Miesięcznik Murator ONLINE

Skocz do zawartości
  • wpisów
    104
  • komentarzy
    0
  • odsłon
    394

Entries in this blog

magmi

opowieści magmi

I znowu jesień...

Raz jeszcze wydobyłam z archiwum mój dziennik i zdmuchnęłam z niego grubą warstwę wirtualnego kurzu. W międzyczasie tyle nowych, interesujących i barwnie pisanych dzienników budowy pojawiło się na forum, że aż wstyd zawracać głowę starymi historiami - ale ponieważ każda porządna opowieść powinna mieć początek, środek i zakończenie, dziś pora na ostatnią stronę.

 

Nasz dom jest właściwie gotowy.

Słówko "właściwie" kryje w sobie schody czekające na wykończenie drewnem, brak drzwi wewnętrznych na poddaszu oraz składzik rupieci wszelakich w miejscu, gdzie powinna w przyszłości zaistnieć nasza główna łazienka. Oczywiście wprawni czytelnicy dzienników (że już o budowniczych własnych domów nie wspomnę) doskonale w lot pojmują, że te braki są efektem innych braków, fundamentalnych rzec by można. Których zapełnienia w najbliższej przyszłości się nie spodziewamy.

Ale to już są braki kosmetyczne. Może łazienka najmniej, ale ponieważ mamy jedną kompletną łazienkę na parterze, a do tego wykończony i działający wucecik przy sypialni na poddaszu, nie ma żadnego dramatu. Może to nawet dobrze, że się trochę odwlecze, bo nie mamy jeszcze gotowej koncepcji wykończenia głównej łazienki, a tak... Pooglądamy kafeleczki... zdjęcia... cudze domy... i się koncepcja wykluje. W swoim czasie.

 

Dziękuję wszystkim, którzy wiernie czytali mój dziennik i trzymali za nas kciuki. A także tym, którzy czytywali go z doskoku. Dziękuję za wszystkie komentarze i słowa otuchy.

Nasz dom z nowymi zdjęciami można zobaczyć i skomentować tutaj:

http://murator.com.pl/forum/viewtopic.php?t=57380" rel="external nofollow">http://murator.com.pl/forum/viewtopic.php?t=57380

magmi

opowieści magmi

Podłogi na poddaszu ułożone.

Zaczęliśmy tapetowanie i malowanie. W sumie mamy 70m2 poddasza, więc to coś jakby remont sporego mieszkania... Ale posuwamy się do przodu i myślę, że do września przeniesiemy się do naszych nowych sypialni.

 

Równolegle trwają prace na zewnątrz. Panowie Tynkarze wczoraj zakończyli kładzenie tynków cementowo-wapiennych, a dzisiaj kleją nam opaski dookoła okien ze styropianu i siatki.

Ich Szef złamał się pod naszym zmasowanym naciskiem (wcześniej stawiał opór, bo sezon ma do końca roku dokładnie obstawiony innymi robotami) i ci sami panowie zrobią nam też drewnianą oblicówkę na ścianach szczytowych, przedzierzgnąwszy się uprzednio w Panów Stolarzy (żadna sztuka dla chłopaków z Nowego Sącza, jak mówią...).

Zabawę z drewnem mają zacząć od poniedziałku.

 

Muszę powiedzieć, że aż trochę mi żal, że tej ekipy i tego Szefa nie znaliśmy wcześniej, kiedy zaczynalismy budowę. Nie żeby nasi budowlańcy tacy źli byli, swoją robotę robili porządnie i z wyniku jestemy generalnie bardzo zadowoleni.

Ale cośmy się naużerali naszym byłym Szefem Ekipy z powodu różnych opóźnień! Jaki tragiczny bajzel zostawiali po sobie wszyscy niemal kolejni fachowcy!

A tymczasem aktualnie u nas obecni Panowie Tynkarze nie dość, że są zawsze punktualnie na budowie i wygląda na to, że robotę skończą przed umówionym terminem, to jeszcze sprzątają po sobie CODZIENNIE. Wiadomo, ile brudu i bałaganu powstaje przy tradycyjnych tynkach - bardzo się tym stresowaliśmy, bo przecież mamy już położoną kostkę granitową naokoło domu. Tymczasem codziennie popołudniu nasze podwórko wygląda tak, jakby przez cały dzień absolutnie NIC SIĘ NIE DZIAŁO. Przybywa tylko kolejna otynkowana ściana...

Na samym początku podpadłam Panom Tynkarzom, bo - podpuszczona przez mojego Tatę - pytałam, czy nie zamierzają używać listew, żeby ściany były równe. Panowie spojrzeli na mnie z lekceważeniem, po czym za pomocą dwuipółmetrowej łaty wykazali mi - przykładając ją co pół metra - idealną równość wykonanego właśnie tynku. Położyłam więc uszy po sobie i przestałam się czepiać.

Drugą radą mojego Taty natomiast podzieliłam się otwarcie z Panami Tynkarzami. Brzmiała ona tak: "Niech ci sami ludzie robią potem tynk cienkowarstwowy, to będą wiedzieli, że mają sobie zrobić równy podkład, bo inaczej będą kłopoty z zacieraniem". Panowie Tynkarze przytaknęli.

W związku z tym, po skończeniu drewnianej oblicówki będą znowu tynkować. Na silikonowo tym razem.

magmi

opowieści magmi

Od niedzieli układamy podłogi na poddaszu.

 

Przez długi czas trzymaliśmy się wersji z mozaiką parkietową. Ale primo po pierwsze, nie znaleźliśmy mozaiki klonowej (a na klon uparłam się jak ten osioł nie przymierzając), a primo po drugie, wizja klejenia-szlifowania-lakierowania nad naszymi głowami z czasem coraz bardziej nas przerażała. Oczyma wyobraźni niemal widziałam już te kłęby pyłu i fale smrodu spływające na niewinne główki naszych dzieci pogrążonych w błogim śnie... i nasze też przy okazji... i tak przez jakieś trzy tygodnie...

I pewnego pięknego dnia spojrzeliśmy sobie w oczy i rzekliśmy zgodnie: będzie deska.

 

Jaka deska? Barlinecka.

 

Tu pewnie niektórzy przeżegnają się ze zgrozą - straszliwe i miażdżące opinie na ten temat można wyczytac na forum. Ale ja, jako urodzona optymistka, wyszłam z założenia, że skoro moja kobieca intuicja podpowiada mi to rozwiązanie, to znaczy, że będzie dobrze. I przecież firmy rozwijają swoje produkty... i na ogół starają się poprawiać jakość, więc może i ta deska lepsza jest, niż kiedyś bywała... I tak dalej, umotywować już podjętą decyzję to my umiemy doskonale.

 

Zakupiliśmy więc 70 metrów kwadratowych podłogi klonowej, po czym zaczęłam wiercić mężowi dziurę w brzuchu.

Że szkoda kasy na układaczy... że może byśmy spróbowali tymi ręcami... a on nie i nie.

Bo materiał drogi, a co jak spartolimy? Bo próbował kiedyś z moim ojcem układać panele plastikowe i porażka (no, ale przy tamtych to nawet wezwani fachowcy naklęli się i napocili zdrowo - takie były krzywe).

W końcu w desperacji przyniosłam sobie jedną paczkę na poddasze (mąż odbywał właśnie sjestę poobiednią, przemknęłam obok na paluszkach) i złożyłam próbnie kilka desek. Proste jak drut. Wezwałam męża. Obejrzał sobie moje dzieło i - układamy.

 

Przez niedzielne popołudnie oraz wczorajszy wieczór ułożylismy dwa pokoje i zaczęliśmy trzeci. Właściwie główny problem leży w wymierzeniu pomieszczenia i rozplanowaniu desek (nie mogą zostawać przy ścianach końcówki za krótkie ani paski zbyt chude). Samo układanie jest banalnie proste i łatwe. Deski są równiutkie i podłoga wygląda bardzo ładnie - ładniej, niż się spodziewałam nawet. Pozostaje pytanie, jak to się będzie sprawować w dłuższym okresie czasu.

