Miesięcznik Murator ONLINE

Skocz do zawartości

enedue

Użytkownicy
  • Liczba zawartości

    976
  • Rejestracja

Zawartość dodana przez enedue

  1. No tak bardzo często jest niestety, że jak w płucu, to przerzut. A formie to on jest jak na siebie oczywiście, byle wznowy nie było. Na początku września usg. Mother_nature, trzymam kciuki, przebadaj pieska i mam nadzieję, że wszystko będzie ok. Echo serca dodatkowo pokazuje, co się dzieje obok.
  2. Nie mam pojęcia równie dobrze mógł się nawdychać jakiegoś azbestu, przyszedł do nas - dosłownie - 1,5 roku temu. Boksery często chorują na nowotwory płuc ogólnie podobno, lepiej dmuchać na zimne
  3. Jeść mogą psy różnie, jak widać, choć suczce znajomych zaszkodziło mięsko - za dużo było, wątroba i nery spadły w parametrach. Teraz jest na diecie i wcina marchewki i kaszkę Ale istotne jest, zwłaszcza u dużych ras, aby pies po jedzeniu poszedł spać. Zero biegania, zero zabawy, zero spacerów. Oczywiście nie powinien jeść z miski na podwyższeniu. Chodzi o skręt żołądka, wyjątkowe paskudztwo, potrzebna natychmiastowa operacja, inaczej pies umiera w mękach. Jedna pani weterynarz mi mówiła, że po doświadczeniach swoich klinicznych ma już takiego szmergla, że jej wszystkie psy są nauczone - po misce idą na wyreczko i lulu. Co najmniej godzinę mają leżeć i spokojnie trawić. A potem też zero wygłupów. I co najmniej dwa posiłki dziennie, bo im większa masa w żołądku tym większe ryzyko skrętu.
  4. Tak ku przestrodze - jak pies dyszy, inaczej oddycha, nagle zaczyna chodzić z otwartą mordką, jakoś kaszle a nie wydaje się być przeziębiony, tak wam się wydaje - NATYCHMIAST na RTG. Leczyć głupotę można zawsze, a w nowotworze czas jest kluczowy. RTG kosztuje grosze. A u nas było tak... Zaczęło się od wymiotów, niby pilnuję, ale zawsze mógł coś zeżreć. Pojechałam do lecznicy, ale tam akurat RTG było zepsute. I dobrze, bo by zrobili tylko zdjęcie brzucha. Dostałam leki i zalecenie, że jak się nie poprawi, to pojechać z nim jednak gdzieś na prześwietlenie. Nie poprawiło się więc pojechałam. Babeczka robi zdjęcie i mówi - a to co? Spojrzałam i po pierwsze zobaczyłam, że nie zrobiła zdjęcia samego brzucha tylko całego ciała, a po drugie - wiedziałam od razu o co pyta - niestety kalafior ma płucu był rozpoznawalny nawet dla osoby z zerowym medycznym wykształceniem. 8 cm na 5 cm. Pewnie wymiotuje bo uciska przełyk. Pies umrze z głodu. Prawie tam zeszłam po tej diagnozie. A Odyś leżał na tym stole i patrzył mi w oczy tym swoim niewidzącym, ufnym spojrzeniem. Biegiem do domu i do neta - najlepsi polecani onkolodzy - Jagielski, dwa tygodnie czekania, Micuń i jeszcze jakiś na B, nazwiska nie pamiętam, bo nie dałam rady zlokalizować. Na szczęście doktor Micuń miał dyżur, obejrzał psa, kazał zrobić USG aby sprawdzić, czy nacieka osierdzie i czy są przerzuty. Odyś od dłuższego czasu ciężko oddychał, szczególnie po jedzeniu, ale myślałam, że to od bólu stawów albo żołądka z którym w zasadzie non stop problemy. Za dużo myślałam Następnego dnia pojechaliśmy na USG , gabinet na pierwszym piętrze, Odyś nie za bardzo po schodach, ale mój młodszy pomógł wnieść i znieść. Doktor oglądał go dłuuugo, po czym stwierdził, że na pewno guz nie uciska przełyku - ulga jak 1000 200, przynajmniej śmierć głodowa mu nie grozi, na pewno nie ma makroskopowych przerzutów, i na pewno nie nacieka na serce. Doktor Micuń po tym wyniku