Miesięcznik Murator ONLINE

Skocz do zawartości

siłaczka

Użytkownicy
  • Liczba zawartości

    591
  • Rejestracja

Zawartość dodana przez siłaczka

  1. 12 maja 2007 r. Zapowiadali deszcz, więc pomyślałam, że coś pożytecznego trzeba zrobić wewnątrz, bo ciągle ogród i ogród. Kafelki w gospodarczym czekały na fugowanie, nie wiem jak długo. Zabrałam się za to dziś, jeszcze przed obiadem skończyłam i pięknie wyglądają. A potem Jacek kupił fajny wieszaczek na nasze kurtki robocze, powiesił go i jeszcze wieszaczek na klucze, co 3 miesiące na to czekał. I tak oto całkiem się inaczej zrobiło w tej kanciapie. A skoro już wiertarka wyjęta, to obrazki u Babci na ścianę, a u Agaty dwie półki... A jeszcze pan domu przymocował do końca listwy przypodłogowe na górnym holu, a potem jeszcze zajrzał do rekuperatora i wyczyścił filtry (a było co czyścić). A pani domu odkryła, że prognoza jakaś pomylona była i że w ogóle nie pada, a nawet zniknęły kałuże. Więc poszła do ogrodu tak tylko się przejść, ale kwiatki chwastem zarastają, więc zaczęła pielenie... A potem pomyślała, że przekopie kawałek ziemi, bo nie jest bardzo mokro. A tymczasem pan domu naprawił próg, bo drzwi się kiepsko zamykały. I przyszedł zobaczyć, co robi żona. I pomógł kopać. A potem posiał trawę, bo pani już zagrabiła. I nawet ubił nasionka tym fajnym drewnianym tłuczkiem, który sam zrobił. I poszli do domu, bo wieczór już był... I minęła sobota, a dom coraz bardziej domowy. :)
  2. 12 maja 2007 r. Zapowiadali deszcz, więc pomyślałam, że coś pożytecznego trzeba zrobić wewnątrz, bo ciągle ogród i ogród. Kafelki w gospodarczym czekały na fugowanie, nie wiem jak długo. Zabrałam się za to dziś, jeszcze przed obiadem skończyłam i pięknie wyglądają. A potem Jacek kupił fajny wieszaczek na nasze kurtki robocze, powiesił go i jeszcze wieszaczek na klucze, co 3 miesiące na to czekał. I tak oto całkiem się inaczej zrobiło w tej kanciapie. A skoro już wiertarka wyjęta, to obrazki u Babci na ścianę, a u Agaty dwie półki... A jeszcze pan domu przymocował do końca listwy przypodłogowe na górnym holu, a potem jeszcze zajrzał do rekuperatora i wyczyścił filtry (a było co czyścić). A pani domu odkryła, że prognoza jakaś pomylona była i że w ogóle nie pada, a nawet zniknęły kałuże. Więc poszła do ogrodu tak tylko się przejść, ale kwiatki chwastem zarastają, więc zaczęła pielenie... A potem pomyślała, że przekopie kawałek ziemi, bo nie jest bardzo mokro. A tymczasem pan domu naprawił próg, bo drzwi się kiepsko zamykały. I przyszedł zobaczyć, co robi żona. I pomógł kopać. A potem posiał trawę, bo pani już zagrabiła. I nawet ubił nasionka tym fajnym drewnianym tłuczkiem, który sam zrobił. I poszli do domu, bo wieczór już był... I minęła sobota, a dom coraz bardziej domowy.
  3. 9 maja 2007 r. W czasie majowego weekendu, kiedy pogoda nie pozwalała na hasanie po ogrodzie i kiedy połowa rodzinnego składu wybyła na harcerską imprezkę, pomalowałam drugi raz wszystkie futryny. Oczywiście najpierw szlifowanie papierem drobnoziarnistym. Śmierdzi ta lakierobejca niemożliwie, ale jaki efekt! No, teraz te futryny wyglądają jak trzeba. Przyjechały też krzesła. Salon nabrał trochę szyku. http://www.konarzyny.edu.pl/my/311.jpg Poza takimi drobiazgami prace w domu kompletnie leżą, bo działamy na zewnątrz. Ogród należy raczej do mnie, więc ryję, grabię, sadzę, pielę i tak w kółko. Efekty znikome i powolne. Jacek kręci beton, szaluje, wylewa (schody od strony ogrodu gotowe). Efekty szybkie i trwałe. Nie ma sprawiedliwości. Czekamy na nową dostawę węgla, tym razem w workach (cena oczywiście wyższa) i zobaczymy, jak będzie się sprawować. Lokatorów dzikich znów mamy. Te same ptaki co w zeszłym roku w wiatrołapie, uwiły sobie gniazdo pod dachem. Jest takie miejsce nad wejściem, gdzie się połacie krzyżują. Miało być wycięte, ale zostało i ptaki to wykorzystały. A pod lasem pojawiły się konie. Właściciel stadniny zrobił nowy wybieg i teraz na nie częściej patrzymy niż na sarny. Regularnie bywa tam też para bocianów. http://www.konarzyny.edu.pl/my/312.jpg Posadziliśmy trzy sosenki i całe mnóstwo jodeł kaukaskich i kalifornijskich. Teraz jedna część działki jest modrzewiowo-świerkowa, a druga sosnowo-jodłowa. Dalie też powędrowały do ogrodu, nie wiem, czy nie za wcześnie. Kanny hoduję póki co w górnej łazience, która wciąż czeka na lepsze czasy. Posiałam też pierwszy raz w życiu rośliny w skrzynkach na rozsadę: szarłat wiechowaty, rudbekię letnią, gazanię i jakąś mieszankę skalniaków. I nawet wschodzą! Jednoroczne do gruntu też posiane: wilec, groszek pachnący, nasturcja, astry, maciejka, nagietki – to Krysia (ale interesowna jest, bo sprawność ogrodniczki zdobywa). Słoneczniki mają rosnąć w takich śmiesznych kręgach na trawniku. Czekam też na paczuszkę z nasionami, bo na przykład kosmosu nie można kupić u nas w żadnym sklepie. A rośnie szybko, wysoko i ładnie kwitnie aż do mrozów, więc na młodą, gołą działkę pożądany jest bardzo. W ogóle zrobiłam się paskudnie zachłanna na wszelkie rośliny. Żebrzę i biorę wszystko, co mi dają. Liczę się z tym, że część się nie przyjmie. Już wiem, że nici z bluszczu i irgi, marnie wygląda jaśminowiec, mahonia i wierzba mandżurska. Przymrozek ściął pierwsze liście na orzechach i kwiaty serduszki. Ale większość roślin ma się dobrze i rośnie powolutku. A mnie się marzy ogród bujny i wesoły, przelewający się zielenią i kolorami kwiatów.