 

Tymczasem na naszym podwórku pojawiła się kupka drobnego piasku, betoniarka i trochę innego sprzętu - od czwartku rusza tynkowanie elewacji.

Równocześnie usilnie poszukujemy stolarza do wykonania oblicówki na ścianach szczytowych - bo ten, który nam robił podbitkę, jest niestety nieosiągalny. Kolor tynku ozdobnego mamy już wybrany. Ale to będzie dopiero w październiku...

magmi

opowieści magmi

Pewna powszechnie szanowana Forumowiczka zadała mi pytanie o koncepcję kolorystyczną elewacji. Ponieważ jest to zagadnienie, które zazwyczaj interesuje wszystkie kobiety (wiem po sobie), chwytam za klawiaturę i odpowadam publicznie.

 

Założenia są takie: spora część elewacji (tzn. ściany szczytowe na całej wysokości poddasza) będą, zgodnie z projektem, pokryte oblicówką drewnianą w kolorze naszej podbitki i okien - czyli dość ciemnym, rudo-brązowym. Cokół - klinkierowy, ceglastoczerwony, taki jak kominy.

 

Do zdecydowania pozostała kwestia tynków.

Z technicznego punktu widzenia jest to operacja dwuetapowa.

Najpierw trzeba zrobić normalny tynk cementowo-wapienny (bo ściana jednowarstwowa z Porothemrmu), a na to dopiero tynk cienkowarstwowy, silikonowy, firma jeszcze niesprecyzowana - najbardziej polecają nam Terranovę, ale jest najdroższa, więc może Kreisel albo Kabe.

Co do koloru... Ściągnęłam z biura projektów wzornik kolorów dla naszej Klementynki i poeeksperymentowaliśmy sobie.

No i wyszło na to, co było do przeiwdzenia z góry - że przy tylu ciemnych elementach (dach, okna, oblicówka, cokół) właściwie najlepszy byłby tynk żółtawy albo kremowy, albo beżowo-piaskowy, ale w każdym razie bardzo jasny - prawie biały. I do tego o ton ciemniejsze opaski dookoła okien.

Czyli klasyka.

magmi

opowieści magmi

Oj, długo mnie tu nie było.

Z kilku powodów.

Po pierwsze, na skutek utraty płynności finansowej wszelkie prace budowlane zostały wstrzymane i nie było o czym pisać.

Po drugie, nasze życie od wiosny przeniosło się do ogrodu. Do domu wchodzimy spać. Odnotowujemy w naszej rodzinie całkowity, aczkolwiek sezonowy, zanik entuzjazmu dla internetu oraz innych zdobyczy cywilizacji.

Po trzecie, chociaż prace budowlane zostały wstrzymane, to prace ogrodowe bynajmniej - i na stukanie w klawiaturkę brak nie tylko zapału, ale i czasu.

 

No, ale teraz nastąpił zwrot akcji. Przeprowadziwszy z powodzeniem śmiało zakrojoną akcję porządkowania naszych spraw finansowo-kredytowych, rzucamy się od nowa w wir, nieprawdaż... podejmujemy nowe wyzwania z podniesionym czołem... i tak dalej... z nowym zapasem sił... (ekhmmm... no może trochę przesadziłam...)

 

Po pierwsze, będą podłogi na poddaszu, malowanie na poddaszu, tapetowanie na poddaszu... I z tego wszytskiego bystry czytelnik już pewnie odgadł, że wreszcie zamieszkamy na poddaszu. Mam nadzieję, że jeszcze przed rozpoczęciem nowego roku szkolnego.

Koniec ze spaniem na codziennie od nowa rozkładanej kanapie. Uff... Aby taka przeprowadzka była możliwa, czeka nas niestety jeszcze jedna, dodatkowa, inwestycja: rolety wewnętrzne do okien dachowych. O ile nie chcemy ugotować się żywcem zaraz pierwszej nocy.

 

Po drugie, do końcu sezonu mamy też nadzieję wykonać główne roboty ogrodowe: żywopłot od ulicy, krzewy ozdobne wzdłuż płotu z boku, trawnik przed domem, no i obowiązkowo jakaś ładna, wolno rosnąca choineczka na jego środku - żeby co roku było na czym wieszać wiadome lampki.

 

I na koniec - tadadam! Już za dwa tygodnie startujemy z ELEWACJĄ.

Jestem niesłychanie szczęśliwa z tego powodu. Widok gołego Porothermu bardzo mi już obrzydł. Chciałabym też, żeby uroda naszego domu stała się w końcu widoczna nawet dla osób całkowicie pozbawionych wyobraźni, a tej naprawdę potrzeba sporo, żeby w obecnym stanie rzeczy ową urodę dostrzec.

Wykończenie elewacji zamknie właściwie całość robót zewnętrznych - o brukach pisałam, od tego czasu przybyła nam także brama i furtka oraz siatka pod żywopłot, a mój mąż pomocą obu ojców zmontował drewniany domek na narzędzie ogrodnicze. Nawet kamienny krąg na ogniska już mamy. Ognisko inauguracyjne z udziałem sąsiadów odbyło się oczywiście w Noc Świętojańską...

 

Tu jeszcze parę uwag natury obyczajowej, dla tych, którzy takie wątki lubią.

Jednym z milszych aspektów mieszkania na naszej małej uliczce jest międzysąsiedzkie życie towarzyskie.

W naszym ogrodzie stoi na stałe rozwieszona siatka do badmintona. Jest w użytku niemal codziennie, ktoś zawsze ma ochotę przyjść i pograć. Nasz Sąsiad w ramach wkładu w życie lokalnej społeczności zrobił u siebie wędzarnię. Kurczaki już jedliśmy, teraz czekamy na rybki...

Wczoraj zaś, ponieważ wszyscy właśnie wróciliśmy z urlopów, kolejny Sąsiad zwołał wieczorne, tarasowe zebranie wakacyjno-reminiscencyjne. Bardzo udane, mimo poniedziałku - gdyby nie perpsektywa długiego, pracowitego tygodnia, pewnie nie rozeszlibyśmy się już o północy.

I gdy tak sobie siedzieliśmy przy czerwnonym winie, ciepłym letnim wieczorem, gwiazdy w górze, zapach maciejki i cała ta uśpiona zieleń wokół, ktoś westchnął z żalem, że szkoda, że już po wakacjach... A na to nasz Sąsiad: Co ty opowiadasz. Przecież my tu ciągle jesteśmy na wakacjach, trzeba tylko co dzień na parę godzin do pracy wyskoczyć.

I naprawdę - tak właśnie jest.

magmi

opowieści magmi

Ziemi nam potrzeba, ziemi!

I to ile! Liczyliśmy, liczyliśmy i ciągla nam wychodziło, ze z 10 wywrotek. Niemożliwe, powiadaliśmy sobie - i liczyliśmy od nowa, ale nie chciało wyjść inaczej. W końcu przyjechały trzy wywrotki i niestety okazało się, że liczby nie kłamią. Brakuje jeszcze dwa razy tyle... O ile nie chcemy mieć każdej wiosny stawu przed domem.

 

Brukowanie zakończone i żałobnie rozliczone, ogród z tyłu domu zaczyna wyglądać jako-tako. Morze kamyczków leży na agrowłókninie, moje bardzo małoletnie krzewy robią co mogą, żeby wyprodukować z siebie jak najwięcej zieleni, a trawnik rośnie w tempie, które nas przeraża. Kosimy co tydzień niziutko, ale właściwie trzeba by dwa razy w tygodniu, bo pod koniec jest już normalna dżungla - a co będzie w lecie? Mój mąż zapowiedział, że jak jeszcze raz posypię to trawsko jakimś nawozem, osobiście mnie udusi.

 

Z przodu domu dziki bałagan. Obok kopca kamyczków rzecznych leżą góry ziemi podspodniej (te trzy przywiezione wywrotki), które nasz zaprzyjaźniony Pan Ogrodnik taczkami pracowicie rozwozi w terenie. Lada moment musimy też przywieźć porządny humus na wierzch.

