudowane. W łazience dzieci za zimno. Na parterze za jasno. W całym domu za głośno. Łóżko za wąskie a metrac za miękki. Ratunku. Ja chcę do domu. Ale gdzie on jest??? Już nie tu, ale jeszcze nie tam!!! Czyli w rozkroku. Właściwie w szpagacie. I to na linie nad przepaścią, bez asekuracji. I w tej wdzięcznej pozycji zostawiam Was na czas jakiś, bo zewsząd atakują mnie "sprawy"w błagalnym geście: zalatw nas, zrób, zrób, zrób. Stan ten jak nic potrwa do końca tygodnia, bo mąż musi pracować, a ja z mamą zostaje na placu boju. Jutro przyjeżdżają teściowie z dziećmi, będzie więc jeszcze starszniej choć pewnie i weselej! Wasza chodząca neuroza przeprowadzkowa. PS: hydraulik nadal wpada na 10 minut, by zrobić jedną malutką rzecz. stolarz od kuchni ma depresje, w związku z czym nie odbiera telefonu. parkiety właśnie się wykańczają, a to akurat dobra wiadomość, chociaż nie co spóźniona (2 tygodnie) nie chcę już żadnych fachowców w moim domu!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!! Precz. apage. Pa. Następnym razem będą obrazki.
  11. PRZEPROWADZAMY SIĘ Nie mogę uwierzyć, że powyższy tytuł zgodny jest z prawdą. A za zgodność z prawdą świadczą: - puste (prawie) wnętrza domu, z którego obecnie nadaję, a który służył nam przez ostatnie 10 lat! - bolące członki me, kręgosłup i inne, wykręcony niemiłosiernie - pobudka dokonana w nowej sypialni - zęby umyte w nowej łazience - kawa wypita w nowej kuchni - absolutny stan nerwicowo/kryzysowy u piszącej te słowa Jest strasznie. Od dwóch "na maxa" dni pakujemy i nosimy. Wczoraj przy pomocy wynajętego samochodu, którego kierowca, o wdzięcznej nazwie Poziomka, wraz z kolegą wtargali do nowego domu co większe i co cięższe przedmioty oraz kufry czyli pudła. W starym domu pozostały jeszcze całe stosy ubrań, książek, naczyń, ale to będziemy przewozić sukcesywnie (lubie to słowo, bo tak optymistycznie brzmi z tym sukcesem na początku). W nowym domu mamy już całe stosy ubrań, książek i innych, które upchane są w worki, woreczki, kartony, kartoniki, dzięki czemu nic nie możemy znaleźć. Nikt też nie pamięta, co już jest w nowym a co jeszcze w starym domu. Do tego dochodzi absolutny brak wszystkiego, co normalnie jest, i służy - np. wieszak na ręcznki, półka na cokolwiek, kosz na śmieci. itp. Ostatnie dwa tygodnie spędziliśmy na "wykańczaniu" wyżej już opisywanym. Mój mąż jest naprawdę bardzo dzielny, zważywszy, że wcześniej nic nigdy nie remontował ani budował. I tak, dzięki cudownym zbiegom okoliczności i pechowi do fachowców nauczył się; - podstaw stolarki drzwiowej - montażu klamek, zamków, okuć itp. - montażu paneli - rżnięcia desek przyklejonych do podłogi - montażu listew z mdf oraz drewnianych - układania i przycinania wykładziny pdf - skręciania, dokręcania, rozkręcania (no, trochę już umiał wczęśniej) Przed nim lepienie kafelków (mamy 2 dziury zostawione dla hydraulika, który na czas nie zamontował wannowych, stojących baterii - w tym jedna nie działa do dziś ) silikonowanie szpar itp. Nie będę tu opisywać wszystkich naszych przygód z ostatnich tygodni, bo nie mam czasu. Ale było trochę tak (i jest nadal) jakbyśmy zgłosili się na turniej tańca towarzyskiego w klasie międzynarodowej, w nadziei, że w garderobie przed występem nauczymy się tych wszytskich wygibasów, nie mając o nich zielonego pojęcia oraz talentu do ich wykonania. Taak, jest naprawdę strasznie. Jeśli możecie, nie przeprowadzajcie się nigdy. Podważam prawdziwość większości forumowych optymistycznych relacji "z tych dni". Jestem przerażona i zgubiona - wydaję mi się, że wszystko jest nie tak wymyślone i zbudowane. W łazience dzieci za zimno. Na parterze za jasno. W całym domu za głośno. Łóżko za wąskie a metrac za miękki. Ratunku. Ja chcę do domu. Ale gdzie on jest??? Już nie tu, ale jeszcze nie tam!!! Czyli w rozkroku. Właściwie w szpagacie. I to na linie nad przepaścią, bez asekuracji. I w tej wdzięcznej pozycji zostawiam Was na czas jakiś, bo zewsząd atakują mnie "sprawy"w błagalnym geście: zalatw nas, zrób, zrób, zrób. Stan ten jak nic potrwa do końca tygodnia, bo mąż musi pracować, a ja z mamą zostaje na placu boju. Jutro przyjeżdżają teściowie z dziećmi, będzie więc jeszcze starszniej choć pewnie i weselej! Wasza chodząca neuroza przeprowadzkowa. PS: hydraulik nadal wpada na 10 minut, by zrobić jedną malutką rzecz. stolarz od kuchni ma depresje, w związku z czym nie odbiera telefonu. parkiety właśnie się wykańczają, a to akurat dobra wiadomość, chociaż nie co spóźniona (2 tygodnie) nie chcę już żadnych fachowców w moim domu!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!! Precz. apage. Pa. Następnym razem będą obrazki.
  12. jk69

    Białe drzwi wewnętrzne

    listwy przypodłogowe też mamy malowane na ten sam kolor co drzwi czyli biały - listwy są świerkowe, ale można pomalować każdy inny rodzaj drewna (twardszy). Twoje drzwi wyglądają super, novi_ana!
  13. Na parterze mała łazieneczka - głównie WC - ale z prysznicem. Nie montujemy kabiny i brodzika - odpływ jest w podłodze, a żeby nie zagracać (i nie ścierać kurzu z nie używanej kabiny ) planujemy montaż zwykłej zasłony (dociążonej u dołu). Na codzień ta zasłonka będzie zsunięta. Taki prysznic bez barier jest przede wszystkim z myślą o naszych rodzicach, którzy teraz są sprawni, ale ... No i my również pewnie kiedyś zamieszkamy w pokoju na parterze. Nasze rodziny mieszkają daleko. Kiedy ktoś przyjeżdża to zwykle na kilka dni (dziadkowie nawet tygodni). Trudno byłoby nocować ich na kanapie w bardzo otwartym i przewiewnym salonie. Po za tym; mój najstarszy ma naście lat - być może, jak dorośnie a jeszcze będzie np. na studiach z nami mieszkał, taki nie krępujący pokoik i łazienka daleko od rodziców i dużo młodszych braci będzie miał swoje zalety ... Więc - na parterze pokój dla gości, babci, na starość, ew.dla rozpusty a przy nim łazienka z prysznicem.
  14. Do BIAŁEJ listy chciałam dopisać sklep z farbami i lakierami z sieci KOLOR - sklep mieści się przy Zakopiance vis a vis Castoramy. Pracuje tam baaaardzo miły i "informacyjny" Pan, który potrafi doradzić. I chce. Duży wybór farb różnych firm, mieszalniki itp. Ceny porówywalne z castoramą ale obsługa i asortyment wg mnie duuużo lepsze.