  4. 9 maja 2007 r. W czasie majowego weekendu, kiedy pogoda nie pozwalała na hasanie po ogrodzie i kiedy połowa rodzinnego składu wybyła na harcerską imprezkę, pomalowałam drugi raz wszystkie futryny. Oczywiście najpierw szlifowanie papierem drobnoziarnistym. Śmierdzi ta lakierobejca niemożliwie, ale jaki efekt! No, teraz te futryny wyglądają jak trzeba. Przyjechały też krzesła. Salon nabrał trochę szyku. http://www.konarzyny.edu.pl/my/311.jpg Poza takimi drobiazgami prace w domu kompletnie leżą, bo działamy na zewnątrz. Ogród należy raczej do mnie, więc ryję, grabię, sadzę, pielę i tak w kółko. Efekty znikome i powolne. Jacek kręci beton, szaluje, wylewa (schody od strony ogrodu gotowe). Efekty szybkie i trwałe. Nie ma sprawiedliwości. Czekamy na nową dostawę węgla, tym razem w workach (cena oczywiście wyższa) i zobaczymy, jak będzie się sprawować. Lokatorów dzikich znów mamy. Te same ptaki co w zeszłym roku w wiatrołapie, uwiły sobie gniazdo pod dachem. Jest takie miejsce nad wejściem, gdzie się połacie krzyżują. Miało być wycięte, ale zostało i ptaki to wykorzystały. A pod lasem pojawiły się konie. Właściciel stadniny zrobił nowy wybieg i teraz na nie częściej patrzymy niż na sarny. Regularnie bywa tam też para bocianów. http://www.konarzyny.edu.pl/my/312.jpg Posadziliśmy trzy sosenki i całe mnóstwo jodeł kaukaskich i kalifornijskich. Teraz jedna część działki jest modrzewiowo-świerkowa, a druga sosnowo-jodłowa. Dalie też powędrowały do ogrodu, nie wiem, czy nie za wcześnie. Kanny hoduję póki co w górnej łazience, która wciąż czeka na lepsze czasy. Posiałam też pierwszy raz w życiu rośliny w skrzynkach na rozsadę: szarłat wiechowaty, rudbekię letnią, gazanię i jakąś mieszankę skalniaków. I nawet wschodzą! Jednoroczne do gruntu też posiane: wilec, groszek pachnący, nasturcja, astry, maciejka, nagietki – to Krysia (ale interesowna jest, bo sprawność ogrodniczki zdobywa). Słoneczniki mają rosnąć w takich śmiesznych kręgach na trawniku. Czekam też na paczuszkę z nasionami, bo na przykład kosmosu nie można kupić u nas w żadnym sklepie. A rośnie szybko, wysoko i ładnie kwitnie aż do mrozów, więc na młodą, gołą działkę pożądany jest bardzo. W ogóle zrobiłam się paskudnie zachłanna na wszelkie rośliny. Żebrzę i biorę wszystko, co mi dają. Liczę się z tym, że część się nie przyjmie. Już wiem, że nici z bluszczu i irgi, marnie wygląda jaśminowiec, mahonia i wierzba mandżurska. Przymrozek ściął pierwsze liście na orzechach i kwiaty serduszki. Ale większość roślin ma się dobrze i rośnie powolutku. A mnie się marzy ogród bujny i wesoły, przelewający się zielenią i kolorami kwiatów.