Na wyniesienie do Nowobudującego Sąsiada czeka stosik drewna (jakieś resztkowe stemple i szalunki).

Coś trzeba zrobić ze sztapelkiem betonowych bloczków fundamentowych, które nam zostały na pamiątkę.

A na środę umówiona jest ekipa do wylania fundamentów pod bramę przesuwną, która przy tej okazji ma też zlikwidować tymczasowe ogrodzenie i wbetonować w ziemię słupki ze stali ocynkowanej, na których rozciągniemy siatkę autostradową - jak niedawno pisałam, ma to być kręgosłup (w przyszłości niewidoczny) grabowego (chyba?) żywopłotu.

 

Starsze Dziecko za tydzień świętuje Pierwszą Komunię. Miałam nadzieję, że się do tego czasu wyrobimy z uporządkowaniem naszego podwórka, ale raczej nie ma szans...

magmi

opowieści magmi

Brukowanie dobiega końca.

Do skończenia zostały właściwie tylko nawierzchnie, które mają być wysypane tłuczniem granitowym (dodatkowe miejsce parkingowe obok garażu, ścieżka wokół ogrodu, opaska przy domu). Tłucznia chwilowo brak, Panowie Brukarze wykonali więc póki co obramowania z kostki, a dokonczyć robotę mają w przyszłym tygodniu.

 

Tymczasem na naszej agrowłókninie, pomiędzy krzewami, rozparcelowany został kopczykami żwir rzeczny - czyli okrągłe, kolorowe kamyczki. Na razie trochę dziwnie to wyglada - jakby jakiś monstrualny, kamienny kret buszował w ogrodzie. Ponieważ nasze krzewy są jeszcze małe, na właściwy efekt trzeba będzie poczekać cierpliwie co najmniej dwa lata...

Bo ma być tak: dużo zielonego (szeroki żywopłot nieformowany z różnych krzewów + byliny z przodu), a pomiędzy zielonym widać trochę kamyczków.

A na razie będzie tak: morze kamyczków, a na nim od czasu do czasu trochę zieleniny...

Ogrodnictwo jest zajęciem dla cierpliwych. Albo dla niecierpliwych, którzy cierpliwości chcą się nauczyć.

 

Bramę i furtkę zamówiliśmy, ale kiedy dojdzie do montażu, trudno powiedzieć, bo producent (Wiśniowski) nie nadąża z realizacją zamówień. Wiosna wszak!

Nie byłoby to żadnym problemem, tylko termin na sadzenie żywopłotu mi uciekł. Teraz to chyba dopiero jesienią...

magmi

opowieści magmi

Brukowanie trwa.

Bałagan dookoła domu wciąż mamy straszny, ale zaczyna się już z niego wyłaniać Nowy Porządek Rzeczy.

 

Z tyłu domu zniknęła strasząca od roku dziura częściowo wypełniona gruzem, a w jej miejscu, za szklanymi drzwiami, pojawił się kolisty w kształcie TARAS. Nawierzcnia na razie niespecjalna, tzw. podbudowa, czyli drobny żwir, ale już jutro Panowie Brukarze mają układać kostkę granitową. Trawnik, który dotychczas "wyskakiwał" optycznie do góry za tą zagruzowaną dziurą, robiąc wrażenie pagórka, nagle grzecznie się spłaszczył i położył na poziomie tarasu. Zgodnie z naszymi wyobrażeniami o jak najściślejszym połączeniu domu z ogrodem, już niebawem będziemy mieć podłogę w domu, taras i trawę niemal na jednym poziomie.

 

Z przodu prace są już posunięte dalej.

Ścieżka od furtki ułożona w tzw. "jaskółki" albo "rybie łuski". Potem kosteczkowe koło (okrzyknięte przez nas rondem) na środku frontowego podwórka, w miejscu gdzie główna ścieżka krzyżuje się z łącznikiem do garażu i wąską ścieżką żwirową prowadzącą na przedni, jadalniany taras. Dalej ganek przy drzwiach wejściowych, ułożony o schodek wyżej w półokręgi. A dzisiaj układają przedni taras (w duże koło i uzupełniające "jaskółki").

Został jeszcze cały podjazd do garażu...

 

Żwirowa ścieżko-opaska wzdłuż boku domu ma - na nasze życzenie - tylko 80cm szerokości. Trochę mnie męczy, czy nie wyszła za wąska.

 

Dziasiaj z samego rana miał przyjechać wielki samochód płukanego, okrągłego żwiru, do wysypania na agrowłókninie pomiędzy krzewami w ogrodzie. Zaleciliśmy, żeby wjechał jak najgłębiej do tyłu, żeby nie trzeba było taczkami za daleko jeździć. Przed wyjazdem do pracy zleciliśmy Panom Brukarzom zadbanie o bezpieczństwo naszych drzew przy tej operacji. Mam nadzieję, że przeżyły i że nadal mają korę i gałęzie...

magmi

opowieści magmi

Wiosną, moi drodzy, dom jest jedynie dodatkiem do ogrodu.

Przypuszczam, że latem tym bardziej.

 

Ponieważ więc główny nurt naszego życia domowego wypłynął na zewnątrz, odłożyliśmy na później kwestię podłóg na poddaszu i zajęliśmy się brukami.

 

Od kilku dni Panowie Brukarze układają przed naszym domem zamaszyste esy-floresy z grubej kostki granitowej - tej, którą na jesieni odkupilismy z rozbiórki torowisk tramwajowych. Gruba kostka występuje w charakterze obramowania, a od jutra ma się rozpocząć wypełnianie konturów kostką drobną. Wszystko układa się faliście i płynnie, ścieżki wędrują leniwie w górę i w dół, drobna kosteczka też ma być ułożona łukami...

...a tymczasem u naszych zaprzyjaźnionych Sąsiadów też brukują, co obserwujemy z zainteresowaniem, bo tam prace zmierzają w zupełnie innym kierunku. Sąsiedzi wybrali kostkę betonową, narzucającą bardziej regularne, geometryczne kształty. Ich ścieżki skręcają karnie pod kątem prostym i każda powierzchnia trzyma solenny poziom, a jeśli już następuje zmiana poziomu, to w postaci rzeczowego schodka.

Tak się zastanawiam, czy to coś o nas i o nich mówi? Pewnie tak...

 

Jak skończymy brukować, będziemy montować bramę i furtkę. Potem przysypiemy nareszcie agrowłókninę kamyczkami, bo Sąsiad mówi, że przez tę naszą wstrętną folię wstydzi się zapraszać znajomych do domu. (Nie będziemy takim miłym Sąsiadom robić obciachu, w końcu niejedną już butelkę mamy za sobą i nawet w Srabble uprzejmie z nami przegrali...)

No a potem czeka nas zagospodarowanie ogrodu frontowego. Oj, będzie co robić na zewnątrz chyba aż do jesieni...

magmi

opowieści magmi

Wiosna przyszła nareszcie. Dzisiaj zaczynam porządki w ogrodzie. Krzewy trzeba poprzycinać (te co trzeba), stare liście pozbierać, zeszłoroczne badyle bylin uprzątnąć...

 

W lutym przeżyliśmy pierwszy kinderbal w nowym domu. Starsze dziecko obchodziło hucznie swoje dziewiąte urodziny. Wobec sporej powierzchni oraz imponującej liczby pomieszczeń w naszym domu, hitem wieczoru okazała się zabawa w "sardynki w puszce". Kto nie zna, temu wyjaśniam, że jest to odmiana gry w chowanego - jedno dziecko się chowa, reszta go szuka, a kto znajdzie, ten cichutko się do schowanego dokleja - tak, że szukających jest coraz mniej. Na koniec wszyscy siedzą w tej samej kryjówce.

Tym sposobem miałam okazję sprawdzić w praktyce, że ośmioro dzieci mieści się (między innymi):

a) za zasłoną naszych drzwi tarasowych

b) pod jednym łóżkiem

c) w jednej szafie dwudrzwiowej.