stwierdził że guz operowalny jak najbardziej i wysłał nas do profesora Galantego na SGGW. Wysłał też dokumentację sam na maila. Wracam do domu, dzwonię a tutaj info - profesor ostatni dzień w pracy, to piątek był, na urlopie od poniedziałku, dwa tygodnie. Powiedziałam miłej pani w słuchawce jaka sytuacja, że doktor Micuń kieruje i w ogóle a pani na to - proszę pani, to ja postaram się połączyć z profesorem. Na pewno oddzwonię. No ale na wszelki wypadek zadzwoniłam do doktora co robić, jak profesor na urlopie - podał mi jeszcze jedno nazwisko i powiedział, że to druga i jedyna osoba, która może na serio podjąć się takiego zabiegu. Na szczęście wieczorem miła pani zadzwoniła, że mam we wtorek być z piesiem u profesora. Na nieszczęście Odyn zeżarł śmieci przygotowane do wyrzucenia, w tym foliową torebkę czyli generalnie jedną z najgorszych rzeczy, jakie mógł zeżreć. Profesor potwierdził, że guz operacyjny, ale - trzeba zbadać serce, echo serca zrobić no i musi wydusić z siebie torebkę, ale on go zapisuje na czwartek na zabieg. Następnego dnia torebka wyszła - no trzeba jej było trochę pomóc - a przemiła pani na echu serca powiedziała, że ona dawno nie widziała tak zdrowego serca w ogóle i u tak starego psa w szczególności. Pocieszyła mnie jeszcze, że znała kota co zeżarł poduszeczkę szpilek i nic mu się nie stało Guz na szczęście daleko od osierdzia, choć już uciskał serce i było nieco z jednej strony przerośnięte czy jakoś tam, od tego ucisku. Tak czy inaczej zielone światło dostaliśmy i następnego dnia rano mąż odwiózł mnie z pieskiem Kilniki Małych Zwierząt - sam potrzebował samochodu. A ja sobie wymyśliła, że wrócę na piechotę na ten mój Wawer. Założenia były dwa - jak będę szła to czas będzie szybciej płynął, każdy krok będzie oznaczał, że doktor jeszcze nie zadzwonił - mieliśmy umowę, że jak otworzy pieska i będzie kicha, to zadzwoni i wtedy dam autoryzację , aby go nie budzić. A jak już dolezę, to padnę, zasnę i prześpię oczekiwanie na telefon. Nie mogłam być z Odysiem aż do znieczulenia - tam robią to oddechowo, co jest bezpieczniejsze dla pieska niż znieczulenie dożylne - odszedł z panią doktór na operację sam, taki chudziutki i nagle malutki, pokorny i smutny. Doktor zadzwonił chyba koło trzeciej - guz wycięty, pies żyje, w dobrej formie, jutro - JUTRO????? - do odbioru. Guza dało się wyciągnąć bokiem, nie trzeba było ciąć mostka, żeber, nic, poszedł z całym płatem prawego płuca. Następnego dnia rano pojechałam w lekkim szoku po zwierzaka, wszyscy wiemy, w jakim stanie są ludzie po takich operacjach a tam niespodzianka - piesio mało przytomny bo leki przeciwbólowe, poznał mnie po chwili, ale już wstał, zjadł , zrobił co trzeba. Ogolony cały bok, rana kroiła pieska na pół. Zabrałam go do domu i w zasadzie jakieś takie traumatyczne momenty były dwa - drugiego dnia wieczorem zaczął strasznie dyszeć - 80 oddechów na minutę, gdzie norma to 30. Pan doktor kazał go wziąć na spacer i jak nie przejdzie po pół godzinie, to przyjechać. Ja lekko nieprzytomna zapinam go na smycz, otwieram drzwi - a tam ściana deszczu. Po spacerze. Otworzyłam okna na przestrzał, zrobiłam przeciąg i położyłam go nosem w oknie, w tym przeciągu. Oczywiście otulonego kocykami. I dyszenie przeszło. A drugi następnego dnia, przejadł się proszkami , żołądek się zbuntował i zaczął wymiotować. Oznaczało to wizytę nocną, aby dali mu leki przeciwbólowe w