  5. 23 kwietnia 2007 r. Krzesła wypatrzyliśmy na allegro, już zamówione. Mam nadzieję, że będą pasować. Nigdy nie mieliśmy miejsca na duży stół, nie mówiąc już o krzesłach. Właściwie wciąż nie mogę uwierzyć, że teraz będziemy taką prawdziwą jadalnię mieli. Do ogrodu kupiłam sobie tamaryszek. 8 zł tylko... A Jacek przywiózł mi kosodrzewinę. :) To takie od dawna marzenie, chyba z sentymentu do gór. I tak się cieszę, że nie mogę się zdecydować, gdzie ją posadzę. Z tamaryszkiem było tak samo. Parę dni biegałam z doniczką. Dzwonek i lampa nad wejściem została zamontowana. Coraz mniej sterczących kabelków. W sobotę przywieźliśmy całą przyczepkę darowanej zieleniny do sadzenia. Było co robić... I tym sposobem mam do podlewania coraz więcej roślin. Dziś przez godzinę chodziłam z konewką, ale lubię to robić. Nawet, a może zwłaszcza wtedy, kiedy wracam późnym popołudniem z pracy. A dziś sadziłam kanny. W doniczkach na razie, bo wyczytałam, że dzięki temu wcześniej zakwitną. Spróbuję. Tymczasem Jacek przygotował miejsce do zalania betonem miejsca na węgiel. Trochę żałujemy teraz, że nie mamy piwnicy, choćby pod garażem. Tak to jest, jak się pierwszy raz buduje. Ekogroszku spaliliśmy od początku grudnia 5 ton, czyli ok. tony na miesiąc. Trochę nam się te rachunki nie zgadzają, bo ostatnia dostawa poszła nam jakby za wcześnie - piec był przełączany na pracę letnią nocą, a nawet na całe dnie, bo było za ciepło. Przy takim trybie pracy jeden zasyp wystarczał nam na 10-12 dni (zimą ok.7 dni), a jednak węgiel się już skończył. Być może nie dowieziono nam 3 ton, a na przykład 2,5. Nie sprawdziliśmy tego. A to ponoć normalny proceder wśród dostawców. A zatem następnym razem - samochód na wagę. W końcu pół tony to 250 zł w plecy.
  6. 23 kwietnia 2007 r. Krzesła wypatrzyliśmy na allegro, już zamówione. Mam nadzieję, że będą pasować. Nigdy nie mieliśmy miejsca na duży stół, nie mówiąc już o krzesłach. Właściwie wciąż nie mogę uwierzyć, że teraz będziemy taką prawdziwą jadalnię mieli. Do ogrodu kupiłam sobie tamaryszek. 8 zł tylko... A Jacek przywiózł mi kosodrzewinę. To takie od dawna marzenie, chyba z sentymentu do gór. I tak się cieszę, że nie mogę się zdecydować, gdzie ją posadzę. Z tamaryszkiem było tak samo. Parę dni biegałam z doniczką. Dzwonek i lampa nad wejściem została zamontowana. Coraz mniej sterczących kabelków. W sobotę przywieźliśmy całą przyczepkę darowanej zieleniny do sadzenia. Było co robić... I tym sposobem mam do podlewania coraz więcej roślin. Dziś przez godzinę chodziłam z konewką, ale lubię to robić. Nawet, a może zwłaszcza wtedy, kiedy wracam późnym popołudniem z pracy. A dziś sadziłam kanny. W doniczkach na razie, bo wyczytałam, że dzięki temu wcześniej zakwitną. Spróbuję. Tymczasem Jacek przygotował miejsce do zalania betonem miejsca na węgiel. Trochę żałujemy teraz, że nie mamy piwnicy, choćby pod garażem. Tak to jest, jak się pierwszy raz buduje. Ekogroszku spaliliśmy od początku grudnia 5 ton, czyli ok. tony na miesiąc. Trochę nam się te rachunki nie zgadzają, bo ostatnia dostawa poszła nam jakby za wcześnie - piec był przełączany na pracę letnią nocą, a nawet na całe dnie, bo było za ciepło. Przy takim trybie pracy jeden zasyp wystarczał nam na 10-12 dni (zimą ok.7 dni), a jednak węgiel się już skończył. Być może nie dowieziono nam 3 ton, a na przykład 2,5. Nie sprawdziliśmy tego. A to ponoć normalny proceder wśród dostawców. A zatem następnym razem - samochód na wagę. W końcu pół tony to 250 zł w plecy.
  7. 17 kwietnia 2007 r. Powoli kończymy ukształtowanie terenu działki. Mamy bardzo długą granicę wzdłuż drogi i właściwie cały ogród jest „na widoku”. W połowie obsadziliśmy świerkami i modrzewiami, ale zanim to urośnie... Zdecydowaliśmy "dolną" część osłonić od ulicy 1,5-metrowym ziemnym nasypem, który się obsadzi krzewami i drzewkami. Dzięki temu już teraz można usiąść przy ognisku bez obawy, że każdy przejeżdżający czy przechodzący będzie widział, co tam na kijku się smaży. Posadziłam już irgę. Z sadzonych wcześniej chyba nic się nie przyjęło, ale czekam jeszcze. Dziś w nocy tak wiało, że wyrwało nam jedno skrzydło bramy. Drewniany słupek nie wytrzymał ciężaru. No cóż, ogrodzenie w końcu tymczasowe, trzeba będzie kiedyś zrobić docelowe. Jednak doszliśmy do wniosku, że poza strefą wejścia, między bramą a furtką, zostaniemy przy siatce. A to i tak spory koszt. Geodeta zrobił inwentaryzację powykonawczą. Papiery poszły do KB. Jeszcze okazało się, że brakuje odbioru przyłącza energetycznego. Z urzędu gminy dostaliśmy numer posesji. Zamiast spodziewanej siódemki (naprzeciwko jest nr osiem) przydzielili nam jakieś śmieszne 1a. Niestety, gmina właśnie kupiła kawałek ziemi obok nas i już wiemy, że będą tam działki budowlane. Żegnajcie widoki na pola i las! To kwestia czasu jeszcze, teren nieuzbrojony itp., a jednak szkoda. Tym bardziej mobilizuję się do urządzania ogrodu. Zanim za płotem padną sosenki, chciałabym mieć swój kawałek zieleni. Jacek kupił lampy zewnętrzne, ale okazało się, że jest problem z zamocowaniem. Kupił więc jakieś wyjątkowo długie wkręty. No i leżą sobie lampy z wkrętami. Bo zawsze coś pilniejszego wyskoczy. Czeka też dzwonek. Póki co goście stukają, pukają, czasem w okno kuchenne zamiast w drzwi, przyprawiając mnie o zawał niemalże. Stół ogrodowy został wyeksmitowany na miejsce właściwe, czyli przed dom, bowiem w salonie zagościł stół salonowy. Strasznie się cieszę, bo do tej pory podejmowaliśmy gości jakoś tak niewygodnie. Jeszcze nie mamy krzeseł, to trochę większy wydatek.