 

Końcówka zimy dała nam popalić. Newralgicznym odcinkiem dojazdowym okazał się 20-metrowy odcinek drogi prowadzący od asfaltu do naszej osiedlowej uliczki. Sąsiaduje on z jednej strony z odsłoniętym polem i gdy wieje silniejszy wiatr (a u nas wieje prawie ciągle), jest regularnie zasypywany śniegiem. Na początku marca wiatr usypał takie zaspy, że przez dwa dni wszyscy sąsiedzi wspólnymi siłami przepychali tamtędy swoje pojazdy, gdy ktoś zapragnął wyjechać do miasta lub wrócić do domu...

Właściwie niedużo potrzeba, żeby ten problem rozwiązać. Wystarczyłyby płotki śniegowe wzdłuż drogi. Ale obawiamy się, że nie ma co liczyć na czyjąkolwiek pomoc w tym zakresie - i jeśli na przyszłą zimę chcemy płotki, musimy sami się o nie postarać. Przypuszczam, że nasi panowie zorganizują sobie na tę okoliczność jakieś przyjemne, jesienne, wspólne popołudnie z piłami i młotkami. Już przy tym wypychaniu doskonale się bawili...

Zaoferowalismy na ten publiczny cel drewno - zostało nam trochę stempli i desek po budowie. Tylko gdzie potem przechowywać te płotki przez resztę roku? Chyba każdy sąsiad weźmie po jednym do swojego ogrodu?

 

W ramach dodatkowych zimowych atrakcji wprowadziły nam się do ogrodu dwa bażanty. Urządziły sobie zaciszną sypialnię pod sosenką, a rano wyłaziły na popas, odgrzebując spod śniegu fragmenty trawnika. Gdy wychodziliśmy z domu po drewno, urażone kuraki z łopotem odlatywały przez płot do sąsiadów, ale po chwili znowu mieliśmy je u siebie. Już się zaczęłam martwić, że założą pod tą sosenką gniazdo i będziemy mieć całą hodowlę w ogrodzie, ale na szczęście z pierwszymi ciepłymi podmuchami wyniosły się na okoliczne pola.

 

Po świętach nieodwołalnie rozpoczynamy nowy sezon budowlany. Od brukowania. Jeśli tylko się da, bo na razie po znacznym obszarze naszego przeddomowego ogrodu można pływać pontonem.

W ramach oszczędności postanowiliśmy zmodyfikować plany odnośnie ogrodzenia frontowego. Kupimy i zamontujemy bramę przesuwną i furtkę, natomiast zamiast płotu z klinkieru i drewnianych przęseł posadzimy żywopłot. Chyba grabowy, taki jest plan na dzisiaj. Jeśli ktoś uważa, że to głupi pomysł, jeszcze można nas od niego odwieść, tylko proszę o uzasadnienie na piśmie...

Na razie sąsiad podniósł kwestię lokalizacji domofonu. Zaproponował umieszczenie go w dziupli drzewa. Niezły pomysł, tylko że nie mamy dziupli przy furtce. Ani drzewa, jeśli chodzi o ścisłość. Wyhodowanie zajmnie trochę czasu, w związku z czym nie mam pojęcia, do czego póki co przymocujemy domofon, ale coś na pewno wymyślimy.

magmi

opowieści magmi

Doszczętnie nas poprzedniej nocy zasypało śniegiem.

Rano wyjrzałam przez okno i zbladłam - uda mi się wyjechać z garażu, czy nie? Mąż tradycyjnie na wyjeździe, na szuflowanie nie ma czasu, Starsze Dziecko lamentuje, że się spóźni do szkoły...

Zapakowałam dzieci do samochodu w garażu i spróbowałam otworzyć bramę. Brama stawiła opór.

Sprężyłam się w sobie i huknęłam w nią barkiem, prawie wylatując na podjazd.

Tu okazało się, że brama uchylna ma tę zaletę (w odróżnieniu od bardziej ekskluzywnych bram roletowych czy segmentowych), że w potrzebie pełni rolę substytutu szufli do śniegu w rejonie wjazdu do garażu. Wyjechałam. Zamknęłam bramę. Wzięłam rozpęd na podjeździe, odmawiając przy tym krótką modlitwę, a nastepnie z tego rozpędu pokonałam naszą osiedlową uliczką pokrytą 30cm warstwą świeżego śniegu - byle się nie zatrzymać, bo już nie ruszę! Dotarłam do drogi asfaltowej, co prawda też pokrytej śniegiem, ale już nieco ubitym, otarłam pot z czoła i radośnie poturlałam się w kierunku cywilizacji.

Po południu jednakże zaczęłam się zastanawiać, czy aby uda mi się również do domu wrócić. Bo przez cały dzień śnieg padał sobie dalej.

Wieczorem więc wjeżdżam na naszą wieś, z dziećmi i duszą na ramieniu (ale dzieci nie na ramieniu, tylko na tylnym siedzeniu oczywiście... o, zrymowało mi się...) a tu tadadam, niespodzianka! Gmina po raz kolejny wysłała nam na ratunek kawalerię, pług odśnieżył rzetelnie całą naszą osiedlową uliczkę!

Poczułam się przez chwilę naprawdę Zadbanym Obywatelem.

 

Ale tej zimy zaczynam już mieć dość.

 

Sezon budowlany coraz bliżej, w kwietniu chcielibysmy zabrać się za podłogi na poddaszu.

W planie od początku było położenie tam mozaiki parkietowej, pytanie tylko - jakiej? Po przedyskutowaniu sprawy wyłoniły się kryteria: podłoga ma być jasna, a przy tym nie rzucająca się w oczy, czyli o jednolitym kolorze i bez wyraźnego usłojenia. Co w praktyce oznacza brzozę albo klon. Z tym, że brzoza jest dość miękka - w sypialni by to nie przeszkadzało, ale mamy wątpliwości co do pokoi dzieci.

Czyli klon - decyzja podjęta.

No i stop. Bo mozaikę klonową można, i owszem, pooglądać sobie w przeróżnych punktach sprzedaży na wystawkach, ale nigdzie nie spoób jej kupić. A w każdym razie nam się nie udało.

Pomocy! Czy ktoś z Was nie nie wie czasem, gdzie to można dostać? Nie musi być na Śląsku...

magmi

opowieści magmi

Parę słów na temat eksploatacji domu postanowiłam dzisiaj napisać.

 

Woda.

Woda jest o niebo lepsza, niż w mieście (tam była po prostu okropna, nie dało się wypić herbaty zaparzonej na kranówce), baterie wreszcie nam się nie zakamieniają, co z ulga!

Natomiast mamy inny problem, który regularnie, ale bez rezultatów, zgłaszamy w wodociągach: woda jest niesamowicie napowietrzona. Tak bardzo, że po nalaniu do garnka przez chwilę jest dosłownie biała, potem zaczyna wyglądać jak gazowana mineralka, a dopiero po "odmusowaniu" przypomina normalną wodę z kranu.

Oczywiście nie ma to żadnego znaczenia przy myciu, piciu czy gotowaniu, ale strasznie cierpi na tym pompa cyrkulacyjna od ciepłej wody. Co jakiś czas się zapowietrza i zaczyna przeraźliwie piszczeć. Nie pomaga wtedy spuszczanie wody (rada Pana Instalatora), trzeba ją wyłączyć i włączyć od nowa - a to oznacza grzebanie w programatorze pieca. Nie lubię!

Co gorsza, mamy obawy, ze pompa nie pociągnie długo w tych warunkach.

Zdaje się, że będziemy musieli zainwestować w dodatkowy zawór odpowietrzający. Wcale mi się to nie podoba - znowu płacić... Ale chyba nie mamy wyjścia.

 

Ogrzewanie.

Od początku roku jedziemy już na gazie ziemnym. Aktualne zużycie dzienne oscyluje w rejonie 10-12m3, co w przeliczeniu na mamonę oznacza ok. 450 zł miesięcznie.