  15. jk69

    Białe drzwi wewnętrzne

    Z powodu oszczędnościowo-terminowych zakupiliśmy drzwi w Castroramie, drewniane, bezsęczne (tzn. sęki są tu i tam). Ich pomalowanie powierzyliśmy fachowcowi, który okazał się zwykłym oszustem i partaczem. Dlatego ziścił się nasz najgorszy sen i stanęliśmy na placu boju uzbrojeni w pędzle, chińską (jedyna nie-chińska za to szwajacarska kosztowała 200 zł!!!!) szlifierkę oscylacyjną i komplet papierów ściernych drobnoziarnistych oraz wełny szlifierskiej. Do pomalowania 9 par drzwi, w tym 4 na biało (złamana biel). Zakupiłam wodno-rozpuszczalną (bo nie śmierdzi, a ja źle znoszę zapachy rozpuszczalników) farbę Beckersa (kolor z mieszalnika). 1. drzwi były przez fachowca byle jak pomalowane i nie szlifowane, więc w pierwszej kolejności zdarliśmy to co on zrobił. 2. po wyszlifowaniu na gładko - pierwsze malowanie. Malowaliśmy drzwi leżące na koziołkach. Malowaliśmy pędzlami (małe powierzchnie i zakamarki) i wałkami (duże powierzchnie) - muszą być z syntetycznych materiałów, nie z włosia naturalnego (jako rzecze Pan w sklepie). 3. po wyschnięciu kolejne szlifowanie - powierzchnie płaskie szlifierką, załamania - wełną. 4. pamiętać o dokładnym zczyszczaniu po każdym szlifowaniu pyłu - czysty, miękki pędzel jest najlepszy. 5. ostatnie malowanie - zacieków prawie nie ma, bo malowanie na leżąco - uważać na krawędziach - tu spływają malutkie kropelki do zebrania pędzelkiem. Robota lekka ale czasochłonna. na każde drzwi - ok. 6-8 godzin pracy (nie licząc czasu schnięcia) W pomieszczeniu się pyli - my robimy to w niewykończonej części domu. Efekt. Drzwi nie są idealnie gładkie - delikatnie widać strukturę drewna, ale ja tak chciałam właśnie. Wybraliśmy pół-mat - jest więc delikatny, satynowy pobłysk. Drzwi były tanie, więc nie wyglądają jak te z firmy Kluś i ktoś tam. ofkors. Ale to raczej kwestia drewna a nie malowania. Najfajniej wyglądały przed drugim malowaniu - po szlifowaniu były "spatynowane" czyli tu i tam wychodził naturalny kolor. Wyglądały b.szlachetnie i staro ..... Po drugim malowniu ubyło im nieco lat, ale i tak ktoś zapytał nas czy one są nowe Bardzo nas to ucieszyło, bo okazuje się, że w nowym domu będziemy mieli już coś starego, na co normalnie trzeba latami pracować. Podsumowując. Drzwi są dość tanie - drzwi z ościżnicą stałą i listwami z 1 strony + farby i materiały ścierno-pędzlowe ok. 450-470 zł. Za pomalowanie fachowiec chciał 75 zł (za komplet wyżej opisany). Za 570 zł mogłam kupić drzwi z "papieru". Bałam się jednak, że w razie uszkodzenia (dzieci, psy) nie będę mogła łatwo ich naprawić. Dlatego wybrałam drewniane, malowane. Jak zamontuję, to sfotografuję i zaprezentuję.
  16. jk69

    Klamki

    A czy są może takie polskie o kilkadziesiąt złotych tańsze? No, chodzi mi o efekt Domina opisany powyżej - ten sam wzór a cena jakże inna ...
  17. facet był strasznie szybki (to w połowie przyczyna jego fuszerki) ... zresztą na początku nic nie wskazywało na katastrofę - w stanie "surowym" obróbka otworów drzwiowych wyglądała ok. Drzwi raz pomalowane wydawały mi się chropowate, ale myślałam, że przed drugim malowaniem facet je wyszlifuje. Plamy na ścianach dostrzegłam post factum itd. itd. pieniądze dostał nie za wszystko, ale i tak za dużo... Mąż wpadł w szał i wyrzucił go w tempie błyskawicznym, zanim na trzeźwo sprawdziliśmy stan rzeczy. Bolesne doświadczenie - ale dzięki temu, poznajemy uroki stolarki. To całkiem miłe, kontemplacyjne zajęcie ...