  8. 17 kwietnia 2007 r. Powoli kończymy ukształtowanie terenu działki. Mamy bardzo długą granicę wzdłuż drogi i właściwie cały ogród jest „na widoku”. W połowie obsadziliśmy świerkami i modrzewiami, ale zanim to urośnie... Zdecydowaliśmy "dolną" część osłonić od ulicy 1,5-metrowym ziemnym nasypem, który się obsadzi krzewami i drzewkami. Dzięki temu już teraz można usiąść przy ognisku bez obawy, że każdy przejeżdżający czy przechodzący będzie widział, co tam na kijku się smaży. Posadziłam już irgę. Z sadzonych wcześniej chyba nic się nie przyjęło, ale czekam jeszcze. Dziś w nocy tak wiało, że wyrwało nam jedno skrzydło bramy. Drewniany słupek nie wytrzymał ciężaru. No cóż, ogrodzenie w końcu tymczasowe, trzeba będzie kiedyś zrobić docelowe. Jednak doszliśmy do wniosku, że poza strefą wejścia, między bramą a furtką, zostaniemy przy siatce. A to i tak spory koszt. Geodeta zrobił inwentaryzację powykonawczą. Papiery poszły do KB. Jeszcze okazało się, że brakuje odbioru przyłącza energetycznego. Z urzędu gminy dostaliśmy numer posesji. Zamiast spodziewanej siódemki (naprzeciwko jest nr osiem) przydzielili nam jakieś śmieszne 1a. Niestety, gmina właśnie kupiła kawałek ziemi obok nas i już wiemy, że będą tam działki budowlane. Żegnajcie widoki na pola i las! To kwestia czasu jeszcze, teren nieuzbrojony itp., a jednak szkoda. Tym bardziej mobilizuję się do urządzania ogrodu. Zanim za płotem padną sosenki, chciałabym mieć swój kawałek zieleni. Jacek kupił lampy zewnętrzne, ale okazało się, że jest problem z zamocowaniem. Kupił więc jakieś wyjątkowo długie wkręty. No i leżą sobie lampy z wkrętami. Bo zawsze coś pilniejszego wyskoczy. Czeka też dzwonek. Póki co goście stukają, pukają, czasem w okno kuchenne zamiast w drzwi, przyprawiając mnie o zawał niemalże. Stół ogrodowy został wyeksmitowany na miejsce właściwe, czyli przed dom, bowiem w salonie zagościł stół salonowy. Strasznie się cieszę, bo do tej pory podejmowaliśmy gości jakoś tak niewygodnie. Jeszcze nie mamy krzeseł, to trochę większy wydatek.
  9. Reminiscencje budowlano-ogrodowe, czyli jak to po kolei było... 5 kwietnia 2007 r. Jacek zrobił odprowadzenie deszczówki. Wszystkie rury podłączone, na końcu jedna grubaśna. Zamysł jest taki, że woda będzie spływała do stawu. Miało być oczko wodne, ale panów poniosła fantazja i staw będzie. Nie wiem, co z tego wyniknie. Wyobraźnia podsuwa mi smętny obrazek ogromnej kałuży. http://www.konarzyny.edu.pl/my/305.jpg http://www.konarzyny.edu.pl/my/306.jpg http://www.konarzyny.edu.pl/my/310.jpg Dziś zalane zostały schody przed wejściem, do tej pory występowały w tej funkcji palety. http://www.konarzyny.edu.pl/my/308.jpg Trelinka - właśnie się dowiedziałam, co to jest i że powinna być „trylinką”. Będziemy z tego mieli podjazd. Bo opcje były dwie: albo NIC ze względu na totalny brak funduszy, albo takie CÓŚ, po czym na pewno da się jeździć, nawet ciężarówką. Oczywiście, jeśli uda nam się dobrze położyć. Jakoś mi się zawsze kojarzyła z PRL-em, więc bleee troszkę, ale poczytałam, że to wynalazek przedwojenny, sanacyjny znaczy się. A jak przedwojenny, to może być. Mój dziadek lubił mówić, że przed wojną wszystko było lepsze. Będę myśleć, że to plaster miodu. I już lepiej. Mimo wszystko optymizm nas nie opuszcza, więc z nadzieją na przyszłe nasze bogactwo lub chociaż zamożność zostawiamy parę centymetrów na kostkę. http://www.konarzyny.edu.pl/my/307.jpg http://www.konarzyny.edu.pl/my/309.jpg Do umocnienia skarpy trzeba było dokupić płyty ażurowe. Mój mąż jak widać rehabilituje się intensywnie (jedna trelinka ok.35 kg) A w domu Jacek położył kafelki w pomieszczeniu gospodarczym i wygląda na to, że jeszcze starczy na spiżarnię. Panowie hydraulicy zamontowali osobny licznik do wody na zewnątrz. Obawiam się, że sporo będziemy jej zużywać. Geodeta obiecuje papiery w tym tygodniu. Zbytnio się nie śpieszymy, bo trzeba będzie mu zapłacić, a my jesteśmy spłukani do cna, a nawet jeszcze bardziej. Ostatnie ciepełko pozwoliło nam nieco oszczędzić na ogrzewaniu. Piec przełączany w ciągu dnia na tryb letni spalił pełny zasyp w ciągu 10 dni. Raz nawet pozwoliliśmy sobie na niegrzanie 2 dni. Temperatura spadła do 19 stopni. Lekki chłodek, do wytrzymania, a do spania nawet przyjemny.