Przemnożywszy tę kwotę przez ilość miesięcy zimnych oraz dodawszy szacunkowe zużycie gazu w miesiącach ciepłych (woda użytkowa), wyszło nam, że ogrzewanie domu będzie nas kosztować 3 - 3,5 tys. zł rocznie. Raczej mniej niż więcej (w tym podanym zakresie), jako że doświadczeni domownicy zgodnie zapewniają, że pierwszy rok ogrzewania jest niereprezentatywny i zawyża szacunki (ściany jeszcze dosychają). Poza tym, w pewnym niewielkim zakresie straty ciepła zmniejszy położenie zewnętrznych tynków i oblicówek drewnianych. Może zdecydujemy się na tynk ciepłochronny? Pomyślimy, na razie temat jest odległy.

Z gazem mamy powtarzający się problem, gdy temperatura spada poniżej minus 10 stopni - zamarza nam reduktor w skrzynce na płocie, gaz przestaje płynąć do domu, piec CO się wyłącza i budzimy się rano z sinymi nosami (bo, rzecz jasna, z reguły takie spadki temperatur zdarzają się w nocy).

To samo dzieje się u wszystkich sąsiadów.

Trzeba iść do tej nieszczęsnej skrzynki w płocie i poruszać pewnym dzyndzlem - rurka się odtyka i jest po problemie, ale tylko chwilowo...

Gazownia twierdzi, że jest to efekt położenia gazociągu późną jesienią, przy mokrej pogodzie (co tam mokrej - lało jak z cebra) - wilgoć dostała się do instalacji i teraz lód co jakiś czas "zarasta" reduktor. Przyjeżdżają, czyszczą, raz nawet wymieniali reduktor... U sąsiadów to samo... Ale niewiele to pomaga.

Panowie Gazownicy pocieszają nas, że problem powinien zniknąć po pierwszym lecie - jak się zobi ciepło, woda odparuje w rurkach i "wyjdzie" z gazem. Mam nadzieję.

 

Śmieci.

Bardzo porządną mamy gminę. Co drugi tydzień wywożą odpady sortowane (za to się nie płaci, worki puste zostawiają w zamian za pełne), a co drugi - niesortowane z kubłów. Raz na kwartał makulaturę, a dwa razy do roku - "śmieci" wielkogabarytowe typu meble czy lodówki. Terminy wywozów na cały rok ślicznie i na kolorowop rozpisane są w "rozkładzie jazdy", który dostalismy po podpisaniu umowy z gminą.

Przekonaliśmy się już, że w tym systemie, gdy w osobnych worach ląduje plastik, metal i szkło, na pozostałe śmiecie w zupełności wystarcza nam jeden kubeł na dwa tygodnie.

A jak się podniósł poziom świadomości ekologicznej naszych dzieci !! Muszę się teraz gęsto tłumaczyć, gdy córka odkryje puszkę albo kubek po jogurcie w "zwykłym" koszu...

 

Dojazdy.

Nie jest wcale źle, nawet teraz, gdy mamy u siebie prawdziwą Syberię. Fakt, że w czasie, gdy ulice w mieście są już od kilku dni czarne i suche, nasza lokalna droga wygląda dalej jak aleja wjazdowa do pałacu Królowej Śniegu. Ale nie zdarzyło mi się utknąć w żadnych zaspach nawet w okresie najgorszych opadów, a raz nawet - co za szok! - pług śnieżny przejechał po naszej wewnętrznej, prywatnej drodze.

Naprawdę, ta gmina jest OK.

 

A w ogóle, to jest fajnie.

Podoba mi się mieszkanie w domu.

Podoba mi się grzebanie pogrzebaczem w kominku i zapach żarzącego się drewna (budzący odległe, ale jakże przyjemne, mazursko-wakacyjne skojarzenia).

Podobają mi się pola pokryte wciąż idealnie białym i iskrzącym się śniegiem, gdy w mieście już od tygodnia zrobiła się z niego szarobura skorupa.

Podobają mi się relacje z sąsiadami, którzy nie są blokowo-anonimowi, tylko coraz bardziej znajomi i chętni do wzajemnej pomocy.

Podoba mi się lokalny, bardzo ożywiony zwyczaj urządzania niedzielnych kuligów dla dzieci - choć osobiście optowałabym za ograniczeniem tej konkurencji do dróg osiedlowych oraz za wyłączeniem z niej traktorów, a niekórym tatusiom, ciagającym dzieci za samochodem, zdecydowanie zaleciłabym zdjęcie nogi z gazu...

magmi

opowieści magmi

Zimujemy sobie spokojnie, wykonując różne niewielkie, wykończeniowe robótki (poprawki malarskiw przy drzwiach wewnętrznych, lampa w holu, listwy w kuchni itp.) i rozeznajemy w międzyczasie aktualną sytuację na rynku podłóg drewnianych, bo wiosna coraz bliżej.

 

A tu składa nam wizytę Nowy Sąsiad. Nie całkiem nowy, bo działkę zakupił dobry rok temu, ale dopiero teraz kończy walkę z urzędami i zamierza na wiosnę ruszać z budową. Kolęduje obecnie po wszystkich domach przy uliczce, żeby uzyskać kolektywną zgodę na wcinkę do wodociągu.

Pozytywny aspekt sprawy jest taki, że - chcąc nie chcąc - Nowy Sąsiad musi nam, Starym Sąsiadom, zapłacić za dostęp do owego wodociągu, bo inaczej nie będzie miał wody - wodociag jest, póki co, prywatną własnością ośmiu inwestorów. Nowy Sąsiad już się z tą smutną koniecznością pogodził, a my, Starzy Sąsiedzi, postanowiliśmy po naradzie, że zamiast dzielić ten łup, przeznaczymy go na porządne utwardzenie naszej osiedlowej drogi tłuczniem dolomitowym na wiosnę.

 

Tymczasem, mając Nowego Sąsiada w swoich progach, zaczęliśmy go wypytywać o plany budowlane.

Niestety, ku naszej grozie, Nowy Sąsiad roztoczył przed nami panoramiczną wizję ciagnącej się przez pięć lat budowy domu, który on sam, osobiście, tymi ręcami, będzie stawiał. W weekendy i urlopy. Aaaaa!

 

Rozumiemy oczywiście, że ludzie swoje marzenia realizują różnymi drogami i kłód pod nogi Nowemu Sąsiadowi nie zamierzamy rzucać. Życzyliśmy mu więc powodzenia w tym heroicznym przedsięwzięciu i podpisaliśmy się pod jego papierami, ale smętek na duszy nam pozostał.

 

Przez pięć lat (czy to aby nie nadmiar optymizmu?) po drugiej stronie naszej uliczki, niemal na wprost naszego domu, będziemy oglądać rozgrzebaną budowę, w wolnej chwili zbierać po okolicy fruwające folie budowlane i styropian, a w weekendy słuchać - miast skowronków - turkotu betoniarki...

magmi

opowieści magmi

Nie udało mi się wczoraj dogadać z serwerem, ale dzisiaj ma lepszy humor. Będą więc następne zdjęcia.

 

Na początek http://republika.pl/mszs/zdjecia/hol.JPG" rel="external nofollow">widok z holu na pokój dzienny.

I zbliżenie: http://republika.pl/mszs/zdjecia/pianino1.JPG" rel="external nofollow">jak widać, pianino stoi od drugiej strony tej kuchennej, ceglanej ściany.

 

http://republika.pl/mszs/zdjecia/kominek1.JPG" rel="external nofollow">Kominek pokazuję tylko przelotem,

bo na tym zdjęciu wciąż jest wersji niedokończonej, bez ostatnio zamontowanych przez nas półeczek w bocznych wnękach; zrobię mu osobną sesję zdjęciową na gotowo.

Ta niebieska narożna rozkładania kanapa na razie służy nam do spania. gdy przeniesiemy się na górę, powędruje do pokoju gościnnego.

 

Ponieważ nasz sprzęt grający nie grzeszy ani nowością, ani urodą, ani nawet dopasowaniem kolorystycznym, a telewizorek gra u nas zdecydowanie sporadycznie, zdecydowaliśmy się upchnąć całość do szafy.