kroplówce. Miał też jakąś bulwę pod szwem, krwiaka ,ale wchłonął się błyskawicznie po rozpruciu pieska w oczach znikał. Od razu było widać, że inaczej oddycha, tak lekko i normalnie. Męczył go ten guz . I zrobił się taki bardziej ruchliwy, zainteresowany, ożywiony. Po 21 dniach dostaliśmy wyniki hispat - guz oskrzelikowo- pęcherzykowy, żaden przerzut, bardzo rzadki nowotwór u psa, niezwiązany ze starością, musieli go czymś truć Tyle wyczytałam, że u ludzi jeden z najlepiej rokujących nowotworów płuc , raczej nie daje przerzutów tylko wznowy. Teraz czekamy na drugie usg pooperacyjne, bo takie jest założenie, sprawdzamy co miesiąc, czy nie odrasta, jak wznowa, to chemia - psy znoszą chemie o wiele lepiej niż ludzie na szczęście. I już świruję, bo wydaje mi się, że ciężej oddycha...
  5. Dana, Miło mi Cię zobaczyć u siebie Swego czasu zaglądałam do Ciebie, ostatnio nigdzie nie zaglądam,tak jakoś... Ale napiszę, co z Odynem, może się komuś przyda. No więc zaczęło się od wymiotów, niby pilnuję, ale zawsze mógł coś zeżreć. Pojechałam do lecznicy, ale tam akurat RTG było zepsute. I dobrze, bo by zrobili tylko zdjęcie brzucha. Dostałam leki i zalecenie, że jak się nie poprawi, to pojechać z nim jednak gdzieś na prześwietlenie. Nie poprawiło się więc pojechałam. Babeczka robi zdjęcie i mówi - a to co? Spojrzałam i po pierwsze zobaczyłam, że nie zrobiła zdjęcia samego brzucha tylko całego ciała, a po drugie - wiedziałam od razu o co pyta - niestety kalafior ma płucu był rozpoznawalny nawet dla osoby z zerowym medycznym wykształceniem. 8 cm na 5 cm. Pewnie wymiotuje bo uciska przełyk. Pies umrze z głodu. Prawie tam zeszłam po tej diagnozie. A Odyś leżał na tym stole i patrzył mi w oczy tym swoim niewidzącym, ufnym spojrzeniem. Biegiem do domu i do neta - najlepsi polecani onkolodzy - Jagielski, dwa tygodnie czekania, Micuń i jeszcze jakiś na B, nazwiska nie pamiętam, bo nie dałam rady zlokalizować. Na szczęście doktor Micuń miał dyżur, obejrzał psa, kazał zrobić USG aby sprawdzić, czy nacieka osierdzie i czy są przerzuty. Odyś od dłuższego czasu ciężko oddychał, szczególnie po jedzeniu, ale myślałam, że to od bólu stawów albo żołądka z którym w zasadzie non stop problemy. Za dużo myślałam Następnego dnia pojechaliśmy na USG , gabinet na pierwszym piętrze, Odyś nie za bardzo po schodach, ale mój młodszy pomógł wnieść i znieść. Doktor oglądał go dłuuugo, po czym stwierdził, że na pewno guz nie uciska przełyku - ulga jak 1000 200, przynajmniej śmierć głodowa mu nie grozi, na pewno nie ma makroskopowych przerzutów, i na pewno nie nacieka na serce. Doktor Micuń po tym wyniku stwierdził że guz operowalny jak najbardziej i wysłał nas do profesora Galantego na SGGW. Wysłał też dokumentację sam na maila. Wracam do domu, dzwonię a tutaj info - profesor ostatni dzień w pracy, to piątek był, na urlopie od poniedziałku, dwa tygodnie. Powiedziałam miłej pani w słuchawce jaka sytuacja, że doktor Micuń kieruje i w ogóle a pani na to - proszę pani, to ja postaram się połączyć z profesorem. Na pewno oddzwonię. No ale na wszelki wypadek zadzwoniłam do doktora co robić, jak profesor na urlopie - podał mi jeszcze jedno nazwisko i powiedział, że to druga i jedyna osoba, która może na serio podjąć się takiego zabiegu. Na szczęście wieczorem miła pani zadzwoniła, że mam we wtorek być z piesiem u profesora. Na nieszczęście Odyn zeżarł śmieci przygotowane do wyrzucenia, w