  18. jk69

    Dziennik budowy jk69

    KWIECIEŃ plecień, wiadomo raz ciepło, raz nie. Jak w życiu. U nas podobnie - po wyrzuceniu Pana Miłego, który okazał się ostatnim draniem, naciągaczem i socjopatą, postanowiliśmy już nie ładować się w kłopoty i sami wykańczamy. Się. Mąż zajął się przysposobieniem do życia w rodzinie 9 par drzwi, które po pomalowaniu przez Miłego, nadawały się do wyrzucenia. Mąż cierpliwie szlifuje i maluje, i wyłania się z tego całkiem znośny krajobraz, jednakowoż po bitwie. Ja coś tam ciapię na ścianach, próbując zatuszować ślady działalności Miłego. Pan na wizytówce ma napisane : profesjonalny dobór kolorów - w jego wydaniu polega na zamalowaniu poprawek na czysto białym suficie farbą w kolorze beż. Dzięki czemu mam profesjonalnie schrzaniony sufit, do przemalowania. Pan Miły był również tak miły i wykończył nam otwory drzwiowe wraz z montażem futryny. Niestety, przy próbie wymontowania jednej z par drzwi, okazało się, ze jest to niemożliwe!!!! Otwory zostały tak pomniejszone, ze nie możemy tych drzwi wyjąć, i, jak łatwo się domyśleć, włożyć. Zdaje się, że podobnie jest w przypadku innych otworów. Boje się sprawdzić. A dziś zajechały drzwi z Attica do pracowni i piwnicy (kolor udało nam się dobrze, choć trochę "w ciemno" dobrać do koloru drzwi wejściowych, z czego się bardzo cieszę) - szczerze mówiąc, żałuję, że nie zamówiłam iu nich drzwi do całego domu. Dzięki temu, uniknęłabym powyższych kłopotów, bo pan MIły byłby już wyrzucony i do drzwi by się nie dotknął. Jak kania dżdżu wyglądam Staszka Stolarza, hej, może on coś poradzi na te futryny.... Staszek ma nadjechać w czwartekpiątek z listwami przypodłogowymi i różnymi drobiazgami drewnianymi. Przeprosiłam się z moim hydraulikiem, gdyż Miły został wyrzucony w pakiecie z teściem, który miał skończyć biały montaż. Zgodnie z przewidywaniami, hydraulik przyjechał w sobotę i zamontował jeden kran. Termin zakończenia montażu szykuje się więc bożonarodzeniowy Właśnie czekam na Pana Parkieciarza, który też daje popalić. Miał zacząć przed świętami - zacznie dziś. Miał nam sprzedać mahagony. Okazało się, ze nie może, bo nikt go do Polski nie sprowadza. Szkoda, że nas o tym nie uprzedził w trakcie podpisywania umowy! Zamiast mahoniu będzie więc teak. Przynajmniej pewne drewno. Panele na parterze niezbyt mi się podobają, niestety. Och, może za kilka lat je wymienię? U dzieci też są panele, ale te akurat wybraliśmy świetnie. I wykładzina u Janka, też jest ok. A my MUSIMY SIĘ przeprowadzić do końca miesiąca. Może w przyszłym tygodniu zaczniemy się pakować powoli???? Wiele zależy od tych futryn, ale z drugiej strony, pomieszkać bez drzwi - to taki forumowy zwyczaj prawda? Plamy na ścianach po Miłym mogę sobię poprawiać już mieszkając. Hydraulik będzie wpadał co sobotę na "jeden kranik". Pan od kuchni przyjedzie od czasu do czasu dokręcić klameczkę i cokolik. Parkieciarz przy okazji zaproszenia na kawusię dmuchnie cyklinę, a w następnym kwartale - lakier (olej?). Potem przyjdzie niespieszny czas na elewację. brukarze około 2020. Ogrodzenie się dokończy w okolicach szalonych lat trzydziestych. I tak będziemy mieszkać na placu budowy. Aż posiwiejemy i pokryjemy się rdzą. Dzieci zrobią sobie własne dzieci. Wnuki te zaś doskonale się przydadzą do sadzenia kwiatków. Na naszym grobie - uhaaaaahaaa.