I teraz http://republika.pl/mszs/zdjecia/tv1.JPG" rel="external nofollow">czasem wygląda to tak,

a http://republika.pl/mszs/zdjecia/tv2.JPG" rel="external nofollow">przeważnie wygląda to tak.

 

Oto moje ulubione miesjce, czyli

http://republika.pl/mszs/zdjecia/jadalnia4.JPG" rel="external nofollow">jadalnia, tu widziana z pokoju dziennego

http://republika.pl/mszs/zdjecia/jadalnia1.JPG" rel="external nofollow">trochę bliżej

http://republika.pl/mszs/zdjecia/jadalnia2.JPG" rel="external nofollow">jeszcze raz jadalnia, tym razem widok od kuchni.

Jak widać, http://republika.pl/mszs/zdjecia/jadalnia5.JPG" rel="external nofollow">to nie tylko moje ulubione miejsce .

 

Jeszcze http://republika.pl/mszs/zdjecia/pokoj_dzieci1.JPG" rel="external nofollow">spojrzenie na tymczasowy pokój dzieci - bałaganik jak zwykle,

i jeszcze raz - http://republika.pl/mszs/zdjecia/pokoj_dzieci2.JPG" rel="external nofollow">inny kawałek.

 

Na koniec http://republika.pl/mszs/zdjecia/schody.JPG" rel="external nofollow"> chwilowe wykończenie schodów (w oczekiwaniu na przypływ gotówki),

http://republika.pl/mszs/zdjecia/drzwi.JPG" rel="external nofollow">jedne z naszych drzwi wewnętrznych, wykonanych metodą manufaktury,

oraz http://republika.pl/mszs/zdjecia/zimowy_poranek.JPG" rel="external nofollow">widok z naszego okna tarasowego bladym, zimowym świtem...

magmi

opowieści magmi

Pewnie już zwątpiliście w to, że kiedykolwiek zobaczycie zdjęcia naszego domu od środka.

Ha! W końcu się udało.

Zapraszam do oglądania.

 

Na pierwszy rzut http://republika.pl/magmi/zdjecia/gru04/lazienka2.JPG" rel="external nofollow">nasza jedyna, póki co, łazienka.

http://republika.pl/magmi/zdjecia/gru04/lazienka3.JPG" rel="external nofollow">I jeszcze raz łazienka, kabina prysznicowa..

 

Teraz będzie kuchnia.

http://republika.pl/magmi/zdjecia/gru04/kuchnia3.JPG" rel="external nofollow">Kuchnia pierwszy raz...

http://republika.pl/magmi/zdjecia/gru04/kuchnia5.JPG" rel="external nofollow">Kuchnia drugi raz...

http://republika.pl/magmi/zdjecia/gru04/kuchnia4.JPG" rel="external nofollow">I jeszczeraz kuchnia...

http://republika.pl/magmi/zdjecia/gru04/kuchnia_kafelki.JPG" rel="external nofollow">A co mi szkodzi, dalej kuchnia...

http://republika.pl/magmi/zdjecia/gru04/kuchnia6.JPG" rel="external nofollow">I jeszcze widok na kuchnię przez nasz barek.

 

Pewnie na razie macie dość oglądania. Mojej kuchni. To jutro będzie jadalnia...

magmi

opowieści magmi

Dzisiaj jest wielki dzień.

Dzień Zwycięstwa, nie bójmy się tego słowa.

Po trzech latach i trzech miesiącach, które upłynęły od dnia zakupienia przez nas kawałka szczerego pola, zakończyliśmy Wielką Wpólnosąsiedzką Kampanię Uzbrojeniową.

 

Ostatnia twierdza padła dziś rano: gazownia podpisała z nami umowę o dostawę gazu ziemnego. Gazociag jest już pod ciśnieniem i wieczorem nastąpi uroczyste pożegnanie z propanem oraz podpięcie rurki do gazu ziemnego połączone z równie uroczystą zmianą dysz w piecu CO.

 

Nasz dom tym samym otrzymuje status Domu Medialnie Wypasionego, mamy bowiem:

- wodę z wodociągu

- energię elektryczną

- kanalizację miejską

- gaz ziemny

- telefon stacjonarny

- internet

 

Pewnie ci z czytelników, którzy nie przeszli (albo jeszcze nie przeszli) drogi przez mękę, jaką jest uzyskanie dostępu do wszystkich wymienionych powyżej dóbr cywilizacji, nie rozumieją, z czego jestem taka dumna i skąd taka radość z rzeczy oczywistych (?).

Wierzcie mi, nie było łatwo. Wiele osób poświęciło dużo czasu i włożyło dużo wysiłku, żeby te rzeczy oczywiste takimi się dla nas stały.

 

Jeśli idzie o koszty (co pewnie niektórych zainteresuje), na wszystkie media wydaliśmy niecałe 20 tys. zł (jest to koszt doprowadzenia ich do samego domu).

Patrząc na sprawę praktycznie, o tyle więcej kosztowało nas "nieuzbrojenie" naszej działki. Tyle, że uzwględniając różnicę w cenie do działek uzbrojonych w najbliższej okolicy, i tak wyszlismy na tej całej operacji na duży plus...

Tylko siwych włosów jakby więcej.

magmi

opowieści magmi

Święta były fantastyczne.

Do pełni szczęścia brakowało chyba tylko odrobiny śniegu, ale nikt się specjanie z tego powodu nie smucił.

 

Przy okazji Wigilii (13 osób) przetestowaliśmy po raz pierwszy naszą jadalnię przy rozłożonym do pełnych rozmiarów stole i ku naszemu wielkiemu zadowoleniu okazało się, że wszystko jest dobrze. Na co dzień jest przestronnie, od święta w sam raz.

 

Z jadalni w ogóle jestem bardzo zadowolona. To chyba moje ulubione miejsce w domu (a w każdym razie jedno z ulubionych), tuż przy kuchni i tuż obok salonu, a równocześnie na uboczu - idealne, żeby posiedzieć sobie spokojnie przy stole z kubkiem kawy albo herbaty i pogapić się przez duże tarasowe drzwi na łąki i pola.

Ciekawe, że i nasi goście wyraźnie dzielą się na "kominkowych" - czyli tych, którzy sadowią się na wygodnych kanapach koło kominka, z muzyczką w tle i widokiem na trzaskający ogień, oraz "kuchennych", którzy z upodobaniem obsiadają stół w jadalni z widokiem i nasłuchem na kuchnię...

 

W przerwie między świętami i Nowym Rokiem udało nam się wreszce dokończyć kominek - we wnękach zamontowaliśmy sosnowe półki "zalakierobejcowane" pod kolor mebli. Poupychałam na nich trochę książek i różnych drobiazgów i obecnie od kilku dni kontempluję efekt. Siadam i podziwiam. Niechaj się śmieje kto chce, nie obrażę się.

 

Przeanalizowaliśmy nasze potrzeby i możliwości i w rezultacie mamy plan na ten rok.

Położymy podłoghi drewniane na poddaszu, co w praktyce oznacza, że będziemy mogli przenieść tam dzieci do ich docelowych pokoi oraz siebie samych do sypialni.

Nie zrobimy w tym roku górnej łazienki, co z kolei oznacza, że trzeba będzie biegać w celach kąpielowych na parter. Trochę niewygodnie, ale cóż...

Bieganie będzie się odbywać nadal po schodach obłożonych niebieską wykładziną, bo drewniane wykończenie schodów też wyleciało z tegorocznego kosztorysu.

Ze szczególnie ciężkim sercem wykreśliliśmy z niego elewację, co żałobnie przyjęli nasi sąsiedzi (wcale im się nie dziwię, oni nasze niewykończone mury oglądają znacznie częściej, niż my sami). Uznaliśmy jednak, że pilniejszą rzeczą jest wykonanie brakującego ogrodzenia od frontu z bramą i furtką oraz wybrukowanie tarasów, podjazdu i ścieżki.