tym foliową torebkę czyli generalnie jedną z najgorszych rzeczy, jakie mógł zeżreć. Profesor potwierdził, że guz operacyjny, ale - trzeba zbadać serce, echo serca zrobić no i musi wydusić z siebie torebkę, ale on go zapisuje na czwartek na zabieg. Następnego dnia torebka wyszła - no trzeba jej było trochę pomóc - a przemiła pani na echu serca powiedziała, że ona dawno nie widziała tak zdrowego serca w ogóle i u tak starego psa w szczególności. Pocieszyła mnie jeszcze, że znała kota co zeżarł poduszeczkę szpilek i nic mu się nie stało Guz na szczęście daleko od osierdzia, choć już uciskał serce i było nieco z jednej strony przerośnięte czy jakoś tam, od tego ucisku. Tak czy inaczej zielone światło dostaliśmy i następnego dnia rano mąż odwiózł mnie z pieskiem Kilniki Małych Zwierząt - sam potrzebował samochodu. A ja sobie wymyśliła, że wrócę na piechotę na ten mój Wawer. Założenia były dwa - jak będę szła to czas będzie szybciej płynął, każdy krok będzie oznaczał, że doktor jeszcze nie zadzwonił - mieliśmy umowę, że jak otworzy pieska i będzie kicha, to zadzwoni i wtedy dam autoryzację , aby go nie budzić. A jak już dolezę, to padnę, zasnę i prześpię oczekiwanie na telefon. Nie mogłam być z Odysiem aż do znieczulenia - tam robią to oddechowo, co jest bezpieczniejsze dla pieska niż znieczulenie dożylne - odszedł z panią doktór na operację sam, taki chudziutki i nagle malutki, pokorny i smutny. Doktor zadzwonił chyba koło trzeciej - guz wycięty, pies żyje, w dobrej formie, jutro - JUTRO????? - do odbioru. Guza dało się wyciągnąć bokiem, nie trzeba było ciąć mostka, żeber, nic, poszedł z całym płatem prawego płuca. Następnego dnia rano pojechałam w lekkim szoku po zwierzaka, wszyscy wiemy, w jakim stanie są ludzie po takich operacjach a tam niespodzianka - piesio mało przytomny bo leki przeciwbólowe, poznał mnie po chwili, ale już wstał, zjadł , zrobił co trzeba. Ogolony cały bok, rana kroiła pieska na pół. Zabrałam go do domu i w zasadzie jakieś takie traumatyczne momenty były dwa - drugiego dnia wieczorem zaczął strasznie dyszeć - 80 oddechów na minutę, gdzie norma to 30. Pan doktor kazał go wziąć na spacer i jak nie przejdzie po pół godzinie, to przyjechać. Ja lekko nieprzytomna zapinam go na smycz, otwieram drzwi - a tam ściana deszczu. Po spacerze. Otworzyłam okna na przestrzał, zrobiłam przeciąg i położyłam go nosem w oknie, w tym przeciągu. Oczywiście otulonego kocykami. I dyszenie przeszło. A drugi następnego dnia, przejadł się proszkami , żołądek się zbuntował i zaczął wymiotować. Oznaczało to wizytę nocną, aby dali mu leki przeciwbólowe w kroplówce. Miał też jakąś bulwę pod szwem, krwiaka ,ale wchłonął się błyskawicznie po rozpruciu pieska w oczach znikał. Od razu było widać, że inaczej oddycha, tak lekko i normalnie. Męczył go ten guz . I zrobił się taki bardziej ruchliwy, zainteresowany, ożywiony. Po 21 dniach dostaliśmy wyniki hispat - guz oskrzelikowo- pęcherzykowy, żaden przerzut, bardzo rzadki nowotwór u psa, niezwiązany ze starością, musieli go czymś truć Tyle wyczytałam, że u ludzi jeden z najlepiej rokujących nowotworów płuc , raczej nie daje przerzutów tylko wznowy. Teraz czekamy na drugie usg pooperacyjne, bo takie jest założenie, sprawdzamy co miesiąc, czy nie odrasta, jak wznowa, to chemia - psy znoszą chemie o wiele lepiej niż ludzie na szczęście. I już świruję, bo wydaje mi się, że ciężej oddycha...