  10. Reminiscencje budowlano-ogrodowe, czyli jak to po kolei było... 5 kwietnia 2007 r. Jacek zrobił odprowadzenie deszczówki. Wszystkie rury podłączone, na końcu jedna grubaśna. Zamysł jest taki, że woda będzie spływała do stawu. Miało być oczko wodne, ale panów poniosła fantazja i staw będzie. Nie wiem, co z tego wyniknie. Wyobraźnia podsuwa mi smętny obrazek ogromnej kałuży. http://www.konarzyny.edu.pl/my/305.jpg http://www.konarzyny.edu.pl/my/306.jpg http://www.konarzyny.edu.pl/my/310.jpg Dziś zalane zostały schody przed wejściem, do tej pory występowały w tej funkcji palety. http://www.konarzyny.edu.pl/my/308.jpg Trelinka - właśnie się dowiedziałam, co to jest i że powinna być „trylinką”. Będziemy z tego mieli podjazd. Bo opcje były dwie: albo NIC ze względu na totalny brak funduszy, albo takie CÓŚ, po czym na pewno da się jeździć, nawet ciężarówką. Oczywiście, jeśli uda nam się dobrze położyć. Jakoś mi się zawsze kojarzyła z PRL-em, więc bleee troszkę, ale poczytałam, że to wynalazek przedwojenny, sanacyjny znaczy się. A jak przedwojenny, to może być. Mój dziadek lubił mówić, że przed wojną wszystko było lepsze. Będę myśleć, że to plaster miodu. I już lepiej. Mimo wszystko optymizm nas nie opuszcza, więc z nadzieją na przyszłe nasze bogactwo lub chociaż zamożność zostawiamy parę centymetrów na kostkę. http://www.konarzyny.edu.pl/my/307.jpg http://www.konarzyny.edu.pl/my/309.jpg Do umocnienia skarpy trzeba było dokupić płyty ażurowe. Mój mąż jak widać rehabilituje się intensywnie (jedna trelinka ok.35 kg) A w domu Jacek położył kafelki w pomieszczeniu gospodarczym i wygląda na to, że jeszcze starczy na spiżarnię. Panowie hydraulicy zamontowali osobny licznik do wody na zewnątrz. Obawiam się, że sporo będziemy jej zużywać. Geodeta obiecuje papiery w tym tygodniu. Zbytnio się nie śpieszymy, bo trzeba będzie mu zapłacić, a my jesteśmy spłukani do cna, a nawet jeszcze bardziej. Ostatnie ciepełko pozwoliło nam nieco oszczędzić na ogrzewaniu. Piec przełączany w ciągu dnia na tryb letni spalił pełny zasyp w ciągu 10 dni. Raz nawet pozwoliliśmy sobie na niegrzanie 2 dni. Temperatura spadła do 19 stopni. Lekki chłodek, do wytrzymania, a do spania nawet przyjemny.
  11. Cudów nie ma. Ale jeszcze chwilkę... Odgrzebuję stare zapiski i zdjęcia, bo to przecież nie tak od razu poszło. Raczej powolutku... Trochę mi wstyd, że dziennik tak zapuszczony.
  12. No, nareszcie! Gęba mi się roześmiała o tak: Będę czekać na dobre wieści spod lasu (i zdjęcia).
  13. Stan ogrodu jest póki co taki mniej więcej, jak stan naszych finansów, czyli fatalny. Z tym że ogród rokuje jakieś nadzieje... Ostatnie chłody przyhamowały trochę roślinki, ale za to popadało. Jak się cosik z tych gołych badyli rozwinie, to pstryknę.