 

Kompromisy są bolesne, niestety. I tak, jak to wszystko podliczam, to mnie głowa boli.

magmi

opowieści magmi

Drzwi wewnętrzne na parterze osiadły wreszcie na zawiasach, co nie tylko wykończyło optycznie nasz hol, ale także zaowocowało natychmiast zmniejszeniem dziennego zużycia propanu (który to fakt polecam szczególnej uwadze przeciwnikom wiatrołapów).

 

Tak jak wielu forumowiczów, zakupiliśmy swego czasu surowe sosnowe skrzydła drzwiowe w markecie budowlanym (takie trochę droższe, bo bezsęczne), natomiast ościeżnice na wymiar do nich wykonał nam lokalny stolarz. Potem całość trzeba było jeszcze pomalować i osobno dokupić klamki, tuleje wentylacyjne i szyby... Czyli manufaktura.

Ale opłacało się. Całkiem ładnie się te nasze drzwi prezentują (w każdym razie nam się podoba), a co do kosztów - mamy drewniane w cenie lakierowanych z płyty wiórowej.

Myślę, że na poddaszu powtórzymy ten system. Albo zamówimy całość u naszego Pana Stolarza, co wyjdzie niewiele drożej.

 

Schody, w oczekiwaniu na docelowe wykończenie drewnem, zostały przez nas obłożone wykładziną dywanową, przyklejoną na taśmę dwustronną i zabezpieczoną dodatkowo drewnianymi listwami w narożnikach. Wygląda trochę śmiesznie, ale lepsze to niż beton...

 

Doczekaliśmy się w końcu tzw. podbudowy pod kostkę brukową przed domem. Wczoraj zagęszczarka pracowała całe przedpołudnie - obecny w tym czasie w domu mąż mówił, że aż ściany wibrowały - i wreszcie można komfortowo wjechać do garażu, a przede wszystkim dojść do drzwi wejściowych nie grzęznąc przy tym w błocie ani nie potykając się o jego zamarznięte grudy.

Sama kostka granitowa będzie układana pewnie dopiero wiosną. Całkiem spora powierzchnia jest do ułożenia od frontu, podjazd i miejsce parkingowe dla drugiego samochodu obok garażu, do tego ścieżka od furtki, która ma 12 metrów długości, no i nasz dodatkowy taras przed jadalnią.

Po różnych przymiarkach rysunkowych wyszło z tego coś w rodzaju przylegającego do domu brukowanego dziedzińca o płynnych, zaokrąglonych liniach, z nieregularnymi wyspami zieleni wewnątrz. Od granicy bruku w stronę płotu będzie trwanik, a przed samym płotem, tak jak w całym ogrodzie, nieformowany żywopłot z różnych krzewów ozdobnych, z przewagą tych liściastych i kwitnących. Taka jest wizja. Czyli plan prac ogrodniczych na przyszły rok mamy właściwie opracowany, tylko szczegółowy szkic nasadzeń muszę jeszcze zrobić. W styczniu przy kominku.

 

Pierniczki świąteczne upieczone (tradycyjnie u babci, z udziałem wszystkich pięciorga wnucząt). Wykonanie reszty smakołyków zostało sprawiedliwie rozdzielone między uczestników rodzinnej Wigilii, jutro więc maraton kuchenny.

Choinka ustrojona, girlany wiszą, wianek z jedliny na drzwi gotowy - tylko go jeszcze powiesić.

Pierwsze święta w naszym domu!

 

Kiedyś (dawno to już było!) przeczytałam w Muratorze, że niewiele jest planów życiowych, które po zrealizowaniu dają tyle satysfakcji i tyle radości, w takim stopniu spełniają pokładane w nich nadzieje i tak mało rozczarowują, jak budowa własnego domu. Wiodło mnie to zdanie za rękę przez kilka lat..

Z okazji świąt Bożego Narodzenia życzę wszystkim budowniczym, aby i dla nich - tak jak dla nas - okazało się ono najprawdziwszą prawdą.

magmi

opowieści magmi

Na poddaszu mamy obecnie lakiernię.

Bardzo już chcielibyśmy się pożegnać z wielkim kartonem, który póki co występuje w charakterze drzwi łazienkowych.

Niestety, mnogość innych prac do natychmiastowego wykonania wciąż odrywa mojego męża od papieru ściernego, pędzla i puszki z lakierobecją, w związku z czym przypuszczam, że jeszcze parę dni zejdzie zanim nasze drzwi wewnętrzne osiądą wreszcie na zawiasach.

 

Postanowiłam nie stresować się ilością rzeczy, które jeszcze są do zrobienia-zamontowania-poskładania-rozpakowania-powieszenia. A tym bardziej ich nie liczyć, bo od tego podupadam na duchu. Tylko po prostu co wieczór COŚ zrobić. Najlepiej dwa-trzy cosie. Gdzieś w okolicach świąt wielkanocnych powinniśmy sytuację opanować...

 

Mój mąż usilnie walczy z automatyką naszego skomplikowanego układu CO, mając na uwadze zdecydowanie zbyt wysokie zużycie propanu w pierwszym okresie naszego zadomowienia. Są postępy, i to duże, a przy tym - co najciekawsze - zmiany są nieodczuwalne z punktu widzenia komfortu cieplnego. Czyli dobrze, że walczy.

Propan jest u nas jedynie na gościnnych występach, na płocie mamy juz zamontowany licznik gazu ziemnego, który mamy nadzieję, że popłynie jeszcze przed końcem zimy. Ale póki co, oszczędności wysoce wskazane, bo propan cenę ma nieziemską...

 

Skoro jestesmy przy tematach grzewczych, radośnie przyłączam się do grona miłośników ogrzewania podłogowego.

Ach, jaki to jest piękny wynalazek!

Podłoga wcale nie jest gorąca, ani nawet ciepła (letnio-chłodna raczej), ale w nogi zmarznąć nie ma szans - nareszcie! Widok dzieci biegających bez kapci (jak to wszystkie dzieci świata mają w zwyczaju) nie włącza już w moim mózgu syreny alarmowej. Podłoga wytarta na mokro po minucie jest sucha. W łazience dywanik przed prysznicem, którego w innych okolicznościach nawet bym nie kładła, bo permanentnie mokry byłby przecież, jest stale przyjemnie suchy, ciepły i puchaty. Naprawdę, bardzo jesteśmy z podłogówki zadowoleni.

 

Inna źródłem mojego nieustającego zachwytu w naszym domu jest PRZESTRZEŃ. Coś, czego mi najbardziej w naszym starym mieszkanku brakowało.

Nikogo z kuchni nie trzeba wyrzucać przy gotowaniu obiadu, nawet gdy sie tam zejdzie cała rodzina. Młodsze Dziecko może swobodnie jeździć swoim traktorem po dużym pokoju. Nie trzeba nic przestawiać, żeby zamieść podłogę. A jaki się nam poprawiła akustyka! Nic, tylko słuchać muzyki teraz!

Mogłaby ta nasza przestrzeń dzienna (kuchnia-jadalnia-salon) być spokojnie o 10m2 mniejsza, i funkcjonalnie spokojnie by wystarczyło, ale jednak bardzo jestem zadowolona, że ma tych metrów więcej. Po poprzedniej ciasnocie mam takie uczucie, jakbym wreszcie, po długim przebywaniu w niewygodnej pozycji, mogła się wyprostować...

 

Święta coraz bliżej, kilkanaście osób będzie u nas w tym roku na Wigilii. Dzieci już od tygodnia męczą mnie o choinkę i ozdóbki świąteczne, chyba ulegnę w tę sobotę.

magmi

opowieści magmi

No dobra, żeby nie było tak idyllicznie, trzeba to powiedzieć głośno i wyraźnie: nadal mieszkamy na budowie.

 

Poddasze jest niewykończone, o czym nie da się zapomnieć nawet na parterze z powodu schodów, straszących w holu betonem.

Z zewnątrz nasz dom także wykazuje pewne braki w urodzie - goły Porotherm nie jest piękny, nie da się ukryć.

A teren przed naszym domem po ostatnich rozkopach-zakopach kanalizacyjno-gazowych to już całkowita rozpacz.

 

Myślimy więc nad kolejnością prac.