  6. czasami tak jest, że jak się zrealizuje jedno marzenie, wszystko inne - dla równowagi - zaczyna się walić. Dom mnie cieszy, ale od miesięcy nie przeżyłam w nim jednego szczęśliwego dnia. czasami myślę, że ta działka jest jakaś przeklęta, dużo niemiłych rzeczy się zdarzyło,jeszcze zanim ja zaczęłam budowę, od lat jest w rodzinie, wiem, idiotyzm, ale ...
  7. Jestem załamana. U Odyna stwierdzono nowotwór płuca. Przypadkiem. Jest operacyjny sam z siebie, ale przeszkodą jest znowu chory brzuch, który jakoś nie chce wydobrzeć - dzisiaj znowu nie jadł. Serce ma jak dzwon. I koszty - operacja to 3 tysiące, a my jesteśmy bez pracy od wielu miesięcy. Ryczę od tygodnia. Jutro lekarz będzie decydował, czy kroi czy nie. Ten brzuch... Czemu ten biedny piesek ma tak pod górkę?
  8. I taka zagadka, co to za roślinka, ta ciemniejsza?
  9. Hej Pusia, dzięki za pamięć. Miałam Ci zamiar odpisać od razu na tego posta z marca, ale... To było tak, że jedno nieszczęście szło za drugim, nie były jakieś wielkie, ale ich ilość dobijała. No i właśnie wtedy wydawało się, tego dnia, że lot koszący w dół został zatrzymany, może jeszcze nie było wzbijania się, ale jakoś tak się ustabilizowało. No i d..., jak dotarłam do domu, okazało się, że stabilizacja dotyczy ogólnego trendu w dół, że mamy nowe atrakcje. Chyba przeżyłam małe załamanie nerwowe No ale teraz chyba jednak wreszcie mamy lot płaski, może i nisko nad ziemią, ale stabilnie. Muszę nadrobić forum, wpisy i inne takie.
  10. Ja zmieniłam tylko w wodociągach, zmiana była klepnięta z ichnimi pieczątkami, nikt się nie czepiał, tzn z nadzoru budowlanego przy odbiorze.
  11. I ma to znaczenie. Bo aby mieć ciepłą wodę wieczorem, potrzebuję tych godzin w ciągu dnia. Inaczej muszę czekać prawie do 12 w nocy. I niby dlaczego? Skoro zdecydowana większość kraju nie musi? A reszta jak musi to tylko do 11?
  12. No nie mam, nie mam tych godzin 13-15, o to chodzi. Blokuje mnie operator. Se mogę kupować tanią energię, ale jej nie dostanę, tak po prostu. Informacja prosto od sprzedawców.
  13. Nie, nie jego teren, PGE nie obsługuje Warszawy, informacje bezpośrednio z PGE. To jeszcze lepiej, znaczy moja mniejszość jest jeszcze mniejsza niż myślałam LOL!