  19. KWIECIEŃ plecień, wiadomo raz ciepło, raz nie. Jak w życiu. U nas podobnie - po wyrzuceniu Pana Miłego, który okazał się ostatnim draniem, naciągaczem i socjopatą, postanowiliśmy już nie ładować się w kłopoty i sami wykańczamy. Się. Mąż zajął się przysposobieniem do życia w rodzinie 9 par drzwi, które po pomalowaniu przez Miłego, nadawały się do wyrzucenia. Mąż cierpliwie szlifuje i maluje, i wyłania się z tego całkiem znośny krajobraz, jednakowoż po bitwie. Ja coś tam ciapię na ścianach, próbując zatuszować ślady działalności Miłego. Pan na wizytówce ma napisane : profesjonalny dobór kolorów - w jego wydaniu polega na zamalowaniu poprawek na czysto białym suficie farbą w kolorze beż. Dzięki czemu mam profesjonalnie schrzaniony sufit, do przemalowania. Pan Miły był również tak miły i wykończył nam otwory drzwiowe wraz z montażem futryny. Niestety, przy próbie wymontowania jednej z par drzwi, okazało się, ze jest to niemożliwe!!!! Otwory zostały tak pomniejszone, ze nie możemy tych drzwi wyjąć, i, jak łatwo się domyśleć, włożyć. Zdaje się, że podobnie jest w przypadku innych otworów. Boje się sprawdzić. A dziś zajechały drzwi z Attica do pracowni i piwnicy (kolor udało nam się dobrze, choć trochę "w ciemno" dobrać do koloru drzwi wejściowych, z czego się bardzo cieszę) - szczerze mówiąc, żałuję, że nie zamówiłam iu nich drzwi do całego domu. Dzięki temu, uniknęłabym powyższych kłopotów, bo pan MIły byłby już wyrzucony i do drzwi by się nie dotknął. Jak kania dżdżu wyglądam Staszka Stolarza, hej, może on coś poradzi na te futryny.... Staszek ma nadjechać w czwartekpiątek z listwami przypodłogowymi i różnymi drobiazgami drewnianymi. Przeprosiłam się z moim hydraulikiem, gdyż Miły został wyrzucony w pakiecie z teściem, który miał skończyć biały montaż. Zgodnie z przewidywaniami, hydraulik przyjechał w sobotę i zamontował jeden kran. Termin zakończenia montażu szykuje się więc bożonarodzeniowy Właśnie czekam na Pana Parkieciarza, który też daje popalić. Miał zacząć przed świętami - zacznie dziś. Miał nam sprzedać mahagony. Okazało się, ze nie może, bo nikt go do Polski nie sprowadza. Szkoda, że nas o tym nie uprzedził w trakcie podpisywania umowy! Zamiast mahoniu będzie więc teak. Przynajmniej pewne drewno. Panele na parterze niezbyt mi się podobają, niestety. Och, może za kilka lat je wymienię? U dzieci też są panele, ale te akurat wybraliśmy świetnie. I wykładzina u Janka, też jest ok. A my MUSIMY SIĘ przeprowadzić do końca miesiąca. Może w przyszłym tygodniu zaczniemy się pakować powoli???? Wiele zależy od tych futryn, ale z drugiej strony, pomieszkać bez drzwi - to taki forumowy zwyczaj prawda? Plamy na ścianach po Miłym mogę sobię poprawiać już mieszkając. Hydraulik będzie wpadał co sobotę na "jeden kranik". Pan od kuchni przyjedzie od czasu do czasu dokręcić klameczkę i cokolik. Parkieciarz przy okazji zaproszenia na kawusię dmuchnie cyklinę, a w następnym kwartale - lakier (olej?). Potem przyjdzie niespieszny czas na elewację. brukarze około 2020. Ogrodzenie się dokończy w okolicach szalonych lat trzydziestych. I tak będziemy mieszkać na placu budowy. Aż posiwiejemy i pokryjemy się rdzą. Dzieci zrobią sobie własne dzieci. Wnuki te zaś doskonale się przydadzą do sadzenia kwiatków. Na naszym grobie - uhaaaaahaaa.
  20. Bardzo CZARNA LISTA Pan Marcin Starowicz - grasuje na terenach południowych Krakowa - ogłasza się m.in. w Swoszowicach, bo tam mieszka. Robi dobre wrażenie, daje dobre ceny i terminy, sprząta po sobie. Na tym się kończy to co dobre. Twierdzi, że jest fachowcem od malowania, ale nie rozróżnia m.in. kolorów farb, dzięki czemu na białym suficie mam teraz beżowe (kolor ściany) plamy po jego poprawkach. Położył mi panele, ale zapomniał o folii pod pianką. Przykleił wykładzinę - pełno "burchli" z powietrza. Niestety, dałam się nabrać jego zapewnieniom, że potrafi również pomalować drzwi i zamontować ościeżnice. Od tygodnia malujemy i szlifujemy 9 par drzwi, gdyż Pan Starowicz swoim profesjonalizmem spowodował, że zamieniły się w niebezpieczny przedmiot - szorstkie, ostre krawędzie, drzazgi!!! A wystarczyło delikatnie przeszlifować ... Ale najlepsze jest to, że tak zrobił ościżnice i obróbkę otworów drzwiowych, że nie możemy WYMONTOWAĆ I ZAMONTOWAĆ W NICH DRZWI! Ot, co znaczy talent! Ale wesoło to mi nie jest, bo on miał być ostatnią deską ratunku a stał się gwoździem do trumny naszej przeprowadzki.