 

We czwartek Panowie Brukarze mają się zabrać za podjazd do garażu i ścieżkę do drzwi wejściowych.

Coś musimy pilnie przedsięwziąć (wespół-wzespół z sąsiadami) w sprawie drogi, bo jak przyjdą deszcze, wszyscy utoniemy w glinie.

No i trzeba powoli sprecyzować plany na przyszły rok (który już za pasem, jak by nie patrzeć): czy wybieramy do realizacji pierwszy zestaw zadań, wewnętrzny (schody, podłogi drewniane na poddaszu, główna łazienka tamże), czy zestaw drugi - zewnętrzny (elewacja, ogrodzenie od frontu, tarasy)? Realizacja obu zestawów w jednym roku raczej wykluczona, z powodów oczywistych.

 

Wiernych czytelników mojego dziennika mogę więc zapewnić z ręką na sercu, że to jeszcze nie koniec...

magmi

opowieści magmi

Przeczytałam jeszcze raz swój wczorajszy post i się ubawiłam: św.Mikołaj rozdał już prezenty , a w mojej głowie wciąż listopad. Wyraźnie nie nadążam za czasem.

Najpierw miałam zamiar poprawić te pomyłki, ale nie, niech zostaną - jako dowód mojego całkowitego, listopadowo-grudniowo-przeprowadzkowego zakręcenia...

magmi

opowieści magmi

Minął nam drugi weekend w nowym domu.

Tamten pierwszy, na kartonach i bez kanalizacji, wspominam jako całkowite szaleństwo, ale to już przeszłość. Teraz tak się już u nas domowo zrobiło, że hej. Raptem kilka pudeł zostało do wypakowania i nawet powiesiłamw oknach pierwsze cztery zasłony (te z uszami).

 

W sobotę, korzystając z pięknej pogody, zabraliśmy się wreszcie za przedzimowe porządki w ogrodzie. Mąż sprzątał i układał pozostałe po budowie drewno, a ja najpierw poprawiałam nieco poprzesuwaną po niedawnej wichurze agrowłókninę (a mówiłam, żeby od razu przytrzasnąć żwirem, a nie dopiero na wiosnę...), a potem zabrałam się za prześwietlenie i przycinanie drzew.

Dzieci znalazły sobie doskonałą zabawę: woziły na wielki stos przed domem upitolone przeze mnie gałęzie. Sankami. Po trawie i piasku, bo śniegu póki co brak...

No i pięknie - tak właśnie wyobrażam sobie przyjemnie, zdrowo i pożytecznie spędzony pogodny listopadowy dzień...

 

Zgodnie z forumową tradycją, pora na kilka słów refleksji podsumowującej nasze udomowienie.

 

Nie przeżyliśmy żadnej dramatycznej zmiany w kwestii organizacji życia rodziny, której zapewne doświadczają ci, którzy przeprowadzają się ze środka dużego miasta na odległą wieś. Nasze miasto nie jest wielkie, a dom - choć już na wsi - leży tuż za jego rogatkami i do centrum mamy zaledwie 10 minut jazdy samochodem. Troszkę tylko się nam dojazdy wydłużyły - ale tak naprawdę, to jest to niemal nieodczuwalne.

 

Natomiast wielką czuję ulgę, że gdy przyjeżdżam do domu, nigdzie już nie muszę jechać i niczego nigdzie wozić. Wszystko jest na miejscu, i my też. Oczywiście pracy jest mnóstwo, ale to już jest praca W DOMU.

 

Wszyscy błyskawicznie przyzwyczailiśmy się do nowego miejsca i nowych warunków. Nawet nie myślałam, że tak gładko i szybko to pójdzie.

 

Rano przez wielkie drzwi tarasowe oglądam nasz wprawdzie bardzo młodziutki i nierozwinięty, ale przecież ogród - zieloną połać trawnika i bezlistne już krzewy, a za nimi łąkę, drogę, czerwone dachy sąsiednich domów - ach, miasto, nie dla mnieś ty już! Tutaj jest po prostu pięknie. Nawet w listopadzie.

magmi

opowieści magmi

Przeprowadzka została przeprowadzona.

 

W piątek o godzinie 17.00 podjechała pod nasze stare lokum niewielka, ale za to bardzo zdezelowana ciężarówka i trzech wesołych panów zaczęło pakować nasz dobytek na pakę.

Po załadowaniu pierwszej tury wyszło na jaw, że wiekowy pojazd nie dysponuje prawidłowo funkcjonującym rozrusznikiem. Jeden z panów usiadł za kierownicą, a dwóch pozostałych zaczęło pchać załadowanydo granic niemożliwości wehikuł wzdłuż ulicy. Oboje z mężem przyglądaliśmy się tej kuriozalnej sytuacji z niedowierzaniem, ale - o dziwo - po chwili silnik zaskoczył i pierwsza partia pudeł, worków i mebli pożegnała na zawsze tereny zurbanizowane.

Z drugą turą poszło panom gorzej. Nie dość, że byli już nieco zmęczeni, to nieroztropnie na sam koniec zostawili sobie nasze pianino. Kto kiedykolwiek widział, jak wygląda przenoszenie pianina, ten wie o co chodzi. Pod panami uginały się kolana, a ja co chwilę oblewałam się potem w obawie o los mojej najcenniejszego własności. W końcu instrument został załadowany, klapa zamknięta, plandeka spuszczona - i cała niewiarygodna procedura pchania rozpoczęła się od nowa. Tym razem trwało to dłużej...

Rozpakowywanie drugiej i ostatniej tury zakończyło się niedługo przed północą. Po czym panowie odjechali swoim klekoczącym pojazdem, uwożąc w dal nasze 500 zł, a my zostaliśmy wśród stosu kartonów i mebli, zmęczeni, głodni i brudni - bez kanalizacji.

 

Bo kanalizacji jeszcze nie było...

 

Pojechaliśmy na kolację do rodziców, dzieci nie dały się zostawić na noc, o godzinie 1.30 w nocy wszyscy razem znaleźliśmy się z powrotem w naszym nowym domu, na naszej nowej rozkładanej kanapie. Spać, spać, spać!

 

Potem nastąpiły cztery dni rozpakowywania (auuu! mój palec), jeżdżenia na posiłki, montowania (palec, auuu!), rozpakowywania, jeżdżenia na mycie, rozpakowywania, jeżdżenia do WC, montowania, jeżdżenia do chirurga (auuu!), rozpakowywania ...

 

Mogłabym tutaj rozpisać się szeroko o przeróżnych interesującyh aspektach życia czteroosobowej rodziny w domu bez kanalizacji przez kilka dni, jak również dać sążnisty i krwawy opis stanu palca mojego męża, złamanego i zmiażdżonego między bloczkami w poranek w dniu przeprowadzki.

Ale, mając na uwadze co wrażliwszych czytelników, powstrzymuję swoje pióro (a raczej klawiaturę) i od razu przechodzę do happy endu, czyli informacji, że palec się powoli goi i zrasta, a kanalizacja już jest.

 

Jest wspaniale: słońce z rana przez wszystkie okna (ładna pogoda się zrobiła), ogień w kominku, coraz porządniej, coraz ładniej, coraz wygodniej, wreszcie we własnym domu i wreszcie tylko w jednym...

 

Jest strasznie: pył wciąż osiadający na wszystkim, stosy pudeł, w których nigdy nie można znaleźć tego, czego się akurat szuka, wszędzie jakieś śrubki i narzędzia, straszliwy bałagan, palce popękane od kurzu i ciągłego moczenia-suszenia, a przed domem koparka w grząskim błocie kończy zasypywać rów pod kanalizę i zaczyna rozkopywać rów pod gaz ziemny...

 

Czyli normalizacja życia w toku.

magmi

opowieści magmi

Jesteśmy wykończeni. Dom z grubsza też.

 

PRZEPROWADZKA.

To dzisiaj. Popołudniu przewozimy meble.

 

A mój mąż dzisiaj rano z tej okazji złamał sobie palec przy pomocy wielkiej granitowej kostki.



×
×
  • Dodaj nową pozycję...