  14. Jako że kolektywnie dusimy się w smogu, chciałabym poruszyć temat jak pięknie są traktowani obywatele, co jednak chcieliby nie smrodzić i grzać prądem. Tak sobie szukałam sprzedawcy prądu i przy tej okazji właśnie wyszedł problem z jego dystrybutorami. Cóż, jeśli mamy przyjemność mieszkać na przykład w Bydgoszczy, gdzie rządzi niepodzielnie Energa, to rzeczywiście sprawa staje się wykonalna - firma udostępnia bardzo tani prąd w godzinach pozaszczytowych, ale co najważniejsze, te godziny w taryfie Ekonomiczna Dolina mają sens, gdy się chce grzać prądem mieszkanie i cwu. A mianowicie - tani prąd mamy od 13 do 16 i od 22 do 7 rano. Godziny idealne - rano ciepło, ciepła woda jest, w południe można dogrzać mieszkanie, co w zasadzie przy normalnie ocieplonym domu wystarcza do wieczora, co więcej, można dogrzać zapasy wody, nadszarpnięte po porannych ablucjach. W dni wolne od pracy godziny dzienne dają tyle ile potrzeba czasu na ugotowanie obiadu, pranie, użycie odkurzacza, naładowanie laptopów czy telefonów. Jest też propozycja taryfy weekendowej, g12w, iście rajska, gdzie nie tylko tani prąd jest we wszystkie wolne dni, ale również w ciągu dnia od 13 do 15 i od 22 do 6 rano. Podobnie jest w Krakowie, gdzie taryfa weekendowa również zawiera godziny południowe w dni powszednie. Nieco mniej fajnie jest pod zarządem Enei na zachodzie - w taryfie weekendowej nie ma godzin popołudniowych dni powszednich ale za to tanie godziny zaczynają się już o 9 wieczorem, co ma znaczenie, jeśli grzeje się cwu. Za to w zwykłej taryfie g12 tani prąd jest od 22 do 7 rano - sympatycznie i można sobie wybrać, kiedy w ciągu dnia chcemy mieć tani prąd, byleby to było między 13 a 17. Czyli też interesująco - jest jakaś alternatywa dla braku tanich godzin w dni powszednie w weekendowej. A jak wygląda sprawa w Warszawie, mieście stołecznym, gdzie mi się przydarzyło mieszkać? Ano wygląda tak, że tutaj króluje byłe RWE czy też obecne Innogy Stoen Operator. I cóż to to proponuje? Poza absurdalnymi stawkami za prąd, zwłaszcza w taniej taryfie budzącymi jedynie uśmiech politowania, godziny owej taniej taryfy następujące - dla g12 od 13 do 15 i od 22 do 6 rano lub dla g12w od 22 do 6 rano i całe dnie wolne od pracy. O tanich godzinach w ciągu dnia powszedniego w tej taryfie ani słóweczka. Czyli jeśli chcę kupować tani prąd w taryfie g12w i mieć go w ciągu dnia również, jak połowa obywateli tego kraju, to jestem niewolnicą firmy Innogy Stoen Operator, która mi uniemożliwi ów zakup, prawem monopolisty. Prąd to nie są kolczyki, kiecki czy wypasione fury. Prąd jest podstawą działania tej cywilizacji, bez niego nie istniejemy. Stąd moje pytanie - jakim cudem występują takie różnice w dostępie do taniej energii w jednym kraju?Dlaczego dopuszczono do dyktatu monopolistów i uzależniono życiowe interesy obywateli od fantazji w zasadzie nie wiadomo kogo? Nie ukrywam, że jestem bardzo niezadowolona z tego, jak został potraktowany mój region, wręcz po macoszemu. Co z tego, że zmieniam sprzedawcę energii, choć to miłe, skoro upudrowane RWE, pardon, InnogySO oświadcza mi, że godziny dostaw prądu są jakie są i - to już mój wniosek - jak mi się nie podoba, to się mogę do Bydgoszczy przeprowadzić? NIBY DLACZEGO? Prąd nie jest luksusem, tylko podstawą, a na podstawie jakiegoś chorego prawa stworzono sytuację, w której ludzie są zależni od kaprysu monopolisty - a jak się nie podoba, to spadaj na Mazury. W dodatku, tylko niektórzy ludzie, bo jak widać, można inaczej. Co do firmy Innogy bawiącej się w znaczki - przypadkiem wiem, ile kosztuje opracowanie identyfikacji wizualnej i szlag mnie trafił, jak zobaczyłam te figlarne śliczności i opisującej mi, jak się produkuje na piknikach naukowych, jakoś nie dociera. Szanowne InnogySO, sprzedajecie prąd nie zmysłową bieliznę i liczy się jakość oferty - liczy matematycznie, a nie wizerunkowo. Nie jest tak, że im droższe i trudniej dostępne - tym lepsze i bardziej prestiżowe :evil:No chyba że się nie liczy, bo jesteście monopolistą i możecie klienta spuszczać na bambus.