  14. Nieśmiałe ogrodu początki Najpierw była zielona przeprowadzka. Zwieźliśmy, co się dało, z naszej-nie naszej już działeczki. Na dobry początek tuja, jałowiec płożący, irga, bukszpan, mahonia, orzech włoski, porzeczki, maliny, parzydło leśne, nawłoć, irysy, rudbekie, liliowce, marcinki, sasanki, zimowity, barwinek, lawenda, no i skalniaki z ulubioną macierzanką. Do tego darowane trzmieliny, bluszcz, fiołki, bergenia – dwie pełne przyczepki. Posadzone już wszystko, a nie bardzo widać. Tyle tego pola! Drzewek owocowych nijak wyciągnąć się nie dało, zresztą niech tam sobie rosną. Trzeba nabyć nowe. Potem moja Mama dowiozła co nieco. Bzy, fiołki, niezapominajki – wszystko się rwie do rośnięcia. Sadzę, sadzę, końca nie widać. Staram się nadrobić jesienne zaległości. Później od mojej Mamy dostałam jeszcze wierzbę zwykłą i mandżurską, dereń, jaśminowiec, żurawkę, serduszkę, konwalie, floksy i trochę takich „co to wiesz, na niebiesko kwitną...” Zobaczymy, jak zakwitną. Truskawki też od Mamy - nie mogłam nie posadzić. I poziomki. I porzeczki. I maliny oczywiście. Nie wyobrażam sobie ogrodu bez owoców dla dzieci. Z innego przepięknego ogrodu mam już zaklepane tawuły, trzmieliny we wszystkich kolorach, skalniaki o nazwach nie do spamiętania. A Tobie Beatko przypominam, że mi obiecałaś tuje! Dzisiaj miałam chwilę słabości i kupiłam migdałek szczepiony i ognik. Ale przysięgam, że poza tym cała zielenina jest wyłącznie wyżebrana bądź samodzielnie wyhodowana. Większość roślin sadzę w ziemnych donicach. Wykopuję dołek i wsypuję porządną ziemię. W zeszłym roku kupiliśmy jedną wywrotkę czarnoziemu i teraz jest jak znalazł. Obawiam się, że w naszym piaseczku (miejscami w glinie) nic by nie urosło. Do tych prac taczka jest nieoceniona. To był dobry zakup.
  15. Nieśmiałe ogrodu początki Najpierw była zielona przeprowadzka. Zwieźliśmy, co się dało, z naszej-nie naszej już działeczki. Na dobry początek tuja, jałowiec płożący, irga, bukszpan, mahonia, orzech włoski, porzeczki, maliny, parzydło leśne, nawłoć, irysy, rudbekie, liliowce, marcinki, sasanki, zimowity, barwinek, lawenda, no i skalniaki z ulubioną macierzanką. Do tego darowane trzmieliny, bluszcz, fiołki, bergenia – dwie pełne przyczepki. Posadzone już wszystko, a nie bardzo widać. Tyle tego pola! Drzewek owocowych nijak wyciągnąć się nie dało, zresztą niech tam sobie rosną. Trzeba nabyć nowe. Potem moja Mama dowiozła co nieco. Bzy, fiołki, niezapominajki – wszystko się rwie do rośnięcia. Sadzę, sadzę, końca nie widać. Staram się nadrobić jesienne zaległości. Później od mojej Mamy dostałam jeszcze wierzbę zwykłą i mandżurską, dereń, jaśminowiec, żurawkę, serduszkę, konwalie, floksy i trochę takich „co to wiesz, na niebiesko kwitną...” Zobaczymy, jak zakwitną. Truskawki też od Mamy - nie mogłam nie posadzić. I poziomki. I porzeczki. I maliny oczywiście. Nie wyobrażam sobie ogrodu bez owoców dla dzieci. Z innego przepięknego ogrodu mam już zaklepane tawuły, trzmieliny we wszystkich kolorach, skalniaki o nazwach nie do spamiętania. A Tobie Beatko przypominam, że mi obiecałaś tuje! Dzisiaj miałam chwilę słabości i kupiłam migdałek szczepiony i ognik. Ale przysięgam, że poza tym cała zielenina jest wyłącznie wyżebrana bądź samodzielnie wyhodowana. Większość roślin sadzę w ziemnych donicach. Wykopuję dołek i wsypuję porządną ziemię. W zeszłym roku kupiliśmy jedną wywrotkę czarnoziemu i teraz jest jak znalazł. Obawiam się, że w naszym piaseczku (miejscami w glinie) nic by nie urosło. Do tych prac taczka jest nieoceniona. To był dobry zakup.
  16. Wentylacja to podstawa W poszukiwaniu ulubionych miseczek i dzbanuszków przetrząsnęłam któregoś dnia do końca spiżarnię. Do dna, do ostatniego kartonu. I załamka... Wilgoć! Już wcześniej czułam zapaszek nieciekawy, a teraz zobaczyłam wykwity. Beznadziejna taka spiżarnia. A wszystko przez to, że zlekceważyliśmy sprawę wentylacji („potem się zobaczy”). Na szczęście do kominów wentylacyjnych niedaleko, kanały wolne, bo korzystamy z mechanicznej. Jacek wybił otwór, podłączył rurę i już jest. Nowa jakość życia! Różnica odczuwalna gołym nosem. A przy tym temperatura wyraźnie niższa od reszty mieszkania. I o to chodzilo! http://www.konarzyny.edu.pl/my/304.jpg Ten sam błąd dotyczy wiatrołapu, ale tam trochę częściej się powietrze wymienia w związku z ciągłym naszym łażeniem , więc problem mniejszy. A poza tym tam nie trzymam nic jadalnego. Ale gdybyśmy teraz budowali, to bym się na tę wentylację upierała.