  21. Chyba letnie raczej....albo pocątek ubiegłej wiosny. Umieściłam je, bo korespondowały z moimi świeżymi dość (jesień/zima 2007/2008) doświadczeniami. Proponuję podać ceny o jakich Wy wiecie - dla szukających (np. do kosztorysu dla banku) informacja typu: "chyba dawno nie auktualizował tej strony" nie jest zbyt przydatna, prawda? Pozdrawiam,
  22. Mając na uwadze zapotrzebowanie na informacje o cenach występujące często na wiosnę, wklejam coś co znalazłam przypadkiem (tzn poszukując cen na listwy przypodłogowe) w necie - ceny ze szczecina: Cennik Usług 1 Montaż płyt gipsowych na klej 15zł. m2 2 Montaż sufitów podwieszanych na stelażu 25zł. m2 3 Montaż ścianek działowych z płyt kartonowo-gipsowych z ociepleniem 40zł. m2 4 Docieplanie poddasza (wełna+folia)+płyta kg na stelaż 32zł. m2 5 Wykonanie pułki z płyty G/K 80zł. mb 6 Gładzie gipsowe bez materiału (dwukrotne położenie) 25zł. m2 7 Gruntowanie 3zł. m2 8 Malowanie (dwukrotne) farbami emulsyjnymi 5zł (biała) 6zł (kolor) m2 9 Malowanie elewacji do 5m. wysokości 10zł m2(do uzgodnienia) 10 Malowanie grzejników żeberkowych 4zł. za żebro 11 Malowanie rur 8zł. mb 12 Instalacje elektryczne 40zł. od pkt 13 Instalacje centralnego ogrzewania 120-180zł. od pkt 14 Instalacje wod - kan 120zł. od pkt 14 Obudowa brodzika klasycznego - półokrągłego 250zł. 15 Montaż muszli klozetowej 50zł. 15 Obudowa wanny klasycznej 200zł. 16 Obudowa wanny półokrągłej 300zł. 17 Montaż umywalki 50zł. 18 Montaż baterii łaz - kuch 50zł. 19 Montaż panelu prysznicowego 50zł. 20 Renowacja podłoża pod płytki 10zł. m2 21 Skuwanie tynku 12zł. m 22 Skucie starej glazury 15zł. m2 23 Wyrównanie ścian pod glazurę 12-15zł. m2 24 Tynkowanie tradycyjne 18zł. m2 25 Wylewki tradycyjne 25zł. m2 26 Wylewki samopoziomujące 20zł. m2 27 Montaż drzwi wewnętrznych z obróbkami 200zł. m2 28 Montaż drzwi zewnętrznych z obróbkami 300zł. m2 29 Montaż okien 120zł. m2 30 Obróbka otworów okiennych 30zł. mb 31 Montaż paneli podłogowych 20zł. m2 32 Montaż paneli ściennych 20zł. m2 33 Położenie wykładziny dywanowej z cokołami 12zł. m2 34 Położenie wykładziny pcv 15zł. m2 35 Montaż parapetów wewnętrznych 45zł. mb 36 Montaż drzwi rewizyjnych od 30zł. szt. 37 Montaż kratek wentylacyjnych 30zł. szt. 38 Montaż luksferów 80zł. m2 39 Układanie płytek ceramicznych 50zł. m2 40 Schody obłożone terakotą lub gresem + cokoliki 60zł mb 41 Montaż cokołów ciętych 10zł. mb 42 Montaż cokołów gotowych 8zł. mb ceny netto.
  23. Witaj, jaka piękna opowieść strychowa, i to rozwojowa! Będę śledzić, z nadzieją, że wspólnota zgredków dostarczać będzie materiału jedynie na urocze dykteryjki! Tajemniczy kufer na dachu - no,to jest naprawdę "magiczny Kraków"! POzdrawiam POświątecznie,
×
×
  • Dodaj nową pozycję...