  15. W Warszawie podobno -15, tak GW podaje, no zimno jest. U mnie w domu bez ogrzewania temperatura wzrosła od 9.40 rano do chwili obecnej - 11 - o 2 stopnie bez ogrzewania. To dla wątpiących w moc dużych okien na południe w zimie.
  16. enedue

    szczyty kiczu i kuriozum

    Pomijając obraz, jaka technika szanownemu Panu odpowiada? Pędzel jak rozumiem jest ok, a szpachla? palce? ścierka? pryskanie z pędzla? drapanie ? zlewanie pod prysznicem ? odciskanie? Można malować grubo z himalajami farby czy raczej cieniutko, laserunkowo, tak że obraz jest gładziutki jak szklana emalia? Jest takie powiedzenie - jak jesteś wrażliwy, nie zaglądaj kucharzowi do kuchni. Ciesz się efektem. Mój mąż uczciwie mówi, że obraz jest ładny, jak jest na nim niezła dupa, wybaczcie bezpośredniość Kobita sama jest jak dzieło sztuki, przepiękne ciało. I niestety, ale jakoś przebić się trzeba, a to akurat jest - w sumie - wyjątkowo niewinne. Mogła rzucać tymi jajami, ale - to już było. Słyszałam o gorszych akcjach. Znęcaniu się nad zwierzętami i inne takie. Wyrzuciłam z pamięci, bo mnie na wymioty zbierało.
  17. Ok, wielkie dzięki za info . Kretów niet w okolicy, ścian stawiać nie będę, kowadła raczej tam też nikt nie postawi - zakaz działalności zakłócającej spokój w okolicy Niedobitki biznesu się wynoszą powoli. A tak w ogóle to mam dosyć i błogosławię się za pomysł budowy domu z firmą - sama nie dałabym rady, już ten remont mnie zabija. Kontakty z panami budowlańcami bywają wyczerpujące.
  18. enedue

    szczyty kiczu i kuriozum

    Błagam, a ten nonsens z docenianiem po śmierci to skąd? Bo ręce mi opadły. Otóż historia uczy, że jak najbardziej byli doceniani za życia, bardzo mi przykro. Zazwyczaj tutaj jest wywlekany Van Gogh jako sztandarowy i jedyny przykład. W ogóle cała histeria wokół niedocenienia tego pana wygląda tak, że jednostka niezorientowana mogłaby pomyśleć, że umarł biedny staruszek, do końca walczący o swoją sztukę, i biedak przez dziesięciolecia kariery sprzedał tylko jeden obraz. Pozwolicie że sprostuję - pan Van Gogh pierwszy swój przyzwoity obraz - Jedzący kartofle - namalował zaledwie pięć lat przed śmiercią. I wątpię, aby ktokolwiek z Was rozpoznał w tym obrazie dzieło genialnego bezusznego. A mianowicie dlatego , że jego charakterystyczne obrazy to ostatnie dwa lata życia - tak koleś miał, machał dziełko w dwie godziny. Jak dla mnie niezły wynik, aby po w zasadzie pięciu latach kariery - i to niejako nietrwałej, pełnej przerw - JUŻ sprzedać własny, oryginalny obraz. Resztę pominę milczeniem, typowa arogancja ignorancji. To mi przypomina, jak kumpel Hawkinga leciał sobie samolotem i zauważył, że koleś obok czyta Krótką historię czasu. Dodam, że kumpel był fizykiem, rzecz jasna. Zainteresował się, kim jest zaczytany pan z zawodu - okazał się ekonomistą czy kimś taki. Pan ekonomista zachwycał się dziełkiem i zapytał, czy pan kumpel już przeczytał. Ten odpowiedział, że owszem, ale jest