  17. Wentylacja to podstawa W poszukiwaniu ulubionych miseczek i dzbanuszków przetrząsnęłam któregoś dnia do końca spiżarnię. Do dna, do ostatniego kartonu. I załamka... Wilgoć! Już wcześniej czułam zapaszek nieciekawy, a teraz zobaczyłam wykwity. Beznadziejna taka spiżarnia. A wszystko przez to, że zlekceważyliśmy sprawę wentylacji („potem się zobaczy”). Na szczęście do kominów wentylacyjnych niedaleko, kanały wolne, bo korzystamy z mechanicznej. Jacek wybił otwór, podłączył rurę i już jest. Nowa jakość życia! Różnica odczuwalna gołym nosem. A przy tym temperatura wyraźnie niższa od reszty mieszkania. I o to chodzilo! http://www.konarzyny.edu.pl/my/304.jpg Ten sam błąd dotyczy wiatrołapu, ale tam trochę częściej się powietrze wymienia w związku z ciągłym naszym łażeniem , więc problem mniejszy. A poza tym tam nie trzymam nic jadalnego. Ale gdybyśmy teraz budowali, to bym się na tę wentylację upierała.
  18. Aniu, bardzo, bardzo się ucieszyłam, że będziesz miała córkę. Nie martw się, ten czas oczekiwania szybko minie. Teraz jesteś "super-inkubatorem". - Tak mówił ordynator, jak leżałam z bliźniaczkami. Im dłużej, tym lepiej. Trzymaj się cieplutko. Dbaj o siebie. I napisz czasami.
  19. Aż podskoczyłam na widok Waszego dziennika budowy. Z jednej strony zaskoczenie, a z drugiej - przecież należało się spodziewać, że budowlańcy wezmą się za budowę. Powiem tylko, że bardzo się cieszę. To na pewno dobra decyzja. U nas też Jacek zawsze chciał się budować, a ja mówiłam "w następnym życiu". Teraz tak się trochę czuję, jakby się następne życie zaczęło. Na pewno będziemy do tego dziennika zaglądać, mam nadzieję, że będziesz pisał na bieżąco. Pozdrów Twoich wszystkich. I zapraszamy do nas. Jacek mówi, że taką decyzję trzeba oblać.
  20. Rury były kupowane w Gdyni - ALICJA PPHiU Paweł Hołownia, tel. 501 034 156. Drzwi wejściowe są stalowe, produkowane przez KMT w Kobylnicy koło Słupska. U nas na Pomorzu do kupienia w każdym sklepie oferującym drzwi. Tylko ceny są różne.
  21. O matko, ale się porobiło! Nie miałam zamiaru nikogo wywoływać do tablicy, przysięgam. To próżność tylko. Co to za czasy nastały, że się ludzie w wirtualnej rzeczywistości spotykają. Moja mama jeszcze nas nie odwiedziła w nowym domu, a na ponawiane kiedyś tam zaproszenie powiedziała: "Ale już widziałam, jak mieszkacie - w komputerze.":o No i wiem, że zaglądają tu nasi farbowani "Angole", co w Londynie siedzą, a za Polską tęsknią. W dzienniku jeszcze pewnie od czasu do czasu coś skrobnę, bo i budowa jeszcze nie skończona. Teraz ruszam w teren, bo jak patrzę przez okno, to ustawiam ostrość na dal, żeby najbliższego otoczenia nie widzieć. Mam zamiar mieć ogród.
  22. Zmobilizowałam się. Napisałam. Wychodzi na to, że jestem nie tylko niedzielnym kierowcą, ale też niedzielnym forumowiczem. Fatalnie... Właścicielki warkoczy namolnie domagają się zdjęć. W głowach im się poprzewracało...
  23. Kuchnię mam. Wprawdzie troszku jej tam do kompletnego końca brakuje, ale jest. Jeszcze parę razy z rozpędu poleciałam z czajnikiem pod prysznic, zanim przypomniałam sobie, że mam zlew i wodę w kuchni. Meble nowe (w rzeczywistości znacznie mniej czerwone), a sprzęty stare. Wiek różny. Gazówka już pełnoletnia. Trzeba będzie osiemnastkę wyprawić. Strasznie mi się podoba zlewozmywak pod oknem (w połowie, żeby okno otworzyć), bo do tej pory miałam dokładnie odwrotnie - światło za plecami. Podoba mi się ten blat razem z parapetem. I to, że przy kuchence mam blat po obu stronach, a nie miałam wcale. No i to, że nikt nie musi stawać na baczność, gdy otwieram zmywarkę. Wszystko jest OK, a co nie jest, tego głośno nie powiem. Najwyżej mogę przyznać, że brakuje drzwiczek nad okapem i oświetlenia pod szafkami, bo to widać. http://www.konarzyny.edu.pl/my/301.jpg http://www.konarzyny.edu.pl/my/302.jpg http://www.konarzyny.edu.pl/my/303.jpg Szefową kuchni jest póki co Mama i bardzo sobie ten nowy układ chwali. Ja głównie parzę kawę i herbatę, bo gości przyjmujemy prawie codziennie, co jest oczywiście bardzo przyjemne, ale kompletnie paraliżuje postęp prac. Trzeba było zrobić jedną imprezkę i już. Od gościa jednego dostałam w prezencie kwiatka wymagającego pilnego przesadzenia. Wygrzebałam jakieś doniczki, ziemię, i przesadziłam – 17 roślinek. Tak mi dobrze szło... Byłoby więcej, ale ziemi zbrakło. No i doniczek... Jakby się ktoś z wizytą wybierał, to ja doniczki bardzo chętnie... Wiosną zapachniało. Wróble wrzeszczą, sikorki dzwonią, sroki już mają gotowe gniazdo na brzozie, no i pojawiła się parka, co wiosną w naszym wiatrołapie pisklaki wychowała (szare całe, tylko rude mają ogonki - nie mogę ich zidentyfikować). Wyległam i ja na słoneczko. Walczę z zeszłorocznymi liśćmi, odgrzebuję przywalone ziemią iglaczki, wyłuskuję z kątów śmieci pobudowlane. Nie mam pojęcia, jak zrobię z tego ogród, ale ziemia tak czarująco pachnie, że chce się w niej grzebać. Dziewczyny za mną jak kurczaki za kwoką. Pograbiły pobojowisko, nowe miejsce na ognisko wyszykowały - sezon się chyba zaczyna. Przygotowałam miejsce na kompost, jeno deczko małe na taką dużą działkę. Samych odpadów kuchennych jest już sporo, a co tu mówić o chwastach. Mieliśmy już nagraną cegłę z rozbiórki na ogrodowe ścieżki, ale ktoś tam odradził, że się nie nadaje. A mnie by to bardzo odpowiadało. Tak wizualnie. Kojarzy mi się ze starym ogrodem...