tam parę problemów dla niego niejasnych. Na to pan ekonomista do pana fizyka (nie wiedział, że to pan fizyk) - Pan pozwoli, że panu wyjaśnię... Tia.... Tak, krytyk spędza tysiące godzin oglądając i analizując dzieła sztuki ze wszystkich epok i kontynentów, ale i tak kmiotek będzie wiedział więcej. Kmiotek powie - ja też bym tak umiał, co to za sztuka. Ciekawe, że ja WIEM, że bym tak nie umiała. Przypominam, że dzieła sztuki Indian ratować chcieli wykształceni mnisi, a kmioty się rwały do niszczenia dzieł szatana. Aha, nie mam powodów kochać krytyków, mam dyplom z malarstwa
  19. A raczej chabetę. Wywaliłam starą posadzkę z remontowanej kanciapy, panowie mieli zrobić podłogę na gruncie z 20 cm ocieplenia Austrotehrm czy jakoś tak posadzka/podłoga. Płyty 10 cm układane na mijankę. Idę , patrzę, a oni położyli folię na piasek, nieidealnie równy, tak na oko, choć pewnie nieźle ubity, jako że stały tam maszyny swego czasu i leżały tony koksu, nierówności są od wybierania poprzedniej posadzki. No i na tę folię układają ów styropian, ma równą powierzchnię, trzyma płaszczyznę i twierdzą, że to wystarczy, a na to tylko 5 cm zbrojonej wylewki. Na wszystkich przekrojach widziałam 10 cm chudziaka, no dobrze, widziałam jeden rysunek, gdzie niby styrodur był położony na folii na piach, że to niby podłoga odwrócona, coś jak płyta fundamentowa pomiędzy fundamentami. Tylko że to coś firmy na A to nie jest chyba styrodur? Żadnych ścian działowych w środku nie będzie , poza jedną szkieletową, najcięższą rzeczą będzie koza. Proszę o pomoc, mam czas do poniedziałku na jakieś decyzje, czy idę na noże, i muszą to wywalać, na szczęście tylko 1/4 ułożyli, i wylewać te 10 cm chudziaka, czy będzie ok, tylko płytę na ociepleniu wylać grubszą?
  20. Dzięki za info. To w zasadzie jest niezburzona część starego warsztatu samochodowego. Właśnie ją ocieplam, łącznie z podłogą, doprowadziłam wodę i kanalizację - projekt kanalizacji klepnięty oficjalnie przez odpowiedni urząd, prąd jest, wstawiłam ciepłe okna w miejsce bram garażowych. Będzie łazienka, mini kuchnia, są podejścia, komin do kozy jest, ogrzewanie klimatyzatorem. Miałam zamiar zamienić to to w mini domek. Czy możesz mi podpowiedzieć jak to oficjalnie pożenić, aby mój mąż mógł pieniądze przeznaczone na remont określić jako przeznaczone na mieszkaniówkę?
  21. Wawer, tam jest co najmniej 10 cm dziury, i nie mam kasy na przesunięcie tych okien, pomijając fakt, że dalej jest szerzej, bo narożniki są zaokrąglone. Okna są dwa, podzielone mniej więcej 2:3, jeden słupek, w jednym dwa fixy, w drugim fix i balkonowe. Nawet nie wiem, czy już nie zrobili. Tak, będzie robione ocieplenie.
  22. W Jachonie powiedzieli , że nie mają takich klinów, podmurować albo oprzeć o ten nieszczęsny twardy styrodur.
  23. Pan montujący okna stwierdził że klinów nie używa nie wie o co chodzi itd zeby robić na zapiankowanym styrodurze. Jestem w D... Jak rozumiem
×
×
  • Dodaj nową pozycję...