  24. Kuchnię mam. Wprawdzie troszku jej tam do kompletnego końca brakuje, ale jest. Jeszcze parę razy z rozpędu poleciałam z czajnikiem pod prysznic, zanim przypomniałam sobie, że mam zlew i wodę w kuchni. Meble nowe (w rzeczywistości znacznie mniej czerwone), a sprzęty stare. Wiek różny. Gazówka już pełnoletnia. Trzeba będzie osiemnastkę wyprawić. Strasznie mi się podoba zlewozmywak pod oknem (w połowie, żeby okno otworzyć), bo do tej pory miałam dokładnie odwrotnie - światło za plecami. Podoba mi się ten blat razem z parapetem. I to, że przy kuchence mam blat po obu stronach, a nie miałam wcale. No i to, że nikt nie musi stawać na baczność, gdy otwieram zmywarkę. Wszystko jest OK, a co nie jest, tego głośno nie powiem. Najwyżej mogę przyznać, że brakuje drzwiczek nad okapem i oświetlenia pod szafkami, bo to widać. http://www.konarzyny.edu.pl/my/301.jpg http://www.konarzyny.edu.pl/my/302.jpg http://www.konarzyny.edu.pl/my/303.jpg Szefową kuchni jest póki co Mama i bardzo sobie ten nowy układ chwali. Ja głównie parzę kawę i herbatę, bo gości przyjmujemy prawie codziennie, co jest oczywiście bardzo przyjemne, ale kompletnie paraliżuje postęp prac. Trzeba było zrobić jedną imprezkę i już. Od gościa jednego dostałam w prezencie kwiatka wymagającego pilnego przesadzenia. Wygrzebałam jakieś doniczki, ziemię, i przesadziłam – 17 roślinek. Tak mi dobrze szło... Byłoby więcej, ale ziemi zbrakło. No i doniczek... Jakby się ktoś z wizytą wybierał, to ja doniczki bardzo chętnie... Wiosną zapachniało. Wróble wrzeszczą, sikorki dzwonią, sroki już mają gotowe gniazdo na brzozie, no i pojawiła się parka, co wiosną w naszym wiatrołapie pisklaki wychowała (szare całe, tylko rude mają ogonki - nie mogę ich zidentyfikować). Wyległam i ja na słoneczko. Walczę z zeszłorocznymi liśćmi, odgrzebuję przywalone ziemią iglaczki, wyłuskuję z kątów śmieci pobudowlane. Nie mam pojęcia, jak zrobię z tego ogród, ale ziemia tak czarująco pachnie, że chce się w niej grzebać. Dziewczyny za mną jak kurczaki za kwoką. Pograbiły pobojowisko, nowe miejsce na ognisko wyszykowały - sezon się chyba zaczyna. Przygotowałam miejsce na kompost, jeno deczko małe na taką dużą działkę. Samych odpadów kuchennych jest już sporo, a co tu mówić o chwastach. Mieliśmy już nagraną cegłę z rozbiórki na ogrodowe ścieżki, ale ktoś tam odradził, że się nie nadaje. A mnie by to bardzo odpowiadało. Tak wizualnie. Kojarzy mi się ze starym ogrodem...
  25. Panie w bankach nie umiały nam też odpowiedzieć, czekały na opinię radcy prawnego, dlatego to trochę trwało. Bo radca prawny w bankach bywa, a nie jest na stałe. Na nasze pytanie pozytywanie odpowiedziały najpierw banki BZ WBK i GE Money Bank, a potem jeszcze PKO BP i w końcu wybraliśmy ten ostatni, bo oddział mieli najbliżej. Mamy w umowie kredytowej taki zapis, że jeśli ANR skorzysta z prawa odkupu, to kredytobiorca jest zobowiązany do oddania bankowi tych pieniędzy, czyli zwrotu kosztów, które od agencji uzyska. Odwoływać się nie ma sensu chyba, bo to nie do przeskoczenia. Raczej należy liczyć na to, że Agencja nie skorzysta z prawa. Myśmy przestali się tym przejmować, kiedy dostaliśmy decyzję o kredycie. Z tych 5 lat zostało 3,5.
×
×
  • Dodaj nową pozycję...